Szukaj na tym blogu

sobota, 31 marca 2012

"Bajka/Tale" Pauliny Hebdy w Galerii FF w Łodzi (30.03-21.04.12)



Bardzo podoba mi się kolejna wystawa indywidualna  Pauliny Hebdy w Galerii FF. Nie jest to  co prawda debiut, ale ta ekspozycja z pewnością jest najważniejsza niedługim stażu artystycznym. Gdzie ukształtował się czy raczej tworzy jej styl fotograficzny? Czy w czasie studiów licencjackich na ASP w Gdańsku, czy uzupełniających magisterskich w Szkole Filmowej w Łodzi? A może i w jednym miejscu i w drugim?



Oto fragment mojego mojego wstępu do katalogu pt. Między realnością a postsurrealnością: "Ta wysublimowana, ale niepokojąca i niejednoznaczna wizja dotyczy, potencjalnych zdarzeń życia ludzkiego, które przesłania skrajny pesymizm. Świat ulega dyfuzji, znika, dąży ku rozpadowi. Piękne ciała mogą być deformowane lub przedstawione w ekspresjonistyczny sposób (co można łączyć z programem groteski ukazującej wyobcowanie i melancholię, choć interpretowaną w surrealistyczny sposób). Czego dotyczy problematyka melancholii w fotografiach Pauliny Hebdy? Nie tylko piękne ciało ulega przemijaniu, zniknęła już dawno niewinność wieku dziecięcego a pojawiały się bliżej nieokreślone problemy, które mogą doprowadzić nawet do samobójstwa, co delikatnie sugeruje jedna z prac. Pojawiają się bardzo ciekawie interpretowane surrealistyczne schematy, jak chwytnie czarnej liny, będące symbolicznym poszukiwaniem ratunku, silnie działające na naszą podświadomość. Fragmenty tej liny/liany następnie są widoczne w ustach modela i wydają się być symptomem zagrożenia a nie ocalenia, jak to było w poprzednim obrazie. Inne zdjęcia ukazują zaistnienie i reprezentację w ramie obrazu, ale bez twarzy postaci. A więc rama, a może i cała sztuka jest miejscem tajemniczego przebywania i znikania, w czym tkwi jedna z wielkich idei Lewisa Carolla z Alicji w krainie czarów, która wielokrotnie stosowana była przez surrealistów. Nie dostrzegam w tych pracach przypadkowości, czy oparcia się tylko na intuicji. Obrazy epatują mocnymi znaczeniami, na przemian negatywnymi i rzadziej optymistycznymi. Porządek, dążenie do harmonii i racjonalizacji świata oraz własnego życia zmaga się tutaj z ekspresjonizmem i surrealizmem w znaczeniu zaczerpniętym z twórczości Bacona i Magritte’a, ale potencjał tego pierwszego artysty jest w tym przypadku istotniejszy. Magritte świadomie badał i konceptualizował malarstwo, dokonując na nim operacji typu lingwistycznego, a w swej perspektywie semiotycznego i strukturalistycznego. U Hebdy natomiast nie ma takich poszukiwań."



I na koniec  tego wpisu moje "szkicowe" pytania do autorki wystawy, które pomogły mi w pisaniu tekstu do katalogu ekspozycji w Galerii FF

1)  Czy przeważa w cyklu montaż cyfrowy czy nie? 
2)  Tło różowe jest naturalnie pomalowane czy poprawione w Photoshopie?
3)  Czy widzimy tutaj rozwój sytuacji, metafory życia czy też poszczególne prace należy oglądać pojedynczo?
4) Jakie tu były inspiracje - surrealizm? Skąd pomysł szyby w akcie (znam to z fotografii z Tajwanu, ale pewnie jeszcze gdzieś  jest popularny?)
5)  Kto był promotorem pracy?




Odpowiedzi P. Hebdy:

1) Montaż cyfrowy oczywiście jest, ale nie wszędzie. Pojawia się np. na fotografii pierwszej, sedes z samymi nogami, na kolejnej fotografii, gdzie widzimy postac bez nóg, piesek będący białą plamą, oczywiście ciało rozpłaszczone na szybie (komputerowo została usunieta szyba tak, aby była niewidoczna jako element), kurza łapka też jest montowana ze względu na proporcje, irokez na głowie to montaż, postać z ramą zamiast głowy, to są montaże.
2) Tło jest naturalnie różowe
3) Ze względu na ekspozycje prace możemy oglądać jako rozwój sytuacji, jak również pojedynczo, aczkolwiek niektore z fotografii źle funkcjonują pojedyńczo np. piesek na smyczy z białą draperią w tle, albo dziewczyna z wyciągniętą ręką, jakby coś trzymała, a trzyma na kolejnej fotografii.
4) Szyba w akcie potrzebna była do uzyskania efektu deformacji ciała, wręcz oszpecającej.
5) Promotorem jest Prof. G. Przyborek. Konsultacje szły w miarę łagodnie. Najpierw był pomysł w postaci rysunków, na tym etapie zostały wyeliminowane niepotrzebne zdjęcia, potem powstały fotografie. W zasadzie to największą ingerencja profesora była prośba o utrzymanie ciągłości, aby była kontynuacja, jedna fotografia zazębiała się o kolejną.



środa, 28 marca 2012

Andrzej Mitan - nierozpoznana postać polskiego undergroundu?

Andrzej Mitan w okularach pomalowanych przez Piotra C. Kowalskiego, 2004. Fot. Jerzy Kośnik

Mam kłopot z rozpoznaniem twórczości Andrzeja Mitana, a wynika to z kilku powodów. Na pewno jego twórczość wywodzi się z przemian neoawangardowych, kontrkulturowych i związanych z nimi eksperymentów muzycznych. W jego postawie, jak sądzę, bliżej mu ideowo do żywej, choć wciąż utajonej, rozwijającej się tradycji Fluxsusu, niż do konstruktywizmu i minimalizmu Kajetana Sosnowskiego czy Edwarda Krasińskiego, z którymi współpracował na niwie artystycznej. Bliższa mu jest chyba anarchistyczna i do końca niezależna   postawa Antastazego Wiśniewskiego i Andrzeja Partuma, niż destrukcyjno-ludyczna aktywność Łodzi Kaliskiej i Jacka Kryszkowskiego z lat 80.

Ryszrad Ługowski, Lekcja rysunku, 2009

Andrzej Mitan "przewija się" od lat 70. przez różne instytucje, galerie, stowarzyszona, które służą krzewieniu efemerycznych działań, a do których zaangażował dziesiątki znanych i mniej znanych osób z kręgu kultury.

"Tytuł Roboczy" 2009, nr 29-30

Karta sztuki performance związanej z free jazzem i eksperymentami akustycznymi w dalszym ciągu pozostaje mało znana, gdyż jest to dziedzina artystyczna bliższa tradycji muzyki niż sztukom plastycznym, choć na tym terenie istnieje. 


Andrzej Miytan & Anastazy B. Wiśniewski, 1988


Przeglądam właśnie "Tytuł Roboczy" 2009 nr 29-30 - bardzo ważny magazyn artystyczny, który wydał kilka wartościowych opracowań na rożne tematy. Ten numer poświęcony został Andrzejowi Mitanowi. Możemy poznać jego koneksje artystyczne, zobaczyć dużo dobrych i świetnych portretów, np. Ireny Jarosińskiej, Jerzego Kośnika, Antoniego Zdebiaka oraz poznać kontekst przyjaźni artysty oraz wejść w jego świat muzyczny, który jest bardzo rozbudowany, więc nie bede wymieniał żadnych nazwisk. Zrobiłbym to mało kompetentnie lub przynajmniej nieudolnie.

Romuald Kott, Jacek Dyrzyński, Wiesław Łuczaj, Cezary Staniszewski, Tomasz Willmański, Marek Dzienkiewicz, Ryszard Ługowski, Andrzej Mitan. Zauważalny brak Anastazego B. Wiśniewskiego (prawdopodobnie śpi). Seminarium Naukowe, Dłużew 1991. Fot. Irena Jarosińska

Zawartość numeru, czyli prezentowane teksty, są na bardzo wysokim poziomie, co rzadko zdarza się w krytyce artystycznej. Trudno polecić konkretne teksty, ale gdybym miał to uczynić, to polecam Wywiad z samym sobą, jako wprowadzanie do tematu oraz tekst Anieli Cholewińskiej Niezwykła kolekcja - 9 płyt Andrzeja Mitana omawiający jedyny w woim rodzaju pomysł zaprojektowania dziewięciu płyt przez tak wybitnych artystów, jak: E. Krasiński, Cezary Staniszewski, Ryszard Winiarski czy Jarosław Kozłowski.



Andrzej Mitan, Emmett Williams, Galeria RR, 1984

Co powiem o samym performances Andrzeja? Niewiele miałem szans obejrzeć je w rzeczywistości, nad czym ubolewam. Niektóre z nich można zobaczyć w internecie na portalu O.pl, jak Koncert na ryby, o którym Krzysztof Bochyński napisał: "Dzieło sztuki jest, według jego koncepcji, instrumentem, który pomaga odbiorcy uzmysłowić sobie istnienie sacrum i, być może, doświadczyć go już w akcie transgresji obszaru profanum." Według mojej wizji Andrzej w swych performances stwarza fantazyjne raje o podłożu sakralnym i podniosłym, choć tworzonym np. za pomocą plastikowanej rurki. Wydobywa za pomocą banalnego materiału nieprawdopodobną wręcz duchowość świata. Na moment w transie staje się czymś w rodzaju  szamana/kapłana zmieniającego rzeczywistość w niematerialny byt lub stwarza taką iluzję! Tego nie jestem pewien do końca, zbyt mało widziałem, zbyt mało z nim rozmawiałem. Na pewno na moment powołuje utopię, jak wielcy artyści awangardowi, zaczynając od Kurta Schwittersa, a kończąc na Johnu Cage'u. Tak zapamiętałem jedyny perormance Mitana, który widziałem na początku lat 90. na imprezie zorganizowanej przez warszawski COMUK-u koło Pilawy. Wydaje mi się, że pomimo wielu lat, jakie minęły od tego wydarzenia, pamiętam go bardzo dokładnie. Niesamowite jest takie uświadomienie sobie mocy działania artystycznego, która trwa do dziś. Pod koniec ubiegłego roku przypomniałem o tym zdarzeniu Andrzejowi.

Włodzimierz Borowski, Andrzej Mitan, Cezary Staniszewski, Tomasz Wilmański Ptaki, instalacja, performans, pokaz multimedialny,1985

Ważna sztuka, która jest istotnym stanem duchowym, rodzi się także z działania efemerycznego. W tym przypadku jest bytem na wskroś antonimicznym, bez pretensji do komentowania rzeczywistości. Sztuka nie zna granic ani bezwzględnych reguł. O wszystkim może decydować moc artysty, a taką na gruncie eksperymentu muzycznego niewątpliwie posiada od lat Andrzej Mitan.

Onomatopeja. Od lewej: Cezary Staniszewski, Andrzej Mitan, Grzegorz Małecki, Jan Olszak Tieni, FAMA, Świnoujście1976. Fot. Czesław Chwiszczuk

P.s Zapomniałem o jednej istotnej sprawie. Andrzej od dawna jest zwolennikiem Robespierre'a. Kto nie wierzy niech się z nim spotka.... i porozmawia. 

czwartek, 22 marca 2012

„Tomasz Michałowski. Pejzaż w środku świata” (Jelenia Góra, Galeria "Korytarz", 02.03-20.04.12)



Tomasz Michałowski (ur. 1964) jest absolwentem Wydziału Operatorskiego w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Prezentuje swą wystawę indywidualną w działającej od końca lat 80. XX wieku galerii Korytarz, prowadzonej od samego początku przez Wojciecha Zawadzkiego, a trochę później także Ewę Andrzejewską.



Tomasz w latach 90. w nawiązaniu do twórczości Staszka Wosia wykonywał zadziwiająco dojrzałe inscenizacje na temat istoty sacrum oraz funkcjonowania mitu, dotyczącego także inicjacji seksualnej, czyli wkraczania w dojrzałe życie. Jego poglądy na temat fotografii kształtowały się na początku lat 90. w ramach grupy Look, którą współtworzył wraz z kolegami ze studiów: Andrzejem Olichwierem i Krzysztofem Hejke. Tomasz opierał swą koncepcję o teatralizację postaci oraz niesamowitość kreacji połaczonej z panteizmem przyrody. Były to bardzo ważne dokonania dla polskiej fotografii ostateniej dekady XX wieku.

Potem artysta zniknął z życia fotograficznego na długie lata, choć nie do końca. Pojawiał się w Suwałkach, odwiedzał Staszka Wosia, brał udział w plenerach tamtego środowiska. Teraz, a preczyzując kilka lat temu odnalazł się ponownie, o czym świadczy ekspozycja w Jeleniej Górze. Czego poszukuje w swych zdjęciach? Drogi, znaku, boskości, mocy? O tym napisał swym autorskim tekście bez tytułu, jaki znajduje się na wystawie. Jest on osobisty, bez szczegółowych i fotograficznych odniesień, bez przesadnej egzaltacji. Lakoniczny, i co najważniejsze przekonywujący. O czym jeszcze za chwilę.



W mailu do mnie Tomasz w następujący sposób  skomentował swoją wystawę w Jeleniej Górze: "Fotografie prezentowane na wystawie zrobiłem w latach 2010-2011, cztery prace są z lat 2008-2009. W galerii Korytarz pokazałem 37 fotografii, są to głównie pejzaże. Pejzaż jest mi potrzebny w życiu do równowagi psychicznej i do łączności sakralnej ze światem. Kocham go i mam poczucie wielkiego długu wdzięczności do przyrody. Kiedy fotografuję, wybieram to co w danej chwili mnie zatrzymuje, reszty nie ruszam mijam ją i zostawiam za sobą. ta zostawiona reszta jest jak drogowskaz by dojść nie błądzić. Wiele przeżytych  miejsc i śladów mojej obecności nigdy nie sfotografowałem. Pozostawiłem je za sobą. Szukam momentu szczytowego i go właśnie chcę fotografować. Wystawę nazwałem Pejzaż w środku świata, to wynik przemyśleń mojego życia. Żyję w połowie drogi między niewidocznym atomem a niewyobrażalnie dużą galaktyką i tu jest moje miejsce i mój dom. Pascal powiedział: "Początek świata jest nigdzie, a środek wszędzie". Pozdrawiam Tomek.

Cenię takie osobiste wyznania/deklaracje, gdyż zawsze świadczą one o autentyczności bądź sztuczności przesłania artystycznego. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Tomasz był i jest twórcą autentycznym, który podąża drogą wyznaczoną autorytetem sztuki i osoby Staszka Wosia. Zresztą nie tylko on!



Nie dziwię się, że taka fotografia podoba się Wojciechowi Zawadzkiemu. Jest ona tradycyjna, ale bardzo dojrzała w swej prostej, choć także zgrafizowanej formie. Praca twórcza, realizująca się we współpracy z naturą,  polega na wydobywaniu określonego nastroju - przyrody i własnego. Jedno przenika się z drugim.  Istotą w tym procesie twórczym jest poszukiwanie jedności świata i spokoju egzystencji. Natura i twórca są jednym. Niemożliwe? Bardzo trudne to wyzwanie, ale możliwe do realizacji. Romantyzm jest wiecznie żywy.




Zawsze podobały mi się zdjęcia Tomasza. W tych zamieszczonych na blogu dostrzegam także tradycję fotografii amerykańskiej z lat 20. i 30. oraz niektórych prac Edwarda Hartwiga. Ale czy moje odczucia pokrywają się z zamierzeniami autora? Tego na razie nie wiem. Nie wszystko da się określić, czasami nie potrzeba tego czynić, ważne jest przeżycie.

Na koniec przytoczę fragment z autorskiego tekstu Tomasza z katalogu wystawy, w którym podkreśla on religijny aspekt swojej fotografii: "Kiedy indziej przyszło mi do głowy pytanie, czego chciał Bóg stwarzając świat? Pierwszych pejzaży nie oglądały żadne oczy. Nie kwitły tam kwiaty i nie śpiewały ptaki. Z tamtego czasu nie pozostał ani jeden kamień. A jednak wszystko naznaczone jest nieskończonością. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie poznać do końca, czy wszystkiego o nich wiedzieć. Tą bezkresność odczuwam też w sobie, nie znając siebie do końca.

Pejzaż który noszę w sobie poprzecinany jest drogami. Te drogi pozwalają na wędrówkę, na przejście z jednego świata do drugiego. Mój pejzaż jest małym skrawkiem ziemi, to co w nim żyje i trwa jest częścią mnie i częścią wielkiego systemu Kosmosu.

Fotografię rozumiem jako drogowskaz i jako drogę do spotkania i poznania. Pejzaż jest czymś co mnie przerasta, niczego nie wyjaśnia, wskazuje mi tylko drugi sens. Spotykam się z nim na krótką chwilę, żeby potem stać się jego częścią. Staram się o pejzażu opowiadać w sposób pierwotny nadając mu znaczenie symboliczne, w ten sposób zawłaszczam go i przeżywam. Sens mojej fotografii nie leży w dojściu do zrozumienia, ale w wysiłku zmierzającym do jego sedna."

czwartek, 15 marca 2012

Jaki był rok 2011 w kulturze wizualnej?

Właśnie ukazał się mój obszerny tekst Podsumowanie roku 2011 w kulturze wizualnej, który jest osobistym i do pewnego stopnia arbitralnym oglądem rzeczywistości artystycznej. Dlaczego przyznaję się do arbitralności? Przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy wynika z tego, że nie ma krytyka, czy nawet kilku pracujących w zespole, mogących obejrzeć wszystkie potencjalne ważne pokazy. Drugi wynika z zakładanej lakoniczności artykułu. O każdej wystawie, galerii mógłbym napisać dużo więcej, ale tekst stałby się bardzo drobiazgowy.

O czym zapomniałem publikując swój tekst? Tak, nie ma artykułów idealnych, gdyż obecna struktura świata i opisywanych w nim zjawisk jest dynamiczna, zmienna, zgodna z zasadami "płynnej ponowoczesności", niż Arystotelesowskiej harmonii Kosmosu. Ale nie jest powiedziane, że przyszłości powróci do łaski ta druga wizja, gdyż wszystko opiera się na wierze lub jej braku.

Słowa uznania należą się przede wszystkim FotoArtFestiwalowi w Bielsku-Białej przynajmniej za kilka wystaw: Alexandera Gronskiego (pomimo złych wydruków), Olega Duryagina (Dou) - jednego z czołowych artystów cyfrowych na świecie, który był już pokazywany w Polsce, podobnie jak w latach 90. Luis Gonzalez Palma. Ten ostatni wybitny twórca próbuje on na nowo określić swój styl, pytając o tożsamość prezentowanych postaci i form. I bardzo ważna była Moja mała Retrospektywa Bogdana Konopki, który poprzez kilkadziesiąt prac, starał się ukazać swe przemiany. Oczywiście czekamy na dużo większą ekspozycję Bogdana w niedalekiej przyszłości.

Największym rozczarowaniem była dla mnie premiera ekspozycji Andrzeja Lecha Kolekcja wrzesińska 2010. Mam na myśli całość projektu, nie poszczególne zdjęcia, które są do głębi poruszające czy intrygujące swym weryzmem.

Pokazuję kilka zdjęć z wystawy bardzo ciekawej malarski i fotografki Karoliny Aszyk z Gdyni, która w swoje prace "wkłada" czy stara się to zrobić ogromny potencjał duchowości. Czy się to jej udaje ?Ekspozycja pt Przemienienie częścioowo odpowiadała na to pytanie, a prezentowana była w listopadzie w galerii Sztuki "Wieża Ciśnień" w Koninie. Generalnie interesuje autorkę przemiana siebie, jak i potencjalnie wszystkich ludzi. Bardzo szlachetny to projekt, zrealizowany zupełnie w innych klimatach estetycznych i przede wszystkich moralnych od zasad "nowego dokumentu".

Karolina Aszyk. Z wystawy Przemienienie

Karolina Aszyk. Z wystawy Przemienienie 

Karolina Aszyk. Z wystawy Przemienienie 

Karolina Aszyk. Z wystawy Przemienienie  

sobota, 10 marca 2012

Melancholia w twórczości Magdy Moskwy ("Kalejdoskop" [Łódź], 1998 nr 1, ss.41-42). Z cyklu Archiwalia

Malarstwo Magdaleny Moskwy posiada już rangę ogólnopolską, nie tylko łódzką. I słusznie, gdyż prezentuje dziwny stan uduchowienia, którzy łączy się z melancholią, "oswajaniem" zbliżającej się śmierci, a nawet walką ze swymi demonami. W ciągu kilkunastu lat wypełni nastąpił rozwój jej sztuki, także w opanowaniu formy. Pamiętam jeszcze, jak przez kilka lata autorka w latach 90., pracowała w Dziale Konserwacji Muzeum Sztuki w Łodzi. Pamiętam też, że bardzo cenił jej twórczość Mariusz Wilczyński i podobno dzięki niemu skończyła studia oraz Sławomir Kubala. Nie dostrzeżono jej wielkiego talentu na uczelnianych konkursach im. Strzemińskiego. Zaś prof. Ryszard Hunger po opublikowaniu mojego tekstu z "Kalejdoskopu" powiedział mi, że "ona nie wytrzyma takiego rodzaju kreacji, gdyż nie można malować przez całe lata swego umierania". Jak widać można, ale oczywiście jest to niezwykle trudne zadanie.

Pierwsza istotna ekspozycja artystki wraz z trzema innymi twórcami pt. Kobiety i Mężczyźni, miała miejsce w 1998 roku w Galerii Manhattan w Łodzi. Pomysłodawcami pokazu była Jolanta Ciesielska i niżej podpisany. Tytuł pokazu zaproponowałem ja. O Magdzie Moskwie w katalogu napisała J. Ciesielska. Przy okazji przypomnę o jej obecnej ekspozycji Mit i melancholia (Muzeum Współczesne Wrocław), która wbrew tytułowi z problemem mitu i melancholii nie ma za wiele wspólnego. W dużej mierze eksponując antymit i pseudomit, czy mitem (określenie Stefana Morawskiego). Twórców, którzy poważnie traktują problem melancholii i mitu jest na tej wystawie bardzo niewielu. Nie ma też  we Wrocławiu malarstwa Moskwy - szkoda. W 1999 roku w BWA w Bielsku-Białej zorganizowałem dużą wystawę Wobec Apokalipsy. Pocałunek Śmierci, do której chciałem zaprosić także Moskwę. Początkowo się zgodziła, ale ostatecznie odmówiła. Oczywiście należy uszanować taką decyzję.

O Moskwie pisałem w obszernym artykule Łódzkie malarstwo lat 90., „EXIT”, 1999 nr 1. Tych informacji nie ma stronie internetowej artystki i co ważniejsze w obszernym opracowaniu Imiona własne sztuki łódzkiej (ASP Łódź 2008). Oglądając stronę www autorki czy czytając książkę o sztuce łódzkiej można by sądzić, że jej sztuka została odkryta w XXI wieku, ok. 2004. A odbyło się to przynajmniej kilka lat wcześniej.



P.s. Uświadomiłem sobie, choć nie jestem pewny do końca, że mój tekst, w którym bardzo wysoko usytuowałem malarstwo artystki, był pierwszym jaki ukazał się o niej. Dopiero w kwietniu w 1998 opublikowany był kolejny we wspomnianym już katalogu. Wielbicielom twórczości łódzkiej artystki polecam lekturę i porównanie obu tekstów. Zawsze w kontekście analizowania konkretnej twórczości warto sięgnąć nie do tych ostatnich, tylko pierwszych, gdyż z reguły te znane i popularne opierają się, świadomie lub nieświadomie, na pierwszych opracowaniach.

wtorek, 6 marca 2012

Objawienie Marcela na Manhattanie (Łódź, galeria Manhattan, 25.02-07.03.12)

Orędzie na rok 1999, 1998, obiekt

Galeria Manhattan zaprasza 07.03 na finisaż wystawy Marcelo, Między ludyzmem a absurdem, która jest pierwszą tak dużym pokazem. Wiele instytucji kulturalnych i kuratorów w Łodzi "przespało" czy przegapiło fakt, że artysta tworzy od ponad dwudziestu lat i z jego działalności da się ułożyć określony światopoglad artystyczny, który dobrze pasuje do sytuacji łódzkiej kultury po 1989 r. Nie zauważyło go także WRO, które przygotowując Ukrytą Dekadę. Polska sztuka wideo 1985-1995 nie zaprosiło go do udziału w wystawie ufając swoim łódzkim ekspertom. Do zwolenników wizualnej twórczości Marcela w Łodzi zaliczyć można: Egona Fietke, Wiktora Skoka, który ceni przede wszystkim jego wczesne prace, oraz Michała Brzezińskiego. Z pewnością teraz, po sukcesie medialnym i artystycznym, grono się powiększy. Bardzo ciekawie prezentują się na tym pokazie duże i małe obiekty, które świecą neonami lub poruszają się w nich niektóre elementy.


Gierek-1, Totem 2010, obiekt interaktywny, fot. K.Jurecki

Gierek-1, Totem, 2010 obiekt, fragment,  fot. K.Jurecki

Twórczość Marcela wyróżnia się różnorodnością tematyki i formy  oraz "lekkością bytu", które zawierają  jego filmy i wideo. Natomiast odmienne są fotografie. Kilka lat temu atakowały one rządzacyh Polską  braci Kaczyńskich. Teraz w nowej sytuacji "po katastrofie" posługują się artystyczną pornografią szydząc z polityków i Kościoła katolickiego. Problem interpretacji jest nadal otwarty, a wpisują się one obecnie w modny nurt antykościelny, czego przykładem jest Msza (2011) Artura Żmijewskiego.

Pułapka humanitarna, 2006, obiekt,  fot. K.Jurecki

Na temat tej udanej ekspozycji w Łodzi w tekście pt. Marcelo. Kino prywatne – estetyka błędu i absurdu towarzyszącym ekspozycji napisałem: "Marcelo od ponad dwudziestu lat jest znaną, choć niedocenianą postacią łódzkiego undergroundu. Bardzo szybko, bo już na przełomie lat 80. i 90. znalazł się na marginesie ówczesnej sztuki niezależnej, w której prywatność życia, koncentracja na indywidualnym wymiarze działań oraz ludyczna zabawa jest drogowskazem ku nieznanej perspektywie. Do chwili obecnej artysta nie miał szansy zaprezentowania swych prac na najbardziej prestiżowych prezentacjach takich, jak Łódzki ruch neoawangardowy w 1997 roku (Warszawa, Łódź). Jedyna ważniejsza wystawa jego prac miała miejsce na ekspozycji L-Und, która odbyła się w galerii Manhattan w Łodzi (2011). Artysta w następujący sposób komentuje początek pracy twórczej: „Na początku lat '90 byłem zbuntowanym i niepokornym młodzieńcem, zaś moja estetyka była obskurna (co warunkowały zarówno warunki egzystencjalne, jak i dostępne środki techniczne), co jednak wpisywało się jakoś w niektóre prądy tamtych czasów (śledziłem to trochę). Pomysły artystyczne były trochę chaotyczne, były to zrywy emocjonalne” (mail do K. Jureckiego, 02.12.11).
Ludyzm, anarchizm, wygłup
Kurwa co to jest? (8 mm, dźwięk) jest filmem zadziwiająco dojrzałym, poruszającym się po znanych granicach neoawangardowego eksperymentu. Estetyka błędu, przerysowania kolorystyczne planu połączone są z grafiką komputerową, malowaniem taśmy i zapisami światła. Stwarzają przekonywujący kolaż, w którym idee totalitaryzmu (swastyka) giną w natłoku czy nadmiarze antyestetyki (termin Wolfganga Welscha), w której poszukuje się innego widzenia i innego wrażenia, tak różnego od tradycyjnej metafizycznej estetyki. Podobny kierunek reprezentuje film Anomalie 2 (1989-1990). Metoda found footage koresponduje tutaj z dokumentem, który umiejętnie wtopiony jest w artystyczność przekazu. Symbole polskości mieszają się z dokumentacją kuriozów z Muzeum Przyrodniczego UŁ. Bohaterowie filmu stoją pod szafą z różnymi medycznymi preparatami umieszczonymi w słojach, np. ludzkimi czy krokodyla. Na szafie umieszczono napis Anomalie rozwoje. Za moment dynamicznie poruszająca się kamera przenosi rejestrację na ulicę. Tym razem gest jedzenia lodów zostaje podniesiony do ekskluzywnego wydarzenia. Dalej ważne w kontekście twórczości artysty są ujęcia z gitarą. I nagle pojawia się fragment realnej historii – Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie, tak jakby nie umarła ona do końca. Są to także okruchy, by nie powiedzieć odpadki historii, która w tym czasie mieć już takie znaczenie, jak w latach wcześniejszych, kiedy trwała walka o wolność. W Regresji industrialnej pojawia się postać Herberta Saturna, czyli Marcela, od samego początku działającego podobnie, jak Zbigniew Libera, zmianą czy zacieraniem tożsamości." W dalszej kolejności w swym artykule zająłem się chyba najwązniejszycm problemem twórczości Marcela, czyli ośmieszaniem idei totalitaryzmu. 

Widzimy siebie w Cannes, 2008,  fot. K.Jurecki

Filmy:
1. Kurwa, co to jest?, 1987 (22:23)
2. Anomalie 2, 1989 (6:54)
3. Regresja industrialna zabije marzenia, 1990-91 (18:47)
4. Inner Tanz, 1993 (5:54)
5. Fraktale – MORRIS GENERATIV music, 1993 (10:48)
6. Orędzie na rok 1999, 1998 (6:27)
7. Mrówki 1- Super logistyka, 1998 (7:17)
8. Keine Grenzen (performance kosmopolityczny), 2003 (1:00)
9. Od czego wszystko się zaczyna, 2003 (1:12)
10. Widzimy siebie w Cannes, 2008 (1:54)
11. Dwie wieże – experyment przestrzenny, 2003 (5:28)
12. Wolność na sprzedaż – akcja performance, dokumentacje, 2005 (8:00)
13. Pułapka humanitarna – experyment międzygatunkowy (współpraca: Maria Apolejka), 2006 (10:34)
14. Ukraiński Nawigator cz. I – (współpraca: Maria Apolejka), 2011 (13:31

 Ukraiński Nawigator cz. I, 2011,  fot. K.Jurecki

Obiekty:
Gierek – totem, 2010
Pułapka humanitarna, 2006
Głowa medium, 1996 (dokumentacja)
Orędzie na rok 1999, 1998 – instalacja

Głowa medium, 1996, obiekt,  fot. K.Jurecki

czwartek, 1 marca 2012

"Kolosalna morda miasta" (1999-2002) Tomasza Sobieraja w galerii FF w Łodzi (24.02-24.03.2012)

Ikony polskie

W galerii FF trwa wystawa Theatrum prefunebris Tomasza Sobieraja. W jej skład wchodzą dwa różne cykle Kolosalna morda miasta i opisywane już na moim blogu Obiekty banalne (2010). Co łączy oba cykle? Przeczucie śmierci, a przynajmniej zagrożenie - osobiste oraz dla ludzi i miasta, w którym wychował się artysta. Pierwszy z cykli dotyczy Łodzi. I niestety rejestracja miasta, staje się jego interpretacją. Ta z kolei jest autentyczną reprezentacją.

Czterdziestolatek

Nie nowe logo Łodzi, nawiązujące ideowo do alfabetu Władysława Strzemińskiego, który po II wojnie napisał tekst Łódź bez funkcjonalizmu, czyli pozbawiona nowoczesności, jest autentycznym znakiem miasta, ale cykl Tomasza Kolosalna morda miasta. Niestety na wielu fotografiach widać, że w śródmieściu czas uległ zatrzymaniu, tylko nie wiadomo w jakim momencie dziejowym. Jedna z fotografii z tego cyklu, w typie ikonograficznym stosowanym już przez  Talbota w latach 40. XIX wieku, mogłaby powstać np, na początku XX wieku, czy zaraz po II wojnie.

Ostatni ząb Eligiusza

Rzadko, ale jednak, pojawiają się w tym ponurym cyklu fotografie optymistyczne, np. Przyjaciele. Niektóre ujęcia np. z dziećmi przypominają swym klimatem zdjęcia z obozów koncentracyjnych. Na innych, jak teatrze na scenie, obok ludzi grają koty i cała scenografia. Czasami fotograf  słusznie koncentruje swe widzenie i uczucia na "obiektach banalnych": na trzepaku, chodniku, rupieciach, niż siedzącym na ławce realnym człowieku, który przypomina jakąś postać ze sztuki Tadeusza Różewicza, np. z Kartoteki.

Przyjaciele


Pożeracz gołębi


Fotograf potrafi uchwycić klimat dawnego getta, włącznie z napisami Jude Raus, które należą do bardziej wyrafinowanych w tym teatrze zdarzeń. Bawiące się dzieci ukazane są niczym robaki na ziemi, zaś przechodząca ukradkiem kobieta, ukazana jest jakby bała się fotografa czy własnego cienia. Niestety, idea getta w negatywnym wyrazie zdarzeń nadal jest aktualna. Mieszka w nim np. Pożeracz gołębi, czy Czterdziestolatek, który jest starcem. Tylko czasami klimat zbliża się do prozy Bruno Schulza, jak w ironicznej, niż groteskowej pracy Krokodyl pije, wykonanej w autentycznej knajpie, jakich dużo w centrum Łodzi, w okolicach ul. Wschodniej.



Towarzysz Gomułka

Piszę te słowa, aby zwrócić uwagę na różne idee zawarte w przenikliwym i sugestywnym cyklu poświęconym "mieście-ruinie", mieście pozbawianym swego dawnego ducha, który umarł w wraz z II wojną światową i jej skutkami. Pozostały zdegradowane symbole i zanikające sacrum. Bardzo interesujące jest zdjęcie pt Azyl, pokazuje kamienne podwórko,  które stało się formą więzienia o formie, o ironio(!), Foucaultowskiego panoptikum, tylko że z przełomy XX/XXI wieku.

Z wielu powodów jest to najważniejszy cykl, jaki wykonano w Łodzi, który w szerokim wachlarzu zdarzeń pokazuje kulturowo-duchowe metamorfozy "złego miasta". Cykl, który na stronie autora ma 30 prac, natomiast na ekspozycji w galerii FF można zobaczyć w sześciominutowym fotokaście Kocham twoją urodę złą około 90 prac.

Azyl

piątek, 24 lutego 2012

Śnieżny bałwanek czy Rosyjski Renesans? ("Russian Renaissance", Brot Kunsthalle, Vienna, 18.01-25.02.12)

Lena Lapschina, Every person needs a friend
Mixed media installation: series of analog photography, Duratrans/lightbox, antique wooden boards (214 x 83 x 23 cm), 2011 (exhibition view)

Lena Lapschina, Every person needs a friend


Lena Lapschina, Every person needs a friend
 ..
Lena Lapschina, Every person needs a friend

Lena Lapschina, Every person needs a friend

Grupa AES+F
 Liberty, 1996, 245 x 347,5 cm
 Print auf Plane, courtesy: Knoll Galerie Wien

Blue Noses Group Home Video (Empire State Building), 2010, Cystal Glass Objects Video
 Installation 76 x 76 x 110 (no 96)


W Wiedniu kończy się wystawa udziałem czołówki artystów rosyjskich, której kuratorami są: Hans Knoll, Vasilina Verdi. Tytuł ekspozycji posiada ciekawą wykładnię, gdyż jak piszą organizatorzy w XV wieku Renesans nie zaistniał w Rosji, choć istniały poważne przesłanki kulturowe, aby do tego doszło. Na początku XX wieku filozof  Mikołaj Bierdiajew (Nikolay Berdyaev) wierzył w restytucję religii i powrót duchowości w sztuce, pisał o "duchowym renesansie". W czasach pieriestrojki punkowy zespól "The Stupids" szokował postmiędzynarodowym hymnem - "Russian Renaissance". Czyli  sprawa renesansu artystycznego, w tym odrodzenie Rosji, jest niejednoznaczne i skomplikowane, by nie powiedzieć absurdalne, ponieważ nigdy nie nastąpi.

Na ekspozycji wystawia m.in. Lena Lapschina, moja wirtualna znajoma z Wiednia. Obiecałem komentarz o jej pracy, w której surowość materiału, jakim jest stare drewno łączące się z lekko ironicznymi czterema fotografiami, wykonanymi w Rosji, przedstawiającymi erotyczne zabawy ze śnieżnym bałwankiem. Naturalność zabawy łączy się, bo musi, z siermiężnością obudowy - bordiury, która spełnia bardzo ważną rolę, wbrew jej funkcji. Analogowe, prawdziwe zdjęcia zostały uwięzione, niby w klatce. Oto metafora współczesnej Rosji - radosne życie w okowach zniewolenia. Praca pomimo zastosowania prostych środków jest zaskakująca, odwołująca się do dziecięcej zabawy. Ten aspekt, obok wyrafinowanego konceptualizmu, dostrzegam także w innych rysunkowych realizacjach Leny. Co interesujące, przypominają one prace znane z wystawy Katji Shadkovskiej Rysunki i cytaty w Galerii Foksal w Warszawie. Być może w ten sposób ujawnia się najnowszy styl sztuki rosyjskiej?

Z wystawy w Wiedniu zwracam uwagę na demaskatorską realizację bardzo znanej grupy  AES+F oraz na szklane miniaturki  grupy Blue Noses pokazne w formie wideo, oraz nowe prace Olega Kulika, pytające za pomocą portretu o tożsamość etniczno-kulturową Rosji, która jest podejrzana, a na pewno dziwna.

Twórczość rosyjska tzw. drugiej generacji jest bardzo ciekawa i zróżnicowania formalnie. Tak wniosek nasuwa się po obejrzeniu katalogu austriackiej ekspozycji.
Uczestnicy wystawy:
AES+F, Vladimir Anselm, Alexander Brener & Barbara Schurz, Bulnygin, Blue Noses, Kirill Chelushkin, Sergey Chilikov, Ivan Gorshkov, Rina Grinn, Dimitry Gutov, Polina Kanis, Anastasia Khoroshilova, Oleg Kulik, Lena Lapschina, Victoria Lomasko / Anton Nikolaev, Anatoly Osmolovsky, PG Group, Victor Ribas

p.s. Karusiowi poświęcam ten tekst. Do zobaczenia...

wtorek, 21 lutego 2012

"Czekalska + Golec Contract Killer", Atlas Sztuki w Łodzi (13.01.2012 - 4.03.2012)

Leszka i Tatianę cenię na ich postawę wobec życia i bezinteresowną miłość do zwierząt. Ale po wernisażu z udziałem owcy Melanii pojawiły się u mnie wątpliwości, które spotęgowały się po obejrzeniu filmu. Wczoraj za pomocą maila podzieliłem się nimi z Leszkiem. Oto jego treść:

"Cześć,

Obejrzałem film. Jestem wegetarianinem od 1987, dokładnie semiwegetarianinem, dopuszczam jajka i czasami ryby.

1) Naiwność większości wypowiedzi, Cichocki stwierdził że owca jest artystką (!), to już śmieszność najwyższego rzędu, 2) Nie można uczynić z kota czy psa wegetarianina, 3) Uważam, że niepotrzebnie męczyliście Melanię, czyniąc z niej obiekt artystyczny

Idea szczytna, ciekawe fotografie w kontekście ikonografii chrześcijaństwa, niedozwolone metody męczenia a na pewno stresu owcy. Tyle w telegraficznym skrócie."

Zaraz zatelefonował do mnie mocno poruszony Leszek, który dalej twierdził, że to nie męczenie Melanii, że jest ona artystką, a koty mogą być wegetarianami. Próbowałem oponować, przywołując film Wernera Herzoga Grizzly Man, ale bezskutecznie. Błąd tkwi w tym, że Leszek i Tatiana wychowują koty "na obraz i swoje podobieństwo", tylko, że w tym przypadku "kot przestanie być kotem", jeśli przeżyje ten eksperyment. I zniknęły gdzieś po drodze sprawy sztuki, w tym  fotografii z kotem,  pokazanych w Atlasie Sztuki. Artyści sakralizują zwierzęta i chwała im za to, to piękny gest. Ekspozycja ujawnia zatem wciąż istotny problem "braci mniejszych", którym należy pomagać, tak samo jak ludziom. Niestety, nasza cywilizacja tego nie czyni w należytym stopniu, jak powinna. Dlatego pokaz ten jest bardzo ważny pomimo moich wątpliwości.


sobota, 18 lutego 2012

"Michał Zieliński. Moje miejsce już tam" (CSW. Galeria Andrzeja Strumiłły, Suwałki, styczeń-luty 2012)

O bardzo interesującym projekcie dokumentalnym Michała Zielińskiego pisałem już na moim blogu w kontekście X Ogólnopolskiego konkursu fotograficznego "Portret" (Koło, maj 2011). Teraz mamy jego kolejną odsłonę w  Centrum Sztuki Współczesnej, w Galerii im. Andrzeja Strumiłły w Suwałkach. Ekspozycji towarzyszy ciekawie zaprojektowany katalog, który przy okazji polecam koneserom fotografii.  

Najważniejszy pomysł odróżniający prace Zielińskiego od Rydet i od całej rzeszy kontynuatorów tego typu fotografii, polega na powrocie do miejsca fotografowania, uczynienia z niego przestrzeni ciemni, która staje się potem nowego rodzaju egzemplifikacją obrazu, zbliżonego do idei fresku. Naświetlona emulsja na ścianie jest nową, nie tautologiczną  reprezentacją osoby i jednocześnie jej wizerunkiem. Pomysł jest rewelacyjny. Rozwijany w kilku kierunkach, jakie wyznacza życie, a nawet niespodziewana śmierć fotografowanego (Pan Zdzisław Stankiewicz).

Fot. Michał Zieliński

Fot. Michał Zieliński

Fot. Michał Zieliński

Fot. Michał Zieliński


Oczywistym jest dla mnie, że autor sięga do koncepcji Zofii Rydet, która okazała się jedną z najważniejszych dla najnowszej fotografii polskiej. W przypadku Zielińskiego mamy bardzo trafne a nawet nowatorskie rozwinięcie tej koncepcji. Poprzez psychologiczny, ale kontynuujący tradycję dawnej fotografii portret, poprzez trwanie w niej w koncepcji fotografii czarno-białej, poprzez bycie z portretowanym autor pragnie się zbliżyć, na ile jest to możliwe, do istoty człowieczeństwa.

A co było punktem wyjścia dla tego bardzo ciekawego projektu? Michał Zieliński w tekście bez tytułu tak go opisał: "W mojej pracy szukam innego sposobu utrwalenia wizerunku człowieka, innego niż przeniesienie go na kawałek papieru fotograficznego. Podejmuję próbę dosłownego scalenia go z otoczeniem, pozostawienia śladu w miejscu, które może się okazać najważniejszym. Klasyczny portret jest dla mnie pretekstem do poznania danej osoby, spędzenia z nią dłuższej chwili na rozmowie, a bywa że na milczeniu.Realizując swoje działania, przemierzam wiele kilometrów w poszukiwaniu ciekawych dla mnie ludzi, którzy żyją w domach, wioskach, może poza nimi. Spędzam nieraz długie godziny na rozmowach, pokazuję zdjęcia, staram się zdobyć zaufanie. Następnie, naświetlam portret danej osoby w jej otoczeniu. Wracam do domu, wywołuję film i przygotowuję się do głównego etapu mojej pracy. Pakuję niemal całą ciemnię fotograficzną do samochodu i zmierzam w kierunku danego domu. Pokój, przestrzeń którą wcześniej wybieram wraz z właścicielem, muszę zupełnie wyciemnić, zaklejam okna, drzwi – na czas mojej pracy jest ona zupełnie wyłączona z użytku mieszkańców, którzy często skrupulatnie starają się mi pomóc. Przygotowuję fragment ściany, gruntuję i nakładam na nią warstwę tradycyjnej emulsji światłoczułej. Po kilkunastu godzinach wracam, by za pomocą powiększalnika naświetlić uczulony fragment ściany, po czym w nikłym czerwonym świetle pojawia się przede mną obraz osoby, która fizycznie znajduje się w pokoju obok. Pozostawiony w ten sposób ślad jest dla mnie najistotniejszym elementem mojego działania, a także to jakie znaczenie ma on dla moich Bohaterów."

Jestem bardzo ciekawy, jak w przyszłości Michał Zieliński rozwinie swe poszukiwania? Czy starczy mu pasji, aby chwytać ślady ludzkiej egzystencji? Zobaczymy, na razie początki są bardzo ciekawe, wpisujące się w polską, nie zaś czeską czy angielską tradycję dokumentu. Tautologia i ślad człowieka są tu najważniejszymi wyznacznikami postawy artystycznej.