Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 21 lutego 2011

Czego szukamy w prawosławiu? ("Tadeusz Żaczek. Rzeczywistość i niezwykłość polskiego prawosławia. Fotografie z lat 1987-2010, 18.02-13.03.")

18.02. 2011 w galerii Wozownia w Toruniu otworzyliśmy wystawę Tadeusza Żaczka - dokumentalisty z Białej Podlaskiej, na temat polskiego prawosławia, które fascynuje mnie od ok. 2004 roku. W 2005 roku wraz z Anną Radziukiewicz z białostockiej  Fundacji im. Księcia Konstantego Ostrogskiego byłem kuratorem wystawy Światło ze Wschodu zorganizowanej w Moskwie w największej na świecie cerkwi - pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela (ros. Хра́м Христа́ Спаси́теля). Dzięki Annie Radziukiwecz poznałem Św. Górę Grabarkę i Policealne Studium Ikonograficzne, czyli Bielską Szkołę Pisania Ikon batiuszki Leoncjusza Tofiluka.



Czym jest religia prawosławna, jacy są jej wyznawczy, czy jest ona bardziej mistyczna od katolicyzmu? Wiele pytań powstaje po obejrzeniu tej wystawy na której pokazanych jest 70 zdjęć czarno-białych i 30 kolorowych oraz slide-show, z podkładem  muzycznym, w ilości 40 prac. Obecnie fotografowanie prawosławia  w Polsce jest tematem modnym, ale Żaczek należy do najważniejszych artystów z pokorą i w bardzo wszechstronny sposób zgłębiających ten niełatwy problem. 

Nowosiółki kolędowanie, 2010

Autor pokazu jest świadomym dokumentalistą odwołującym się do dwóch tradycji: piktorializmu z okresu 20-lecia międzywojennego i "fotografii socjologicznej" przełomu lat 70./80, która była także wypadkową amerykańskiej fotografii ulicznej z lat 60. i 70. (Garry Winogrand).

Boże Narodzenie-Jabłeczna, 2006

Droga na Św. Górę Grabarkę, 2005

Te piękne, czasami patetyczne i pełne symboli zdjęcia Żaczka, niekiedy są także lekko ekspresyjne ze względu na zastosowany obiektyw szerokokątny. Podejmują one problem żywego kultu religijnego, skromnego życia ludności z okolic Jabłecznej oraz jakże trudny do pokazania problem świętości, tak marginalizowany w dobie pop kultury, kiedy mitem (określenie Stefana Morawskiego) zastępuje mit i symbol. Oczywiście, jak widać na tej ekspozycji nie wszędzie tak się dzieje. 


Grabarka Św. Spasa, 2006

Wystawę tę polecam tym, którzy interesują się dokumentem fotograficznym, poszukują autentycznej wiary. Ekspozycja podzielona jest na następujące pasaże/grupy problemowe: "Święta Góra Grabarka" (tutaj można zobaczyć pierwsze, jeszcze mocno zgrafizowane prace Żaczka), "Pielgrzymki", "W cerkwi", "Obrzędowość", "Ostatnia droga", "Postrzyżyny", "Woda i symbol".   

Wielka woda-Jabłeczna, 2009

Tadeusz Żaczek  jest dla mnie bardzo ważnym fotografem już od kilku lat. Także dlatego, że dzięki niemu odkryłem w 2008 roku klasztor św. Onufrego w Jabłecznej nad Bugiem. Wizytę tam polecam wszystkim, nie tylko fotografującym.

  Fragment wystawy (fot. T. Żaczek)

 Fragment wystawy (fot. T. Żaczek)


Fragment wystawy (fot. T. Żaczek)


Toruńska TV.24 nakręciła bardzo ciekawy  materiał filmowy pt. Prawosławie w Galerii Sztuki Wozownia.

p.s Zachęcam także do lektury katalogu i zawartego w nim mego tekstu Wielowymiarowość i mistyka polskiego prawosławia, który zawiera inne watki interpretacyjne, niż ujawnione w tym zapisie.


czwartek, 10 lutego 2011

Sławomir Toman ("Zbliżenia", Galeria Lipowa 13, Lublin, 07-19.01.2011)


Czy Sławek Toman - bardzo dobry malarz z ośrodka lubelskiego, zbliżył się do swych ulubionych mistrzów Picassa, Dalego, Warhola? Raczej nie, bardziej przypomina mi postawę Jeffa Koonsa, który ironizuje ze sztuki dawnej czy, co może wydać się zaskakujące, Honoré  Daumiera, który potrafił w swych rzeźbach i litografiach śmiać się i w nowoczesny sposób korzystać z nowej broni, jaką była wówczas karykatura. Dziś straciła ona zadecydowanie na znaczeniu, więc wysiłki Sławka mogą okazać się mało skuteczne.


Dlaczego Sławek namalował Buddę? Z jednej strony jest to gest radości i zadowolenia, ale z drugiej gipsowy artefakt, który można kupić za kilka złotych w sklepie z pamiątkami. A więc trzeba uważać, jakie znaczenie przekazuje nam artysta i co jest tu "znaczące". Zdecydowanie bardziej gipsowość, czyli sztuczność figurki, niż radość!


Można ironizować i z Wenus z Milo zrobić lalkę Brabie. Ale niewiele z tego dla mnie wynika. Swoją drogą można powiedzieć, że Sławek wpisuje się w długą listę artystów, którzy próbowali ośmieszyć hellenistyczny wymiar piękna, aby przypomnieć: Man Raya, Kazimierza Podsadeckiego, czy radziecki film Świat się śmieje (reż Grigorij Aleksandrow., 1934). 


Wystawa Sławka Tomana w Galerii Lipowa 13 

Chyba Sławek stał się bardziej pop, niż krytyczny? Osłabił ostrze swego malarstwa, może znalazł się w sytuacji kryzysowej? Zobaczymy! Przestrzegam go, podobnie jak czyniłem to w stosunku do Łodzi Kaliskiej, aby nie wybierał drogi Salvadora Dali, gdyż doprowadziła ona jedynie do związku z pop-kulturą i reklamą oraz do kuglarstwa i wygłupu. Dali był niezrealizowanym wielkim filmowcem i krótko, do ok. 1949, malarzem, w przeciwieństwie do Luisa Buñuela, który do końca pozostał prawdziwym rewolucjonistą i surrealistą. Wielu twórcom polecam jego filmy i kryjące się w nich przesłania, które niekoniecznie należy realizować.

P.S. Komentarz do mojego tekstu (tzw. posta) z Facebooka Sławka Tomana: "dzięki Krzysztof, lekka przestroga zawsze dobrze robi:) chociaż w kilku miejscach bym się nie zgodził, np Barbie-Venus jest bardziej odniesieniem do współczesnej tresury dziewczynek, niż antycznej rzeźby, ale twój ogląd bardzo sobie cenię!!
p..."

środa, 9 lutego 2011

Akcja pomocy dla Leosia


Nieszczęście, o którym powyżej polega na rzadkiej chorobie synka Magdaleny Hueckel i Tomasz Śliwińskiego urodzonego w grudniu 2010. Po szoku, jaki przeżyli rodzice należy uczynić wszystko, aby się nie poddać i walczyć ze straszliwą chorobą. W tej walce może pomóc każdy człowiek dobrej woli, i  to w różny, nie tylko finansowy, sposób. Liczy się każdy gest i chociażby współczucie.  Trzeba pamiętać, że każdy z nas może w przyszłości oczekiwać podobnej pomocy. Piszę to wszytsko momencie, kiedy słowa są tak bezradne, ale jakże konieczne. 

sobota, 5 lutego 2011

"Nad nami jest pejzaż" (Jarosław Józef Jasiński, Galeria K2, Gołdap, styczeń-luty 2011)


Łatwo jest pisać  krytyczne teksty o Mirosławie Bałce, Wilhelmie Sasnalu, czy Caravaggiu ponieważ nie łączy się to z żadnym ryzykiem.  Oczywiście można to czynić, jeśli jest szansa na nową interpretację czy przewartościowanie w danym systemie sztuki i jej jakości artystycznych. Ale warto zajmować się tzw. prowincją artystyczną, gdyż tu także działają ważni twórcy, nie tylko dla fotografii polskiej. Tylko trzeba ich odnaleźć i promować!




Proszę spojrzeć na kilka "wewnętrznych pejzaży" Jarosława Józefa Jasińskiego z wystawy, która odbywa się w Gołdapi. Z jednej strony artysta wciąż tworzy w koncepcji "fotografii ojczystej" o pogodnym i romantycznym obliczu poszukując własnych, unikalnych stanów ducha analogicznych, jak np. Wiktor Wołkow czy Piotr Bułanow, aby wymienić kilku fotografów, którzy odkrywają piękno wschodniej Polski, zwłaszcza zimową porą. Jedno zdjęcie Jasińskiego jest szczególne – na horyzoncie widoczne jest samotne drzewo, zakomponowane symetrycznie, przytłoczone anielską potęgą chmur. Dlaczego anielską? – spyta ktoś. Ponieważ takie miałem odczucie, ale dla innych może być ono zbyt romantyczne.






Z drugiej strony artysta jest interesującym twórcą cyfrowych fotomontaży wykorzystujących skanowane negatywy. Mam na myśli przede wszystkim prace czarno-białe, w których łączy zdjęcia szkolne czy ślubne z fakturą muru bądź ławki, przeniesionej w innej realizacji do lasu. Warto zapamiętać bardzo wyrafinowaną kolorową pracę z czterema dziewczynkami trzymającymi pióra – symbole nieśmiertelności i wiary.





W cyfrowych pracach udaje się artyście uzyskać efekt przestrzenności i wyrazistości. Z pewnością wkroczył na drogę, jaką od lat kroczy Andrzej Różycki, a w latach 90. podążał Wojciech Prażmowski. Ale w swych pracach Jasiński potrafi wykorzystać efekt zdjęć zarówno rodzinnych, jak też anonimowych, które posiadają swą specyficzną poetykę określaną mianem magii. W tym zakresie jest także kontynuatorem „archeologii fotografii” Jerzego Lewczyńskiego – najwybitniejszego żyjącego fotografa polskiego.




Dlatego krytykom polskim polecam pisanie o pracach i pokazywanie takich interesujących artystów, jak np. Jarosław Józef Jasiński,  twórca nagradzanych eksperymentalnych portretów z konkursu Cyberfoto w Częstochowie, z których dwa pt. Autoportret - defragmentaryzacja (2004) pokazuję poniżej.


wtorek, 1 lutego 2011

"Re/integracja" , 11.07.2008 (zdjęcia K. Jurecki tekst Katarzyna Karczmarz)

Credo

Nie fotografuję intuicyjnie, choć czekam długo na odpowiednią chwilę, w której częściowo spełni się archetyp szczęścia lub współczucia. To są dla mnie ideały fotografii. Pomysły i koncepcje mam w umyśle/jaźni/duszy. Przypomina mi się niewielka książeczka z lat 80. XX weku Zen w sztuce łucznictwa, gdzie przedstawiano metaforę spełnienia i mistrzostwa, które są tym samym. Nie interesuje mnie ironia, "sztuka krytyczna", gra z widzem czy pop kultura, tylko rozwijanie i zgłębianie swej pamięci, także zbiorowej w poszukiwaniu spełnienia, czyli szczęścia - dla siebie i dla innych. Wciąż szukam, wciąż próbuję..., świadomy swej niedoskonałości  w osiągnięciu "prawdziwej fotografii".  

KJ

K. Jurecki, Re/integracja, 2008

K. Jurecki, Re/integracja, 2008

K. Jurecki, Re/integracja, 2008

K. Jurecki, Re/integracja, 2008 

  

Kilka fotografii – pastelowych obrazów, które kuszą mnie grą światła i barwy, trochę jak w kalejdoskopie. Są źródłem przyjemności patrzenia jako takiej: zatrzymują tym samym moją uwagę nieomal wyłącznie na sobie, a oddalają od realności, z której wzięły początek. Oto obraz w obrazie, zwielokrotnione odbicia, fragmenty postaci i barwa napawająca ciepłem i optymizmem. Abstrakcja tych fotografii jednak niecałkowicie oderwana jest od rozpoznawalnej rzeczywistości, proponuje mi zatem grę prostych skojarzeń: to na pewno jest czyjś dom, a w środku, za szybą jest spokój i ciepło, tak jak i wokoło – bo to przecież lipiec, jak wskazuje data w rogu każdego ze zdjęć.
Pojawiają się kolejne pytania o tożsamość takiego zapisu i o jego cel. Sam zapis: nieostre barwne zdjęcie to obraz właśnie, w samej swojej strukturze już zawierający sens. Chciałoby się powiedzieć, że to ciało obrazu. W tych fotografiach właśnie ono wydaje mi się kluczową siłą. To jego forma tak skutecznie działa estetyką i własną suwerennością wobec innych znaczeń, których bezustannie domaga się rozum, a których być może nie zawsze należy szukać. W moim odczuciu te obrazy, to zapis dla samego zapisu, czynność sama siebie mająca za cel. Czyste sprawozdanie z rzeczywistości jest tu nieistotne, chodzi raczej o wywieranie wpływu na fotografowaną rzeczywistość tak, aby to sam gest zapisu, a zaraz po nim cielesność obrazu były wartościami dominującymi.
Czy słuszne jest podążać w interpretacji tropem skojarzeń związanych z samym tylko przedstawieniem, tak jak skłania do tego zwyczajowe rozumienie obrazu fotograficznego? Czy może przeciwnie – należy poświęcić uwagę samej strukturze – ciału obrazu i w nim upatrywać sensu tych ekspresyjnych fotografii? Każda z tych dróg wydaje mi się kusząca istotna. Obraz, tak jak każdy inny obiekt ludzkiego doświadczenia, może być nieskończonym źródłem wrażeń i myśli, które znów mogą stać się przyczynkiem do odkrywania kolejnych dróg rozumienia świata – a to duża przyjemność, szczególnie w rozmowie z drugim człowiekiem.


Katarzyna Karczmarz
styczeń 2011

p.s.  Dziękuję pani Katarzynie za napisanie wnikliwego i  poetyckiego tekstu.

piątek, 28 stycznia 2011

"Ciałodruki" Iwony Gąsiorowskiej (dyplom na ASP w Gdańsku, grudzień 2010)


Nareszcie prezentuję ostatni dyplom z gdańskiej ASP, obroniony w grudniu 2010 roku przez Iwonę Gąsiorowską. Jego tytuł brzmi dziwnie Ciałodruki i odwołuje się do problematyki łączenia, stemplowania i odznaczania za pomocą fotomontażu. Niektóre prace a właściwie ich fragmenty (jakże dużo mogą one znaczyć!) przypominają mi o lekcji Man Raya, który powiązał fotografię z aurą snu. Inne bliższe są tradycji Zdzisława Beksińskiego przywołującego malarskie monstra o kiczowatym przesłaniu, czego nie zauważyło wielu kolekcjonerów i krytyków sztuki, nie mówiąc o młodych adeptach malarstwa. 




Zdjęcia I. Gąsiorwskiej są bardziej formalne, niż ideowe, poświęcone jakiemuś problemowi. W związku z tym znaczenie jej prac przesuwa się ku różnym zagadnieniom - oniryzmowi, cielesności, tajemnicy twarzy zakrytej połyskliwą materią. Są to realizacje świadomie grafizujące, poszukujące mocnej bryły, ale także może nie w pełni świadomie przywołujące znak śmierci, może nie do końca traktowany poważnie i jako ostateczny cel.




Można zastanowić się, gdzie autorka tych trochę "mrocznych" realizacji poszukiwała inspiracji? W fotografii czeskiej i słowackiej pisząc pracę teoretyczną pt.  Akt w fotografii czeskiej po II wojnie światowej. Charakterystyczne przykłady, gdyż taką postawę prezentuje np.  Michal Macku, twórca nowej techniki zwanej "gelażem". Jest to fotografia przede wszystkim, tak jak w przypadku Gąsiorowskiej, formalna - oparta na zderzeniu układów brył, które mają być jak najbardziej plastyczne w znaczeniu twórczości akademickiej.


sobota, 22 stycznia 2011

Kupiona niezależność, („Art & Business”, 2000 nr 12)

Problem niezależności, połączmy z finansowaniem prywatnych galerii przez państwo polskie w dalszym ciągu należy do najbardziej dyskutowanych. Dlatego zdecydowałem się zamieścić swój archiwalny tekst z 2000 roku. Bardzo nie spodobał się on niektórym decydentom ówczesnej artystycznej sceny gdańskiej, którzy w dalszym ciągu starają się eliminować z niej Marka Rogulskiego i jego galerię. A więc mój artykuł sprzed jedenastu lat w dalszym ciągu jest aktualny.




         Kupiona niezależność

        "Grzegorz Klaman jako kurator wystawy  pt. Forum galerii i innych miejsc sztuki w Polsce, która odbyła się w X – XI 2000 roku w Gdańsku w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia i Galerii Wyspa po raz kolejny w latach 90. poruszył temat niezależności. Można stawiać różne diagnozy i próbować rozwiązywać ten problem w oparciu o różne modele teoretyczne. W postmodernistycznej rozgrywce liczą się zupełnie inne kategorie rezygnujące z pojęcia niezależności i alternatywności ze względu na ich utopijność.
Ale w każdym pluralistycznym państwie potrzebni są artyści dworscy służący określonej władzy (prawicowej, lewicowej) za określone pieniądze. Dlatego potrzeba dodatkowych dowodów bycia niezależnym i alternatywnym, aby działać pod protektoratem nie tylko uczelni, ale i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i państwowych Urzędów .
Galeria Wyspa jest w takim samym stopniu niezależna jak np. warszawski Foksal, a Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia jak Zachęta, z tą różnicą, że Zachęta decyduje co jest ważne w najnowszej twórczości polskiej, a Łaźnia później to upowszechnia (potwierdziła ten fakt wystawa Negocjatorzy Sztuki).
            Galeria Koło z Gdańska jest w takim samym stopniu niezależna jak krakowski Zderzak, który na tej wystawie został pominięty. Koło często pokazuje tych samych artystów co Zderzak, z tą różnicą, że to właśnie galeria krakowska wylansowała ich w II połowie lat 80. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że malarstwo Krzysztofa Gliszczyńskiego jest jednym z najważniejszych dokonań lat 90. w Polsce. 
            Łódzka Galeria Wymiany jest od lat galerią o charakterze konceptualnym (w  latach 90. nie odbyły się w niej żadne wystawy), lansującą wygodną dla siebie teorię o „niepodległym ruchu artystycznym”. Owszem, prezentuje ważny zbiór kolekcjonerski (jakich nie brakuje w Łodzi) oraz dwoje artystów prowadzących obecnie tę placówkę. Jest ona w takim samym stopniu niezależna, jak np. Galeria FF czy Galeria Manhattan, które w latach 90. zorganizowały po kilkadziesiąt wystaw.
            Takich wątpliwości i pytań można było znaleźć dużo więcej. Nasuwa się pytanie o wartości samej ekspozycji ? Ciekawie, „demokratycznie” zaprezentowała się poznańska Galeria AT, z interesującymi realizacjami Piotra Kurki i Leszka Knaflewskiego. To samo można powiedzieć o konsekwentnej twórczości (dla niektórych będzie ona nudna) Jacka Mrozowicza z łódzkiego Muzeum Artystów, wiernej koncepcji Kazimierza Malewicza i Ad Reinhardta oraz Tomka Matuszaka z Galerii Wschodniej, próbującego być bliżej życia, ale używającego form minimal-artowskich.
            Od wielu lat okazuje swą wrażliwość działając małymi, kruchymi formami Jan Gryka (Galeria Biała z Lublina). Największe wrażenie zrobiło na mnie malarstwo Doroty Podlaskiej, reprezentującej bydgoską Wieżę Ciśnień. Jest to rodzaj malarstwa wywodzącego się od Nowosielskiego, ale mówiącego wiele nt. religijności w ogóle. Prace fotograficzne Jacka Markiewicza są, co najwyżej bardzo kiepską formą artystyczną recepcji Jeffa Koonsa, w przeciwieństwie do rzeźby Pawła Althammera i studenckich aktów Katarzyny Kozyry. Markiewicz jest niestety epigonem w  zakresie pornograficzności, podobnie jak nieudolne echo Toscaniego  Bruno Tode (szczecińska Amfilada), który w odpowiednim czasie przestał być „nowym dzikim” na rzecz kolejnej polskiej mody ukazującej problem wzwodu członka. Powstaje pytanie czy opisywana wystawa była aż tak zła? Nie, gdyż nie różniła się niczym  in minus od ogólnego polskiego stanu wystawienniczego. Zresztą to prowadzący poszczególne galerie decydowali, co pokazać, a nie Klaman. Mało tego  ekspozycja prezentowała szereg nazwisk od lat obecnych na polskiej scenie artystycznej.        
            Na koniec zaznaczę, że ze zrozumiałych względów nie dano możliwości prezentacji, czyli nie zaproszono do omawianej wystawy gdańskiej Galerii Spiż 7 Marka Rogulskiego, która jest jedyną  znaną mi galerią rzeczywiście niezależną, tj. działającą poza strukturami uczelni, układów towarzyskich i mecenatem miasta. Poza tym prowadzona jest za własne pieniądze artysty.  Właśnie o nie, zgodnie z zasadami rynkowymi (a one już obowiązują) toczy się gra.  Pojęcie alternatywności jest nie tyle anachroniczne, co zupełnie nieadekwatne do modelu artystycznego lat 90. jaki dominuje w Polsce. Warto dodać, że Galeria Wyspa wydała kolejny numer „Żywej Galerii” za... pieniądze MKiDN, poświęcony galeriom biorącym udział w tej  wystawie.

Prezentowane były następujące galerie: wyspa (Gdańsk), amfilada (Szczecin), a.r.t. (Płock), AT (Poznań), Biała (Lublin), entropia (Wrocław), fort sztuki (Kraków), Koło (Gdańsk), moje archiwum (Koszalin), muzeum artystów (Łódź), otwarta pracownia (Kraków), ON (Poznań), Potocka (Kraków), Prowincjonalna (Słubice), Wymiany (Łódź), Wieża Ciśnień (Bydgoszcz), Wschodnia (Łódź) i QQ (Kraków)."


środa, 19 stycznia 2011

Czarny Łabędź / Black Swan 2010 reż. Darren Aronofsky

Nie jest to arcydzieło, nie jest to nawet film wybitny, choć bardzo sprawne nakręcony. Pomimo bardzo dobrej roli Natalie Portman i Barbary Hershey oraz poprawnej Vincenta Cassela, wielu zagadkowych momentów i zwrotów akcji film jest absurdalny w swym zasadniczym przesłaniu, choć ukazuje kulisy zawiści, ba wręcz walki o tytułową rolę oraz "ciemną stronę", głównej bohaterki, która aby zagrać tytułową rolę musi się wewnętrznie przełamać.




Co to oznacza w filmie amerykańskim? Narkotyki, miłość lesbijska, podporządkowanie się (także seksualne) reżyserowi Jeziora łabędziego z nowojorskiej opery w imię zrozumienia, a nawet utożsamienia się z tytułowym Czarnym Łabędziem z baletu. Teoretycznie wszystko w imię sztuki! Za dużo tego wszystkiego, jak na niewinną i delikatną postać graną przez Portman. Jej przemiana nie wygląda autentycznie, choć taki proces psychologiczny polegający na utożsamieniu się ze złem często występuje w sztuce nowoczesnej od XIX wieku, od romantyzmu.

Ale w ukazaniu zjawisk artystycznych pomiędzy halucynacją, koszmarem a realnością Arronofsky jest prawdziwym mistrzem oniryzmu, kontynuatorem lekcji Wojciecha Hasa, a przede wszystkim Romana Polańskiego (Dziecko Rosmary, Lokator), gdyż patrząc na poszczególne sceny gubimy się w labiryncie doznań tytułowej bohaterki, której psychika podobnie, jak u bohatera Zagubionej autostrady z filmów Davida Lyncha nie wytrzymuje napięcia i zaczyna „pękać”, pogrążać się, jak w malarstwie Francesca Goi, w nocnych koszmarach przypominających sceny  z Willi Głuchego.

To miał być film o autodestrukcji przychodzącej z idei słynnego baletu Piotra Czajkowskiego, a stał się pomimo wielu zalet kolejnym serialem z telenoweli zwanej Hollywood, która tego typu produkty tworzy równie szybko, jak krótko istnieją w naszej pamięci. Zostaje po nich tylko erotyzm i koszmar, dwie cechy mocno odciskające się na współczesnej psychice.


poniedziałek, 17 stycznia 2011

Energia sztuki. " W poszukiwaniu Afryki. Andrzej Zając i Piotr Tymochowicz" (Galeria "Ż", Bałucki Ośrodek Kultury, Łódź)


Gdzie jest energia łódzkiej kultury? Według plebiscytu łódzkiej "Gazety Wyborczej" i TV Toya w zespole Depeche Mode, który pokonał bardzo ciekawą wystawę Powidoki życia. Władysław Strzemiński i prawa dla sztuki zorganizowaną przez Muzeum Sztuki w Łodzi oraz monograficzną ekspozycję Stanisława Fijałkowskiego w Atlasie Sztuki. Problem polega na tym, że zawsze muzyka pop w tego typu plebiscytach zwycięży ze sztuką elitarną, przeznaczoną dla bardziej wymagających odbiorców. I w tym tkwi błąd tego typu konkursów, które poza tym z założenia mają poszukiwać zjawisk oryginalnych i łódzkich. A koncerty brytyjskiej grupy z kręgu elektronicznego pop w Polsce nie były niczym nadzwyczajnym, ani typowo łódzkim. Była to tylko część trasy koncertowej, na której znalazło się nasze miasto. 

 Fragment rzeźby z instalacji Andrzeja Zająca, 2009

Organizatorzy tego konkursu zupełnie nie wzięli pod uwagę, że w 2010 roku istniała  w Łodzi Galeria NT, w której zorganizowano kilka wstaw, a przynajmniej jedna - André Siera - o której pisałem na blogu, była wydarzeniem. Recenzowano ją w pismach ogólnopolskich. Pokazywała model sztuki, jaki zjawi się w Polsce za lat kilka lub kilkanaście, a przynajmniej od kilku uprawiany jest  na całym świecie. Dlaczego nie w Polsce? Nie ma na razie pedagogów, którzy mogliby nauczać sztuki interaktywnej na ASP czy w innych szkołach artystycznych.

 Andrzej Zając z afrykańską maską w dłoniach (fot. K.Jurecki)

W sobotnie popołudnie 15.01.11 na Bałutach otworzono bardzo ciekawą wystawę W poszukiwaniu Afryki, połączoną z muzyką i tańcem rdzennych Afrykańczyków. Tu powstała prawdziwa energia sztuki, nie kultury, gdyż takie rozróżnienie jest dalej konieczne. Tto tego nie rozumie, wiele traci z odbioru zjawisk artystycznych.

Rzeźba Andrzeja Zająca

Instalacja  Andrzeja Zająca



A oto mój tekst do folderu tej wystawy.

O próbie powrotu do źródeł


Wystawa rzeźb, fotografii i malarstwa Andrzeja Zająca połączona z malarstwem Piotra Tymochowicza będzie dialogiem dwóch artystów oraz pytaniem o źródła twórczości artystycznej, „gdzie iść i za czym podążać, aby zdążyć”.
            Artyści „nurtu głównego” od wieków pożądają traktem wyznaczonym ogólną modą kulturową, która jest zmienna czasowo. Natomiast artyści „prawdziwi” czy twórcy, dla których sztuka jest sposobem życia będą zaś podążali zgodnie z rytmem swego życia, poszukując najbardziej istotnych podniet, jakim jest np. kolumna czy archetypowe ukazanie jajka przez Constatina Brancusiego.
            Andrzej Zając jest nietypowym artystą, skromnie określającym się mianem rzemieślnika, który odnalazł siebie w rytmach muzyki afrykańskiej czy wyobrażeniach zwykłych afrykańskich kobiet. Stara się zgłębić prozę codziennego życia wnikając, na ile jest to możliwe, w psychiczną formę tamtejszych ludzi. Ktoś powie – jest to sprawa niewykonalna! Nie dla sztuki, wystarczy spojrzeć na siłę jego rzeźb sakralizujących kobiety jako Madonny aby odgadnąć moc sztuki, która przemienia wyobrażoną rzeczywistość w żywy symbol. Z biednej i smutnej realności, jaką jest Afryka, w piękną i godną rzeczywistość w interpretacji Andrzeja Zająca, także w formie fotograficznej.
Bardzo cenię twórczość Zająca za jej autentyczność, bardzo odpowiada mi ekspresja przede wszystkim jego rzeźb, które emanują siłą energii i realizacją nowych archetypów, które postaci Adama i Ewy, obejmują „klamrą” kulturową. Czasami pojawia się ironia.
            Andrzej Zając dodatkowo eksperymentuje z problematyką przekroczenia ramy obrazu, która ma nie oddzielać i zrobić, a przenosić i tworzyć nowe znaczeniową.
            Drugim z autorów omawianej ekspozycji Piotr Tymochowicz, absolwent UMCS w Lublinie. Przedstawia kilka obrazów w technice akrylowej, w której stara się łączyć kody kulturowe, jakby podążał śladami Claude’a Lévi-Straussa, próbując wyjaśnić „strukturę struktury”.  Jeden z obrazów pokazuje szamańskie drzewo, symbole jing i jang oraz jako korzenie drzewa stylizowaną maskę murzyńską. Tak wyraża się pragnienie syntezy kulturowej i jej problemów kulturowych. Czy jest to możliwe? W sensie artystycznym – tak, w prawdzie filozoficznej i przede wszystkim religijnej nigdy, gdyż idee szamanizmu nie połączą się w sensie kultu z zasadami tao. Ale ten sposób wyraża się tęsknota za równouprawnieniem idei religijnych, które w odpowiednim czasie i miejscu służą człowiekowi, usprawiedliwia i przede wszystkim ułatwia jego życie na ziemi i komunikację z energiami świata. W tym przede wszystkim przejawiała  się sakralność sztuki. I miejmy nadzieję, że tak będzie dalej.
            Poszukujemy i wracamy do źródeł, gdyż mogą one przestać istnieć! Być może zostaniemy lub już jesteśmy w innym stanie psychicznym: między snem a „płynnym” obrazem telewizyjno-kinowym, bez miejsca na realność i prawdziwość bycia.


 Dwa obrazy bez tytułu Piotra Tymochowicza, 2009


wtorek, 11 stycznia 2011

Blog Roku - decydująca rozgrywka (11.01-20.01. godz. 12)

Jak wygląda sytuacja z głosowaniem w dziale Kultura? Można zobaczyć już wyniki na portalu Onetu.

P.s [21.01.11]. Rywalizację w II etapie zakończyłem na 3 miejscu z ilością 160 głosów, zwycięzca otrzymał 174, drugie miejsce 163. W tym roku rywalizacja była zacięta.10 w kolejności blog, który przeszedł do dalszej rundy otrzymał 129 smsów.

 K. Jurecki, Cache/Ukryte, 2010.

Fotografia wykonana w hołdzie dla wielkiego reżysera filmowego, jakim jest dla mnie Michael Haneke, twórca wspaniałych dzieł: Pianistka (La Pianiste, 2001), Biała wstążka (Das Weiße Band, 2009) 


niedziela, 9 stycznia 2011

Barbara Rudek "Wokół samotności" (dyplom z fotografii w WSSiP w Łodzi)

Wokół samotności

Piszę nie tylko o dyplomach fotograficznych z ASP z Gdańska, które są już zamkniętą historią, ale także z Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, gdzie pracuję od 2005 roku. Jeśli ktoś powie Wam, że fotografia istnieje i liczy się tylko na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i szkole filmowej w Łodzi nie wierzcie mu, gdyż taki stereotyp niestety funkcjonuje od lat! Utwierdzany także przez portale internetowe i "Kwartalnik Fotografia".



Wokół  samotności

Podoba mi się stan samoświadomości młodej autorki, która dziś do mnie napisała: "Cykl fotografii Wokół samotności to próba rozważania własnej egzystencji, ciąg stanów emocjonalnych, które są naturalną konsekwencją kolejnych etapów naszego życia. Syntetyczna opowieść o trudach zmagania się z własnym Ja, lękiem, samotnością.Samotność jako wyodrębnienie i wyobcowanie jednostki wynikające z indywidualnego postrzegania rzeczywistości,duchowa alienacja,wycięcie ze świata fizycznego, zmysłowego. Samotność jako konieczność, stanowi o naszym istnieniu, jest na stałe wpisana w nasz byt.

Wokół  samotności

Wokół  samotności

Do stworzenia tej serii zainspirowały mnie fotografie i słowa Jeffa Walla [...]: <Drzwi zamykają się przed tymi, którzy wybierają tylko miejsca specyficzne>, potraktowałam jak wyzwanie, przyjmując metodę inscenizacji. Fotografia inscenizowana stanowi dla mnie ogromne pole twórczej inspiracji, oparta na zmysłowym odbiorze świata, jest przedstawieniem własnej idei, podkreśla subiektywność postrzegania i odczuwania. Każdy akt fotografowania jest w pewnym sensie kreacją, a jednocześnie dokumentacją zastanej rzeczywistości tu i teraz. Każda fotografia jest osobistym dokumentem, zapisem własnego życia, bo naznaczona doświadczeniem własnej egzystencji.

Praca licencjacka pod opieką dra Piotra Komorowskiego, czerwiec 2010."

Cenię to, że autorka podejmuje i rozwija wątek egzystencjalny w swych zdjęcach za pomocą metody przetwarzania, niż inscenizowania rzeczywistości.



Wokół  samotności

Całość jest bardzo ciekawa i przekonywująca swym realizmem, choć odrealnionym, zgrafizowanym, ale jakże trafnym i delikatnym w swej materii. Piękny cykl!

Inna seria B. Rudek pt. Stół inspirowana była twórczością malarską Vermeera van Delft z jego delikatnością form i niesamowitym światłem, bardzo tajemniczym i rozproszonym, które uwielbiał m.in. Salvador Dali.

Stół 1

Stół 2

Stół 3

I jeszcze jedno, gdybym miał określić wszystkie zaprezentowane tu prace artystki powiedziałbym, że są one szlachetne, nie znaczeniu piktorializmu i tzw. technik szlachetnych, ale prostoty użytych form i  efektu wizualnego, który "przemawia mową bycia", aby nawiązać do znanej koncepcji Martina Heideggera, którą próbował trochę zdyskredytować Jean Paul Sartre, ale chyba mu się nie udało.

niedziela, 2 stycznia 2011

Cóż nam przyniesie? Fotografia Piotra Zabłockiego


Każdy chciałby wiedzieć co będzie w 2011 roku, włącznie z bogiem Neptunem. Na tym polega tajemnica życia, że nie wiemy co się wydarzy, ale wkrótce poznamy. W wielu życzeniach noworocznych pojawiało się pragnienie, aby 2011 "nie był gorszy, niż 2010", gdyż faktyczne był on najgorszym w naszej historii od czasu zakończenia II wojny światowej w 1945.

Ale pomyślmy też, że na naszej wschodniej granicy znajduje się państwo Białoruś, gdzie warunki życia przypominają wiek  XIX a sprawowane tam rządy należą do kategorii dyktatury, z którą  należy walczyć w sposób demokratyczny. Kto pragnie zobaczyć prawdziwe oblicze Białorusi w jej fotograficzno-filmowym wydaniu temu polecam wybitny film Andrzeja Różyckiego Fotograf Polesia (Opus Film, 2001), który ukazuje m.in. w warstwie socjologicznej ogromne zacofanie cywilizacyjne tych terenów, ale i wielką serdeczność miejscowej ludności z okolic Kosowa Poleskiego, gdzie na chwilę także dzięki  fotografii powrócił bohater  filmu - fotograf Józef Szymańczyk (zm. 2003).

Zawsze należy być przygotowanym na różne doznania życia - radosne i smutne, a nawet tragiczne, gdyż na tym  polega "bytowanie w bycie". Nie wszystko zależy wyłączne od nas. Ale wiele z tego co wydarzy się w przyszłości kształtujemy w naszej egzystencji poprzez określone działania.