Szukaj na tym blogu

wtorek, 28 września 2010

Wizyta u Andrzeja Różyckiego (sierpień 2010)

Andrzej w kuchni

Andrzej Różycki jest nie tylko znanym, ba, wybitnym artystą i kolekcjonerem sztuki ludowej, ale także wybornym grzybiarzem i kucharzem. O tym fachu mogłem przekonać się w sierpniowe popołudnie, kiedy miałem przyjemność uczestniczyć w uczcie składającej się z barszczu ukraińskiego, kotletów z cukinii i pysznej kawy. Wszystko w stylu konstruktywistycznym, jeśli chodzi o ułożenie warzyw na patelni, potem na talerzach. 



Specjalność gospodarza - barszcz ukraiński 

Zobaczyłem także nowe prace z nieskończonego jeszcze cyklu, w którym artysta "współpracuje" z Zofią Rydet... Tak jednak jest i jako jedna z nielicznych osób ma do tego prawo moralne! Jak wyglądają te bardzo ciekawe fotomontaże i na czym polega wspólna idea postaram się napisać innym razem. Andrzej jest wybitnym artystą od lat 60. i do tej pory mimo kilkuletnich przerw należy wciąż do najważniejszych, gdyż mających wiele do powiedzenia o życiu, Bogu, a nawet polityce. W tej ostatniej materii zgadzam się z nim całkowicie, co należy dziś do rzadkości, gdyż jest to wyjątkowo brudna dziedzina naszej rzeczywistości.



Również mieszkanie mistrza wydało mi wyjątkowo urokliwe i sympatyczne, o czym świadczą dwa ostatnie zdjęcia wykonane przeze mnie telefonem komórkowym Samsung. Jest w nim opiekuńczy duch, który sprawił, że kilkugodzinna wizyta minęła błyskawicznie.  Sacrum i duchowość... A swoją drogą - telefonu zdaniem Piotrka Zabłockiego lepiej i prościej używać zamiast modnej "fotografii otworkowej". Ta sama złudna aura rzeczywistości.

Okno w kuchni Andrzeja

Coś dzieje się za oknem 

 Chrystus

niedziela, 26 września 2010

Pojawia się znak. O wystawie Leszka Żurka pt. "Niepamięci" (Galeria Pionova, Gdańsk, 03.09-26.09.10)


Sekrety

Leszek Żurek podąża własną drogą wyznaczoną przez refleksję wspomnień dzieciństwa, które są okruchem pamięci oraz mitologizowaniem. Artysta pracuje w zaciszu Rumii, z dala od ideologicznych założeń modnej publicystki o Solidarności czy nawet o Lechu Wałęsie (np. Grzegorz Klaman) i od resztek „sztuki krytycznej”.  Bardzo cenię jego dokonania na polu fotografii i wideo, gdyż podejmuje on bliskie mi tematy w sposób interesujący i nietypowy.

Sekrety

W Galerii Pionovej artysta pokazał w niewielkim i trudnym ekspozycyjnie miejscu swe przemyślenia na temat starego cmentarza, który stał się pretekstem dla wskrzeszenia okruchów pamięci z lat 60. i 70., z czasów dzieciństwa. Wystawa jest próbą pokazania idei zracjonalizowania śmierci, oczywiście na tyle na ile można ją w ten sposób zinterpretować. Dlaczego tak sądzę? Oglądamy bardzo ciekawe kadry wykonane z kilkumetrowej wysokości ukazujące wyłaniające się z ziemi geometryczne pozostałości grobów czy nieczytelnych już płyt nagrobnych. Odchodzimy w niepamięć? W taki sposób można zinterpretować krótki, ale bardzo przekonywujący tekst autora pt. Sekrety: „Kiedy byłem dzieckiem (a było to dość dawno) był  czas robienia „sekretów”. Mały dołek w ziemi, w zakamarkach podwórka, przykryty kawałkiem szkiełka. Pod szkiełkiem zasuszone kawałki roślin. Kolorowe papierki, sreberka z czekoladek... Wszystko przysypane ziemią.
To właśnie sekret.
Każdy starał się, aby jego był najpiękniejszy. Skrywał tam swoje tajemnice...
Wielką tajemnicą dla mnie i moich kuzynów był stary cmentarz wiejski wokół ruin XV-wiecznego kościoła. Zakaz wstępu kusił dodatkowo. W tajemnicy przed dorosłymi wyprawialiśmy się w zakazane dla nas miejsce. Wokół resztek grobów rozchylaliśmy chwasty, które były prawie tak wysokie jak my. Palcami próbowaliśmy odczytać zatarte, nieczytelne dla oczu napisy. Ileż było domysłów...
Czasem w ruinach udało się wygrzebać kawałek kafelka  z posadzki, fragment metalowego okucia czy też zardzewiały gwóźdź. Skarby z dalekiej przeszłości.
Dziś, po trzydziestu latach, nadal ten cmentarz jest dla mnie tajemniczym, sekretnym miejscem, tak samo jak było to w dzieciństwie. Napisy na nagrobkach stały się jeszcze bardziej nieczytelne. Skrywają tożsamość minionych istnień.
Czas zamazuje pamięć o dawnych sekretach.
Powoli w niepamięć odchodzimy.”

Sekrety

W ostatecznym rozrachunku nie ma to jednak znaczenia, że „powoli w niepamięć odchodzimy”. Znaczenie jest gdzieś indziej, w samym życiu i jego czynach oraz w myśli „nie wszystek umrę”, którą trzeba powtarzać jak mantrę.

Sekrety

Leszek pokazał konsekwentnie, że żyjemy w rytmie przyrody. Na stary cmentarz, na którym także byłem kilka lat temu (chyba w 2006 r.), gdy już powstawał ten cykl, przychodził wielokrotnie fotografując go w różnych porach roku i co istotne, sam  żyjąc w zgodzie z prawami natury i w witalnym "uścisku" przyrody. Ta zasada przypomina także o pracach Staszka Wosia. Ekspozycję zamyka dokumentalne zdjęcie rodziny artysty z czasów II wojny światowej będące jedynym jakie pozostało. Przypomina ono o bolesnych doświadczeniach z 1939 roku, gdy w Rumii 12.09 hitlerowcy rozstrzelali część rodziny artysty.

Sekrety

Na koniec zacytujmy fragment wnikliwego tekstu napisanego do tej ekspozycji przez Zbigniewa Treppę pt. Niewypowiedziane i Transcendentne: „We współczesnej refleksji nad umieraniem zaobserwować można nasilającą się tendencję do marginalizowania wymiaru tajemnicy. Leszek Żurek reprezentuje tendencję przeciwną: zagadnienie tajemnicy Przejścia i próbę definiowania na czym polega istota granicy pomiędzy światem przyrody a Nadprzyrodzonym, zdaje się sytuować w centrum swojej refleksji.”

Pamięć i nostalgia - w ten sposób można podsumować tą niezwykłą wystawę. 

 Sekrety

środa, 8 września 2010

Asia w CSW, czyli wystawa Joanna Zastróżna. Moje Małe Katastrofy (20.08-19.09.2010)


W ubiegłym tygodniu zanim dotarłem do CSW w Warszawie i obejrzałem kameralną wystawę Asi Zastróżnej zwiedziłem  dziwną z kilku powodów ekspozycję Mógłbym żyć w Afryce w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, która  co istotne bardziej zaciemnia problem sztuki lat 80., niż go rozjaśnia. Miał rację Ryszard Woźniak, że wycofał się z tego pokazu, który miał uprawomocnić wielkość Mirosława Bałki i grupy Luxus. Po bokach  przestrzeni muzealnej pokazani zostali inni, jak Zbigniew Libera, który prezentuje bajki o odkryciu Afryki (akurat trafne do tego pokazu), Jerzy Truszkowski, czy Józef Robakowski. Zupełnie pominięto takie zjawiska, jak: Andrzej Partum, Jacek Kryszkowski czy alternatywny performer, fotograf i muzyk Andrzej Dudek-Dürer czy grupa Łódź Kaliska, która moim zdaniem była ważniejszym ogniwem dla lat 90., niż wspomniany Luxsus, gdyż za sprawą Adama Rzepckiego była ona, tj. Łódź Kaliska motorem (najczęściej SHL-ką) Kultury Zrzuty! Ale czy kurator wystawy wie, czym była wspomniana Kultura Zrzuty! Wątpię.

Potem byłem już w CSW i zwiedziłem niezmiernie chaotyczną kolekcję sztuki, w której dla odmiany zaprezentowano Łódź Kaliską. Jej słynną już Bitwę pod Grunwaldem, potraktowano jednak takerem (zszywaczem). Czy grupa na to zasłużyła? Szkoda jednak tej pracy! Sama kolekcja próbuje uskutecznić wielkość kilku artystów, np. Włodzimierza Borowskiego, z czym zgodzić się nie mogę!

Co pokazała Asia? Marek Grygiel opisał jej sytuację. Przytoczmy fragment jego tekstu z komunikatu prasowego: „Joanna Zastróżna celowo poddała własne intymne doświadczenia – powiedzmy, nie zawsze pozytywne – przetworzeniu na kilkanaście wizualizacji ekspresyjnie wydobywających relacje z bliskim sobie człowiekiem. Ten nowy cykl, podjęty niedawno po kilkuletniej przerwie, zawiera duży ładunek osobistych przemyśleń i jest szczerą, może nawet niekiedy nieco ekshibicjonistyczną opowieścią, w której pojawia się ona sama i bliska jej osoba”. Ciekawa jest forma tych podświetlanych prac i walka z materią, która nie do końca da się ujarzmić. To forma pewnej terapii czy rodzaj egzorcyzmów odprawianych nad ciałem męskim. Dokąd to prowadzi? Tego nie wiemy – dryfujemy razem z autorką po bezkresie ludzkiego oceanu, jakim jest wyobraźnia, instynkt i chęć urzeczywistnienia swej biologicznej formy. Artystkę wspomagają duchowo, na ile potrafią, Andrzej Świetlik i Tomek Sikora. Fotografie Asi są rodzajem samotniczej pracy twórczej, choć powstającej w kurorcie, jakim jest Sopot.

                Bez tytułu, 2010

                                              Bez tytułu, 2010

Osobiście wolałem poprzedni projekt autorki, który był bardziej seksualny i powinien znaleźć się w kolekcji Cezarego Pieczyńskiego na wystawie, która pokazywana była w Domu Zdrojowym w Sopocie Oh no, not sex and death again! Ale nie jest to zła wystawa Asi, ma sobie problem…

       Bez tytułu, 2010

Na zakończenie wycieczki odwiedziłem wraz ze znajomymi, braćmi Słowińskimi, pracownię Edwarda Dwurnika, gdzie poznałem Polę Dwurnik i pośmieliśmy się trochę z polskiej rzeczywistości.

                                          Bez tytułu, 2010


Cały dzień padał deszcz, nawet bałem się tej udanej po wieloma względami podróży do Warszawy. Kiedy w końcu przestanie padać?


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Portfolio review w Bratysławie - 05. i 06.11.2010

W ramach 20. Miesiąca fotografii w Bratysławie po raz 12 odbędzie Portfolio review. Osoba, która zwycięży w rywalizacji będzie miała wystawę indywidualną w 2011 roku. Atrakcyjna jest cena 49 Euro za dwa dni konsultacji z kuratorami z całego świata. Moim zdaniem nie ma sensu płacić dużo większych pieniędzy za udział w podobnej imprezie w Arles, Houston (jak zachęcał kiedyś Marek Grygiel w "Fototapecie") czy gdzieś w Wielkiej Brytanii. Z polskich przeglądów tego typu na razie nic nie wyniknęło i nie cieszą się uznaniem? Dlaczego? Nie bardzo potrafię odpowiedzieć. Zachęcam za to do udziału w Miesiącu Fotografii, który jest najważniejszym festiwalem w Europie Środkowo-Wschodniej.


czwartek, 19 sierpnia 2010

Na czym polega sztuka portretowania i martwej natury? O Katarzynie Karczmarz


W galerii Pustej w Katowicach trwa wystawa Katarzyny Karczmarz Ludzie i rzeczy (4 sierpnia-19 września 2010). Składa się z ona dwóch części, które dla autorki są jednym i tym samym problemem. Pierwszym są portrety prezentujące rzadkiego typu dokonania, polegające na wniknięciu w psychikę portretowanego i nawiązaniu z nim bliskiego, przyjacielskiego, jak przypuszczam, kontaktu. 

              Grzegorz Pawłowski - rzeźbiarz, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007

Zacytujmy fragment poetyckiego wstępu do katalogu wystawy w Pustej, z którym prawie się utożsamiam, choć w interpretacji tych prac bardziej chciałbym pozostać racjonalistą, a nie, jak Piotr Komorowski, który stał się - w pozytywnym sensie tego słowa -   mitologiem, jednak nie w znaczeniu Rolanda Barthes’a. Piotr Komowski napisał: „Ludzie... na fotografiach Katarzyny Karczmarz są nasyceni światłem – w ten przedziwny sposób, iż światło wydobywa się z postaci, jest jakby dane od nich, od wewnątrz. Odnoszę wrażenie, że  emanują one dobrem – w podobnym znaczeniu, jak rzeźby Fidiasza, nacechowane godnością, powagą, spokojem, także mitologiczną symboliką. Te fotografie są na pewno znakomitymi portretami... ale to zbyt dosłowne i niepełne określenie. W moim przekonaniu są to postacie, w które artystka włożyła swoją tęsknotę do odnalezienia ludzi urzeczywistnionych, pięknych wewnętrznym etosem bycia człowiekiem.” Podkreślić trzeba nasycenie światłem, które faktycznie emanuje z ludzi.

                   Grzegorz Szymczyk - malarz, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007
                                      

Podobnie jest z martwymi naturami, które odbiegają jednak od tradycji XVII wieku. Bardziej przypominają lekcję dwudziestowiecznego modernizmu z jego skłonnością do porządkowania i geometryzacji. To, co miało sens w np. malarstwie kubizmu, niekoniczne przekłada się na martwą naturę, choć też są to realizacje wyjątkowej klasy i emanujące energią, pochodzącą ze świadomego zamysłu autorki i bardzo dobrego panowania nad materią, która stała się uległa, poddając się zamysłowi Twórcy. Prezentuje to zwłaszcza ostatnia zamieszczona tutaj praca, traktująca o symbolicznie splątanym życiu rodziców artystki.

                     Magda Hoffmann - malarka, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007

W niebanalnych, choć świadomie „elementarnych,” pracach Katarzyny Karczmarz poza oczywistym bardzo dużym talentem dostrzegam także kontynuowanie dorobku tzw. szkoły jeleniogórskiej. Po śmierci Eryka Zjeżdżałki wydaje się, że pani Katarzyna rozwija na nowo idee „fotografii czystej”  („pure photography”) w ciekawym kierunku. W niektórych jej pracach „widzę” także dokonania Wojciecha Zawadzkiego, Ewy Andrzejewskiej, a może i Grzegorza Przyborka?.

   Możliwości, z cyklu Martwe Natury, 2007

Pławna Boczna, z cyklu Martwe natury, 2007

Katarzyna Karczmarz w ciekawy sposób myśli o fotografii. Oto krótki fragment naszej rozmowy:
KJ: Czym dla pani jest symbol? Jaka jest jego obecna nośność?
K.K.:Symbol to dla mnie przede wszystkim niejednoznaczność, to coś, co odsyła do głębszych treści, do tego co bardziej ogólne. Jakie to treści będą wynikać z symboliki, zależy w przeważającej mierze od tego, kto czyta. Pozwolę sobie odwołać się do swoich martwych natur (jak sądzę, to właśnie do nich odnosi się Pana pytanie). Istnieją tam dwie płaszczyzny symbolu. Pierwsza, to prywatne symbole odwiedzonych przeze mnie miejsc, z których pochodzą przedmioty– czytelne dla mnie i może jeszcze kilku osób. Druga, to symbol sensu samego obrazu fotograficznego – w swoim podstawowym znaczeniu mówi on o pamięci. Sfotografować coś, to wyrazić pragnienie zachowania w pamięci, to także nadać wagę temu, co istotne osobiście. Te martwe natury są zatem o samej fotografii w jej klasycznym ujęciu.

Ogród Rodziców, z cyklu Martwe natury, 2008


czwartek, 12 sierpnia 2010

Narodziny gwiazdy? O Magdzie Hueckel


cykl REM, Atrofia IV, 2009

Na okładce 33. numeru ”Kwartalnika Fotografia” opublikowano „wydrapany”, ekspresyjny autoportret Magdy Hueckel z cyklu REM, Atrofia IV (2009). Praca nie jest łatwa do interpretacji i zawiera w sobie tak rzadką obecnie interwencję manualną kojarzącą się z fotografią analogową, która nadaje tu wyraz niepowtarzalności! Reprodukowanie tej pracy w tak prestiżowym miejscu jest jak najbardziej uzasadnione w przeciwieństwie, do zdjęć takich fotografów, jak np. Mikołaj Długosz. Zdecydowanie bardziej zasługują na to: Jerzy Lewczyński – twórca „archeologii fotografii”, czy Andrzej Różycki.



Z cyklu Autoportrety wyciszone, 2007-2008

Magda jest dla mnie przykładem niezwykłego rozwoju artystycznego, który zdecydowanie wyżej cenię od Katarzyny Kozyry, Doroty Nieznalskiej czy Zuzy Krajewskiej – artystki nie mające wiele do powiedzenia o sztuce i tym bardziej o swojej twórczości. Wystarczy sięgnąć np. do rozmowy z Zuzą Krajewską i Bartkiem Wieczorkiem zamieszczonej w  33. numerze „KF”. Uważny czytelnik zastanowi się nad potrzebą takiego wywiadu i jego oceną.  Pomijam już fakt , że ich strategia dotycząca potencjalnej „dziecinności mężczyzn” oparta jest na znanym cyklu Zbigniewa Libery The Gay, Innocent and Heartless.

Natalia LL, Głowa mistyczna VI, 1987, płótno, fotografia, akryl, interwencje 

Pracę z okładki „KF” Magdy Hueckel sytuuję także w kontekście twórczości Natalii LL, a Autoportrety emocjonalne mają także swe odniesiona np. do twórczości Anny Gaskell. Słabością „szkoły poznańskiej” z UAM, która zajmuje się analizą twórczości Magdy jest brak jakichkolwiek porównań do fotografii - historycznej i najnowszej. Np. pracę xxx z wydrapywaniem twarzy na negatywie wykonał już w końcu lat 60. Wojciech Bruszewski, ale oryginał niestety nie istnieje! Łódzki artysta niszczył w sobie ówczesne pojęcie fotografii artystycznej, natomiast Magda czyni z niej rodzaj egzorcyzmu. Autoprtret prezentowany na okładce „KF” kojarzy się z takimi filmami, jak Blair Witch Project, Ring, gdyż odwołuje się do sfery snu i zarazem obsesji. Jest pokazaniem różnorodnej ekspresji, która zaciera, niszczy a w końcu walczy prawdopodobnie z własnymi lękami, czy też z własną, określoną przez życie i społeczne konwenanse, tożsamością. Czy powstanie nowa Magda Hueckel skoncentrowana na intymności i, przewrotnie, destrukcji ciała kobiecego, skupiona na porównywaniu życia biologicznego w aspekcie cielesności i witalności przyrody? Chyba tak! Od kilku lat możemy mówić o nowym etapie w jej twórczości.




z cyklu Autoportrety obsesyjne, 2006-2008

Twórczość Magdy Hueckel należy do najważniejszych w Polsce w generacji wiekowej 30-latków. W ciągu tego dziesięciolecia  artystka rozwinęła swój styl skoncentrowany   na jednej formule wypowiedzi, którą realizuje obecnie w Autoportretach emocjonalnych (od 2006), obejmujących trzy cykle.

Tacy krytycy z jej pokolenia, jak Adam Mazur, Krzysztof Miękus nigdy nie zaprosili jej do swych pokoleniowych wystaw, np. Teraz Polska. Uważam to za bardzo duży błąd, gdyż prace Magdy pokazywane były już na międzynarodowych festiwalach m.in. w Bratysławie, Arles a także na targach sztuki m.in. w Wiedniu. Dla mnie osobiście Autoportrety emocjonalne są chyba najważniejszym cyklem pierwszej dekady XXI wieku w całej fotografii polskiej.

Ten sukces jest jednak wspólny i w dużej mierze osiągnięty dzięki Galerii Piekary w Poznaniu, która konsekwentnie promuje artystkę, a także Galerii Wozownia w Toruniu i Galerii FF w Łodzi.

P.S. Gdyby ktoś chciał poczytać moje bardziej analityczne rozważania o ostatnich pracach Magdy zapraszam na łamy „Arteonu” (2009, nr 2) i tekstu Autoportrety emocjonalne.


z cyklu Autoportrety zrezygnowane, 2006-2008. Ekspozycja na wystawie Od problemu symulacji do nowego symbolizmu. Aspekty fotografii XXI wieku, 6 Biennale Fotografii, Poznań, 2009. Fot. K. Jurecki

środa, 4 sierpnia 2010

ARCHETYP FOTOGRAFII (wykłady o fotografii, 20.08.2010, CSW Łaźnia, Gdańsk godz. 18:00)

Wykłady towarzyszące wystawie
ARCHETYP FOTOGRAFII. Joachim Froese, Grzegorz Przyborek, Ken Matsubara
(CSW Łaźnia, Gdańsk, ul. Jaskółcza 1)


Będzie to okazja do zapoznania się twórczością dwóch wybitnych fotografów, którzy mają szanse znaleźć się w światowej historii fotografii, w rozdziale dotyczącym problemu inscenizacji. 18.06 odbył się pierwszy z wykładów - Japończyka Kena Matsubary, który przybliżył  gdańskiej publiczności aspekty swojej twórczości na tle kultury japońskiej, dotyczącej np. rytualnego picia herbaty, klasztoru buddyjskiego w Kioto czy najnowszej twórczości, tak znanych twórców jak, Takashi Murakami czy  Hiroshi Sugimoto. 

CSW Łaźnia zaprasza na wykłady i prezentacje uzupełniające i jednocześnie podsumowujące wystawę ARCHETYP FOTOGRAFII. Joachim Froese, Grzegorz Przyborek, Ken Matsubara, która kończy się 29.08.2010 roku.

Krzyszof Jurecki w referacie pt. JAK INTERPRETOWAĆ OBRAZ FOTOGRAFICZNY? O NAJWAŻNIEJSZYCH KONCEPCJACH W TEORII FOTOGRAFII. OD ROLANDA BARTHES’A DO GEORGES’A DIDI-HUBERMANA przedstawi swoje przemyślenia na temat refleksji teoretycznej, jaka towarzyszy w XXI wieku fotografii i obrazowi fotograficznemu. Omówi i zaakcentuje poglądy głównych teoretyków związanych z koncepcją fenomenologii i hermeneutyki na tle najnowszej teorii Georges’a Didi-Hubermana, określanej jako „obraz-rozdarcie”.

Ken Matsubara, Knife in the water, 2008

Ken Matsubara, Winter Dreams-Table, 2010, obiekt przestrzenny, wideo

Joachim Froese w wykładzie pt. ZAPISANE W PRZESZŁOŚCI. FOTOGRAFIA A MARTWA NATURA przedstawi swoje inspiracje ujawnione w cyklu Rhopography, w dużym cyklu fotografii inspirowanym XVII wieczną martwą naturą. Artysta będzie starał się uwodnić tezę, że artyści współcześni mogą kontynuować doświadczenia artystyczne baroku, kontynuując w nowy sposób dawną tradycję malarstwa. Fotografia dla Froesego jest nowym i bardziej wiarygodnym sposobem wyrażenia ekspresji, niż malarstwo, które spełniło swą historyczną misję.

Joachim Froese, Rhopography #42, 2002


Grzegorz Przyborek w referacie „PAMIĘĆ OBRAZÓW". MOJE POGLĄDY NA ISTOTĘ FOTOGRAFII przedstawi własne poglądy teoretyczne na temat fotografii interpretowanej jak pismo, której istotą jest dla niego inscenizowanie (teatralne aranżowanie). Artysta odwołuje się do przekazu marzeń sennych, ale są one przede wszystkim pokazaniem określonego stanu ducha – artysty oraz całej ludzkości – w obliczu zanikającej tradycji religii i przemian kulturowych, które związane są z różnorodnie interpretowanym zagrożeniem, kryzysem czy zmierzchem humanizmu.

Grzegorz Przyborek, Thanatos-Ona, 1996  


Warto może posłuchać, co mają do powiedzenia o swojej twórczości uznani twórcy - jeden z Australii, drugi z Polski. Dlaczego ich prace często sięgają po bardzo podobne środki wypowiedzi. Proszę dla przykładu porównać cykl Froesego Written in the Past z serią Przyborka Wspmnienia z Arles - podobna wrażliwość, podobne wyczucie fotografowanej materii. Ale nie tylko, w innych pracach zauważymy także analogiczne podejście do tematu śmierci!

P.S. 10.01.2018 wpisuję, a w zasadzie kopiuję swoją odpowdzieć na zarzuty kilku kalkontentów z tekstu Aleksandry Lamek Odtruka na wakacyjnych "pstrykarzczy".Fotogarafia jak sen na jawie

"Pstrykacze! - Tomas, Sajmon, V:
Panowie i panie! Weźcie szklankę i postawcie na brzegu, następnie spróbujcie sfotografować. Czy zastanawiacie się dlaczego nie spadła? Albo, jeśli wybierzecie się na wystawę, (bo myślę, że się wymądrzacie nie znając jej), to zobaczycie, że można sfotografować szklankę w momencie rozpadu, bez użycia komputera, etc. Albo zobaczcie martwe natury Froesego. Jak to jest, że na zdjęciu ryba pożera inną rybę? Fotografia to myślenie, ale to funkcja przynależna jest tylko niektórym fotografującym, niestety. Natomiast każdy jest znawcą, jak widać po tych wpisach, więc zapraszam na sesję i dyskusję o wystawie 20.08, o godz. 18. Natomiast tekst o wystawie pani Lamek jest naturalny i optymistyczny, przy tym "skromny"".
Krzysztof Jurecki


czwartek, 29 lipca 2010

O processingu André Siera (galeria NT w Łodzi, do 30.07.10)

Kończy się w Łodzi w galerii NT wystawa André Siera - artysty z Portugalii, który przedstawia w sześciu realizacjach nie tylko wyjątkowy poziom artystyczny, ale prowadzi za pomocą sztuki interaktywnej filozoficzny dialog. Potwierdza tezę, że nie ma sztuki bez filozofii czy odpowiedniej świadomości. Nie znajdziemy na ekspozycji modnego w Polsce popu czy surrealizmu, gdyż usilnie rynek sztuki lansuje obecnie tezę o nowej wersji polskiego surrealizmu, na przykładzie dwóch krakowskich wystaw (galeria Zderzak, Bunkier Sztuki). Oczywiście nie jest to surrealizm..., ale powróćmy do ekspozycji Siera, gdyż jest to wydarzenie!

André Sier, Mathx

Z kim i czym prowadzi o filozoficzny dyskurs? Zachęcam do przeczytania swego tekstu Filozofia pocessingu z portalu Magazynu.O.Pl, a wstępem do mojego tekstu jest polska dydaktyka sztuki interaktywnej w Polsce. Oto fragment z mego artykułu: "W ostatnim czasie na TV Kultura obejrzałem filmy prezentujące pracowanie multimedialne ASP w Gdańsku i w Katowicach. To, co zobaczyłem, włącznie z wypowiedziami pedagogów, sytuuje ten rodzaj sztuki w Polsce na zupełnie innym poziomie niż wystawa oglądana w Łodzi. Zajęcia studentów polskich polegają najczęściej na tworzeniu trochę anachronicznych dzisiaj, trójwymiarowych obiektów/rzeźb, filmów animowanych, wykorzystania performance czy analiz fotomedialnych rodem z Warsztatu Formy Filmowej. Słowem tego rodzaju twórczość, najczęściej nijaka w swym przesłaniu, sytuuje się na rozumieniu intermedialności z lat 50.-70. XX wieku i nie ma nic wspólnego z najnowszą „sztuką technologiczną”, w tym interaktywną i komputerową."

André Sier, Δ 

Ci, którzy interesują się prawdziwą nie symulacyjną "sztuką interaktywną" mają ostatnie dni, aby dotrzeć do Łodzi i obejrzeć prace, dla których prekursorem był także zmarły w 2009 roku Wojciech Bruszewski, niezrealizowany do końca wybitny artysta medialny i jednocześnie programista komputerowy. Ten rodzaj twórczości wymaga wejścia w świat programowania czy przynajmniej współpracy z programistami, co realizuje obecnie Michał Brzeziński w galerii NT w Łodzi.



niedziela, 18 lipca 2010

Iluzoryczność fotografii - Mateusz Panek (dyplom licencjacki na ASP w Gdańsku, 27.06.2010)


27.06.2010 na ASP w Gdańsku obroniony został dyplom z zakresu fotografii przez Mateusza Panka. Jego realizacje sięgają do doświadczeń konceptualizmu, minimal-artu, a także rozwijanych na polu grafiki i malarstwa,  a także fotografii w postaci anamorfozy. Jako zjawisko wizualne anamorfoza badana była w latach 90. w pracowni nieżyjącego już pedagoga poznańskiej ASP Zbyszko Trzeciakowskiego, co można było zobaczyć m.in. na Biennale Fotografii w Poznaniu. Obecnie to wciąż intrygujące, ale mniej popularne zjawisko artystyczne np. od camery obscury penetrowane jest w sensie artystycznym i teoretycznym przez kilku ważnych artystów światowych (np. Georges Rousse), a w Polsce przez Jerzego Olka.


Mateusz Panek malując geometryczne przestrzenie dla fotografii, umieszczając w nich cienie ludzkie, starał się nawiązać do problemu transseksualności i przekroczenia tożsamości płci, gdyż jest to ważny problem biologiczny, obyczajowy i przede wszystkim etyczny. Świadomie zminimalizował świadomość cielesności ciała, przesuwając swe analizy w stronę kategorii ideogramu. W ten nietypowy sposób młody artysta pokazuje zjawisko rozpleniana się określonej tożsamości, co można łączyć z upadkiem czy kryzysem tradycyjnie rozumianej rodziny, o czym przekonywająco pisał Zygmunt Bauman.




W pracy teoretycznej pt. Iluzoryczność fotografii? Analiza problemu na podstawie wybranych artystów Panek pisał m.in. o Derku Boshierze, Akirze Komoto, Janu Berdyszaku, Zdzisławie Jurkiewiczu, Grzegorzu Przyborku. Realizacje Panka najbliższe są jednak postawie niemieckiego fotografa - Axela Peemöllera (praca dla Eureka Tower Carpark w Melbourne), który wykonał system znaków słownych na parkingu samochodowym.

Czekam, kiedy Mateusz Panek pokaże swoje prace w jakieś galerii, napisze do nich np. krótki tekst w oparciu o swe interesujące rozważania, jakie zawarte są w jego teoretycznej pracy licencjackiej. To był jeden z najbardziej spektakularnych dyplomów na gdańskiej ASP! A studia w zakresie fotografii niestety kończą się już w Gdańsku na ASP, co jest dla wielu zaskoczeniem. No, ale wszystko się kiedyś kończy i trzeba być na to przygotowanym! 

  
 
  

 




piątek, 16 lipca 2010

Portrety Piotra Miazgi (dyplom licencjacki ASP Gdańsk 27.06.10)

 Ja


Piotr Miazga pokazał portrety wykonane w pracowni Witolda Węgrzyna i Jadwigi Okrassy. Fotografie są proste w kompozycji, osoby pokazane na tle draperii świadomie nawiązujące do malarstwa barokowego. Zdjęcia są bardzo dopracowane pod względem kolorystycznym, są też udaną próbą odwzorowania relacji między autorem i jego znajomymi. Model i fotograf, chwila bliskiego kontaktu (niepowtarzalny moment) i efekt końcowy - fotografia, która została jeszcze "podrasowana" kolorystycznie i to w sposób wyśmienity.


Wśród kilkunastu prac znajduje się także lekko pesymistyczny autoportret. To dobrze, że Piotr Miazga potrafi oddać różne, czasami bardzo ulotne stany psychiczne portretowanych osób, ale są to jego znajomi czy rodzina, więc stosunkowo łatwo to uczynić. Trudniej będzie mu uzyskać taki efekt w momencie kontaktu z osobami nieznanymi.


 Leszek

 Sławek
Czy taki styl między reklamą a tradycją fotografii portretowej  jest możliwy do dalszej eksploracji? Czy "podbity" kolor nie jest zbyt natarczywy? W którym kierunku rozwijać taką działalność - portretować znajomych czy może osoby przypadkowo spotkane np. na ulicy? Są to pytania do autora zdjęć, a odpowie na nie przyszłość. Ciekawa jest także kompozycja niektórych zdjęć, niby prosta, ale czasami nawiązująca do klasyki fotografii.


 Ania

Dla tych, którzy interesują się portretem fotograficznym polecam ekspresjonistyczne prace pokazywane w Polsce Michaela Akermana oraz nigdy nieprezentowane w naszym w kraju (powstaje pytanie dlaczego?) kontrowersyjnego członka Magnum - Antoine D'Agaty. Jego prace po raz kolejny pokazano w tym roku na festiwalu w Arles, który konsekwentnie od lat promuje rodzimą fotografię nie przejmując się zupełnie tym, co dzieje się w Europie Środkowo-Wschodniej.


 Radek

Ola 

środa, 7 lipca 2010

Józef Szymańczyk: między fotografią zakładową a "fotografią ojczystą" (02.07-25.07.10, Galeria Sztuki Wozownia, Toruń)

 Fabrykant łapci, wyplatanie łapci z łyka, Polesie, 1937


Kto interesuje się dokumentem fotograficznym powinien zobaczyć w Toruniu ok. 100 oryginalnych zdjęć Józefa Szymańczyka z końca lat 30. Są to oryginale odbitki ("vintage") z tzw. albumu Krokera lub kopie z początku lat 90. ze zbioru Muzeum Regionalnego w Kutnie. Ekspozycja uzupełniona została o zdjęcia Zofii Chomętowskiej i S. Hochmana, którego fotografia zbliżona jest w stylu do Szymańczyka. 

 We wspólnej izbie rodzina wielopokoleniowa przed udaniem się na spoczynek (u góry odzież zawieszona na drągach zastępujących szafy), Polesie, 1937

W końcu lat 30. Szymańczyk podobnie, jak Chomętowska i Hochman, stosował na zdjęciach białe napisy wykonane za pomocą przymocowanych do negatywu masek fotograficznych, np. POLESIE – NAPRAWA SIECI, MAŁY POLESZUK, TYPY POLESKIE, co miało ułatwić identyfikację formy i idei. W tym pocztówkowym formacie prace Szymańczyka wychodzą jednak poza znany stereotyp tej formy kultury wizualnej i pamiątki, ale bez relikwii. Udało mu się np. pokazać uczucia między dziadkiem a wnukiem (Typy poleskie. Piotr Mielech z wnuczkiem Nikołajem Chmielewskim. Wieś Lisiczyce, Polesie (1937)) czy typowe zawody (Fabrykant łapci, wyplatanie łapci z łyka, Polesie, 1937). Fotografował także różne przejawy szczęśliwego i częściej biednego dzieciństwa. Szczególnie interesowały go kołyski wiszące na zewnątrz i wewnątrz domu. Niektóre zdjęcia zapowiadają typ dokumentu podjęty w końcu lat 70. przez Zofię Rydet w Zapisie socjologicznym (1978-1990). Takim przykładem jest praca Szymańczyka We wspólnej izbie rodzina wielopokoleniowa przed udaniem się na spoczynek (u góry odzież zawieszona na drągach zastępujących szafy), Polesie, 1937. 

 Polesie. Rozpacz, 1937

W 1936 roku Szymańczyk, jak wielokrotnie opowiadał przy różnych okazjach, odwiedził w Wilnie zakład fotograficzny Jana Bułhaka. Spotkanie z wielkim ówczesnym autorytetem w sprawach fotografii artystycznej zrobiło na prowincjonalnym fotografie z Kosowa Poleskiego wielkie wrażenie, tym bardziej, że – jak opowiadał Szymańczyk – mistrz z Wilna przekonywał go do programu "fotografii ojczystej". Ale to zdjęcia z biednych chat poleskich uczyniły z Szymańczyka  ważnego dokumentalistę lat 30., być może najważniejszego, gdyż dorobek Aleksandra Minorskiego jest zapomniany, a Bułhak czy Chomętowska tworzyli w stylu piktorialnym, przy pozorach krytycznego dokumentu, gdyż dokument zawsze powinien poświadczać "prawdę", "twarz czasu", aby przybliżyć się np. do koncepcji Agusta Sandera czy Eugene Atgeta.

 Typy Poleskie, 1937

Polecam także katalog z opisywanej wystawy. Można w nim przeczytać życiorys Józefa Szymańczyka oraz mój nowy tekst o tym skromnym, a jakże owładniętym pasją fotografie, którego poznałem chyba w 1986 r. w Kutnie. Wspomniany katalog zawiera także kilkadziesiąt reprodukcji (także Chomętowskiej i Hochmana), w tym tak znaczącej dla polskiej fotografii Szymańczyka, jak Polesie. Rozpacz, która od 1939 nie była publicznie pokazywana ani reprodukowana. Dlaczego? O tym można oczywiście przeczytać w moim tekście. Zachęcam do obejrzenia filmu Adama Kulika Polesia czar i lektury katalogu. Na ekspozycji pokazywany jest także świetny w koncepcji i w realizacji film Andrzeja Różyckiego Fotograf Polesia.