Szukaj na tym blogu

piątek, 23 października 2015

Marta Pszonak „Butelki po wyparowanej wodzie” (CRP Orońsko, 12 września – 25 października 2015, kurator Leszek Golec)

Prace Marty Pszonak, które widziałem 17.09 września Orońsku były dla mnie ciekawsze od tych, jakie zobaczyłem wczoraj w Zachęcie na głośnym konkursie Spojrzenia 2015. Deutsche Bank Award. Ale tu drobna uwaga, poza monumentalną instalacją Izy Tarasewicz, która jak najbardziej słusznie wygrała konkurs. Przyznanie II nagrody, a wcześniej nominowanie "Lady Ady", czyli słabego odbicia Lady Gagi do Spojrzeń, jednak bardzo osłabia ideę tego prestiżowego konkursu. Chyba, że polską scenę artystyczną niektórzy z członków jury pragną zamienić na kabaretową? 

Marta Pszonak zajmuje się utopiami, relacją ducha do ciała, materialności do niematerialności, jako istotą twórczości artystycznej. Być może krąży jedynie wokół problemu, niż go definitywnie próbuje rozwiązywać? Ciekawa jest tu też relacja między rzeczywistością a wirtualnością formy, a w konsekwencji obiektu rzeźbiarskiego, który może być nawet animowanym wideo. Bardzo ciekawa, choć niewielka ekspozycja. Powstaje pytanie...dlaczego w Łodzi nie mamy szansy obejrzeć takiego pokazu?

Prezentuję kilka zdjęć dokumentacyjnych autorki z Orońska. Po nich ciekawa odautorska egzegeza, która poświadcza, że "mocno" wniknęła w swe eksploracje. 

Czajniczek / Teapot


Czajniczek / Teapot

Czajniczek / Teapot

Googol 

Googol 
Samolot
Samolot (detal)

Gorzki koniec lizaka / Fuzzy end of the lollipop

Gorzki koniec lizaka / Fuzzy end of the lollipop

Czajniczek / Teapot
2015 / stal
Siatka czworokątów opisująca Czajniczek jako obiekt trójwymiarowy powstała w 1975 roku, w środowisku pionierskiego programu do grafiki trójwymiarowej, za sprawą informatyka Martina Newell'a. Jak uzasadnił twórca, Czajniczek pojawił się tam z niedostatku standardowych obiektów geometrii matematycznej. Przed Czajniczkiem w przestrzeni wirtualnej były tylko bryły platońskie oraz fragment nadwozia auta Volkswagen.
Dziś Czajniczek można zobaczyć w muzealnej kolekcji efemerów w „Computer History Museum” w Mountain View w Kalifornii - prototyp - porcelanowy imbryk (fizyczny wzór) oraz na ekranie komputera.
Natomiast środowiskiem naturalnym dla Czajniczka jest grafika komputerowa, film animowany, sieć, gdzie czajniczek multiplikuje się w nieskonczoność niemal jako ikona, fetysz wirtualności. Można go często znaleźć w filmach animowanych takich jak np.: Toy Story (1995, 1999), Beauty and the Beast (1991), Monsters, Inc. (2001), itd.. Na przykład, w Toy Story pojawia się w scenie towarzyskiego spotkania, na którym popija się herbatkę.

Imbryk do herbaty wydaje się nazbyt oczywistym, żeby rozważać o jego istnieniu. Refleksję o istnieniu niematerialnego czajniczka sprowokował już kilkanaście lat wcześniej przed Newell'em brytyjski filozof, pacyfista, naukowiec, matematyk - Bertrand Russell. Celestial teapot (kosmiczny czajniczek) to „stworzony” przez niego obiekt, który krąży wokół Słońca po eliptycznej orbicie. Pojawił się w artykule Is There a God? (magazyn „Illustrated”, 1952 r.) będącym odpowiedzią na przekonanie, że to sceptyk musi udowodnić nieprawdziwości niefalsyfikowalnych postulatów religijnych. Autor pisze:
"Czajniczek krąży wokół Słońca po eliptycznej orbicie, lecz jest za mały do wykrycia przez nawet najlepsze teleskopy. W związku z tą jego właściwością nie można dowieść jego nieistnienia. Wyobraźmy sobie człowieka, który utrzymuje, że czajniczek niewątpliwie istnieje, a skoro nie da się udowodnić, że jest inaczej, to odrzucenie tego twierdzenia przez innych ludzi jest przejawem absurdalnych i nieracjonalnych uprzedzeń."
Do dziś Czajniczek zebrał liczne grono wierzących w jego istnienie.
W skojarzeniu z wyimaginowanym obiektem Bertranda Russella wirtualna kreacja Martina Newella nabiera znaczenia symbolicznego. W tym kontekście realizacja rzeźbiarska jest materializacją niewyobrażalnego obiektu („celestial teapot”). 

Projekt zrealizowany w ramach stypendium Prezydenta Miasta Łodzi (2014)


Googol 
2015 / stal
Googol to nazwa wymyślona w 1938 roku przez dziewięcioletniego Miltona Sirotta, siostrzeńca amerykańskiego matematyka Edwarda Kasnera, który zapytany przez swego wujka o nazwę dla bardzo dużej liczby, odpowiedział mu "googol". Termin ten jako pojęcie dla liczby 10 do potęgi setnej, czyli jedynka i sto zer w zapisie dziesiętnym Kasner ogłosił w swojej książce Matematyka i wyobraźnia w roku 1940.
Omyłkowo przeinaczoną nazwę liczby zdobyła wyszukiwarka internetowa Google, której celem jest gromadzenie i przetwarzanie ogromnych zbiorów informacji, tak by uporządkować całą wiedzę dostępną ludzkości.
Zanim człowiek wymyślił koło, nauczył się obrabiać metal, budować łodzie i nie tylko, jednak dopiero koło napędziło handel a z nim pojawił się pierwotny pieniądz. Od tego wynalazku do okrągłej monety musi minąć jeszcze sporo czasu.
Forma obiektu nawiazuje do rantu monety, na którym nie rzadko występowały napisy przekazujące wartości najwyższe np: "dobro ludu najwyższym prawem", "dobro republiki najwyższym prawem", itd.


Gorzki koniec lizaka / Fuzzy end of the lollipop
2015 / wideo
Obiekt animowany w filmie to wirtualna kopia ubioru, w którym Marylin Monroe wystąpiła w słynnej scenie z filmu "Słomiany wdowiec" w reżyserii Billy'ego Wildera. Wirtualna tkanina - powierzchnia, której można nadać dwie niezależne "tekstury" (cechy wizualne) od wierzchniej strony zobrazowana jako jedwab, po wewnętrznej stronie pozostaje nieokreślona. We własnej odsłonie powierzchnia znika, jest własnym ukryciem. To co tworzy formę, geometria bryły animowanej, ukrywa się za odbiciem fotograficznym tkaniny. Tytuł pracy wideo został zaczerpnięty ze słów Monroe ("Story of my life, I always get the fuzzy end of the lollipop."). 

Kadry i fragment wideo, a właściwie wizualizacji obiektu, rzeźby wirtualnej przesyłam w załączników.
Monitor z projekcją jest zamontowany leżąco na górnej ścianie klasycznego, białego kubiku, gdzie moglibyśmy wypatrywać jakiegoś obiektu.


Samolot
2012 / stal

Praca współfinansowana przez Fundację na Rzecz Promocji Sztuki Polskiej ARGO - organizator Festiwalu Sztuki Współczesnej Arteria

wtorek, 20 października 2015

Malá Úpa (Czechy) - to je ono (plener fotografii 26.09-03.10.15)


Uczestniczy pleneru. Fot. samowyzwalacz aparatu T. Prociaka

Zacznę od początku... Tylko gdzie on jest?... . Chyba na końcu, na drodze. 03.10 w słoneczną sobotę wracałem do Łodzi i 50 km przed Wrocławiem ok. 11 godziny jakieś TIR wpadł do rowu i wysypało się z niego tysiące paczek, które potem zbierano wózkiem widłowym, skutecznie tamując ruch pojazdów. Stałem więc dwie godziny w korku liczącym ok. 8 km, ale pogoda była ładna, wiec można było porozmawiać z okolicznymi turystami. W drugą stronę (Jelenia Góra) także wszyscy stali, bo był jakiś wypadek. To coraz częstsze przypadki na polskich autostradach i drogach szybkiego ruchu. A co było na początku? Na kilka dni przed wyjazdem Puszek (mały piesek) przegryzł mi kabel do zasilacza laptopa... i nie mogłem przez kilka dni przyszykować zdjęć do pokazów. Ale w końcu kupiłem nowy zasilacz.

Zamieszczam kilka zdjęć z pleneru. Trzeba pamiętać, że wszystkie powstały pod czujnym okiem opiekuna - Tomasza Mielecha. Czasami trudno je atrybuować... i w tym przypadku nie jest to najważniejsze.

Fot. Ewa Wenta

Fot. Katarzyna Warańska

Fot. Małgorzata Bruj [nietypowa praca, kiedy estetyka błędu wzmogła ostateczny wyraz estetyczny]

Fot. Michał Sowa

A sam plener? Żywe dyskusje, pokazy prac. Zaprezentowałem także swój cykl Śmierci naszej oblicza różne. Miały miejsce także długie i jakże potrzebne dla uciemiężonej przez materializm duszy, wędrówki po Karkonoszach, w tym na Śnieżkę. Góry po stronie czeskiej są bardzo piękne, aby wymienić nie tylko szlaki i schroniska, ale niewielkie miejscowości, jak Hostinné z ciekawą galerią rzeźby i małą "czeską" kawiarenką w samym uroczym ryneczku. W tym miejscu Tadek opowiadał nam o kulisach kapitalizmu dolnośląskiego z lat 90., co byłoby dobrym scenariuszem na film w typie Drogówka. Może przeczyta to Wojciech Smarzowski? Jestem wciąż pod wrażeniem wielkiego barokowego zespołu architektonicznego w miejscowości Kuks z niezwykłymi rzeźbami, np. Betlejem, w pobliskim w Nowym Lesie, wykonanymi przez Mateusza Bernarda Brauna.

Fot. Patrycja Pitra [Mocny wyraz twarzy, świetnie "grają" oczy]

Fot. Stanisław Kawa

Oprócz zajęć teoretycznych (Tadek Prociak, K.Jurecki)odbyły się warsztaty z profesjonalistą i wybitnym kontynuatorem stylu "szkoły jeleniogórskiej" - Tomaszem Mielechem, na których uczyliśmy się techniki mokrego kolodionu. 

Kiedy plener może być istotny dla jego uczestników? Wówczas gdy dowiadują się nowych aspektów teoretyczno-historycznych i mogą fotografować pod "okiem" fotografów, mogących "coś" zaproponować w sferze nie tylko techniki, ale idei fotografii. Od krystalizacji "idei" zaczyna się wejście/przejście ze sfery fotografii towarzysko-krajoznawczej do artystycznej, w szerokim sensie tego słowa.

Jestem przekonany, że był to bardzo udany plener. I mam nadzieję, że nie tylko dla mnie.

Fot. K. Jurecki

Praca zespołowa [zabawa, ale z bardzo ciekawym efektem w typie Nieznanego Jerzego Lewczyńskiego]



piątek, 9 października 2015

Issaieff w Art Brut

Od 17 do 19.09. byliśmy w Lublinie. Po drodze zwiedziliśmy wystawę Brandta w CRP w Orońsku, gdzie miło nas goszczono (pani Monika). Widzieliśmy także ekspozycję rzeźb Marty Pszonak, o której niedługo napiszę słów kilka na blogu. 

W Lublinie zawisła niewielka ekspozycja jedynych w swoim rodzaju prac mistrza Issaieffa - artysty niedocenianego, bagatelizowanego i pomijanego przede wszystkim w Łodzi, gdzie mieszka. A gdzie są łódzkie muzea? Słowa kieruję głównie do MMŁ, które interesuje się bardziej Bałutami i podejrzanymi prywatnymi kolekcjami, niż sztuką. 

Następnego dnia zwidzieliśmy też Galerię Labirynt, gdzie odbywała się "naciągana" wystawa o wojnie, m.in. z udziałem Edzia Krasińskiego. Było groźnie, widzieliśmy nawet bombę atomową, całe szczęście że z papieru. W galerii wdaliśmy się w długą i sensowną rozmowę z Jolą. Potem przyszedł Lucjan, mądry lubelski fotograf, a wcześniej spotkałem Marcina, wciąż poszukującego duchowości,  z którym zwiedziłem wystawę w Galerii Gardzienice, ale nie do końca udaną. Z Marcinem rozmawialiśmy o Andrzeju Dudku-Durerze.

najważniejsze... przez dwa dni byliśmy goszczeni przez panią Marię i zespół jej  współpracowników. Zwidzieliśmy kierowany przez jej fundację jedyną chyba tego typu instytucję, czyli Teatroterapię. Skosztowaliśmy także  specjalnie przygotowanego dla nas (dla mnie?) jedzenia. Było otwarcie i miło. Widać, że takie instytucje są bardzo potrzebne. 

Po wernisażu odbyła się interesująca dyskusja między artystą a Sławomirem Marcem, m.in. na temat istoty abstrakcji i jej potencjalnych możliwości w sztuce oraz współczesnego akademizmu. Moim zdaniem racja była po stronie Issaieffa - tylko indywidualny namysł nad sztuką jest istotny, nie zaś obecne wykształcenie akademickie, które rozmija się z pojęciem artystyczności. Nie można nauczyć sztuki.

P.S. Wystawa J.G. Issaieffa w Lublinie otwarta jest do 12.11.15. Zainteresowanym polecam także swój tekst o wybitnym, lecz kontrowersyjnym artyście, pt Rysunek jako stabilność.... świata z najnowszego 71 nu-ru magazynu "Format", który jest bardzo potrzebnym "pismem środka". 



wernisaż Jan G. Issaieff i Maria Pietrusza-Budzyńska, fot. Katarzyna Skawińska

wernisaż Jan G. Issaieff i Maria Pietrusza-Budzyńska, fot. Katarzyna Skawińska

wernisaż  K. Jurecki Jan G. Issaieff i Maria Pietrusza-Budzyńska, fot. Katarzyna Skawińska

Folder do wystawy



p.s. Gdy dojechaliśmy ok. 14 godz. do Lublina było 30,5 C. Czyżby koniec świata był blisko?