Szukaj na tym blogu

czwartek, 20 maja 2010

Wszytko o miłości? Marcin Sudziński

O miłości nie da się wszystkiego powiedzieć, można jedynie zasugerować, gdyż problem jest odwieczny i nierozwiązywalny, także pod względem filozoficznym. Taki był bowiem problem postawiony na tegorocznym Festiwalu w Fotografii w Łodzi - All My Lovin’. Wszystko o miłości. Wystawy główne w Łódź Art Centre są na dobrym poziomie, ale już wizyta w Łódzkim Domu Kultury czy Muzeum Kinematografii prowadzi to pytania, co wspólnego z ideą wystawy ma np. ekspozycja Ściana czy portrety Krzysztofa Gierałtowskiego, albo kwietniowa aukcja w Rempexie pt. Fotografia Kolekcjonerska w Warszawie?




Zabrakło jednak ukazania tak ważnego problemu, jak miłość do Boga lub potencjalnie Boga do człowieka. Dlaczego nie ma takich zdjęć, kiedy od wielu lat działają tacy fotografowie, jak: Staszek Woś, Andrzej Różycki, Tadeusz Żaczek czy Zbigniew Treppa, aby wymienić tylko niektórych! To największy ideowy mankament festiwalu w Łodzi. 


Można też mieć zastrzeżenia do poziomu pokazu z prezentacją szkól fotograficznych, np: ASP z Wrocławia, Katowic, Krakowa czy po części z Łodzi. Pozytywnie wyróżniały się, jak zwykle, dyplomy zrealizowane u prof. Grzegorza Przyborka.

Krystyna Prostak

Największym odkryciem okazały się dla mnie zdjęcia z dwóch wystaw, indywidualnej w ramach konkursu i zbiorowej, Marcina Sudzińskiego z Lublina, który otrzymuje (umownie i ideowo) moje Grand Prix! Za odwagę, bezkompromisowość i świetne portrety ojca, które w otoczeniu martwych natur i fragmentów szarej rzeczywistości okazały się czymś prawdziwym i przejmującym. Artysta nie poszedł tropem taniej sensacji i umiał wyjść obronną ręką z najtrudniejszego tematu, jakim jest pokazanie zbliżającej się śmierci ojca! Którego poznał w ostatnim momencie jego życia w hospicjum. Tragiczna opowieść zrealizowana została w melancholijnym nastroju.



Dodajmy w przeciwieństwie do aranżowanych i wystudiowanych prac nagrodzonych i wyróżnionych w konkursie głównym festiwalu, choć interesujących i na odpowiednim, przyzwoitym poziomie estetycznym. Marcin Sudziński nawiązał także ideowo do koncepcji Irka Zjeżdżałki i jest to budujące, że są jeszcze młodzi fotografowie, którzy mogą pójść jego śladami. Oczywiście widać, że Sudziński tworzy w konwencji wywodzącej się od Bogdana Konopki, ale jego portrety pokazane na ciekawej, także ideowo, wystawie przygotowanej przez Sławka Tobisa Opowieści z pogranicza, są niesamowite w swej prawdomówności, choć bardzo proste. Na tym polega także sztuka portretowania. Na tej ekspozycji zawracam uwagę także na nowe prace Tomasza Michałowskiego - bardzo ważnego dla fotografii polskiej początku lat 90. XX wieku.

6 komentarzy:

SZCZUPŁY MOJŻESZ pisze...

Dziękuję za namiar Panie Krzysztofie. Cyklu „Ojciec” i dla mnie stał się odkryciem. Pan Marcin jest właśnie na progu twórczej dojrzałości. Trzymam kciuki za dalsze tak udane projekta.
Napisał Pan, że „Marcin Sudziński nawiązał także ideowo do koncepcji Irka Zjeżdżałki i jest to budujące, że są jeszcze młodzi fotografowie, którzy mogą pójść jego śladami”. Jak Pan rozumie koncepcję Pana Ireneusza?
Tak na marginesie, uwielbiam cykl „Bez atelier” i pamiętam, że swego czasu miałem uzasadnione pretensje do polskiej foto-artystycznej krytyki, że przeszedł on jakoś bez większego echa. A jest on ponadczasowym, niesamowitym osiągnięciem. Aż żal ściska, że zabrakło takiego twórcy i że nie zostawił po sobie większej kolekcji portretowej.

W temacie zmagań młodych twórców w batalii o kształt polskiego portretu artystycznego, warto wspomnieć jeszcze pachnącym świeżością projekt „Autobiografia” autorstwa pana Wojciecha Sienkiewicza. Cyklu w formie „mini-dziennika spacerowicza”, który przyciągnął moją uwagę bezpretensjonalnością i konsekwencją kadru. Niestety w sieci nie są dostępne, co lepsze kąski, takie klasą, jak np. dostępna do wglądu: starsza pani w błękicie (2 fotografia). http://www.zpafpoznan.pl/sylwetki/60

Jednak w kwestii moich mega-wielkich odkryć, nic jeszcze nie przebiło szoku w zachwycie, jakiego doznałem, gdy trafiłem na odsłonięte na nowo dla świata fotografie pani Stefani Gurdowej. Kto jeszcze nie kojarzy tego nazwiska – uwaga! Przed kliknięciem w poniższy link proszę nastawić sobie najulubieńszą nastrojowo-kontemplacyjną muzykę, zaopatrzyć się w bakakę lub zacny flakon, odizolować się od świata zewnętrznego, rozsiąść się wygodnie, przeczyścić okulary i wlepić wzrok w monitor i… I delektować się mistycznym nastrojem tych obrazów – po raz pierwszy! Mmmmmmmmm! :)
Pozdrawiam serdecznie

http://www.gurdowa.pl

max pisze...

zamieszczone zdjecia robia na mnie wrazenie/ pokazuja prawde, ktora staje sie uniwersalna bo poruszaja problem egzystencji i duchowosci bedacej wlasciwoscia czlowieka/ prostota i skromnosc
tak odmienna od obrazu telewizji i reklamy/
mysle ze dobor zdjec wynika z upodoban autora blooga )))

Krzysztof_Jurecki pisze...

Co do fotografii Stefani Gudrowej to proszę pamiętać, pisałem już o tym na blogu, że to co oglądaliśmy na wystawie w Krakowie w 2008 i co prezentowane jest w świetnym albumie jest tworem artystycznym Andrzeja Kramarza, nie samej fotografki! Ona nigdy tak nie kopiowała swoich negatywów! O tym należy pamiętać! Polecam wystawę, którą przygotowuję w Galerii Sztuki Wozownia w Toruniu (otwarcie 02.07.2010). Dotyczy portretu Józefa Szymańczyka z lat 30. na tle fotografii Zofii Chomętowskiej i S. Hochmana, także, jak Szymańczyka, z Polesia!

SZCZUPŁY MOJŻESZ pisze...

I szacunek dla pana Kramarza za takie pokazanie światu pani Gurdowej, że obrazy dech zapierają. Jest w wielkości tego artystycznego przedsięwzięcia niewątpliwy udział pana Andrzeja, ale gdy wyobrażę sobie portrety zaprezentowane pojedynczo, jako klasyczne czyste kopie barytowe, takie jakimi najpewniej pochwaliłaby się widzom swego czasu pani Stefania, to nadal znaczna część prezentowanego materiału broniłaby się śmiało. Sekret tych portretów – jak to z portretem fotograficznym bywa do dzisiaj – tkwi, jak słusznie Pan zauważył, w relacji twórca-model. A ten "czar" jest wyczuwalny w większości z prac. Trudno tu mówić o chaotycznym działaniu. Artystyczne atuty pracy pani Gurdowej wynikały, myślę, z instynktownej wrażliwości. Fotografowała ludzi ubogich z pewnym nabożeństwem, nadając im wizerunkom pewną godność dostępną na portretach ludziom zamożnym. Szanowała modeli i lubiła swoją pracę. Stąd brał się jej styl. Styl, który uwypuklił się jeszcze mocniej po latach, gdy moda na powagę i wyciszenie w atelier fotografa poszła w zapomnienie. Jej wyjątkowość artystyczna była dziełem przypadku, ale i jej wrażliwości. Typ małomiasteczkowego człowieka w kontraście ze sposobem widzenia portretowanego przez fotografkę, plus wizja prezentacji pana Andrzeja dał efekt piorunujący. Owszem była artystką „naiwną”, ale zdołała swą czułoś i wrażliwość tchnąć w obraz. I te obrazy mają to jej piętno. Tak więc na pytanie, czy Gurdowa była ważnym fotografem w sensie polskiej historii fotografii? Moja odpowiedz brzmi: do 2008 roku – nie! :)

A propos jeszcze pana Andrzeja Kramarza . Tutaj wśród wielu (bardzo dobrych moim zdaniem) portretów znajduje się jego, wykonany przez pana Georgiewa.

http://andrzejgeorgiew.blogspot.com/2009_08_01_archive.html

Ciekawy jestem Pana wrażeń z tych obrazów?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za zaproszenie do Torunia.

Krzysztof_Jurecki pisze...

Moim zdaniem Gudrowa była zwykłem fotografem zawodem i dalej jej nie ma w historii fotografii polskiej. Z każdego archiwum, jeśli istnieje, można wybrać nie gorszy zestaw! I jeszcze jedno podkreślam, to nie są prace Gudrowej, tylko wybór A. Kramarza. W USA taka wystawa nie mogły zaistnieć w dobrym muzeum! To bardziej jest koncepcja "archeologii fotografii" niż rekonstrukcja.

SZCZUPŁY MOJŻESZ pisze...

Wielu artystów uważało samych siebie za jedynie rzemieślników, a po czasie historia pokazała, iż ich dokonania były inne na tle dokonań epoki i dla współczesnych mają rangę artystyczną. Cała przygoda z malarstwem sztalugowym zaczęła się w Holandii od świadczenia takich usług, jakie oferowała mieszkańcom Dębicy pani Gurdowa.

Zgadzam się, że z każdego tak „uduchowionego” archiwum, jak to nadmienione można złożyć niezgorszy zestaw. Najpierw jednak trzeba mieć taki czyjś „urobek” systematycznej i „uduchowionej” pracy jaki zostawiła po sobie fotografka. A to na skalę polską jest to ewenement. I już z tego powodu przejdzie zestaw ten – moim zdaniem - do historii.

Pojedyncze prace o podobnym wyrazie można znaleźć w wielu zagranicznych archiwach. Ale całe archiwa z jednolitym materiałem, to już rodzynki. O osiągnięciu artystki nie świadczy pojedynczy obraz, ale wymowa całego cyklu, który w swym „spójnym wyrazie” jest czymś niebywałym. Jest jakimś punktem widzenia twórcy na fotografię - portret. Cała seria jest świadectwem świadomego działania i stałej formy odczuwania świata – człowieka. Oczywiście w przypadku pani Stefanii, ten jej punkt widzenia na fotografię był osiągnięty pośrednio, uczuciowo, poprzez jej sposób widzenia człowieka. Ale to jest właśnie „to istotne”, o czym nie można zapominać przy tworzeniu portretu fotograficznego. Jej specyficzny styl, jest wynikiem studyjnego ograniczenia i czułości. I to ograniczenie i jej mentalność stworzyły mistrza.

Wyboru obrazów do wystawy dokonał pan Kramarz, ale wcześniejszej preselekcji negatywów dokonała sama twórczyni, ukrywając te, a nie inne. Co powodowało wyborem pani Gurdowej – pozostanie już tajemnicą. Jeżeli jednak powodował nią zwykły kaprys, a wybór był ślepym trafem. To i tak i tak świadczy to na jej korzyść. Znaczy, że cały jej materiał, nawet surowy i nieprzebrany, był wysokiej klasy i utrzymany w jednej stylistyce.