Szukaj na tym blogu

środa, 19 kwietnia 2017

Panteon. Jan Styczyński. Fotografie (Warszawa 2016, wyd. Obserwacja i Fundacja Pompka). Recenzja albumu

Koncepcja projektu: Waldemar Zdrojewski
Tekst przewodni: Paulina Orłowska
Teksty opisowe (anegdoty): Jolanta Sierakowska
Skład i opracowanie graficzne: Paweł Stelmach

Okładka

Oglądając bardzo duże wydawnictwo Panteon. Jan Styczyński. Fotografie można zastanawiać się, dlaczego fotograficzna twórczość Jana Styczyńskiego została zapomniana, choć oczywiście nie do końca. Czy może stać się ona punktem wyjścia dla dzisiejszej praktyki fotograficznej w zakresie portretu fotograficznego? Sądzę, że tak, ale tylko w pewnym zakresie i pod pewnymi warunkami, o których za moment.

Teksty
W słowie wstępnym pt. Spotkanie napisanym przez Waldemara Zdrojewskiego zawarto podstawowe informacje, m.in. na temat używanego sprzętu i światła, które w przypadku portretu wymaga odpowiedniego przygotowania.

Rzadko zdarza się, że w specjalistycznych wydawnictwach otrzymujemy tak przenikliwe teksty, z których dowiadujemy się nie tylko o praktyce Styczyńskiego, ale także o kontekście światowego portretu fotograficznego, a nawet malarskiego. Takim jest wyjątkowo wnikliwe i twórcze opracowanie Pauliny Orłowskiej Patos dystansu. Jan Styczyński w atelier. Autorka rozpoczęła swe rozważania od dogłębnej(!) analizy słynnego obrazu Gustave’a Courberta Atelier malarza. Alegoria realna określająca siedmioletnią fazę mojego życia artystycznego (1855), w którym, jak słusznie zaznacza autorka, malarz pragnął malować to, co realne, a nie akademicko sztuczne. Problem akademickiego skostnienia istotny jest też do dzisiaj.

W autorskim tekście zamieszczonym w albumie Twórca i jego dzieło Jan Styczyński napisał: „Zrobiłem tysiące dzieł. Rozmiary albumu ograniczyły ich ilość. Nastąpiła surowa selekcja. Czy słuszna?”.  Zadanie tak określonego pytania jest słuszne, gdyż nigdy nie ma wyborów idealnych.
Paulina Orłowska, jak zaznaczyła, poszukuje wartości socjologicznej, która chyba niewłaściwie została nazwana, a o której napisała: „Pierwszą umiejscawiam na planie tego, co przypadkowe, rozgrywające się historycznie, w bliżej dookreślonej przestrzeni i w konkretnym czasie. To wartość socjologiczna”. Dwie kolejne: wartość antropologiczna i metafizyczna (tu bardziej pasowałoby określenie „artystyczna na polu fotografii”) nie budzą już takich wątpliwości. Ciekawe są refleksje o portrecie Henri Cartier-Bressona (s. 10), który, co ważne, przesadnie używa określenia „kradzież” z akcentowaniem fotografii, jako poezji i prawdy. Proponował do fotografii zbyt kardynalne zasady etyczne, jakby były przejęte z jakiegoś buddyjskiego kanonu etycznego. W przytoczonym wywiadzie francuski fotograf mówił: „Poezja jest esencją wszystkiego. Często widzę fotografów, którzy wyolbrzymiają dziwność albo niezgrabność jakieś sceny, wierząc, że to jest właśnie poezja. To nie tak. Poezja zawiera w sobie dwa elementy, które nagle wchodzą ze sobą w konflikt, to iskra miedzy tymi dwoma elementami”.

Paulina Orłowska zwraca uwagę na naturalność stylu Styczyńskiego. Jego bohaterowie pod względem wyglądu zazwyczaj „nie wyróżniają się z tłumu” (s. 11). Ale czy Styczyńskiego, jak chce tego autorka, bardziej „niż [fotografowany] artysta interesuje tworzenie”? (s. 11). To ryzykowne stwierdzenie.  Moim zdaniem interesował go artysta, jego wygląd, otoczenie oraz kontekst jego życia i sztuki w różnych wymiarach.

Bardzo ciekawy jest wątek eseju dotyczący Picassa i prorokowanej przez niego antropologii twórczości, co się sprawdziło. Choć pewnie francuski artysta, już za życia milioner i sławny celebryta, podpisywał i opisywał wszystkie swoje prace, aby ułatwić sprawy związane z gigantycznym spadkiem, który w dużej mierze przypadł po jego śmierci także państwu francuskiemu. Pojawił się też modny wątek Benjaminowski, głównie o zaniku aury, ponieważ trudno dyskutować o fotografii bez jego udziału. Tym razem dały o sobie znać poetyckie zdolności samej autorki, która opisuje wiele różnych zagadnień filozoficznych i kulturowych w bardzo ciekawej narracji dotyczącej w dalszej części także malarstwa Jacksona Pollocka i fotografującego go Hansa Namutha. Słynny malarz, jak interpretuje to autorka, stał się bezwolnym „narzędziem” w rękach fotografa. Orłowska przy zdjęciach Styczyńskiego fotografującego w plenerze Franciszka Starowieyskiego zauważyła, że „robił co chciał”, to znaczy aranżował swój image, ponieważ miał władczy charakter. W rezultacie otrzymaliśmy przenikliwy esej o portrecie, o fotografii innych, o malarstwie, trochę szczegółowych interpretacji z zakresu teorii fotografii.

Noty do fotografii
Można mieć w tej części zastrzeżenia, gdyż są one głównie biografią bez podania istotnych informacji, w jakich zbiorach znajdują się poszczególne prace i jaka jest najważniejsza bibliografia, np. na temat twórczości Magdaleny Abakanowicz.  Tym bardziej, że było na to miejsce. Niektóre z fotografii można było poddać analizie faktograficznej (np. na s. 57 zaznaczyć, że Stefan Gierowski na zdjęciu przechadza się z Tadeuszem Kulisiewiczem i spróbować atrybutować to drobne zdarzenie, ale istotne dla całości opracowania).

Podsumowanie
Ze względu na tekst główny, nie analizując na razie samych zdjęć, jest to pozycja bardzo ważna, którą trzeba znać, jako lekturę obowiązkową w zakresie historii fotografii. Warto opracowanie teoretyczno-krytyczne Pauliny Orłowskiej odnieść do innych w tym zakresie, moim zdaniem zdecydowanie mniej udanych, jak wstęp Wojciecha Nowickiego do albumu Zofia Rydet. Zapis socjologiczny 1978-1990, (Muzeum w Gliwicach, 2016). Dlaczego tak uważam? O tym napiszę szerzej, ale w innym tekście, jakim będzie recenzja albumu Rydet, jaką zamierzam opublikować w magazynie "O.pl"


Brak komentarzy: