Szukaj na tym blogu

czwartek, 8 czerwca 2017

Janusz Połom. Na 275. kilometrze (album wydany przez BWA w Olszynie, [2016])

Na 275. kilometrze 


Album, Janusz Połom. Na 275. kilometrze, wyd. BWA, Olsztyn, 2016


Cenny jest tekst Janusza Połoma Na 275. kilometrze. Monografia twórczości artystycznej, z którego dowiadujemy się o związkach z Zero 61 oraz znanych już związkach z Warsztatem Formy Filmowej oraz o "powrocie do domu" po długim pobycie w Meksyku. Dowiadujemy się także w jakich okolicznościach nastąpił jego powrót do fotografii. Drugi z tekstów (nazwisko niech pozostanie tajemnicą) niewiele daje, gdyż autorka nie odnosi twórczości Połoma do żadnego zjawiska fotograficznego, co powoduje, ze jest on "zwieszony w próżni", co nie wystawia autorce, znawcy sztuki średniowiecza, dobrej opinii. Czytam dalej. Znajduję tym razem tekst Trwały ślad naszej drogi profesora szkoły filmowej w Łodzi, zresztą mojego znajomego, i jest jeszcze gorzej. I tym razem nie ujawnię nazwiska, bo nie chcę być zbyt krytyczny, ale posłużę się przykładowym cytatem, aby przedstawić poetycki, pełen patosu styl  (str. 24): "Potężne pnie leżą w nieładzie upadku, a a chwilę lecimy nad płaskim karczowiskiem wystających z ziemi pniaków, pnie zostały skierowane do przerobu. Finał lotu to już tylko pustynia piachu ze śladami zębów łyżki koparki, teren zniwelowany, bezduszny". Nie ma tu miejsca, czy próby usytuowania fotografii Połoma na tle fotografii polskiej czy europejskiej. Albo próby poszukiwania podobnej wrażliwości w innej twórczości, w zakresie fotografii i filmu. A trzeba to uczynić.

Czy za pomocą abstrakcji można wyrazić idee lasu, jak pokazał to na wystawie w galerii Imaginarium w Łodzi (2017) Janusz Połom i co oglądamy w albumie? Oczywiście nie, ale może to być uzupełnienie, dodatek. Czy forma realistyczna jest dobra w tej materii? Też nie, bo jest zbanalizowana. Więc jaka? Chyba czarno-biała forma, trochę zgrafizowana i poruszona, tak jak to czynił w latach 90. i na początku XXI wieku Staszek Woś. Bardzo ważny artysta, który potrafił "rozmawiać"... np. z kamieniami. W znaczeniu zrozumienia ich istoty, która jest albo może być sakralna.

Co jeszcze oglądamy w dużym polsko-angielskim albumie?

Nie przekonuje mnie seria montaży Połoma Pejzaż w zagrożeniu z wielu powodów, mi.n. dlatego, że zagrożone jest teraz życie ludzkie, nie tylko pejzaż, gdyż terroryzm staje się czymś coraz bardziej namacalnym i niestety bliskim.

Kamuflaż I, 1973

Kamuflaż II, 1973

Ciekawe są prace wczesne Połoma z lat 60 i początku lat 70. (np. Kamuflaż I i II). To ważne odkrycie z tej publikacji. Także już trochę znane, cykl Drogi księżyca I, (1980),  czy Kamera pióro I, (1980-87), który jeśli pamieć mnie nie myli jest w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi i należy go sytuować niedaleko ówczesnej twórczości Antoniego Mikołajczyka. Dalej w albumie oglądamy bardzo rożne stylistycznie dokonania.

Z cyklu Drogi księżyca I, 1980

Z cyklu Drogi księżyca II, 1980

Pytanie podstawowe, które zdjęcia są "własnymi", z jakimi utożsamia się ich twórca. Ich stylistyka jest jednak różnorodna, co jest wadą. Mnie zaciekawiła Podróż III (1994) i IV  (1996), Zipolite (2009). Także niektóre dokumentalne fotografie z Meksyku z cyklu Zwykli ludzie w mieście Meksyk. Także potencjalnie bardzo ważny jest inny cykl Święto zmarłych, fotografowany z określonym stanie emocjonalnym, w trudnych warunkach w nocy, przy świecach. Ale być może najważniejszy jest inny cykl, tym razem czaro-biały pt. Śmietniska - małe światy, który trochę w wersji Sebastiao Salgado pokazuje dumne portrety ludzi, którzy żyją w jakże upokarzających warunkach. Nie jest łatwo wykonać takie prace. Podobny charakter "dumnych ludzi" prezentuje cześć prac z cyklu Moje obejście. Ale czasami jest on zbyt cukierkowaty i kiczowaty (białe ptaki na dachu).

Kamera pióro I, 1980-1987

Kamera pióro II, 1980-1987


I kilka zdjęć z bardzo ważnej według mnie serii Śmietniki-małe światy, lata 90. XX wieku







Podsumowanie. Autor wykonał wiele ciekawych cykli, które wciąż czekają na właściwie rozpoznanie i potem pokazanie ich, np. na tle prac Zero 61 czy twórczości Edwarda Hartwiga. Znalazłem w tym albumie duży potencjał historyczny, który powinien trafić do kolekcji fotograficznych (publicznych i prywatnych). Ale też prace są nierówne, jakby pochodziły z rożnych światów artystycznych.Sam artysta tłumaczy się, że "puszcza oko" do widza, pokazując zdjęcia bociana na dachu czy dwa gołębie. Tak, ale to trzeba jakoś zaznaczyć. Z Januszem Połomem mijaliśmy się, w sensie dosłownym, na jego czy moich wystawach (w Muzeum Kinematografii w Łodzi, w Wozowni w Toruniu). Teraz, z czego jestem rad, nasze ścieżki spotkały się.

Zipolite, 2009

z cyklu Moje obejście, od 2001

Zwykli ludzie w mieście Meksyk, lata 90.

Zwykli ludzie w mieście Meksyk, lata 90.

I na koniec jeszcze raz Meksyk i bardzo trudne do wykonania zdjęcia z serii Święto zmarłych (lata 90.) z określoną atmosferą duchową, które ma inny wymiar, niż w Polsce.




wtorek, 6 czerwca 2017

Zaproszenie od Zofii Rydet do K. Jureckiego na otwarcie wystawy w dniu 15.06.1993 (z cyklu archiwalia)


Kiedyś znalazłem stare zaproszenie, ale jest ono bardzo cenne, gdyż przysłała mi je w 1993 roku Zofia Rydet. Poniżej je pokazuję. Z trudem, jak przypuszczam, nakreślonych jest kilka zdań i prośba, abym wybrał się do Gliwic na otwarcie wystawy. Ale to były inne czasy. Wyprawa do Gliwic była w tym czasie trudna, prawie niemożliwa, ze względu na moją przeprowadzkę z Kutna do Łodzi. Na zaproszeniu czytelna jest nazwa ekspozycji Zofia Rydet. Nieskończoność dalekich dróg. Zwykły człowiek. Ważny jest też fakt. Skrót pod jej nazwiskiem to EFIAP, a nie np. ZPAF, co by świadczyło, że fotografka dystansowała się od Związku Fotografików, czemu się nie dziwię.


Właśnie tą i inne ważne ekspozycje artystki pominięto w kalendarium, opublikowanym w 2016 przez Muzeum w Gliwicach, w dużym albumie Zofia Rydet. Zapis socjologiczny 1978-1990, którego recenzję można przeczytać w magazynie "O.pl". Z pewnością jej dorobek twórczy doczeka się kolejnych bardziej wnikliwych analiz, na pewno jest tego wart. Cieszę się, że znałem artystkę i promowałem jej sztukę. Za jej życia już w końcu lat 80. i na początku 90. pisałem o niej, jako jednej z najważniejszych postaci dla fotografii polskiej. Obok Adama Soboty byłem też jednym z pierwszych krytyków, który jej dorobek odnosił, do fotografii Augusta Sandera, co wywołało sprzeciwy.

Na niedawnej majowej sesji zorganizowanej z okazji 70.-lecia ZPAF-u w Katowicach w referatach wygłoszonych pierwszego dnia powtarzały się trzy nazwiska i jedna grupa: Zofia Rydet, Jerzy Lewczyński, Andrzej Różycki oraz grupa Zero 61. Bardzo ciekawe było zwłaszcza wystąpienie Henryka Kusia, oparte na prawdziwym fundamencie filozoficznym.

P.S. Dziś krótko rozmawiałem z Elżbietą Fuchs o ekspozycji Późna polskość. Formy narodowej tożsamości po 1989 roku w CSW w Warszawie. Wymieniłem brak na tej z złożenia ideologicznej, gdyż lewackiej prezentacji, m.in. Zofii Rydet, która tworzyła prace na temat tożsamości, podobnie, jak Andrzej Różycki. Ekspozycja jest bardzo nierówna, stworzona według "klucza", składającego się  z modnych artystów z kilku galerii oraz kręgu Grzegorza Klamana, pomija prace np. feministyczne: Ewy Świdzińskiej czy Magdaleny Samborskiej. Na temat niespójności pokazu polecam interesujący tekst Karoliny Staszak Sprawy narodowe  ("Arteon, 2017, nr 6), który można skrócić do określenia: "przerost formy nad treścią" (określenie K. Staszak), z czym zgadzam się całkowicie. Ekspozycja z założenia miała skrytykować patriotyzm czy tradycję katolicką, ale się to nie udało. 

piątek, 26 maja 2017

Ile jest wart "Szum" nr 16? (wiosna-lato 2017)

Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie o wartość pisma, a zwłaszcza konkretnego numeru 16.  Może należałoby określić jego kapitał, w tym intelektualny i duchowy,  jaki skrywa się na "Szumem". Czym innym jest wartość rynkowa 25 zł, czym innym realna (np. na Allegro), a jeszcze czym  innym wartość intelektualna, o której napiszę słów kilka.

   
Wilhelm Sasnal

Rozczarowuje okładka, rozczarowuje większość tekstów, rozczarowuje zbiór bardzo różnych materiałów, z których wartość dodana w postaci artykułu pt. Artyści idą do sądu. Rok 2016 w sztuce białoruskiej stała się jednym z najciekawszych materiałów. 

W omawianym numerze była szansa na pokazanie nowych nurtów w malarstwie polskim, czego nie uczynił jednak tekst Piotra Polichta Ornament to nie zbrodnia. Horyzont młodego malarstwa, ciekawy w warstwie dowodowej, w postaci analizy zagranicznych wystaw, nudny w tezie głównej, dotyczącej polskiej sceny. Zobaczymy, ile wiosen wytrzyma lansowane malarstwo np. Martyny Czech czy reanimowane w nowej formule problematyczne malarstwo, (ciągle młodej), Agaty Bogackiej ur. w 1976 roku.

Ciekawy jest natomiast, bardzo profesjonalny w warstwie faktograficznej, dobrze ilustrowany, tekst Luizy Nader na temat filmu Powidoki, który posiada skrajne oceny. Tylko że autorka nie mogła się zdecydować, jak go ostatecznie ocenić i za często pojawia się z nim określenie "mielizna", słowo z języka potocznego.

Kolejnym tematem numeru jest rozmowa Adama Mazura z dyrektorem Jarosławem Suchanem na temat roku awangardy i definiowaniu zjawiska przez partię rządzącą w Polsce, w tym obóz prezydencki. Ale treść długiej konwersacji niknie pomimo polemicznego podtekstu, zastępowana przez dziwne zdjęcia PION-a, których w zdecydowanej większości nie powinno być, gdyż przytłaczają  całość swym dziwnym "bezstylem". Ale widzimy, że dyrektor miewa się dobrze na swych włościach.

W dziale recenzji zdecydowanie wyróżnia się tekst Aleksandra Kmaka poświęcony wystawie Mirosław Bałki i Katarzyny Krakowiak, kuratorowanej przez: artystę, dyrektora, wykładowcę, tłumacza, redaktora (w jednej tylko osobie) Marka Wasilewskiego w Białymstoku. A jak wiemy od dawna - Bałki nie powinno się krytykować. Ale o dziwo stało się inaczej i w bardzo przekonujący pod względem historycznym sposób zostało to uczynione. Większość artykułów z tego działu niewiele wnosi, jak np. relacja z ekspozycji Warsztat Formy Filmowej w Łódzkim Atlasie Sztuki, ponieważ nie ma w nim nawet próby podstawowej analizy z zakresu: filmu, fotografii, czy programu teoretycznego. Tekst zbliżył się więc się do opowiadania plotki, czy kolejnej tej samej wersji wydarzeń, znanej np. z katalogu.

Ale "Szum" i jego kapitał ma się dobrze, o czym świadczy chociażby duży zestaw zamieszczonych reklam, w tym z Teatru Współczesnego w Warszawie z (ironiczną) zapowiedzią Klątwy, która z przesłaniem Stanisława Wyspiańskiego niewiele, albo zgoła, nie ma nic wspólnego

Mimo wszystko twierdzę, że magazyn "Szum" jest potrzebny polskiej, "płytkiej", scenie artystycznej.

czwartek, 11 maja 2017

XX International Contest of Digital Photocreation Cyberfoto 2017 (ROK Częstochowa, 28.04-26.05.17)



Konrad Chrzanowski is a new talented artist who tray visulizing the sound and combines it with face. I gave him a special distinction as the President of the Jury.


I put on this pmy text from catalogue in English version. I think that the Polish digital photography has developeted a new kind of art between old tradiction analog photography, grahic art and painting too. The compatition in Częstochowa shows us different posiblities of this activity. Please remebenr names like Patrycja Pawęzowska, Magdalena Samborska or Marzena Kolorz. Also we have a gruop of some artists which statred in this compation from many years, like Jacek Szczerbaniewicz or Ryszard Czernow which had in 2017 individual exhibition tilted Stilled Life, as  associated show, held in Konduktorownia, a new interesting artistic space. These works of Czernow belongs the most interesting on the filed of Polish digital area.


Foto by Sławek Jodłowski 

Photographs from the opennig, 28.04.17. Fot. Jarosław Dumański

Poster of the exhibition of Ryszard Czernow

środa, 19 kwietnia 2017

Panteon. Jan Styczyński. Fotografie (Warszawa 2016, wyd. Obserwacja i Fundacja Pompka). Recenzja albumu

Koncepcja projektu: Waldemar Zdrojewski
Tekst przewodni: Paulina Orłowska
Teksty opisowe (anegdoty): Jolanta Sierakowska
Skład i opracowanie graficzne: Paweł Stelmach

Okładka

Oglądając bardzo duże wydawnictwo Panteon. Jan Styczyński. Fotografie można zastanawiać się, dlaczego fotograficzna twórczość Jana Styczyńskiego została zapomniana, choć oczywiście nie do końca. Czy może stać się ona punktem wyjścia dla dzisiejszej praktyki fotograficznej w zakresie portretu fotograficznego? Sądzę, że tak, ale tylko w pewnym zakresie i pod pewnymi warunkami, o których za moment.

Teksty
W słowie wstępnym pt. Spotkanie napisanym przez Waldemara Zdrojewskiego zawarto podstawowe informacje, m.in. na temat używanego sprzętu i światła, które w przypadku portretu wymaga odpowiedniego przygotowania.

Rzadko zdarza się, że w specjalistycznych wydawnictwach otrzymujemy tak przenikliwe teksty, z których dowiadujemy się nie tylko o praktyce Styczyńskiego, ale także o kontekście światowego portretu fotograficznego, a nawet malarskiego. Takim jest wyjątkowo wnikliwe i twórcze opracowanie Pauliny Orłowskiej Patos dystansu. Jan Styczyński w atelier. Autorka rozpoczęła swe rozważania od dogłębnej(!) analizy słynnego obrazu Gustave’a Courberta Atelier malarza. Alegoria realna określająca siedmioletnią fazę mojego życia artystycznego (1855), w którym, jak słusznie zaznacza autorka, malarz pragnął malować to, co realne, a nie akademicko sztuczne. Problem akademickiego skostnienia istotny jest też do dzisiaj.

W autorskim tekście zamieszczonym w albumie Twórca i jego dzieło Jan Styczyński napisał: „Zrobiłem tysiące dzieł. Rozmiary albumu ograniczyły ich ilość. Nastąpiła surowa selekcja. Czy słuszna?”.  Zadanie tak określonego pytania jest słuszne, gdyż nigdy nie ma wyborów idealnych.
Paulina Orłowska, jak zaznaczyła, poszukuje wartości socjologicznej, która chyba niewłaściwie została nazwana, a o której napisała: „Pierwszą umiejscawiam na planie tego, co przypadkowe, rozgrywające się historycznie, w bliżej dookreślonej przestrzeni i w konkretnym czasie. To wartość socjologiczna”. Dwie kolejne: wartość antropologiczna i metafizyczna (tu bardziej pasowałoby określenie „artystyczna na polu fotografii”) nie budzą już takich wątpliwości. Ciekawe są refleksje o portrecie Henri Cartier-Bressona (s. 10), który, co ważne, przesadnie używa określenia „kradzież” z akcentowaniem fotografii, jako poezji i prawdy. Proponował do fotografii zbyt kardynalne zasady etyczne, jakby były przejęte z jakiegoś buddyjskiego kanonu etycznego. W przytoczonym wywiadzie francuski fotograf mówił: „Poezja jest esencją wszystkiego. Często widzę fotografów, którzy wyolbrzymiają dziwność albo niezgrabność jakieś sceny, wierząc, że to jest właśnie poezja. To nie tak. Poezja zawiera w sobie dwa elementy, które nagle wchodzą ze sobą w konflikt, to iskra miedzy tymi dwoma elementami”.

Paulina Orłowska zwraca uwagę na naturalność stylu Styczyńskiego. Jego bohaterowie pod względem wyglądu zazwyczaj „nie wyróżniają się z tłumu” (s. 11). Ale czy Styczyńskiego, jak chce tego autorka, bardziej „niż [fotografowany] artysta interesuje tworzenie”? (s. 11). To ryzykowne stwierdzenie.  Moim zdaniem interesował go artysta, jego wygląd, otoczenie oraz kontekst jego życia i sztuki w różnych wymiarach.

Bardzo ciekawy jest wątek eseju dotyczący Picassa i prorokowanej przez niego antropologii twórczości, co się sprawdziło. Choć pewnie francuski artysta, już za życia milioner i sławny celebryta, podpisywał i opisywał wszystkie swoje prace, aby ułatwić sprawy związane z gigantycznym spadkiem, który w dużej mierze przypadł po jego śmierci także państwu francuskiemu. Pojawił się też modny wątek Benjaminowski, głównie o zaniku aury, ponieważ trudno dyskutować o fotografii bez jego udziału. Tym razem dały o sobie znać poetyckie zdolności samej autorki, która opisuje wiele różnych zagadnień filozoficznych i kulturowych w bardzo ciekawej narracji dotyczącej w dalszej części także malarstwa Jacksona Pollocka i fotografującego go Hansa Namutha. Słynny malarz, jak interpretuje to autorka, stał się bezwolnym „narzędziem” w rękach fotografa. Orłowska przy zdjęciach Styczyńskiego fotografującego w plenerze Franciszka Starowieyskiego zauważyła, że „robił co chciał”, to znaczy aranżował swój image, ponieważ miał władczy charakter. W rezultacie otrzymaliśmy przenikliwy esej o portrecie, o fotografii innych, o malarstwie, trochę szczegółowych interpretacji z zakresu teorii fotografii.

Noty do fotografii
Można mieć w tej części zastrzeżenia, gdyż są one głównie biografią bez podania istotnych informacji, w jakich zbiorach znajdują się poszczególne prace i jaka jest najważniejsza bibliografia, np. na temat twórczości Magdaleny Abakanowicz.  Tym bardziej, że było na to miejsce. Niektóre z fotografii można było poddać analizie faktograficznej (np. na s. 57 zaznaczyć, że Stefan Gierowski na zdjęciu przechadza się z Tadeuszem Kulisiewiczem i spróbować atrybutować to drobne zdarzenie, ale istotne dla całości opracowania).

Podsumowanie
Ze względu na tekst główny, nie analizując na razie samych zdjęć, jest to pozycja bardzo ważna, którą trzeba znać, jako lekturę obowiązkową w zakresie historii fotografii. Warto opracowanie teoretyczno-krytyczne Pauliny Orłowskiej odnieść do innych w tym zakresie, moim zdaniem zdecydowanie mniej udanych, jak wstęp Wojciecha Nowickiego do albumu Zofia Rydet. Zapis socjologiczny 1978-1990, (Muzeum w Gliwicach, 2016). Dlaczego tak uważam? O tym napiszę szerzej, ale w innym tekście, jakim będzie recenzja albumu Rydet, jaką zamierzam opublikować w magazynie "O.pl"


czwartek, 6 kwietnia 2017

Feminizm czy matriarchat? Kilka słów o wystawie Magdaleny Samborskiej (Łódź, galeria Tłustym Drukiem, do 12.04.17)


fot. Piotr Kosiński

Wystawa Magdaleny Samborskiej Rytuały tożsamości odbywająca się w stulecie awangardy jest dobrą okazją do zaznajomienia się z najnowszą praktyką feministyczną, która w tym środowisku nie została zauważona albo była zauważona, ale w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku (ekspozycja w BWA Bielsku Kobieta o kobiecie, 2007, [bez katalogu!]).  Wystawy artystki pokazywały: MGS w Łodzi, Galeria Manhattan, galeria Wozownia w Toruniu. 

Jak przedstawia się   sytuacja z feminizmem obecnie?  Sławomir Marzec, przenikliwy teoretyk i niedoceniony malarz awangardowy, kontynuujący w twórczy sposób aspekt iluzjonizmu z zakresu unizmu, w artykule Koniec feminizmu, czyli... neo/matriarchat obwieścił jego koniec. Moim zdaniem przedwcześnie. Tym tropem podążyła także w interesującym tekście pt. Passé Karolina Staszak ("Arteon", 2017 nr 4), krytycznie patrząc na wystawę Złe kobiety (CK Zamek w Poznaniu). Autorka słusznie zauważyła miałkość wielu pokazanych memów i niedopasowanie do ekspozycji twórczości malarskiej Beaty Ewy Białeckiej; z jednym tylko płótnem, która swą  postawą twórczą odróżnia się publicystki czy nie do końca świadomie stosowanej  ironii i karykatury, jaką widać w wielu wystawianych pracach. Postawa twórcza Białeckiej jest bardziej skomplikowana i przez to ciekawsza. Ale w recenzji z najnowszego "Arteonu" pominięte zostały ciekawe i ważne historyczne prace z lat 70. Natalii LL czy nowsze, jedynego mężczyzny, jakim są piktorialne, czyli teoretycznie niefeministyczne zdjęcia Macieja Osiki, którego interesuje "stawanie się" na moment kobietą, także w wymiarze glamour, bez rewoltującego aspektu. Tak więc jego udział w poznańskiej ekspozycji, dość eklektycznej,  jest co najmniej kontrowersyjny.

Ale według mojej koncepcji feminizm istnieje nadal w Polsce. Przykładem jest twórczość nie tylko Magdaleny Samborskiej, Ewy Świdzińskiej, ale także Keymo. W tym ostatnim przypadku nawet bardziej z zakresu malarstwa, niż fotografii. Zainteresowanych nie tylko feminizmem, jako kulturą oporu i walki, odsyłam do swojej książki z 2008 roku Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce, w której przeprowadziłem długie rozmowy czy nawet kulturalną polemikę, m.in. z Magdą Samborską, ponieważ z wieloma postulatami feminizmu się nie zgadzam. W 2002 roku. pisałem nawet o "naiwnym feminizmie" (m.in. Alicja Żebrowska, Marta Deskur, Dorota Nieznalska, Zuzanna Janin) i towarzyszącej jej refleksji (Izabela Kowalczyk) w katalogu wystawy Fotografia polska lat 90. (Muzeum Sztuki w Łodzi, 2002, kat. wyst).

Mam nadzieję, że jeszcze ktoś inny poza mną Agnieszką Kulazińską, Magdą Ujmą i Pawłem Leszkowiczem, zainteresuje się neoawagardowymi pracami Samborskiej? Spojrzy na nie chłodnym okiem lub krytycznie. Nie tylko z racji 100-lecia awangardy powinno to zrobić Muzeum Sztuki w Łodzi, jeśli interesuje się najnowszą feministyczną praktyką artystyczną? Nie zaś tylko historyczną.

fot. Piotr Kosiński

fot. Piotr Kosiński

fot. Piotr Kosiński

fot. M. Samborska

M. Samborska, Płeć domniemana, 2014, fotografia, montaż cyfrowy

fot. M. Samborska

fot. M. Samborska

fot. M. Samborska

fot. M. Samborska