Szukaj na tym blogu

czwartek, 26 września 2013

Lubelska Szkoła Fotografii (21.09.13 obrona pierwszych dyplomów)





Oglądając zdjęcia  pierwszych absolwentów LSF uświadomiłem sobie, że do prowadzenia szkoły fotograficznej potrzebnych jest kilku pasjonatów o ważnym dorobku artystycznym (Lucjan Demidowski, Marcin Sudziński), którzy będą zainteresowania młodych ludzi rozwijali w odpowiednim kierunku. Takimi dziedzinami są: fotoreportaż, fotografia mody, grafika wydawnicza (np. autorskie albumy o fotografii), projektowanie stron WWW, ale także np. portret fotograficzny (również w technikach dawnych), czy nawet fotografia ślubna.

Nic na siłę, każdy powinien znaleźć to, co go interesuje na najnowszej mapie fotografii, która staje się medium globalnym, ale zawsze czy bardzo często wchodzącym w układy z innymi dziedzinami kultury. Oczywiście ideałem jest życie ze sprzedaży fotografii artystycznej, ale tego doświadczają tylko nieliczni.

Co mogę polecić szefowi Szkoły Karolowi Zienkiewiczowi? Przy potencjalnej łatwości wykonywania „dobrych” zdjęć, w których strona techniczna nie stwarza już takich problemów, jak dawniej (np. w latach 80. cz 90. XX w.), należy zadbać o przygotowanie teoretyczno-historyczne z akcentem na rozwijanie własnych koncepcji, w których określona wizja twórcza powinna być „własnym bytem”, rozwijanym w oparciu o określoną wiedzę z określonym horyzontem filozoficznym. Wydaje się on płynny, ale powinienem być nie „przygodnością bycia”, co egzystencjalnym „doświadczeniem bytowania”, w którym groteska ważniejsza jest od karykatury. Ktoś powie, że moje uwagi są zbyt lakoniczne, zbyt ogólne, ale każdy adept fotografii zasługuje na inne traktowanie.

Pedagodzy powinni wytyczać drogi twórcze, nie zaś narzucać określone interpretacje. Niestety mamy mało dobrych pedagogów! Ale LSF jest przykładem, że po rocznym kursie można wykonać ciekawe prace, które w krótki sposób skomentuję. Jeśli adepci szkoły potrafią rozwijać podjęte tematy lub przejść do kolejnych, to znaczy, że nie zmarnowali czasu. 


1. Dyplom Klaudii Kozickiej Portrety dzisiejsze wykazuje największy aspekt kreatywny. Najbardziej też aktualny z potencjalnie z największym problemem do kontynuowania, jakim jest samotność młodych kobiet. Ważne są tu odbicia w lustrach oraz fotografowanie przez szyby i zasłony. Życie staje się mirażem.









2. Najbardziej dopracowany w sensie pokazania całości zakładanego problemu, jaki stanowi tytułowa maska,  jest cykl Marzeny Knosali z bardzo dobrym opanowaniem długiej ekspozycji i wielokrotnej ekspozycji. Problem maski był i jest aktualny, a autorka świetnie panuje nad różnorodną formą.


M. Knosala i Lucjan Demidowski w czasie obrony. Fot. Monika Rokicka

3. Piotr Zugaj w  Cukrowni pokazał dokument o wielkim aspekcie malarskości. Świetnie panował nad fotografowaną materią i pojawiającym się niekiedy intensywnym kolorem.




4. Marcin Mirosławski i jego dyplom pt. Boks. Poszczególne ujęcia były błyskotliwe, natomiast brakowało pokazania miejsca, jakim okazała się plebania (!) i miłośnik sztuki pięści - ksiądz.




5. Greta Bartoś - Cielesna powłoka. Trudny do pokazania w monochromatyczności problem erotyzmu, nostalgii. Prace o charakterze malarskim i plakatowym z niebezpiecznym zbliżeniem się do abstrakcyjności, która przestaje znaczyć.


6. Emila Stelmach i jej cykl Struktury. Zagrożeniem jest formalizm pokazywanie struktur, które są "sztuką dla sztuki". Struktura, zdaniem Claude Levi-Straussa, nie wyjaśnia niczego, tylko odnosi się do kolejnej struktury. Moim zdaniem abstrakcja przestała już  znaczyć chyba, że łączona jest z wypowiedzią o charakterze figuratywnym.




7. Iwona Proc Weremczuk - Formy. Sugerowuje za pomocą ulotnego dymu różnych kształtów i form. Ostatecznym celem jest zabawa połączona z poszukiwaniem estetyki. Ale czy można dalej rozwijać ten cykl? Chyba nie?


8. Monika Walewska-Jaglarz - Odlewnia to zdegradowana fabryka w Lublinie "udekorowana" za pomocą kompozycyjnych prostokątów i kwadratów oraz piktorialnych w wyrazie chmur, aby przełamać smutek chwili. Ładny kolor, można ten cykl rozbudowywać za pomocą ludzi, panując w dalszym ciągu nad kolorem, który został, jak najsłuszniej, podporządkowany określonej wizji.



Fotografia jest narzędziem, które należy stosować zgodnie z własnym planem i całkowicie nad nim panować albo żyć w symbiozie lub w przyjaźni. Należny być świadomym relacji, w jakie można wejść z fotografią.

niedziela, 15 września 2013

Nowy festiwal "Interfoto" (Białystok, wrzesień 2013). Sukces Grzegorza Jarmocewicza

Grzegorz Jarmocewicz i Andrzej Różycki, fot. K. Jurecki

Dużo ciekawego dzieje się w fotograficznym Białymstoku. Dzięki ogromnej pracy i osobistemu zaangażowaniu dyrektora artystycznego festiwalu Interfoto - Grzegorza Jarmocewicza mogliśmy zapoznać się z różnorodnie interpretowanym problemem "Pogranicza". Takie właśnie było hasło e nowego festiwalu, który za kilka lat może być poważną konkurencją dla Krakowa, najważniejszego od kilku lat festiwalu w Polsce. Pod warunkiem, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego umożliwi w miarę sprawiedliwą konkurencję. W tym roku jej nie było. Festiwal w Białymstoku nie otrzymał z Warszawy ani złotówki, a Kraków ok. 300 tysięcy złotych. Zobaczymy, jaka będzie w materii przyszłość!

Fragment wystawy Mariana Schmidta z zagadkowym tytułem Trzy spojrzenia, fot. K. Jurecki

Ekspozycja Grzegorza Przyborka, fot. K. Jurecki

Wystawa Staszka Wosia, fot. K. Jurecki

W Białymstoku oglądałem szereg interesujących ekspozycji (Grzegorza Przyborka, Natalii LL, Andrzeja Różyckiego, Marina Schmidta, Staszka J. Wosia, Sputnik Photos, Tomasza Michałowskiego, Instytutu Twórczej Fotografii z Opavy. Były też ciekawe spotkania (np. z Andrijem Liankevichem, o problemie gender). Trudna przestrzeń częściowo zniweczyła wystawę poświęconą PAcamerze (kurator: Radek Krupiński) , na której wyróżniały się prace Michałowskiego (lata 90.) i Jarosława Józefa Jasińskiego (sprzed kilku lat). Świetnym pomysłem było pokazanie polskich studentów i absolwentów ze słynnej już Opavy. Bardzo ciekawe są m.in. prace Oli Śmigielskiej, która wcześniej studiowała w Białymstoku w AFiP.



Z wystawy Andrzeja Różyckiego W hołdzie ś.p. fotografii analogowej - continnum, fot. K. Jurecki

Pokaz szkoły filmowej z Łodzi, pokazany już na tegorocznym festiwalu w Łodzi był ciekawy, ale nierówny. Np. widziałem dwie bardzo dobre fotografie Tymona Iwańskiego i niepotrzebnie dodana trzecia, która rozładowywała napięcie, czy prezentowała analizę już innego problemu wizualno-ideowego. Podobnie taki problem zarysowuje u wielu innych studentów, np. u bardzo zdolnej Aleksandry Chciuk. Pokazała ona w ramach jednej serii kilka różnych estetyk, nie wpłeni panując nad ostatecznym przekazem ideowym, co jest bardzo typowe dla młodych artystów.

Otwarcie wystawy Gramatyka Gender. Od lewej Ewa Świdzińska, Adam Obuchowicz i Keymo. W tle prace Natalii Gizy. Fot. K. Jurecki

Nie zawiódł Andrzej Różycki, jak już pisałem kilkakrotnie moim zdaniem najważniejszy fotograf polski (obok Jerzego Lewczyńskiego). Różycki wciąż zaskakuje radykalnymi pracami na temat śmierci, w tym fotografii i religii, ocierającymi się o znieważanie.... religii lub o pojęcie grzechu. Po wernisażu jego wystawy słyszałem głosy oburzenia. Jego prace działają, autentycznie są mocnym, choć często zbyt jednoznacznym, świadomie kiczowatym przekazem. W ten sposób ten niedoceniany artysta kontynuuje swą estetykę, rozpoczętą w pierwszej połowie lat 60., kiedy zaczynał przygodę w grupie Zero 61. Na tym polega wielkość Różyckiego - potrafi mówić o sprawach tragicznych w ironiczny sposób, sytuując się między karykaturalnością a groteskową wizją świata.

P.S. Wieczorem było wesoło, pojawiły się nawet duchy i Łukasz M.




Łukasz, fot. K. Jurecki