Zofia Rydet w moich wspomnieniach (23.11.2017)
POZNANIE ZOFII RYDET
Zofię Rydet po raz pierwszy widziałem w 1983 roku na
otwarciu wystawy Nurt intelektualny w
sztuce polskiej po II wojnie
światowej w BWA w Lublinie. Tą galerią kierował Andrzej Mroczek, za część
fotograficzną tej ciekawej ekspozycji odpowiadał Józef Robakowski, za
performance zaś Zbigniew Warpechowski. Zofia Rydet była tam i miała krótkie
wystąpienie w czasie wernisażu. Było dużo ludzi. Artystka z pewnego rodzaju
niepokojem powiedziała, że ona nie pasuje do grona neoawangardy, gdyż na
ekspozycji przeważała fotografia np. Warsztat Formy Filmowej, Zygmunt Rytka.
Ale były także ukazane „wyjścia” z konceptualizmu. Jej wystąpienie świadczyło też o jej skromności, ponieważ jej Zapis socjologiczny dotyczył czegoś
innego, realizował postulaty dokumentaryzmu. Wcześniej czytałem o Zofii Rydet w
„Fotografii”, gdzie redaktorami byli między innymi Urszula Czartoryska i Jerzy
Busza. Sylwetka Zofii Rydet przewijała się od wielu lat Na przykład w 1968 roku
przy okazji wystawy Fotografii subiektywnej
Urszula Czartoryska napisała tam o Zofii Rydet. Po skończeniu studiów na historii
sztuki w 1985 rozpocząłem pracę w Muzeum Sztuki w Łodzi, właśnie u Urszuli Czartoryskiej. Od końca lat 70. pracował tam już Lech Lechowicz. Kierownik działu, czyli Czartoryska
wraz z nami ustalała plan zakupów do działu w II połowie lat 80. I były one
systematyczne. Właśnie Urszula Czartoryska zaproponowała, że powinienem
pojechać do Gliwic i umówić się z Jerzym Lewczyńskim i Zofią Rydet, aby dokonać
dużego zakupu do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. No i tak się stało; tylko
nie jestem pewien, czy na pewno to był 1985 rok? Ale chyba tak! Można by to sprawdzić
w komisji zakupów muzeów, minęło bowiem ponad 30 lat. W każdym razie zadzwoniłem,
umówiłem się,... pojechałem. Byłem w jej mieszkaniu, ona pokazała mi to, co było w
odbitkach, i co można było kupić. Wybrałem kilkadziesiąt prac, czyli dużo. Przed
tym moim wyborem w kolekcji Muzeum Sztuki znajdowało się tylko kilkanaście
prac Zofii Rydet, zdecydowanie za mało. Przywiozłem m.in. jej pierwsze
zachowane prace, kiedy artystka pojawiła się na forum ogólnopolskim w Gliwickim
Towarzystwie Fotograficznym. To był rok 1954 i 1955. Z tyłu były pieczątki oraz
także kilka realizacji z Zapisu socjologicznego - po
cztery fotografie naklejone na plansze. Są one reprodukowane w katalogu jej wystawy
retrospektywnej w 1999, jaka miała miejsce w Muzeum Sztuki.
Jak pamiętam Zofię Rydet z 1985 roku, to była
osobą pewną siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa, pewna swej
pracy, którą wykonała, bo czasami zdarza się, że fotografowie wątpią, nie są
przekonani do tego, co zrobili. Natomiast ona wiedziała, że jest na określonej
drodze artystycznej. Tutaj można dodać drodze chrześcijańskiej, albo nawet
jeszcze sprecyzować katolickiej. W tym czasie widziałem wystawy sztuki niezależnej,
między nimi w Poznaniu, w których ona brała udział. Wiedziałem, że w
najważniejszych manifestacjach sztuki niezależnej Rydet świadomie brała udział.
Pamiętam jej wystawę z łódzkiej galerii Nawa Świętego Krzysztofa. To był rok 1986,
bardzo ciekawa inicjatywa i jedna z ważniejszych wystaw, jaka miała tam miejsce.
Była to duża wystawa. No i potem, od tego czasu, spotykałem Zofię Rydet na
różnego rodzaju sympozjach. Dwukrotnie takie sympozjum odbywało się w Skokach,
w 1985 i 1986. Miały miejsce także sympozja organizowane przez Krystynę Łyczywek
w Szczecinie pod tytułem Fotografia artystyczna
na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach 1945-1986. Tam Zofia Rydet przyjeżdżała,
miała referaty, tam również przyjeżdżał Lewczyński. Potem pamiętam Zofię Rydet
z wystawy Polska Fotografia Intermedialna
lat 80. w Poznaniu z 1988 roku. Ekspozycja miała pokazać kontynuację
wątku neoawangardowego. Ideowo to miało to być odwołanie do wystawy Fotografowie poszukujący. No i faktycznie byli ważni artyści, jak
Mikołaj Smoczyński, Natalia LL, Zygmunt Rytka, Łódź Kaliska, Wojciech Bruszewski.
Pamiętam, że Bruszewski jest w katalogu, ale nie dał pracy na samą wystawę.
Podobny problem zaistniał ze Zbigniewem Liberą, który nie zdążył pokazać swych
prac wideo, gdyż Andrzej Lachowicz przedłużył swój pokaz. Tam miała miejsce
dosyć zabawna sytuacja z udziałem Zofii Rydet. Bardzo rozrabiała na sympozjum Łódź Kaliska. Adam Rzepecki, kiedy wracaliśmy autokarem do Skoków,
gdzie był nocleg, siadł obok Zofii Rydet i przekonywał ją, że Łódź Kaliska przejmuje
ZPAF, że Marek Janiak, albo ktoś z nich będzie prezesem Związku i zrobią w końcu
porządek w fotografii w polskiej. On to wszystko opowiadał bardzo sugestywnie. Zofia
Rydet uwierzyła. Była bardzo przestraszona. Łódź Kaliska mogła działać zarówno
nihilistycznie i obrazoburczo, ale w sposób ironiczny, humorystycznie, niczym
Chaplin.
Potem pamiętam wystawę Zofii Rydet, która była
dużą ekspozycją w galerii FF w Łodzi. Ona już wtedy była bardzo chora. Przypominam
sobie taką sytuację, że już miała kłopoty z chodzeniem i wznoszono ją na fotelu
po schodach, gdyż nie mogła wejść. To był rok bodajże 1990, czyli siedem lat przed
śmiercią. Wreszcie pamiętam ostatni moment z jej życia, to była chyba jej
ostatnia wystawa w Muzeum w Gliwicach w 1995. Przysłała mi zaproszenie, z takim
drżącym odręcznym napisem, że „bardzo chciałabym, żeby Pan przyjechał na
otwarcie tej wystawy” i tak dalej. Ja nie mogłem pojechać i żałuję teraz. To
były inne czasy, nie miałem samochodu. To oznaczało chyba, że liczyła się z
moim zdaniem? Mam to zaproszenie do dzisiaj. Ile takich ręcznie napisanych zaproszeń
można przygotować?
W 1994 roku napisałem duży artykuł do „Exitu”
pod tytułem Zofia Rydet – niekwestionowana
wielkość. Tam podzieliłem jej twórczość na dwie kategorie. Jedna to
dokument fotograficzny i działanie na kanwie tradycji fotografii, a druga to
jest odwoływanie się do sztuki modernistycznej, a potem zbliżanie się nawet do
postmodernizmu, bo stosowała różnego rodzaju fragmentaryczne stosowane cytaty.
Napisałem, że ta druga metoda wydaje mi się mniej ważna i w jej przypadku mogą
powstawać prace zbliżające się do kiczu. Wiem, że ona to czytała i komuś
powiedziała, że bardzo się zbulwersowała tym określeniem. Użyłem takiego
porównania świadomie, ale z dzisiejszej perspektywy widzę, że miałem rację. Często
prace właśnie postmodernistyczne, które łączą różnego rodzaju stylistyki
operują różnego rodzaju materiałem, zatracając tożsamość i spójność przekazu. Np.
Zofia Rydet umieszczała sfinksy i obok nich dziewczynę - rozebraną jakby rzeczywistości
polskiej, z połączeniem w tym wypadku sztuki czy kultury starożytnego Egiptu z Polską, w takim w FIAP-owskim wydaniu. To ostatecznie musi być kiczowate, nie ma
innej możliwości. Chyba, że odrzucimy całkowicie perspektywę modernizmu w
wydaniu Clementa Greenberga.
KWESTIA ZAKUPÓW PRAC
Zofia Rydet, kiedy wybierałem prace dla Muzeum
Sztuki, rozłożyła w swym mieszkaniu wiele zdjęć. To była dość duża ilość. W
ramach dozwolonych granic czasem sugerowała mi pewne wybory, mówiąc na przykład,
że to była praca nagrodzona na jakimś konkursie. Wtedy to było ważne dla
niektórych, dzisiaj zresztą też, bardzo wielu fotografików czy członków ZPAF-u chciało
należeć czy zdobywać medale federacji FIAP. Dla mnie, ani wtedy, ani dzisiaj,
nie ma to żadnego znaczenia. Te medale, dyplomy fiapowskie - to jest taka
organizacja zrzeszająca tak naprawdę tylko amatorów fotografii i za określone salony
dostaje się punkty, potem zbiera się medale, etc. Zofia Rydet jeszcze do tego była
przekonana. Myślę, że potem już nie. Jeszcze w latach 80. XX wieku funkcjonowało takie
przywiązanie do FIAP-u. Ale chciałbym podkreślić - Zofia Rydet nie była
absolutnie osobą narzucającą swoje przekonania.
Czartoryska mówiła nam, że zawsze trzeba
kupować początek twórczości, potem najważniejsze dokonania, żeby to nie była
tylko wyizolowana, wybiórcza twórczość. Podzielam ten pogląd. Wśród zakupów był oczywiście
również Zapis socjologiczny. Bardzo
żałuję, że Muzeum Sztuki nie dokonało późniejszego zakupu po wystawie Zofii Rydet,
w 1999 roku. Wtedy jeszcze nie było Fundacji
im. Zofii Rydet, tylko byli spadkobiercy. Namawiałem wtedy około 1999 roku
dyrektora Mirosława Borusiewicza na duży zakup prac Rydet, bo to wszystko
mieliśmy na miejscu, ale niestety do tego nie doszło. Muzeum Narodowe we Wrocławiu
takiego zakupu, m.in. fotokolaży z serii Suita
śląska, ponieważ współpracowało przy organizacji wystawy. I bardzo dobrze,
że prace Rydet trafiły one do zbiorów publicznych, do bardzo znaczącej
kolekcji.
INTERPRETACJA ZAPISU
W 1994 w „Exicie” opublikowałem dosyć obszerną
analizę Zapisu socjologicznego. Już
wtedy uważałem, i tak napisałem, że to jest jej najważniejsze dokonanie
fotograficzne. Myślę, że w interpretacji zapisu jest jeszcze wiele
różnych zagadek: dlaczego naklejała po cztery zdjęcia na planszę. Dlaczego stosowała
taką formę można powiedzieć pewnej takiej freskowości, tak niektórzy konceptualiści
wystawiali. Rydet była w 1979 roku w
Nowym Jorku, kiedy w ICP była wystawa fotografii polskiej organizowana przez
ZPAF. Wiem, że ona i Lewczyński byli w MoMA – tam cały czas jest pokazana kolekcja
fotografii od XIX wieku aż do współczesności i myślę, że jakieś źródła czy
inspiracje mogły się pojawić – każdy wiedział wtedy, że to jest najważniejsze
muzeum. Zaraz później czy w tym samym czasie ona zaczęła robić Zapis.
Źródłem inspiracji dla tworzenia Zapisu mogły być zatem prace FSA, ze
względu na swój wielki projekt, realizowany przez lata, który ma ileś tysięcy i
negatywów i pozytywów. Myślę, że w MoMA mogła widzieć fragmentu z cyklu Cyganie Josefa Koudelki. W tym cyklu są
właśnie takie ujęcia, że Cyganie fotografowani są na tle mieszkań, wiszą w nich
różnego rodzaju obrazki religijne i siedzi na wprost, frontalnie pojedyncza
osoba albo małżeństwo. Te zdjęcia formalnie są bardzo podobne do Zapisu, do czego doszedłem niedawno. Oczywiście
nie wiem czy w 1979 roku kiedy ona tam była czy wisiały one w MoMA, ale równie
dobrze mogła zobaczyć jego album. Ostatecznie jest to jeden z najbardziej
znanych cykli na świecie, a nawet można by powiedzieć, że nikt lepszego nie
zrobił. Nikt, mimo że jest bardzo wiele prób w całej Europie (np. Tomasza
Tomaszewskiego), bo to jest jedna z najtrudniejszych materii do sfotografowania.
W kilku tekstach Andrzej Różycki napisał, że
tytuł Zapis socjologiczny jest zły, że
to się nie powinno się tak go nazywać. I tytuł zaproponowała Czartoryska, a Rydet go przyjęła.
Tylko Andrzej Różycki powinien pamiętać, że styl gotycki nie stworzyli Goci.
Najwyraźniej ta nazwa pasowała Zofii Rydet, bo gdyby nie pasowała to by ją zmieniła
w którymś momencie. Czasami tak bywa, pamiętam, że prace Josepha Beuysa na
przykład na początku nosiły jakiś tytuł, jako projekty, a kiedy on je zrealizował
zmieniał trochę tytuł, to jest normalna rzecz. W tym wypadku na pewno to
odpowiadało Zofii Rydet, bo inaczej powiedziałaby to na jakimś sympozjum albo
wręcz zmieniłaby tytuł. Tak jak wiemy się nie stało. Poza tym był referat
Krzysztofa Pijarskiego na sympozjum w MSN w Warszawie w czasie wystawy Rydet w 2016 roku,
gdzie udowodnił, że prace Rydet przynależały do ówczesnego „systemu”
najlepszych badań socjologicznych.
Trzeba pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego „wyprowadziła” kilka
mniejszych cykli: Obecność, Okna, Mit fotografii. Mnie się podoba, że w jej przypadku te cykle są konsekwentne
i autentyczne, także w kontekście np. religijności. To nie była religijność,
która by się narzucała, epatowała albo była czymś sztucznym. To według mnie było to
autentyczne zjawisko psychologiczne, tak to interpretuję. Artystka była osobą religijną i
uważała, że jej wypowiedź w dużej mierze powinna podejmować problem zbliżani
się do bram śmierci. Widać to tekście, który
pod koniec życia napisała o fotografii który był wydrukowany właśnie po
raz pierwszy w katalogu w Muzeum w Gliwicach 1995 i potem w Muzeum Sztuki w Łodzi w
1999. O tym też mówiła przekonująco w
filmie Andrzeja Różyckiego, że fotografia ma pomagać w przejściu do innego
świata czy do innej rzeczywistości. To jest oczywiście przekonanie, które można
łączyć z dziewiętnastowieczną funkcją fotografii. Należy też łączyć z zasadniczą funkcją sztuki od paleolitu do XIX wieku, wedle której sztuka miała
być ars moriendi, przygotowaniem do
dobrej, odpowiedniej śmierci. Myślę, że Rydet to w bardzo ciekawy artystyczny
sposób przedstawiła. Ale jest zawarty także w tym gigantycznym cyklu element modernistyczny.
To nie jest fotografia tradycyjna, pomimo odwołania do dokumentu
fotograficznego i do tej tradycji, to jednak na Zapis socjologiczny patrzymy jak na zjawisko z zakresu nowoczesności.
Ostatecznie nie sięgała do Bułhaka i do piktorializmu, tylko właśnie korzystała
z takiego nowoczesnego języka, adoptując go do własnych celów artystycznych. Brak
tego tradycyjnego szlifu niektórym przeszkadzał. Rozmawiałem na przykład kiedyś
z Jerzym Olkiem, który nie cenił jej twórczości, bo uważał, że odbitki jej są
złej jakości technicznej. Napisał też kiedyś o tym. Ma takie prawo, ale pewnie
zazdrości jej wciąż rosnącego prestiżu artystycznego. Miałem chyba 1999 roku możliwość
po jej śmierci przeglądania w Rabce, wraz z Adamem Sobotą, całego archiwum
fotograficznego. Było to kilka tysięcy prac, trudno powiedzieć nawet ile? Jeżeli
część odbitek nie spełnia warunków bardzo dobrej technicznie fotografii, to dla
mnie jednak jest to kryterium trzeciorzędne. W tym zespole prac, który
oglądałem, były też wyśmienite odbitki. Nawet do pewnego czasu było to tajemnicą,
ale ona w pewnym momencie dawała negatywy i wybrani fotografowie robili z nich odbitki,
co jest normalną, choć nie częstą w Polsce metodą. I do tej chwili tak się postępuje.
RELIGIJNOŚĆ
Myślę, że jej religijność połączona jest z
poszukiwaniem jakiejś prawdy o człowieku. Nie chodziło tylko o samą religijność.
Były inne pytania: czym jest starość, jak wygląda starość, jak wygląda bieda?
Bardzo istotne, bez ostatecznej odpowiedzi. Ona wierzyła w to i jestem o tym
przekonany, że te fotografie, utrwalenie tego na negatywie, a potem na
pozytywnie spowodują…ocalenie człowieka. Wytwarza się również jakaś energia, o tym też wspominała w filmie Różyckiego. Wszystko
poprzez akt fotograficzny ma się zamienić w pomoc dla tych ludzi. Czyli, jest
to humanizm kryjący się za tą fotografią.
Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach uprawiać twórczość religijną. Adam Bujak na
przykład, który w latach 60. i na początku 70. XX wieku miał świetne cykle religijne, moim
zdaniem, gdzieś się zupełnie zagubił. Natomiast praktycznie wszystkie zdjęcia
Zofii Rydet o charakterze religijnym i te z Zapisu socjologicznego bronię się i są bardzo interesujące.
Myślę, że takim bardzo ważnym momentem dla
religijności Zofii Rydet jest to kiedy na wystawie w Poznaniu Polska fotografia intermedialna, gdzie
dużo było prac konceptualnych, a ona pokazała tam Obecność, czyli przestrzenną formę, zrobioną na wzór czy w
nawiązaniu do ołtarza gotyckiego z wizerunkiem Jana Pawła II. To dla mnie to była
odwaga. Co ciekawe, parę lat temu tą samą pracę pokazano w Mocaku w Krakowie na
wystawie, która miała krytykować papieża. Zwrócono na to uwagę w recenzji w
„Arteonie”, bo tak się nie powinno robić – użyto pracy historycznej przeciwko
artyście wbrew jego intencji. Oczywiście muzea mają prawo do tego typu działań,
tylko należy być bardzo ostrożnym. Szczególnie, jeżeli jest to muzeum państwowe,
jeżeli dodatkowo robi się to jeszcze w Krakowie To dla mnie jako aktywnego krytyka
sztuki było to dziwne doświadczenie. Oczywiście negatywne, nie cenie takich
dokonań. Dawniej nie było takich praktyk kuratorskich.
Zofia Rydet zrezygnowała z wystawy w Zachęcie,
która była projektowana chyba na 1982-3. I była to jej decyzja patriotyczno-polityczna.
Można dodać, ze brała udział we wszystkich najważniejszych wystawach Janusza Boguckiego.
Napisałem duże opracowanie dla IPN-u Polska
fotografia niezależna 1976-89 (Warszawa 2014) i tam dużą część zajmuje
właśnie twórczość Zofii Rydet, jako bardzo istotny przejaw niezależności. Było to
środowisko inwigilowane przez SB i oczywiście zdarzały się: aresztowania oraz
pobicia.
INSPIRACJE
Co ciekawe, ona mieszkała w tym samym mieście,
co Jerzy Lewczyński, ale często nie zgadzali się koncepcyjnie. Lewczyński
wielokrotnie mi o tym mówił, że prywatnie z nią dyskutował, czy nawet kłócił
się na temat powinności czy funkcji fotografii. Ich postawy były odmienne i
myślenie o fotografii też, ale pomagał jej. Pamiętam, że wielokrotnie za rękę
ją trzymał, pomagał wchodzić, etc.
Pamiętam z dokumentacji fotograficznej, że była
ona obecna w Toruniu na 25-lecie grupy Zero-61. Była też na wystawie w Starej Kuźni
w 1968, i już wtedy znała Andrzeja Różyckiego. Myślę, że od tego momentu zaczął się wpływ Zofii Rydet na Andrzeja
Różyckiego. Miała wystawę w Toruniu w 1968. Także Zero-61 było dla niej chyba
interesujące, jeżeli pojechała na wystawę w Starej Kuźni. Myślę również, że to
był to jeden z najważniejszych impulsów dla Andrzeja Różyckiego, który mu
wskazał drogę artystyczną.
Zofia Rydet była także w bardzo dobrych
kontaktach z Beksińskim. On bywał nawet u
niej na imieninach w Gliwicach w końcu lat 50., czytałem w korespondencji jak
sobie wspominali miłe rozmowy. Sądzę, że coś Zofia Rydet w portrecie już w
latach 60. mogła zaczerpnąć od Beksińskiego, który był bardzo inspirującą
osobowością. Nikt w tym czasie poza Dłubakiem nie miał takiego przygotowania
intelektualnego do fotografii i sztuki generalnie, jak właśnie Beksiński. Na
pewno wpłynął on intelektualnie i na Lewczyńskiego, Schlabsa i na pewno na Rydet.
Zapewne to środowisko również inspirował Alfred Ligocki, ponieważ był on bardzo
mocno związany z Gliwickim Towarzystwem Fotograficznym. Napisał m.in. książkę Czy istnieje fotografia socjologiczna. No i myślę, że Czartoryska miała swój
udział w kształtowaniu postawy Rydet i całego GTF-u. Wiem, że jeździła do Gliwic, do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego
na spotkania i dyskusje.
Zofia Rydet pokazywała mi jak ja byłem u niej w
domu swoje zdjęcie, które ona wykonała w Lwowie w latach 30. i mówiła mi, „ja
już fotografowałam w latach 30.”, to było zdjęcie dziecka. Ważne też by było
ujawnienie inspiracji fotografiami jej brata Tadeusza. Są negatywy, są nawet
odbitki, ale nikt tego no nie opracował w sensie wystawy, tekstu krytycznego
jak to wyglądało w całości twórczość Tadeusza Rydeta. Zofia Rydet kiedyś podarowała
mi dwie pocztówki z hucułami Tadeusza Rydeta, wydrukowane w czasie II wojny na
podstawie fotografii z. Zofia Rydet. Pamiętam miała bardzo duże przekonanie, co do
wartości artystycznej tych prac, nawet mnie namawiała żebym coś napisał czy
zainteresował się jego fotografiami jeszcze w latach 80. To na pewno jest jeden
z kluczy do zrozumienia jej twórczości, to była dla niej najbliższa inspiracja
fotograficzna.
LOSY TWÓRCZOŚCI ZOFII RYDET
Wiem, że po jej śmierci, to mi mówili znajomi z
Katowic, że bardzo dużo rzeczy niestety wylądowało na śmietniku i dużo rzeczy
od razu było rozprzedawane książki. Lewczyński mi opowiadał, że dosłownie ze
śmietnika wyciągali jakieś cenne rzeczy. Jest ona tak ważną postacią, że w Muzeum
w Gliwicach powinna mieć pokój i w zasadzie jej mieszkanie powinno być
zrekonstruowane. Prawdopodobnie dla Gliwic ona i Lewczyński są najważniejszymi
artystami w całym XX-tym wieku.
Wydaje mi się w ogólnym sensie, obok Jerzego Lewczyńskiego
Zofia Rydet, jest osobą najsilniej oddziałującą na najnowszą fotografię polską. Jest to
bardzo ważne dziedzictwo, trzeba natomiast pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego wyprowadziła ileś
mniejszych cykli Obecność, Okna, Mit fotografii i dla mnie na tym polega jej wielkość. Natomiast fotografowie,
którzy odwołują się do Zofii Rydet czynią to w sposób jednowymiarowy. Z jednej
strony bardzo się cieszę, że ona oddziałuje na młodych ludzi, ale z drugiej
strony muszą oni pamiętać, że nie należy tego sposobu fotografowania wiernie
powtarzać tylko trzeba coś dodać, o sobie, o swojej generacji, o wiosce, o społeczności,
w jakiej się mieszka, bo na tym to powinno polegać. Myślę, że w setkach, a może
w tysiącach osób można by było znaleźć nawiązanie do Zofii Rydet. Najciekawsze
w tym względzie dla mnie zdjęcia Krzysztofa Ligęzy (wystawa Axis mundi: kapliczki i krzyże przydrożne z 2018 roku), którego twórczość pokazałem
w 2017 roku na festiwalu fotografii w Białymstoku.
Zofia Rydet zrobiła to, co chciała zrobić. Nie skończyła swego dzieła. Ona pewnie byłaby bardzo zdziwiona, że doszło do takiego wielkiego zainteresowania jej osobą, bo myślę, że to zainteresowanie będzie narastało i jak to jak najbardziej słuszne. Natomiast od inwencji fotografów będzie zależało jak się odniosą do tego ogromnego dziedzictwa.
P.S. [2022] Po wystawie w Japonii z 2006, która odbyła się w Tokio i Nigacie pt XX wiek w fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi, jeden z jej kuratorów - Hitoyasu Kimura - zaproponował zakup prac Rydet do kolekcji The Shoto Museum of Art w Nigacie. Na pokazie w Japonii pokazno siedem prac Rydet. Zakup został zrealizowany w 2007 roku w Krakowie przy moim udziale oraz pań Marii Sokół-Augustyńskiej i Zofii Augustyńskiej-Martyniak. Kilkanaście prac Rydet znalazło się w zbiorach, jako najbardziej wartościowe zdaniem japońskiego muzeum, ze współczesnej fotografii polskiej, jako forma pamięci o Polsce i fotografii polskiej, a także samej ekspozycji, która była największą prezentacją fotografii polskiej w XXI wieku na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz