I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm)
Rafał Karcz jest znanym albo mało
znanym malarzem celowo łączącym różne techniki, a właściwie specjalizującym się w akwareli, ponieważ uważa ją za
najtrudniejszą. Jeśli zastanowić się nad jego osiągnięciami, to nie
uświadamiamy sobie, że nie zobaczymy jego wystaw czy prac w Bunkrze Sztuki, a
nawet w innych krakowskich galeriach. Częściej za granicą…, np. w
Niemczech. Ale pojawia się „tu i tam”
chociażby w zorientowanych na niezależność pismach, jak: „Rita Baum”, „Tytuł
Roboczy” czy „Wyspa”. Jest artystą „offowym” zmierzającym jednak do „centrum”,
gdyż innej drogi nie ma. Chyba, że ktoś pragnie być skrajnie niezależnym, co
jest prawie niemożliwe, ponieważ pozostanie do końca życia nieznanym.
Odkładając na razie problem
oryginalności jego malarstwa przedstawię inne zagadnienia, a mianowicie jego
twórczość fotograficzną z cyklu I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm), która jest dla mnie bardzo
interesująca i oryginalna. Poza tym pozostaje ona w ścisłym związku z jego
główną dyscypliną, czyli z łączącym różne techniki malarstwem. Być może nie
należy przejmować się drastyczną nazwą cyklu, w którym artysta przede wszystkim
wyraża swą osobistą niechęć do postaci gwiazd czy celebrytów. Namawiam Rafała
Karcza do zmiany tytułu, sugerując dodanie in dream. Zobaczymy!
I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm)
Cykl kilkudziesięciu cyfrowych
zdjęć wychodzących z koncepcji pracy prywatnej, „amatorskiej” i osobistej,
poddany został działaniom substancji chemicznej zmieniającej „cyfrówki” w wyrafinowane malarstwo! Ale te
fotografie, które są punktem wyjścia do analizy przy bliższym odszyfrowaniu, na
ile to oczywiście można uczynić (gdyż kwas zżera i wżera się w materię
zmieniając jej duchową substancję) także mają swoją interesującą estetykę,
którą umieszczam blisko widzenia Juergena Tellera, czy „fotografów nocnych”
klubów i pubów, działających zarówno w Moskwie, jak i w Krakowie.
I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm)
Podoba mi się fakt, że Karcz nie
obnaża swych bohaterów, którzy tak naprawdę są przegrani – chwilowo czy nawet
życiowo. Nie pastwi się nad nimi, choć mógłby. Malarski kostium powstały w
wyniku interwencji o charakterze gwaszu, nad którym chyba niełatwo panować,
powoduje, że otrzymujemy obrazy o charakterze dekadenckim: młodopolskim i
postimpresjonistycznym, ale tkwiących mimo wszystko w realnym życiu z jego
wszystkimi przywarami. To nie są „nagie” zdjęcia w sensie Barthes’owskim, czyli
materiał o charakterze fotografii prasowej. Środkiem i efektem jest mocno
ekspresjonistyczna, zdeformowana przez manualne interwencje fotografia, niekiedy
może zbyt zbliżająca się do abstrakcji. Problem przenikania dokumentu i
abstrakcji jest bardzo trudny do zrealizowania.
I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm)
Widzimy więc różnorodne formy
portretowe, oczywiście anonimowe, choć takimi nie były pierwotnie, a także
tatuaż, czyli detal ciała ludzkiego, beztroską zabawę, która poprzez
interwencje nie jest już taka jednoznaczna.
Można by powiedzieć, że Karcz
jest malarzem nocnego życia, nie zaś sztucznego czy wyabstrahowanego, jak modni
salonowi malarze, np. Wilhelm
Sasnal (Untiled. Hiden Couple), czy Rafał Bujnowski (Sprigerin). Przynajmniej tak ich zapamiętałem z wystawy,
którą oglądałem niedawno w Atlasie Sztuki w Łodzi z kolekcji Ericha Marxa z
Berlina. Ale z kolei bardzo podobały mi się obrazy Romana Lipskiego, w których
znalazłem interesujące twórcze odwołania do techniki malarskiej Rembrandta.
Rafał Karcz stworzył osobisty i
nie do powtórzenia rodzaj obrazu hybrydowego z anarcho-burzycielską ludyczną
formą, który ma jednak swą tradycję polegającą na eksperymentowaniu z płaską
powierzchnią fotografii czy – precyzując – na wydruku atramentowym, podatnym
jednak na zmianę kostiumu z dokumentalnego na malarski, czytaj: młodopolski.
Dostrzegam w tym trochę stylu Witolda Wojtkiewicza czy w mniejszym stopniu
Edgara Degasa i Stanisława Wyspiańskiego. Ówczesny radykalizm może być, jak
pokazuje cała twórczość Karcza, autentycznym punktem wyjścia do przedstawienia
pustki obecnego życia. Sam artysta określa się jako twórca postmodernistyczny,
wychowany na tradycji beatników z lat 60. i muzyce takich zespołów, jak: Black
Lips, The Drags, Coyote Men.
I
wanna kill cindy sherman (2011, 20 x 30 cm)
P.s. Właśnie 31.10.11 ok. godz. 21, czyli 979 dnia od kiedy rozpocząłem pisać blog, licznik zarejestrował ponad 50 000 wejść. To dużo czy mało? Zobaczymy, kiedy minie 100 000 tysiecy. Blog rozwija się wraz z erozją polskich pism i portali o fotografii i sztuce wizualnej, choć nigdy ich nie zastąpi. Mamy też od dzisiaj 101 uczestniczkę/obserwatorkę mojego komentowania, a jest nią Sabina Tabakovic ze Szwecji.
5 komentarzy:
Czekam na serię: "I wanna kill Andreas Gursky" ;)
Rafałowi proponuję zmienić tytuł, bo ten jest trochę makabryczny, w stylu ekspresjonizmu niemieckiego.
Dla mnie jest z pozoru lekko obsesyjny, ale jednak mocno ironiczny i przez to - sam w sobie - podoba się ;) Gra z twórczością Cindy Sherman (expressis verbis) rodzi problem ukierunkowania odbioru. Autor wyręcza widza/odbiorcę w poszukiwaniach. Chcąc nie chcąc, trzeba na te prace spojrzeć poprzez pryzmat fotografii Amerykanki. Do znudzenia, do zatracenia, do śmierci ;)
Jak twierdzi Rafał cykl wymierzony jest nie bezposrednio w Sherman i jej twórczość, ale świat celebrytów, do którego należy. Ale oczywiście można go też odczytywać w kontekście Sherman, która skutecznie stosuje przebieranie i "maskę", grając z dawną sztuką i wpisując swe prace w sytuację kobiety amerykańskiej. Ale, aby czy skutecznie? Np. Natalia LL twierdzi, że Sherman jest sztuczna i przereklamowana.
Z materialistycznego punktu widzenia - bardzo skutecznie ($$$) ;) Ciekawi mnie, co o swoich niektórych cyklach, np. "Sztuka konsumpcyjna" i "Sztuka postkonsumpcyjna", myśli Natalia LL po latach ;)
Prześlij komentarz