Szukaj na tym blogu

środa, 30 września 2009

„Lew na ulicy”, Teatr im. Jaracza w Łodzi, 25.09.2009 (premiera 2006)


Reżyser Mariusz Grzegorek to również historyk sztuki i niedoszły malarz, który spełnił się przede wszystkim jako wybitny reżyser teatralny, mniej reżyser filmowy. Od początku podąża własną drogą, na której zajmuje się relacjami skrajnie psychoanalitycznymi. Nie interesuje go modna tematyka podejmowana przez moralnych buntowników.

W kolejnym wybitnym przedstawieniu „Lew na ulicy” zaproponował świat widziany duszą czy poprzez uczucia nieżywego dziecka, które wędruje po Kanadzie, wchodząc w interakcje ze światem żywych. Isobel (świetna rola Mariety Żukowskiej, która gra na pograniczu snu i jawy, realności i bytowania w zaświatach, rola, która na długo pozostanie w pamięci) padła ofiarą Lwa i pragnie przed nim ochronić kolejne potencjalne ofiary. Dramat jest studium i wiwisekcją społeczeństwa, wraz z jego przypadłościami i oskarżeniem systemu. O co? O głupotę, zacietrzewcie, małostkowość (także kleru i konsumpcyjnego społeczeństwa) a przede wszystkim o wszechobecne zło. Lew/zło jest wokół nas i jest w nas.

Kolażowa struktura czyni ze spektaklu rodzaj składanki, która wciąż się dookreśla, aż do samego końca. Niebezpieczeństwa tej inscenizacji polegają na dotknięciu i epatowaniu najgłębszymi zakamarkami duszy ludzkiej i na wcielaniu się dorosłych aktorów w psychikę dzieci. Temu zadaniu nie wszyscy mogą w pełni podołać, gdyż najczęściej można dostrzec pewien nienaturalny wyraz. Ale tym razem udało się – reżyser umiejętnie wymknął się prawie wszystkim niebezpieczeństwom.

Mniej podobała mi się scenografia i stroje aktorów, najmniej kolaże, zdjęcia, grafiki, które uzupełniały kolejne sceny, gdyż były wykonane w manierze parakonceptualnej czy poezji wizualnej, jak z lat 70. XX wieku. Taka forma jest już passe. Podobnie jak plakat do omawianego przedstawienia. Ale to marginalia.

Bardzo dobrze dobrana była za to muzyka, ale wiadomo, że reżyser Mariusz Grzegorzek jest wybitnym koneserem.

W sztuce gra tylko sześciu aktorów! To zaskakujące jak potrafią transformować swe aktorstwo i wcielać się przekonująco w różne postacie – od księdza po gangstera (Mariusz Ostrowski), a czynią to, poza już wymienionymi, Ewa Audykowska-Wiśniewska, Urszula Gryczewska-Staszczak, Matylda Paszczenko i Ireneusz Czop.

P.S. Mariusz – Gratulacje!

środa, 23 września 2009

"Ziemia obiecana" - reżyseria Jan Klata, festiwal "Dialogu 4 Kultur", Łódź, 11.09.09

Na niewiele zdała się dobra gra aktorów, błąd istniał w już podstawowym założeniu adaptacji powieści Władysława Reymonta w reżyserii Jana Klaty. Wybitną adaptacją "Ziemi obiecanej" jest oczywiście film Andrzeja Wajdy. Z tego powodu dla Klaty było to dodatkowym wyzwaniem, któremu jednak nie sprostał.

Banalne w swej prostocie przeniesienie dziewiętnastowiecznego wizerunku Łodzi i jej bohaterów do czasów ponowoczesnej nowoczesności, kiedy na ul. Piotrkowskiej królują puby samo w sobie nie jest złe ani dobre. Ważniejsze jest to, co wyniknęło z tego przeniesienia - niebezpieczeństwo banalizacji tragicznych wątków z powieści Reymonta, a nawet, jak to się stało, rezygnacja z nich. Jeszcze większym problemem okazało się stosowanie modnego anturażu, jak laptopy i dziewczyny na rurach. A gdzie podziałała się bieda proletariatu i jego egzystencja, o której mówił reżyser Klata, kiedy przygotowywał dla festiwalu spektakl. Bieda stanowiła bardzo ważny problem, nie tylko artystyczny, dla Reymonta.

Właśnie popkultura z najczęściej z błahą muzyka pop („Money, Money” Abby), inspiracjami z reklamy, nie tylko uwiodła reżysera, ale pogrążyła cały spektakl, który stał się w większości kiczem, gdzie np. goryl gra na perkusji, a kelnerem jest monstrum, jak z „Terminatora”. Przedstawienie było przede wszystkim śmieszne i kiczowate; zniknął cały nastrój powieści, a w zamian otrzymaliśmy wątpliwy i niewyrazisty obraz ponowoczesnej Łodzi , w którym pozostanie w mej pamięci przede wszystkim goryl ze względu na swą egzotyczny wdzięk, a nie dobra gra większości zespołu. Słowem – porażka!

To kolejny przykład w twórczości Klaty, jak popularna strategia transformacji wybitnej powieści w inny zupełnie wymiar kulturowy, o znamionach symulacji (w znaczeniu Jeana Baudrillarda) staje się popkulturą o znikomych wartościach, czasami ku uciesze publiczności.

Na koniec przytoczę fragment z frapującego wywiadu z Andrzejem Stasiukiem, (rozmowa z Dorotą Wodecką pt. „Idę, będąc nieco gruby, „GW”, 11.09.2009, s. 21): „Cała kultura współczesna, popkultura też jest falsyfikowana, zbudowana na wartościach nieistniejących. Nie ma pomagać w egzystencji, nie ma nas określać, tylko jest wampiryczną instytucją, która wysysa z nas energię, by sama mogła zarabiać, powielać się, regenerować. Żeby istniała jako zombie”. Nic dodać, nic ująć. Warto zastanowić się nad popkulturą i jej konsekwencjami dla całości utworu plastycznego, fotograficznego, dramatycznego czy muzycznego. W tym ostatnim gatunku najlepiej się ona sprawdza. A może tylko w tym?



„Ziemia obiecana”
według Władysława St. Reymonta
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jan Klata
adaptacja: Jan Klata, Sebastian Majewski
dramaturgia: Sebastian Majewski
scenografia i reżyseria świateł: Justyna Łagowska
kostiumy: Mirek Kaczmarek

piątek, 18 września 2009

"Rechnitz. (Anioł zagłady)" reżyseria Jossi Wieler, Münchner Kammerspiele


Historię, która wydarzyła się 25.03.1945 w pogranicznym Rechnitz, mieście austriackim blisko granicy Węgier, bez problemu znajdziemy w Internecie. Około 200 Żydów węgierskich w tajemniczych okolicznościach zostało rozstrzelanych. Winni – naziści i arystokraci, którzy są bohaterami sztuki, uniknęli kary. Miejscem kaźni był zamek a głównymi sprawcami hrabia i hrabina Margit von Batthyány, ale nigdy nie znaleziono grobu ofiar!

Sztuka Elfride Jelinek "Rechnitz. (Anioł zagłady)" traktuje o dyskutowanym współcześnie problemie banalności zła, banalności zagłady, w której tragedia ludzka rozpływa się w monotonnych rozmowach, dialogach. Autorka w bezkompromisowy sposób rozprawia się z „dobrymi Niemcami”. Pod względem dramatycznym jest to wybitny utwór, który pokazuje, jak "zwykli Niemcy" wobec zbliżającej się Armii Czerwonej dokonują okrutnej zbrodni. Nie wiadomo z jakich powodów? Czy z manii wielkości starali się coś ukryć? Jelinek próbuje rekonstruować motywy tego czynu i czyni to w sposób bardzo analityczny pokazując, że kaci bawili się życiem, zupełnie nie przejmując się swymi ofiarami.

Ale reżyseria Jossi Wielera, który oparł swój spektakl na metodzie Bertolta Brechta, okazała się przynajmniej częściowo zawodna. Zło i zbrodnia w zbyt długich dialogach zbanalizowały się, straciły swą dramaturgię. Zabrakło m.in. innych środków pracy scenicznej, jak: gest, cisza, śmiech czy wrzask. Metoda pracy niemieckiego reżysera była zbyt konwencjonalna, dlatego efekt końcowy rozminął się, jak sądzę, z oczekiwaniami widzów i być może zamierzeniem reżysera. Ważne jest, że Jelinek analizuje m.in. niemieckie aspiracje do bycia centrum świata, które oczywiście demistyfikuje i obnaża. W dialogu scenicznym pada mocne określenie Niemiec i Niemców – powinni oni stać się „dupą świata”.

Ale ze względu na wybitny tekst Jelinka i karkołomną tezę, że każdą zbrodnię można ukryć, warto było ten spektakl zobaczyć. Ciekawa była scenografia, która przypominała salkę myśliwską na zamku, wraz z zawieszonym u góry sceny porożem jelenia, czyli końcowym efektem polowania.

Teatr dużo może nauczyć się z lekcji, jaką wygłasza wobec świata Jelinek. Jedną z takich prób mogliśmy zobaczyć w ramach festiwalu „Dialogu 4 Kultur”.

Elfriede Jelinek "Rechnitz.(Anioł zagłady)"
reżyseria: Jossi Wieler
scenografia i kostiumy: Anja Rabes
muzyka: Wolfgang Siuda
reżyseria świateł: Max Keller
dramaturgia: Julia Lochte
występują: Katja Bürkle, André Jung, Hans Kremer, Steven Scharf, Hildegard Schmahl
premiera: 28 listopada 2008, Münchner Kammerspiele, w ramach "Dialogu 4 Kultur", Łódź, Teatr Powszechny (12,13.09.2009).

poniedziałek, 14 września 2009

"Factory 2" Krystiana Lupy (Festiwal "Dialogu 4 Kultur" w Łodzi)


To było wydarzenie teatralne numer jeden na tegorocznym festiwalu "Dialogu 4 Kultur" w Łodzi, który stał się imprezą na wysokim poziomie, o znaczeniu już nawet nie ogólnopolskim, lecz międzynarodowym. Kiedyś była to lokalna impreza.

Ponad siedmiogodzinne przedstawienie Teatru Starego w Krakowie było testem na wytrzymałość i widzów i zespołu teatralnego. Ku mojemu zaskoczeniu na dużej widowni do końca pozostało ok. 80% publiczności.

Krystian Lupa okazał się antropologiem kultury, który wniknął w psychikę nie tylko Andy'ego Warhola, ale całej jego świty, w której seks i narkotyki mieszały się z działaniami paraartystycznymi, gdzie dokonywał się eksperyment nowego rodzaju aktu twórczego polegający m.in. na czerpaniu z banalności i nijakości życia. Mogliśmy obejrzeć słynny film "Blow Job" (1963), fragment z "Chelsea Girls" (1966) i "Woman in Revolt" (1971), które stanowią integralną cześć spektaklu.

Lupa ma duże zrozumienie dla najnowszych technik artystycznych, jak performance czy wideo-art, których używa jako integralnych części spektaklu i czyni to z wielkim zrozumieniem nowych mediów, w odróżnieniu od Jana Klaty, o czym w następnej relacji z łódzkiego festiwalu.

Mogliśmy wejść i zrozumieć nie tylko gejowski świat Warhola (świetna gra Piotra Skiby), ale i takich postaci jak: Gerard Malanga, Paul Morrisaey, Ondine, Brigid Berlin (świetna Iwaona Bielska), Viva, Nico, Ultra Violet, i wielu innych. Zresztą cały zespół grał bardzo dobrze, ujawniając rożne możliwości, od spokojnych i monotonnych dialogów, do ekspresyjnej groteski.

Czym była Fabryka? Miejscem, w którym jak w tyglu kłębiły się ludzkie uczucia, namiętności i rywalizacja o wpływy wielkiego Warhola. Szukano uznania mistrza pop artu. Tutaj ludzie raczej się wypalali (narkotyki) i kończyli niż rozwijali swe zdolności, ponieważ w oparach alkoholu w gruncie rzeczy cyniczny i beznamiętny Warhol eksperymentował na ludzkich uczuciach i namiętnościach. Szybko pochłonął go jednak rynek sztuki i komercja, a po próbie jego zabójstwa w 1968 (strzelała do niego Valerie Solanas), późniejsza Fabryka nie była już tym samym "laboratorium ludzkiej psychiki".

Mimo, że reżyser spektaklu wypowiadał się, że jest to fantazja o dwóch dniach z życia Warhola, mamy bardzo ciekawe, oparte na książkach i wywiadach "odkrywanie świata" wokół Warhola, metody jego pracy twórczej, jak i wiwisekcję całego otoczenia.

Po śmierci w 1985 r. transwestyty Jackiego Curtisa znaleziono karteczkę, która wiele mówi o micie Fabryki: "Naprawdę nie jesteś gwiazdą Andy'ego Warhola, dopóki nie jesteś martwy".

Sztuka Lupy w bardzo zajmujący i przekonujący sposób przybliża mit Fabryki i jej tragicznych bohaterów. Do zrozumienia spektaklu potrzebna jest jednak duża wiedza z zakresu sztuki najnowszej, nie tylko pop artu. Myślę, że z tych powodów może być nie do końca zrozumiały czy akceptowany przez teatrologów.

piątek, 11 września 2009

"Życie jest piękne" w Kielcach? Po raz trzeci konkurs fotografii

Pisałem kiedyś na blogu, że prezydent miasta Kielc ma za dużo pieniędzy na kulturę i nie wie co z nimi zrobić! Sprawa powtarza się jednak. Pan Prezydent ogłosił po raz trzeci konkurs dla "wszystkich fotografujących". Apeluję więc do Pana Prezydenta, aby zamiast organizować tego rodzaju przedsięwzięcia np. wydał książkę pt. "Historia fotografii w Kielcach od XIX wieku" albo sprowadził wystawę z Nowego Jorku, np. z ICP dotyczącą Roberta Capy. Mogłoby być to wydarzeniem europejskim.

Takie konkursy, jak ten w Kielcach, organizowane są w wielu miastach, ale za mniejsze finanse. Np. w Łodzi prowadzi je pod egidą prezydenta Kropiwnickiego (ZCHN) grupa Łódź Kaliska (podobno artyści niezależni?) i Fundacja ul. Piotrkowskiej (ci sami, co w Łodzi Kaliskiej).

Kto udziela patronatu honorowego konkursowi w Kielcach i bierze udział w tym przedsięwzięciu? Prezes ZPAF, jego członkowie i co ciekawe walczący z tą organizacją bezkompromisowy przeciwnik fotografii artystycznej Adam Mazur! To największe zdziwienie i zaskoczenie! In minus, gdyż w realnym wyborze stanął na tym samym poziomie co ZPAF!

Wypada mieć nadzieję, że to ostatni tego rodzaju konkurs, czego życzę przede wszystkim mieszkańcom Kielc.

Fragment informacji o konkursie:

"Powyższy konkurs będzie oceniany w dwóch etapach przez dwa niezależne składy Jury. W I etapie - Jury
złożone z wybitnych fotografików dokona wyboru 24 nominowanych prac fotograficznych. Skład I Jury:
Mariusz Wideryński (Prezes ZG ZPAF),
Leszek Mądzik (ZPAF, Scena Plastyczna KUL),
Tomasz Tomaszewski (ZPAF, National Geographic),
Adam Mazur (Centrum Sztuki Zamek Ujazdowski),
Andrzej Borys (Prezes OŚ ZPAF).

W II etapie - Jury wybrane przez organizatorów i złożone z osób ze świata kultury nie związanych
profesjonalnie z fotografią, dokona wyboru 12 prac fotograficznych - laureatów niniejszego konkursu.


Nagrody
- 12 równorzędnych nagród dla laureatów II etapu konkursu - po 5.000 zł.
- 12 równorzędnych nagród dla prac fotograficznych na poziomie nominowania - po 2.000 zł."

ps. Nasuwa się pytanie, czym jest ten konkurs? Postsocrealistycznym zapisem realności, zakładającym "piękność życia", czy taż chałturą dla znajomych fotografów. Chyba jednym i drugim. Ale mam wątpliwości.

wtorek, 1 września 2009

Michał Szlaga "Autoportrety (2002) oraz trochę statystyki




Jak opisać historię własnej rodziny i własne odczucie historii pokazał dość dawno Michał Szlaga, jeden z najciekawszych dokumentalistów z nowej generacji. O tych pracach pisałem kiedyś w "Kwartalniku Fotografia", bo wydają się ważne.

Dziś jest 1 września - historia zaczyna się nakładać - wybuch wojny, Powstanie Warszawskie, niedawna rocznica likwidacji "Łódź Getto" czy raczej "Litzmannstadt Getto". Życiorysy ludzkie są bardzo skomplikowane, choć o tym czasami nie wiemy lub nie chcemy wiedzieć. Michał pokazał ciekawą i odważną realizację. Przyszli historycy być może będą poszukiwać autentyczności bądź inscenizacyjności pokazanych tu prac. To oczywiście fragment większej serii.

Do dzisiejszego dnia odnotowałem ponad 6000 wejść na blog. Jak wygląda statystyka od od tego roku, kiedy zdecydowałem się na systematyczne prowadzenie bloga? Luty: 170, marzec: 889, kwiecień: 851, maj: 1440; czerwiec: 1281, lipiec: 610; sierpień: 746. Średnia 750. Tyle statystyka. Blogów politycznych nie oglądam - szkoda czasu, czasami czytam artystyczne i na temat fotografii. Po prostu mam mało czasu, gdyż pracuję nad b.obszernym tekstem "Polska fotografia niezależna 1976-89". Gdyby ktoś miał jakieś zdjęcia, głównie ze stanu wojennego, proszę o kontakt. Jeśli są ciekawe, będą ujawnione. W mojej pracy badawczej nie chce mi pomóc ZPAF w osobie prezesa Mariusza Wideryńskiego, który mi odpisał, że są wakacje. Można dodać, że dla niektórych nigdy się nie kończą!