Szukaj na tym blogu

wtorek, 18 stycznia 2022

"Zofia Rydet w moich wspomnieniach" z książki "Zofia Rydet po latach 1978-2018", pod redakcją S. Czyżewskiego i M. Gołąba, Łódź 2020. Zamieszczam tekst autoryzowany, książce jest bez korekty!

Okładka książki

Wiele obiecywałem sobie po pracy zbiorowej, w której też uczestniczyłem, ale żałuję tego, ponieważ nagrana ze mną rejestracja wideo w 2017 przez Tomasza Ferenca i Karola Jóźwiaka, pierwotnie miała służyć jako wypowiedź do filmu o artystce i jako rozmowa o jej twórczości. Przerobiona została za moją zgodą na rozmowę, która wydrukowana została bez żadnej korekty, co de facto dyskwalifikuje całą książką. Powstaje pytanie - ile podobnych, nieautoryzowanych rozmów znajduje się jeszcze w tej książkę? Korektę swojej długiej wypowiedzi oczywiście zrobiłem, wysłałem ją Karola Jóźwiaka. I tu ślad się urywa, ponieważ nie ma winnych, kto doprowadził do tego, że wydrukowano słowa, które nigdy nie padły z moich ust, np. na s. 166: "[...] w 1985 rozpocząłem pracę Muzeum sztuki w Łodzi, właśnie u Urszuli Czartoryskiej, niebawem zaczęłam tez pracę Lech Lechowicz". Lechowicz, co znajduje się na 248 w/w publikacji pracował w Muzeum Sztuki od 1977 roku, a więc osiem lat przede mną. Prosiłem, aby redaktor książki prof. Stefan Czyżewski poinformował Lecha Lechowicza o zaistniałej pomyłce, wynikającej z zamieszczenia tekstu bez korekty. Ale, o ile wiem nie uczynił tego. Takich chochlików jest znacznie więcej, dlatego postanowiłem zamieścić właściwą swoją wypowiedź. Temat jest zbyt poważny, aby to tak zostawić.

Proszę porównać tekst z książki z tym poniżej i zobaczyć jak bardzo się różnią. Proszę też potencjalnych czytelników o posługiwanie się, czyli np. cytowanie tej autoryzowanej przez mnie wypowiedzi, nie zaś z książki, która moim zdaniem nie spełnia wymogów pracy naukowej ze względu na zawarte w niej błędy. Czy ten problem dotyczy także innych wypowiedzi i tekstów?

Zofia Rydet w moich wspomnieniach (23.11.2017)

POZNANIE ZOFII RYDET

Zofię Rydet po raz pierwszy widziałem w 1983 roku na otwarciu wystawy Nurt intelektualny w sztuce polskiej po II wojnie światowej w BWA w Lublinie. Tą galerią kierował Andrzej Mroczek, za część fotograficzną tej ciekawej ekspozycji odpowiadał Józef Robakowski, za performance zaś Zbigniew Warpechowski. Zofia Rydet była tam i miała krótkie wystąpienie w czasie wernisażu. Było dużo ludzi. Artystka z pewnego rodzaju niepokojem powiedziała, że ona nie pasuje do grona neoawangardy, gdyż na ekspozycji przeważała fotografia np. Warsztat Formy Filmowej, Zygmunt Rytka. Ale były także ukazane „wyjścia” z konceptualizmu. Jej wystąpienie świadczyło  też o jej skromności, ponieważ jej Zapis socjologiczny dotyczył czegoś innego, realizował postulaty dokumentaryzmu. Wcześniej czytałem o Zofii Rydet w „Fotografii”, gdzie redaktorami byli między innymi Urszula Czartoryska i Jerzy Busza. Sylwetka Zofii Rydet przewijała się od wielu lat Na przykład w 1968 roku przy okazji wystawy Fotografii subiektywnej Urszula Czartoryska napisała tam o Zofii Rydet. Po skończeniu studiów na historii sztuki w 1985 rozpocząłem pracę w Muzeum Sztuki w Łodzi, właśnie u Urszuli Czartoryskiej. Od końca lat 70. pracował tam już Lech Lechowicz. Kierownik działu, czyli Czartoryska wraz z nami ustalała plan zakupów do działu w II połowie lat 80. I były one systematyczne. Właśnie Urszula Czartoryska zaproponowała, że powinienem pojechać do Gliwic i umówić się z Jerzym Lewczyńskim i Zofią Rydet, aby dokonać dużego zakupu do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. No i tak się stało; tylko nie jestem pewien, czy na pewno to był 1985 rok? Ale chyba tak! Można by to sprawdzić w komisji zakupów muzeów, minęło bowiem ponad 30 lat. W każdym razie zadzwoniłem, umówiłem się,... pojechałem. Byłem w jej mieszkaniu, ona pokazała mi to, co było w odbitkach, i co można było kupić. Wybrałem kilkadziesiąt prac, czyli dużo. Przed tym moim wyborem w kolekcji Muzeum Sztuki znajdowało się tylko kilkanaście prac Zofii Rydet, zdecydowanie za mało. Przywiozłem m.in. jej pierwsze zachowane prace, kiedy artystka pojawiła się na forum ogólnopolskim w Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym. To był rok 1954 i 1955. Z tyłu były pieczątki oraz także kilka realizacji z Zapisu socjologicznego - po cztery fotografie naklejone na plansze. Są one reprodukowane w katalogu jej wystawy retrospektywnej w 1999, jaka miała miejsce w Muzeum Sztuki.

Jak pamiętam Zofię Rydet z 1985 roku, to była osobą pewną siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa, pewna swej pracy, którą wykonała, bo czasami zdarza się, że fotografowie wątpią, nie są przekonani do tego, co zrobili. Natomiast ona wiedziała, że jest na określonej drodze artystycznej. Tutaj można dodać drodze chrześcijańskiej, albo nawet jeszcze sprecyzować katolickiej. W tym czasie widziałem wystawy sztuki niezależnej, między nimi w Poznaniu, w których ona brała udział. Wiedziałem, że w najważniejszych manifestacjach sztuki niezależnej Rydet świadomie brała udział. Pamiętam jej wystawę z łódzkiej galerii Nawa Świętego Krzysztofa. To był rok 1986, bardzo ciekawa inicjatywa i jedna z ważniejszych wystaw, jaka miała tam miejsce. Była to duża wystawa. No i potem, od tego czasu, spotykałem Zofię Rydet na różnego rodzaju sympozjach. Dwukrotnie takie sympozjum odbywało się w Skokach, w 1985 i 1986. Miały miejsce także sympozja organizowane przez Krystynę Łyczywek w Szczecinie pod tytułem Fotografia artystyczna na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach  1945-1986. Tam Zofia Rydet przyjeżdżała, miała referaty, tam również przyjeżdżał Lewczyński. Potem pamiętam Zofię Rydet z wystawy Polska Fotografia Intermedialna lat 80. w Poznaniu z 1988 roku. Ekspozycja miała pokazać kontynuację wątku neoawangardowego. Ideowo to miało to być odwołanie do wystawy Fotografowie poszukujący. No i faktycznie byli ważni artyści, jak Mikołaj Smoczyński, Natalia LL, Zygmunt Rytka, Łódź Kaliska, Wojciech Bruszewski. Pamiętam, że Bruszewski jest w katalogu, ale nie dał pracy na samą wystawę. Podobny problem zaistniał ze Zbigniewem Liberą, który nie zdążył pokazać swych prac wideo, gdyż Andrzej Lachowicz przedłużył swój pokaz. Tam miała miejsce dosyć zabawna sytuacja z udziałem Zofii Rydet. Bardzo rozrabiała na sympozjum  Łódź Kaliska. Adam Rzepecki, kiedy wracaliśmy autokarem do Skoków, gdzie był nocleg, siadł obok Zofii Rydet i przekonywał ją, że Łódź Kaliska przejmuje ZPAF, że Marek Janiak, albo ktoś z nich będzie prezesem Związku i zrobią w końcu porządek w fotografii w polskiej. On to wszystko opowiadał bardzo sugestywnie. Zofia Rydet uwierzyła. Była bardzo przestraszona. Łódź Kaliska mogła działać zarówno nihilistycznie i obrazoburczo, ale w sposób ironiczny, humorystycznie, niczym Chaplin.

Potem pamiętam wystawę Zofii Rydet, która była dużą ekspozycją w galerii FF w Łodzi. Ona już wtedy była bardzo chora. Przypominam sobie taką sytuację, że już miała kłopoty z chodzeniem i wznoszono ją na fotelu po schodach, gdyż nie mogła wejść. To był rok bodajże 1990, czyli siedem lat przed śmiercią. Wreszcie pamiętam ostatni moment z jej życia, to była chyba jej ostatnia wystawa w Muzeum w Gliwicach w 1995. Przysłała mi zaproszenie, z takim drżącym odręcznym napisem, że „bardzo chciałabym, żeby Pan przyjechał na otwarcie tej wystawy” i tak dalej. Ja nie mogłem pojechać i żałuję teraz. To były inne czasy, nie miałem samochodu. To oznaczało chyba, że liczyła się z moim zdaniem? Mam to zaproszenie do dzisiaj. Ile takich ręcznie napisanych zaproszeń można przygotować?

W 1994 roku napisałem duży artykuł do „Exitu” pod tytułem Zofia Rydet – niekwestionowana wielkość. Tam podzieliłem jej twórczość na dwie kategorie. Jedna to dokument fotograficzny i działanie na kanwie tradycji fotografii, a druga to jest odwoływanie się do sztuki modernistycznej, a potem zbliżanie się nawet do postmodernizmu, bo stosowała różnego rodzaju fragmentaryczne stosowane cytaty. Napisałem, że ta druga metoda wydaje mi się mniej ważna i w jej przypadku mogą powstawać prace zbliżające się do kiczu. Wiem, że ona to czytała i komuś powiedziała, że bardzo się zbulwersowała tym określeniem. Użyłem takiego porównania świadomie, ale z dzisiejszej perspektywy widzę, że miałem rację. Często prace właśnie postmodernistyczne, które łączą różnego rodzaju stylistyki operują różnego rodzaju materiałem, zatracając tożsamość i spójność przekazu. Np. Zofia Rydet umieszczała sfinksy i obok nich dziewczynę -  rozebraną jakby rzeczywistości polskiej, z połączeniem w tym wypadku sztuki czy kultury starożytnego Egiptu z Polską, w takim w FIAP-owskim wydaniu. To ostatecznie musi być kiczowate, nie ma innej możliwości. Chyba, że odrzucimy całkowicie perspektywę modernizmu w wydaniu Clementa Greenberga.

KWESTIA ZAKUPÓW PRAC

Zofia Rydet, kiedy wybierałem prace dla Muzeum Sztuki, rozłożyła w swym mieszkaniu wiele zdjęć. To była dość duża ilość. W ramach dozwolonych granic czasem sugerowała mi pewne wybory, mówiąc na przykład, że to była praca nagrodzona na jakimś konkursie. Wtedy to było ważne dla niektórych, dzisiaj zresztą też, bardzo wielu fotografików czy członków ZPAF-u chciało należeć czy zdobywać medale federacji FIAP. Dla mnie, ani wtedy, ani dzisiaj, nie ma to żadnego znaczenia. Te medale, dyplomy fiapowskie - to jest taka organizacja zrzeszająca tak naprawdę tylko amatorów fotografii i za określone salony dostaje się punkty, potem zbiera się medale, etc. Zofia Rydet jeszcze do tego była przekonana. Myślę, że potem już nie. Jeszcze w latach 80. XX wieku funkcjonowało takie przywiązanie do FIAP-u. Ale chciałbym podkreślić - Zofia Rydet nie była absolutnie osobą narzucającą swoje przekonania.

Czartoryska mówiła nam, że zawsze trzeba kupować początek twórczości, potem najważniejsze dokonania, żeby to nie była tylko wyizolowana, wybiórcza twórczość. Podzielam ten pogląd. Wśród zakupów był oczywiście również Zapis socjologiczny. Bardzo żałuję, że Muzeum Sztuki nie dokonało późniejszego zakupu po wystawie Zofii Rydet, w 1999 roku.  Wtedy jeszcze nie było Fundacji im. Zofii Rydet, tylko byli spadkobiercy. Namawiałem wtedy około 1999 roku dyrektora Mirosława Borusiewicza na duży zakup prac Rydet, bo to wszystko mieliśmy na miejscu, ale niestety do tego nie doszło. Muzeum Narodowe we Wrocławiu takiego zakupu, m.in. fotokolaży z serii Suita śląska, ponieważ współpracowało przy organizacji wystawy. I bardzo dobrze, że prace Rydet trafiły one do zbiorów publicznych, do bardzo znaczącej kolekcji.

INTERPRETACJA ZAPISU

W 1994 w „Exicie” opublikowałem dosyć obszerną analizę Zapisu socjologicznego. Już wtedy uważałem, i tak napisałem, że to jest jej najważniejsze dokonanie fotograficzne.  Myślę, że w interpretacji zapisu jest jeszcze wiele różnych zagadek: dlaczego naklejała po cztery zdjęcia na planszę. Dlaczego stosowała taką formę można powiedzieć pewnej takiej freskowości, tak niektórzy konceptualiści wystawiali. Rydet była w 1979 roku  w Nowym Jorku, kiedy w ICP była wystawa fotografii polskiej organizowana przez ZPAF. Wiem, że ona i Lewczyński byli w MoMA – tam cały czas jest pokazana kolekcja fotografii od XIX wieku aż do współczesności i myślę, że jakieś źródła czy inspiracje mogły się pojawić – każdy wiedział wtedy, że to jest najważniejsze muzeum. Zaraz później czy w tym samym czasie ona zaczęła robić Zapis.

Źródłem inspiracji dla tworzenia Zapisu mogły być zatem prace FSA, ze względu na swój wielki projekt, realizowany przez lata, który ma ileś tysięcy i negatywów i pozytywów. Myślę, że w MoMA mogła widzieć fragmentu z cyklu Cyganie Josefa Koudelki. W tym cyklu są właśnie takie ujęcia, że Cyganie fotografowani są na tle mieszkań, wiszą w nich różnego rodzaju obrazki religijne i siedzi na wprost, frontalnie pojedyncza osoba albo małżeństwo. Te zdjęcia formalnie są bardzo podobne do Zapisu, do czego doszedłem niedawno. Oczywiście nie wiem czy w 1979 roku kiedy ona tam była czy wisiały one w MoMA, ale równie dobrze mogła zobaczyć jego album. Ostatecznie jest to jeden z najbardziej znanych cykli na świecie, a nawet można by powiedzieć, że nikt lepszego nie zrobił. Nikt, mimo że jest bardzo wiele prób w całej Europie (np. Tomasza Tomaszewskiego), bo to jest jedna z najtrudniejszych materii do sfotografowania.

W kilku tekstach Andrzej Różycki napisał, że tytuł Zapis socjologiczny jest zły, że to się nie powinno się tak go nazywać. I tytuł  zaproponowała Czartoryska, a Rydet go przyjęła. Tylko Andrzej Różycki powinien pamiętać, że styl gotycki nie stworzyli Goci. Najwyraźniej ta nazwa pasowała Zofii Rydet, bo gdyby nie pasowała to by ją zmieniła w którymś momencie. Czasami tak bywa, pamiętam, że prace Josepha Beuysa na przykład na początku nosiły jakiś tytuł, jako projekty, a kiedy on je zrealizował zmieniał trochę tytuł, to jest normalna rzecz. W tym wypadku na pewno to odpowiadało Zofii Rydet, bo inaczej powiedziałaby to na jakimś sympozjum albo wręcz zmieniłaby tytuł. Tak jak wiemy się nie stało. Poza tym był referat Krzysztofa Pijarskiego na sympozjum w MSN w Warszawie w czasie wystawy Rydet w 2016 roku, gdzie udowodnił, że prace Rydet przynależały do ówczesnego „systemu” najlepszych badań socjologicznych.

Trzeba pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego „wyprowadziła” kilka mniejszych cykli: Obecność, Okna, Mit fotografii. Mnie się podoba, że w jej przypadku te cykle są konsekwentne i autentyczne, także w kontekście np. religijności. To nie była religijność, która by się narzucała, epatowała albo była czymś sztucznym. To według mnie było to autentyczne zjawisko psychologiczne, tak to interpretuję. Artystka była osobą religijną i uważała, że jej wypowiedź w dużej mierze powinna podejmować problem zbliżani się do bram śmierci. Widać to tekście, który  pod koniec życia napisała o fotografii który był wydrukowany właśnie po raz pierwszy w katalogu w Muzeum w Gliwicach 1995 i potem w Muzeum Sztuki w Łodzi w 1999.  O tym też mówiła przekonująco w filmie Andrzeja Różyckiego, że fotografia ma pomagać w przejściu do innego świata czy do innej rzeczywistości. To jest oczywiście przekonanie, które można łączyć z dziewiętnastowieczną funkcją fotografii. Należy też łączyć z zasadniczą funkcją sztuki od paleolitu do XIX wieku, wedle której sztuka miała być ars moriendi, przygotowaniem do dobrej, odpowiedniej śmierci. Myślę, że Rydet to w bardzo ciekawy artystyczny sposób przedstawiła. Ale jest zawarty także w tym gigantycznym cyklu element modernistyczny. To nie jest fotografia tradycyjna, pomimo odwołania do dokumentu fotograficznego i do tej tradycji, to jednak na Zapis socjologiczny patrzymy jak na zjawisko z zakresu nowoczesności. Ostatecznie nie sięgała do Bułhaka i do piktorializmu, tylko właśnie korzystała z takiego nowoczesnego języka, adoptując go do własnych celów artystycznych. Brak tego tradycyjnego szlifu niektórym przeszkadzał. Rozmawiałem na przykład kiedyś z Jerzym Olkiem, który nie cenił jej twórczości, bo uważał, że odbitki jej są złej jakości technicznej. Napisał też kiedyś o tym. Ma takie prawo, ale pewnie zazdrości jej wciąż rosnącego prestiżu artystycznego. Miałem chyba 1999 roku możliwość po jej śmierci przeglądania w Rabce, wraz z Adamem Sobotą, całego archiwum fotograficznego. Było to kilka tysięcy prac, trudno powiedzieć nawet ile? Jeżeli część odbitek nie spełnia warunków bardzo dobrej technicznie fotografii, to dla mnie jednak jest to kryterium trzeciorzędne. W tym zespole prac, który oglądałem, były też wyśmienite odbitki. Nawet do pewnego czasu było to tajemnicą, ale ona w pewnym momencie dawała negatywy i wybrani fotografowie robili z nich odbitki, co jest normalną, choć nie częstą w Polsce metodą. I do tej chwili  tak się postępuje.

RELIGIJNOŚĆ

Myślę, że jej religijność połączona jest z poszukiwaniem jakiejś prawdy o człowieku. Nie chodziło tylko o samą religijność. Były inne pytania: czym jest starość, jak wygląda starość, jak wygląda bieda? Bardzo istotne, bez ostatecznej odpowiedzi. Ona wierzyła w to i jestem o tym przekonany, że te fotografie, utrwalenie tego na negatywie, a potem na pozytywnie spowodują…ocalenie człowieka. Wytwarza się również jakaś energia, o tym też wspominała w filmie Różyckiego. Wszystko poprzez akt fotograficzny ma się zamienić w pomoc dla tych ludzi. Czyli, jest to  humanizm kryjący się za tą fotografią. Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach uprawiać twórczość religijną. Adam Bujak na przykład, który w latach 60. i na początku 70. XX wieku miał świetne cykle religijne, moim zdaniem, gdzieś się zupełnie zagubił. Natomiast praktycznie wszystkie zdjęcia Zofii Rydet o charakterze religijnym i te z Zapisu socjologicznego bronię się i są bardzo interesujące.

Myślę, że takim bardzo ważnym momentem dla religijności Zofii Rydet jest to kiedy na wystawie w Poznaniu Polska fotografia intermedialna, gdzie dużo było prac konceptualnych, a ona pokazała tam Obecność, czyli przestrzenną formę, zrobioną na wzór czy w nawiązaniu do ołtarza gotyckiego z wizerunkiem Jana Pawła II. To dla mnie to była odwaga. Co ciekawe, parę lat temu tą samą pracę pokazano w Mocaku w Krakowie na wystawie, która miała krytykować papieża. Zwrócono na to uwagę w recenzji w „Arteonie”, bo tak się nie powinno robić – użyto pracy historycznej przeciwko artyście wbrew jego intencji. Oczywiście muzea mają prawo do tego typu działań, tylko należy być bardzo ostrożnym. Szczególnie, jeżeli jest to muzeum państwowe, jeżeli dodatkowo robi się to jeszcze w Krakowie To dla mnie jako aktywnego krytyka sztuki było to dziwne doświadczenie. Oczywiście negatywne, nie cenie takich dokonań. Dawniej nie było takich praktyk kuratorskich.

Zofia Rydet zrezygnowała z wystawy w Zachęcie, która była projektowana chyba na 1982-3. I była to jej decyzja patriotyczno-polityczna. Można dodać, ze brała udział we wszystkich najważniejszych wystawach Janusza Boguckiego. Napisałem duże opracowanie dla IPN-u Polska fotografia niezależna 1976-89 (Warszawa 2014) i tam dużą część zajmuje właśnie twórczość Zofii Rydet, jako bardzo istotny przejaw niezależności. Było to środowisko inwigilowane przez SB i oczywiście zdarzały się: aresztowania oraz pobicia.

INSPIRACJE

Co ciekawe, ona mieszkała w tym samym mieście, co Jerzy Lewczyński, ale często nie zgadzali się koncepcyjnie. Lewczyński wielokrotnie mi o tym mówił, że prywatnie z nią dyskutował, czy nawet kłócił się na temat powinności czy funkcji fotografii. Ich postawy były odmienne i myślenie o fotografii też, ale pomagał jej. Pamiętam, że wielokrotnie za rękę ją trzymał, pomagał wchodzić, etc.

Pamiętam z dokumentacji fotograficznej, że była ona obecna w Toruniu na 25-lecie grupy Zero-61. Była też na wystawie w Starej Kuźni w 1968, i już wtedy znała Andrzeja Różyckiego. Myślę, że  od tego momentu  zaczął się wpływ Zofii Rydet na Andrzeja Różyckiego. Miała wystawę w Toruniu w 1968. Także Zero-61 było dla niej chyba interesujące, jeżeli pojechała na wystawę w Starej Kuźni. Myślę również, że to był to jeden z najważniejszych impulsów dla Andrzeja Różyckiego, który mu wskazał drogę artystyczną.

Zofia Rydet była także w bardzo dobrych kontaktach z Beksińskim. On bywał  nawet u niej na imieninach w Gliwicach w końcu lat 50., czytałem w korespondencji jak sobie wspominali miłe rozmowy. Sądzę, że coś Zofia Rydet w portrecie już w latach 60. mogła zaczerpnąć od Beksińskiego, który był bardzo inspirującą osobowością. Nikt w tym czasie poza Dłubakiem nie miał takiego przygotowania intelektualnego do fotografii i sztuki generalnie, jak właśnie Beksiński. Na pewno wpłynął on intelektualnie i na Lewczyńskiego, Schlabsa i na pewno na Rydet. Zapewne to środowisko również inspirował Alfred Ligocki, ponieważ był on bardzo mocno związany z Gliwickim Towarzystwem Fotograficznym. Napisał m.in. książkę Czy istnieje fotografia socjologiczna. No i myślę, że Czartoryska miała swój udział w kształtowaniu postawy Rydet i całego GTF-u. Wiem, że jeździła do Gliwic, do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego na spotkania i dyskusje.

Zofia Rydet pokazywała mi jak ja byłem u niej w domu swoje zdjęcie, które ona wykonała w Lwowie w latach 30. i mówiła mi, „ja już fotografowałam w latach 30.”, to było zdjęcie dziecka. Ważne też by było ujawnienie inspiracji fotografiami jej brata Tadeusza. Są negatywy, są nawet odbitki, ale nikt tego no nie opracował w sensie wystawy, tekstu krytycznego jak to wyglądało w całości twórczość Tadeusza Rydeta. Zofia Rydet kiedyś podarowała mi dwie pocztówki z hucułami Tadeusza Rydeta, wydrukowane w czasie II wojny na podstawie fotografii z. Zofia Rydet. Pamiętam miała bardzo duże przekonanie, co do wartości artystycznej tych prac, nawet mnie namawiała żebym coś napisał czy zainteresował się jego fotografiami jeszcze w latach 80. To na pewno jest jeden z kluczy do zrozumienia jej twórczości, to była dla niej najbliższa inspiracja fotograficzna.

LOSY TWÓRCZOŚCI ZOFII RYDET

Wiem, że po jej śmierci, to mi mówili znajomi z Katowic, że bardzo dużo rzeczy niestety wylądowało na śmietniku i dużo rzeczy od razu było rozprzedawane książki. Lewczyński mi opowiadał, że dosłownie ze śmietnika wyciągali jakieś cenne rzeczy. Jest ona tak ważną postacią, że w Muzeum w Gliwicach powinna mieć pokój i w zasadzie jej mieszkanie powinno być zrekonstruowane. Prawdopodobnie dla Gliwic ona i Lewczyński są najważniejszymi artystami w całym XX-tym wieku.

Wydaje mi się w ogólnym sensie, obok Jerzego Lewczyńskiego Zofia Rydet, jest osobą najsilniej oddziałującą na najnowszą fotografię polską. Jest to bardzo ważne dziedzictwo, trzeba natomiast pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego wyprowadziła ileś mniejszych cykli Obecność, Okna, Mit fotografii i dla mnie na tym polega jej wielkość. Natomiast fotografowie, którzy odwołują się do Zofii Rydet czynią to w sposób jednowymiarowy. Z jednej strony bardzo się cieszę, że ona oddziałuje na młodych ludzi, ale z drugiej strony muszą oni pamiętać, że nie należy tego sposobu fotografowania wiernie powtarzać tylko trzeba coś dodać, o sobie, o swojej generacji, o wiosce, o społeczności, w jakiej się mieszka, bo na tym to powinno polegać. Myślę, że w setkach, a może w tysiącach osób można by było znaleźć nawiązanie do Zofii Rydet. Najciekawsze w tym względzie dla mnie zdjęcia Krzysztofa Ligęzy (wystawa Axis mundi: kapliczki i krzyże przydrożne z 2018 roku), którego twórczość pokazałem w 2017 roku na festiwalu fotografii w Białymstoku.

Zofia Rydet zrobiła to, co chciała zrobić. Nie skończyła swego dzieła. Ona pewnie byłaby bardzo zdziwiona, że doszło do takiego wielkiego zainteresowania jej osobą, bo myślę, że to zainteresowanie będzie narastało i jak to jak najbardziej słuszne. Natomiast od inwencji fotografów będzie zależało jak się odniosą do tego ogromnego dziedzictwa.

Zapis wideo przeprowadzony w domu K. Jureckiego. Pytania zadawali Karol Jóźwiak i Tomasz Ferenc. Poprawiony w 2022 roku.

P.S. [2022] Po wystawie w Japonii z 2006, która odbyła się w Tokio i Nigacie pt XX wiek w fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi,  jeden z jej kuratorów - Hitoyasu Kimura - zaproponował zakup prac Rydet do kolekcji  The Shoto Museum of Art w Nigacie. Na pokazie w Japonii pokazno siedem prac Rydet. Zakup został zrealizowany w 2007 roku w Krakowie przy moim udziale oraz pań Marii Sokół-Augustyńskiej i Zofii Augustyńskiej-Martyniak. Kilkanaście prac Rydet znalazło się w zbiorach, jako najbardziej wartościowe zdaniem japońskiego muzeum, ze współczesnej fotografii polskiej, jako forma pamięci o Polsce i fotografii polskiej, a także samej ekspozycji, która była największą prezentacją fotografii polskiej w XXI wieku na świecie.







środa, 22 grudnia 2021

Promocja książki Krzysztofa Jureckiego, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 13.10.2021, godz. 18

Dyskusja w CSW w Warszawie nt. mojej książki Kontynuatorzy tradycji wielkiej Awangardy w fotografii polskiej lat 50. XX wieku (Muzeum w Gliwicach, 2020, s. 272)

Spotkanie promocyjne, w którym udział wzięli: Marcel Skierski (prowadzący dyskusję w zastępstwie dyrektora Piotra Bernatowicza), Henryk Kuś i Krzysztof Jurecki, być może rzuciło nowe światło na aspekty nowoczesności i działań artystycznych Beksińskiego, Lewczyńskiego i Schlabsa. Długą dyskusję prowadziliśmy głównie o ich aktywności. Rozmawialiśmy w różnych kontekstach historycznych o mojej książce, która jest moim najważniejszym dokonaniem i podsumowaniem badań z lat 1985-1998, rozpoczętych jeszcze w Muzeum Sztuki w Łodzi, kontynuowanych na studiach doktoranckich w IS PAN (1990-1993). Od 2009 powróciłem do pisania doktoratu, intensyfikując pracę przed jego obroną w 2017 roku. 

Dr Henryk Kuś jest jednym z najciekawszych polskich krytyków sztuki/filozofów od wielu lat zajmującym się historią fotografii. Jest także członkiem ZPAF-u, tworząc w zakresie fotografii rozszerzonej o tradycji konceptualnej. Bardzo cenię jego refleksję o sztuce.

Polecam także wnikliwą recenzję mojej książki autorstwa Marka Janczyka pt. Rozumienie nowoczesności. Wokół książki Krzysztofa Jureckiego pt. Kontynuatorzy tradycji wielkiej awangardy w fotografii polskiej w drugiej połowie lat 50. XX wieku ("Aspiracje" 2020-2021, nr 62-63,  s. 133-137).


Cały artykuł można przeczytać na stronie ASP w Warszawie https://wydawnictwo.asp.waw.pl/wp-content/uploads/sites/11/2021/04/aspiracje_nr62-63.pdf. 

Polecam także recenzję o książce dra Adama Soboty zamieszczoną w "Obiegu", którym współpracowałem głównie w latach 90. XX wieku. 

PS. Kilka dni temu przeczytałem na stronie UŚ w Katowicach, że na początku września 2021 zmarł w Luksemburgu Wiesław Hudon (ur. 1943), z którym od 1987 roku wielokrotnie współpracowałem. Był indywidualnością w sztuce polskiej. Prywatnie zrównoważony i spokojny wobec życia. Ostatni raz widzieliśmy się w Łodzi w październiku 2018 roku Jego biogram na Facebooku przypomniało Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze (Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze – posty | Facebook), zapominając, że najważniejsza Jego wystawa w Polsce, wraz z publikacją dużego katalogu, odbyła się w Muzeum Sztuki w Łodzi w 2004 roku pt. Wiesław Hudon. Artysta w podróży. Ekspozycja wyjaśniała kilka okoliczności na temat początku konceptualizmu ok. 1970 roku.

wtorek, 21 grudnia 2021

Wystawa Janusza Leśniaka w NCK pt. "Leśniaki. Ukryty porządek" (08.10.21-02.11.21)

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak


Wystawa Janusza Leśniaka pozostaje w mojej pamięci, ponieważ była bardzo udana i obejrzałem ją 21.10.2021 w Nowohuckim Centrum Kultury w doborowym towarzystwie: Andrzeja Różyckiego oraz Grzegorza Zygiera. Z Andrzejem przyjechaliśmy na dyskusję o wystawie Zbigniewa Łagockiego, która tego dnia odbyła się w Mangdze. Brali w niej udział także: Marek Janczyk i Adam Sobota, a  uczestnikami dyskusji byli m.in.: Zbigniew Zegan, Marek Janiak, Janusz Leśniak oraz kuratorka pokazu Maria Pyrlik. Janusz Leśniak mówił o ukrytym porządku wszechświata powołując się na książkę Davida Bohma pod tym samym tytułem. Ja też uważam, że taki porządek istnieje. Tylko czy jest on jedyny?

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Dlaczego ekspozycja w NCK była udana? Autor od lat 90. XX wieku konsekwentnie pracuje nad fotografiami z własnym cieniem, początkowo czarno-białym, potem od lat 90. w kolorze. Następnie dodał aspekt ruchu. Oczywiście jego koncepcję można porównać z podobną słynnego Amerykanina Lee Friedlandera czy niektórymi pracami z zakresu fotosyntezy Krzysztofa Pruszkowskiego czy Staszka Wosia, który ideowo jest najbliższym mu artystą. Woś poszukiwał także "ukrytego porządku". W swych wyrafinowanych fotografiach dokonywał manualnych interwencji, czarując materię odbitki, nadając jej znamion sakralności o najwyższej randze.

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Jaki jest wymiar "ukrytego porządku"? Medytacyjny, duchowy, pokazujący jedność wszystkiego, która została zaprojektowana przez "wyższą świadomość". Nie chcę pisać za Janusza o tym, jak on to interpretuje, ale oczywiście to wiem z naszych rozmów jakie prowadzimy od 1987 roku, wizyt w jego domu, z Jego duchowego spokoju i optymistycznego stosunku do życia. Był czas kiedy poszukiwał w swych pracach ochraniającej mandorli (buddyjskiej mandali). Teraz z sukcesem poszukuje, jak sądzę, "oka opatrzności".

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

W  "leśniakach" od samego początku uzyskuje niesamowite efekty wizualne, panuje nad formą w doskonały sposób. Wyraz tych 40 prac wydrukowanych w dużym formacie pokazuje czym jest natura, ruch i jedność wszystkiego - podstawowa idea wszechświata. Zachwyca i zastanawia panowaniem nad kolorem. W zasadzie można powiedzieć, że maluje aparatem fotograficznym. Jestem pełen podziwu dla Jego koncepcji artystycznej i kolejnej udanej wystawy, a widziałem ich kilka. 

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Jest to jedno z najważniejszych dokonań polskiej fotografii od końca XX wieku do chwili obecnej. Czy znajdzie swe miejsce w historii fotografii? Czy znajdzie się kontynuator tej idei? Zobaczymy, choć bardzo bym tego pragnął, ponieważ autor wskazuje, że fotografia może być, tak jak w koncepcji A. Różyckiego, środkiem do komunikacji z wyższego rodzaju rzeczywistością a nie tylko grą w konteksty, której efektem jest najczęściej banał i powszedniość, czy krótkotrwałe uznanie. 

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Andrzej Różycki i Grzegorz Zygier, fot. K. Jurecki

niedziela, 12 grudnia 2021

Wystawa Bartka Jarmolińskiego SYMULAKRUM, Galeria Patio 2, AHE, Łódź, ul. Sterlinga 26 (09.12.2021-31.01.2022)

Bartek Jarmoliński

Otwarcie wystawy. Od lewej: B. Jarmoliński, K. Jurecki, M. Stasiak i E. Dul-Ledwosińska


Artysta był kuratorem własnej ekspozycji. Premierowo w Łodzi pokazał najnowszy cykl  Symulakrum, który nie odwołuje się bezpośrednio do postmodernistycznego przenikliwego myśliciela jakim był z wykształcenia socjolog  Jean Baudrillard, co sugeruje tytuł pokazu, ale rozwija inne wątki obrazowania. Ideowymi patronami tego rodzaju twórczości mogą być: filmowiec Peter Greenaway, rzeźbiarz z wykształcenia Grzegorz Klaman (z lat 90. XX wieku), teoretyk sztuki Jolanta Brach-Czaina (zm. 2021) oraz filozof Julia Kristeva (Potęga obrzydzenia. Eseje o wstręcie, Kraków 2007) oraz wielki malarz jakim był Francis Bacon, który nie lubił abstrakcji i atakował chrześcijaństwo.

Na czym polega innowacja w twórczości Jarmolińskiego? Tak, trzeba tu mówić o innowacyjnym eksperymencie, w którym artysta zderza wyidealizowane piękno malarstwa renesansu i fragmentami, wnętrznościami ciała ludzkiego, będącymi przekazem fotograficznym znalezionym w internecie i zmodyfikowanym początkowo w fotokolażu, ale końcowym dziełem jest obraz malarski, który niweluje "mięsność", która była też przesłaniem dla całej sztuki Francisa Bacona. Jarmoliński próbuje zniszczyć sztuczność i wyidealizowane do pewnego stopnia piękno malarstwa XVI wieku, nadając mu nowej formy, o postmodernistycznym przesłaniu, która niweluje także przekaz religijny, czyniąc go prawie nieczytelnym, pozbawionym pierwotnego znaczenia.

Wystawa jest spójna, wywołuje ważne pytania o nowe granice malarstwa i jego możliwości medialne, wynikłe z wchłonięcia internetowego przekazu. Oczywiście mogą pojawić się opinie, że taka droga kwestionowania i przekształcania wielkich mistrzów prowadzi donikąd. Jest zwykłą hybrydą, którą odrzucali już starożytni Grecy, ponieważ taki przekaz był poza ich programem ideowo-estetycznym.

Zobaczymy, co przyniesie przeszłość w aspekcie zawłaszczania malarstwa renesansowego przez łódzkiego artystę. Zawłaszczając poszukuje on jednak nowej formuły sztuki, także odwołującej się do tradycji zmodyfikowanego, jakby przez wirusa, klasycznego piękna. Taki rodzaj ekspresji pasuje jednak do naszych pandemicznych czasów. Są to czasy zaburzenia i przemiany, które prowadzą ku nowemu...

Wystawa w Galerii Patio 2
Wystawa w Galerii Patio 2

Wystawa w Galerii Patio 2. Zestaw fotokolaży 


Wystawa w Galerii Patio 2

Wystawa w Galerii Patio 2. Praca po lewej wydaje mi się najciekawsza z pokazanych na wystawie, ponieważ forma jest bardzo dynamiczna i przypomina mi podświadomie, ale i ideowo słynną hellenistyczną rzeźbę Grupa Laokona

                                                                                  Bartek Jarmoliński na tle swoich prac

Wystawa w Galerii Patio 2

Wystawa w Galerii Patio 2 (Discreet charm of Renesanse after Giovani Bellini, fotocollage)


wtorek, 2 listopada 2021

Wystawa w MS2 w Łodzi, recenzja w 87 nu-rze "Formatu", rozmowa w Muzeum Sztuki o Urszuli Czartoryskiej i mojej książce

87 numer "Formatu"z 2021 roku jest ostatnim przygotowanym przez dra Andrzeja Saja. Byłem przy narodzinach pisma, jeszcze w 1989 roku. Pamiętam nasze rozmowy o jego koncepcji w BWA we Wrocławiu przy okazji jakiejś wystawy i pierwszy opublikowany numer, który wyszedł mocno spóźniony. Był w nim mój tekst o Łodzi Kaliskiej. Z pewnością najmocniejsza stroną magazynu była krytyka, teoria i historia fotografii. Jak będzie w przyszłości? Tego nikt nie wie.

W 87 nu-rze zamieszczono ważny dla mnie artykuł poświęcony dużej wystawie ze zbirów Muzeum Sztuki w Łodzi. Przy okazji ekspozycji odbyło się seminarium poświęcone Urszuli Czartoryskiej i zbiorom fotograficznym w MS na które mnie nie zaproszono mimo, że pracowałem z U. Czartoryską między 01. 10.1985 a  31.12.1989 rokiem, a od maja 1998 byłem najpierw p.o. kierownika Działu Fotografii, a po kilku miesiącach do końca września 2005 kierownikiem Działu Fotografii. Po mnie p.o. kierownika działu pełniła dr Ewa Gałązka, aż do jego rozwiązania w 2008 roku. Od mojego odejścia z muzeum w 2005 roku zorganizowano dwie wystawy fotograficzne, jedną przez E. Gałązkę, drugą o dziale fotografii teraz. Oczywiście fotografia pojawiała się na wielu wystawach, ale nie jako samodzielne medium tylko składnik intermedialny. A to ma swoje znaczenie. Nie ma wystaw ani monograficznych, ani problemowych. 

Zachęcam do przeczytania swego tekstu, który wskazuje na różne "pęknięcia" w koncepcji wystawy oraz omawia poszczególne jej części. Przy okazji wyrażę tez opinię wobec innego tekstu z "Formatu" Anny Kani-Saj Ponad podziałami-Fotofestiwal 2021, który jest wg mnie zbyt ogólny i powierzchowny. Zgadzam się z negatywną oceną wystawy Bogdana Konopki, ale chciałbym też po raz kolejny zaznaczyć, że festiwal stworzył linię podziału nie zapraszając do udziału np.: Łodzi Kaliskiej, Łodzi Fabrycznej, Wiesława Barszczaka, Ewy Bloom-Kwiatkowskiej, Tomasza Michałowskiego, Tomasza Sobieraja,   a zapraszając wielu innych, czasami po kilka razy na różnych wystawach festiwalu. 

Początek tekstu z "Formatu" 2021, nr 87, s. 17.

Muzeum Sztuki w Łodzi zamieściło moją rozmowę z dr Karolem Jóźwiakiem o Dziale Fotografii, Urszuli Czartoryskiej, której bardzo wiele zawdzięczam oraz mojej najnowszej książce Kontynuatorzy tradycji Wielkiej Awangardy w fotografii polskiej w drugiej połowie lat 50. XX wieku. Chyba warto posłuchać....a książkę przeczytać. Pojawiają się już pytania o jej wydanie w języku angielskim.

Rozmowa na www Muzeum Sztuki w Łodzi. (Za jej zamieszczenie dziękuję Agnieszce Pinderze, zaś za możliwość jej przeprowadzenia dziękuję Marii Franeckiej). 

niedziela, 15 sierpnia 2021

The Specter of Life of Marcin Mirosławski, 2021

Sony Dsc w830, fot. M. Mirosławski


Przedstawiam recenzję photobooka wydanego w 2021 przez Marcina Mirosławskiego, absolwenta Lubelskiej Szkoły Fotografii, gdzie w chwili obecnej wykłada m.in. Lucjan Demidowski - ważny twórca nie tylko od lat 70. XX wieku, także w sferze teorii i publicystyki. Więcej o Marcinie mieszkającym w Kraśniku Lubelskim można przeczytać i zobaczyć na jego stronie https://www.marcinmiroslawski.com

Pokazuję kilkanaście prac w układzie autorskim z photobooka. Całość jest do obejrzenia na stronie autorskiej. Narracja zaczyna się zbliżeniem z nieoczywistym kotem, a kończy bardzo ostro kadrowanymi chłopcami, grającymi  w futbol na automacie. Kim są gracze i co jest przedmiotem gry?

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

fot. M. Mirosławski

Czarna okładka  z lakierowaną prostokątną ramką zawiera tytuł, który można było  zaprojektować bardziej urozmaiconą czcionką. Na pierwszej karcie wita nas credo autora Before you try to understand me... try to understand yourself. Na kolejnej karcie przeczytamy, że jest to personal document about my life in 2020.  W samym photobooku brakuje mi autorskiego lub krytycznego wstępu, ponieważ w dzisiejszych czasach łatwości wykonania obrazu można podłożyć pod niego różnorodne treści, ale zawsze istotna jest intencja autora i cel bądź kierunek przemian, potem zaś może nastąpić indywidualne, w tym odmienne odczytanie. W photobooku brakuje podanej edycji i numeru egzemplarza.

Prezentacja photobooka

W czasie korespondencji na Messengerze z M. Mirosławskim napisał mi przekonujące dla mnie słowa: 
"THE SPECTER OF LIFE – jest czymś w rodzaju pamiętnika z mojego życia w 2020 roku. Wyjaśnienie dlaczego on powstał oraz dlaczego zacząłem z powrotem fotografować: Pewnego dnia otworzyłem szeroko oczy i dostrzegłem, że świat który znam i który współtworzyłem został kompletnej zniszczony. Wartości, uczucia oraz wierzenia które były dla mnie najważniejsze uległy całkowitemu rozpadowi. Pogrążyłem się w głębokim śnie gdzie nic nie miało sensu. Całe życie myślałem, że takie sytuacje mogą spotkać każdego tylko nie mnie. Myliłem się. Zacząłem szukać sposobu aby się przebudzić. Po bardzo długim czasie postanowiłem wrócić fotografowania. Fotografia stała się dla mnie czymś w rodzaju fototerapii. SPECTER OF LIFE jest czymś w rodzaju pamiętnika jak również prywatnego dokumentu z mojego życia. Jest to projekt długo terminowy który planuje tworzyć przez całe swoje życie. Projekt THE SPECTER OF LIFE będę kontynuował do koca życia." (Messenger, 04.08.21).

Autor używa prostego aparatu Sony Dsc w830, z którego wykonuje ciemne w tonacji prace, używając przerysowania a w konsekwencji dążąc do ekspresjonistycznej deformacji obrazu. Czy jest to dokument? Tylko częściowo, raczej pokłosie tradycji ekspresjonistyczno-surrealistycznej, działające sugestią i metaforą obrazu, który zdaje się mieć wyraz uniwersalistyczny (karuzela, rozpadające się rury z piecyka), niż dogłębnie indywidualny. Ale oczywiście piszę o wyrazie całości cyklu, bo zapewne są zdjęcia o zdecydowanie indywidualnym/osobistym zabarwieniu, jak grymas na twarzy mężczyzny ze złotym łańcuszkiem na szyi.  Oczywiście jest to tradycja zarówno Zdzisława Beksińskiego, a obecnie Macieja Psiuka czy świetnego fotografa zwierząt Giacomo Brunelliego, którego kiedyś poznałem, wraz z Erykiem Zjeżdżałką. Ale analizowane tutaj prace są inne, zdążają do plakatowej syntezy, pokazując przed wszystkim destrukcję i melancholię najnowszego życia. Brak w nim nawet nuty optymizmu; to koniec, ale jednocześnie stan zawieszania ludzkiej egzystencji, bez ostatecznego rozwiązania.

Polecam pokazywanie prac Marcina Mirosławskiego, polecam komercyjnym galeriom. Warto tutaj inwestować. To jest talent! Sam też postaram się pokazać jego fotografie w niedalekiej przyszłości na wystawie.

Fotografie czekają... na ewentualnych nabywców