Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 13 czerwca 2011

"Dominik Figiel. Łódź na powiekach" (Galeria Kawiarnia, Łódzki Dom Kultury, 9-30.06.11)









Portrety intencjonalne


Zamyśleni, odkryci, nie do końca ujawniający swój stan psychiczny – to łódzcy poeci portretowani przez Dominika Figla. Pragną wyglądać dostojnie i pięknie, choć cała sztuka próbuje się sytuować poza tą kategorią estetyczną, uznaną za anachroniczną i skazaną na długotrwałe zapomnienie.

Co prezentują i jaki rys charakterologiczny rysuje się na ich twarzach? W interpretacji autora, gdyż każdy świadomy dokument jest oczywiście interpretacją, jawią się jako „zwykli”, przeciętni ludzie. Nie różnią się swym wyglądem od osób mijanych przez nas codziennie na ulicy... 

Dominik Figiel nie inscenizuje, nie narzuca własnej interpretacji, lecz otwiera się na współpracę z fotografowanym. W interesujący sposób dobiera tło, namawia na częściowe roznegliżowanie, poszukuje naturalności i prostoty ujęcia, jaką operował m.in. August Sander czy fotografowie rzemieślnicy w XIX wieku działający w ramach tzw. fotografii zakładowej, aby wymienić Walerego Rzewuskiego czy Awita Szuberta.

W tej prostocie ujęcia jest próba opisania przestrzeni między słowem a obrazem, który sprowadza się także do indywidualnej charakterystyki w postaci ukazanego pejzażu, arkad, pociągu, tramwaju, czy wnętrza domu. Powoduje to, że projekt jest otwarty i swobodny. Oczywiście nie jest skończony, gdyż trudno sfotografować wszystkich poetów! Ale, nie to jest najważniejsze. Bardziej istotne jest, że z perspektywy czasowej opisana zostaje, choć fragmentarycznie, przestrzeń kultury łódzkiej, co warto kontynuować, gdyż tylko projekty rozwijane w różnych, kolejnych topologicznych strukturach, jak prace Zofii Rydet z cyklu Zapis socjologiczny, mogą przetrwać w naszej historycznej pamięci. Pamiętajmy, że żyjemy w czasach, które charakteryzują się niewiarygodną wprost nadprodukcją obrazów, zwłaszcza fotograficznych.

Czy Dominik Figiel okaże się ważnym portrecistą w fotografii polskiej? Zobaczymy, w każdym razie wkroczył już na „właściwą” drogę.

P.S. Tytuł mojego krótkiego tekstu odnosi się także do metody interpretacji Romana Ingardena, a także "istnienia" dzieła sztuki w ontologicznym bycie, który chciała zniszczyć metoda dekonstrukcji. Zwracam także uwagę na kapitalny pomysł konfrontacji portretu z poezją oraz świetny tytuł ekspozycji, którą bardzo polecam. Autora zachęcam zaś do kontynuowania cyklu i rozwijania go w innych aspektach, dotyczących środowiska: malarzy, grafików, prozaików, czy fotografów, których teoretycznie jest bez liku. Wtedy być może powstanie wizualna i  topologiczna kronika artystycznej Łodzi.

5 komentarzy:

Joanna Turek pisze...

Czy tak sobie wyobrażam poetę? Nie. Poeta nie ma twarzy i nigdy nie patrzy mi w oczy!

Poeta nie ma też ciała ani głosu a kiedy mówi to zawsze ma zamknięte oczy i zagląda głęboko w siebie. Wypowiadane przez niego słowa są nieme, ale dzięki temu rozbrzmiewają wyraźniej w mojej głowie i stają się moimi myślami.

Po raz pierwszy w życiu czuję się wręcz napastowana! Te portrety poetów zestawione z fragmentami tekstów - obnażonymi myślami - wydają mi się takie ekshibicjonistyczne i prowokacyjne.

Rozczarowanie? Nie. Zmieszanie. Natychmiast zamykam oczy. Poezja jest zbyt intymna, żeby się odsłaniać - i to podwójnie. Ta podwójna/podwojona "nagość" mną wstrząsnęła. Jestem zawstydzona.

Ujmująca prostota i szczerość. Bez upiększania, egzaltacji i patosu.

Krzysztof_Jurecki pisze...

Poeta nie ma twarzy? Znam wielu poetów i wielokrotnie patrzą w twarze, są np. nauczycielami, a nawet profesorami. I zawsze są lub mogą być poetami.
Nie dostrzegam tu nic ekshibicjonistycznego! Wręcz przeciwnie fotograf - D. Figiel - starał się połączyć twarz z przekazem innego typu - werbalnym i bardziej symbolicznym.
Do odbioru fotografii trzeba być przygotowanym psychicznie, bo inaczej będzie oddziaływać zbyt mocno, jak w tym przypadku.

Joanna Turek pisze...

Ma Pan rację! Te zdjęcia odebrałam zbyt emocjonalnie, ale to poniekąd znamię czasów i właściwości samego pisma jako medium (Derrida).
Pierwszy kontakt z poezją jest zazwyczaj kontaktem ze słowem pisanym - a więc wyobcowanym ze wszystkiego co ludzkie, cielesne. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć (sobie) tej obcości, którą poczułam w pierwszym momencie i wciąż odczuwam. To zderzenie obrazu oraz słowa uświadamia jak różne są to media, chociaż odwołują się do wzroku. Dla mnie poezja to świat 'pod ' powiekami. Co do samych zdjęć. Odsyłają do tego, co znajduje się zawsze 'poza kadrem' czytanego przez nas wiersza - do człowieka, żywej mowy...
Co do emocji. Myślę, że nie można zaprogramować reakcji na dzieło sztuki - przygotować się psychicznie do jego odbioru. W moim przypadku - pomimo wiedzy i niejako wbrew niej - zawsze jest to skok w nieznane, skok w przepaść! Zawsze zazdrościłam tym, którzy mają/odczuwają inaczej.

Anonimowy pisze...

Szanowna Pani, wydaję mi się, że rozumiem, dokąd zmierza Pani myśl, jednak nie mogę się zgodzić ze zdaniem: Pierwszy kontakt z poezją jest zazwyczaj kontaktem ze słowem pisanym - a więc wyobcowanym ze wszystkiego co ludzkie, cielesne. Przecież wszystko dzieje się w języku. Cały proces poznawania i oswajania rzeczywistości to nic innego jak proces nazywania. Czy można sobie wyobrazić coś bardziej ludzkiego? Za każdym słowem jest człowiek, a poezja, choćby nie wiem jak mocno chciała być bezosobowa, moim skromnym zdaniem, nigdy taka nie będzie.
Jako jeden ze sportretowanych przez Dominika Figla, mogę jedynie marzyć o takiej poezji, w której nie będzie widać mnie jako autora, ale choćbym nie wiem jak głęboko się schował w wierszu, w trzecich osobach, w czasach zaprzeszłych - to i tak - na szczęście lub nieszczęście - będę tam obecny. Ludzko, niemal cieleśnie.

Joanna Turek pisze...

Panie Robercie...

Dziękuję za zwrócenie uwagi na pominięty zupełnie przeze mnie fakt - obecność Autora w utworze/dziele (czymkolwiek ono jest: wierszem, obrazem, przedmiotem...)!

Autor zawsze 'przeziera' przez swoje dzieło. Jedni są widoczni bardziej, inni mniej. Pana wypowiedź uzmysłowiła mi CO tak mną poruszyło w zaprezentowanych na wystawie zestawieniach. Poeta, którego obecność przeczuwam w wypowiedzianych przez niego słowach jest 'Wyobrażeniem' - zawłaszczonym przeze mnie, bardzo mi bliskim i ukochanym, a więc pielęgnowanym oraz (w dużej mierze) idealizowanym. W przypadku takiej jak ta wystawy moje 'Wyobrażenie' zostaje skonfrontowane z realnym człowiekiem - stąd moje 'zmieszanie' i poruszenie, stąd ów dysonans.

A może chodzi też o coś innego - o introwertyzm. Dla introwertyka każde wyjście na zewnątrz (poza siebie) i każda konfrontacja z realnością stają się bolesne, bo są zderzaniem się z Innymi i ocieraniem się o zagrożenie, które Inni ze sobą niosą.

Wracając jeszcze do poezji. Mowa jest ludzka, cielesna, żywa, ale pismo - w moim odczuciu - już nie. To manekin, w który trzeba dopiero ‘tchnąć’ życie.

Co do obecności człowieka w słowach. Obecność ta czasem bywa bardzo bolesna, bo niektórzy ludzie lekceważą i depczą słowa. Najgorszym rodzajem zdrady jest zdrada słów. A najnikczemniejszą rzeczą pod słońcem jest używanie ich do manipulowania Innymi. W ludzkich słowach zawsze szukam od-blasku Słowa.

Pozdrawiam,

J.T.