Mox Longe Tarde
Można pisać dużo z sensem albo bez sensu, a także spróbować scharakteryzować problem krótko, ale dosadnie, tj. trafnie. Oczywiście nie jest to łatwe. Warto wiedzieć, że krytyk najczęściej się myli, choć trzeba pamiętać, że krytykiem był np. Jan Błoński, Mieczysław Porębski czy Urszula Czartoryska. Oni wyznaczali granice istotności: artysty, stylu, a nawet epoki w zakresie swych zainteresowań i badań. Ale zacznijmy od wstępnych ustaleń. Z Kolekcją Wrześnieńską straciłem kontakt po publikacji albumu Rafała Milacha (2016), ale ciągle jest to bardzo ważna inicjatywa, ba, unikalna w skali kraju.
1. Informacje wstępne o albumie
Koncepcja i fotografie → Maciej Jeziorek / Napo Images
Marbling → Hanna i Tadeusz Jeziorek
Kurator → Karol Szymkowiak
Projekt → Andrzej Dobosz
Pre-press → Tomasz Kubaczyk
Tłumaczenie → Tomasz Bałdowski
Korekta → Urszula Kifer
Wydawca → Urząd Miasta i Gminy Września
Nakład → 500 sztuk
W komunikacie prasowym o wystawie czytamy: "Projekt jest kolekcją fotografii wnętrz oraz nawiązujących do stylistyki vanitas, martwych natur. Zdjęcia do projektu powstały dwutorowo. Po pierwsze. W autentycznych przestrzeniach domów, tuż po momencie przerwania, samotnie bądź wspólnie, spożywanych posiłków. Po drugie. Za pomocą przenośnego, tradycyjnego malarskiego studia tzw. shadow box, w którym powstały zdjęcia przedmiotów, uprzednio zabranych przez autora z odwiedzanych domów. Zdjęcia wykonano aparatem Fujifilm GFX 50s między majem a grudniem 2021."
Maciej Jeziorek - fotograf dokumentalista, autor książek fotograficznych. Członek agencji Napo
Images. Trzykrotny stypendysta MKiDN.
www.napoimages.com
www.maciejjeziorek.pl
1. Projekt graficzny...w zbyt rożnym stylu
Czarna okładka, identyczna z przodu i tylu, z wklejonym w środku srebrnym kwadratem....zapowiada sztukę z zakresu malarstwa abstrakcyjnego w duchu Malewicza podobnie, jak kolejne strony abstrakcję typu "action painting". Dlaczego nie ma tu fotografii, a na okładce tytułu albumu i nazwiska artysty? Dlaczego teks umieszczono w środku albumu, a nie na początku? Użyto zbyt małej czcionki, dlatego z trudem czyta się krótki tekst. Ale ta część i tak należy do najlepiej przygotowanych, tj. zaprojektowanych.
2. Teksty, a właściwie to ich brak...
O wartości konkretnej książki czy albumu może też współdecydować, czy raczej wspomóc fotografie, tekst. Oczywiście jeśli będzie interesujący czy aspirujący do stworzenia nowej interpretacji tak, jak np. pisał Jerzy Busza. W tym przypadku zbyt lakoniczne wprowadzenie kuratora projektu Karola Szymkowiaka niewiele wyjaśnia. Jaki był zamysł Macieja Jeziorka, co zrealizował jako dokumentalista? Jak publikacja wpisuje się w dotychczasową historię Kolekcji Wrzesińskiej? W zamian mamy informacje o "czarnej śmierci" i globalizacji.
3. Zdjęcia. Analiza martwych natur, które nimi nie są...
Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie fotografie pustych pokoi. Dostrzegam interesującą, dodajmy melancholijną kolorystykę, ale także brak zdecydowania w zakresie poszukiwania "istoty" problemu. Tak, by w banalnej rzeczywistości odnaleźć "coś" ważnego lub otwierającego drogę do innego aspektu. Czynili to np. malarze holenderscy w XVII wieku, jak Rembrandt czy Vermeer van Delft.
Mox Longe Tarde
Mox Longe Tarde
Według mojej wiedzy z zakresu historii sztuki prace poniżej trudno uznać za martwe natury. Chyba, że powstaje z nich nowa kategoria, mogąca być określona jako postmodernistyczna, negująca dotychczasowe osiągnięcia. Martwa natura w symboliczny sposób, wykorzystując owoce, warzywa, codzienne przedmioty, ukazywała Kosmos zdarzeń i pokazywała świat w jego stałości, ale w jego nieustannej przemianie. Tych problemów nie dostrzegam w pracach Macieja Jeziorka. Za dużo w nich czerni, która nie posiada zróżnicowanego znaczenia kompozycyjno-symbolicznego, jak to miało miejsce np. u Caravaggia.
MoxLongeTarde
Mox Longe Tarde
Mox Longe Tarde
Mox Longe Tarde
4. Co z tego wynika?
Nie jest łatwo dokumentaliście wejść w świat tradycji malarstwa i symbolicznych odniesień. Warto wszystko jeszcze raz przemyśleć i fotografować dalej. Oczywiście, wracając do początku mojego posta, mogę się mylić i napisałem jakieś "farmazony". Czas to okaże, za lat kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt...
PS. Publiczna prezentacja wystawy i albumu tradycyjnie odbędzie się 01.07.2022 w sympatycznym mieście Września, z którą dzięki Erykowi i Waldkowi łączą mnie miłe wspomnienia.
3 komentarze:
Jako pierwszemu kuratorowi i pomysłodawcy Kolekcji, trochę niezręcznie jest mi krytykować najnowszy projekt. Tak nie jest, bo poprzednie projekty bardzo mi się podobały, a szczególnie to, co zrobiła Zuza Krajewska. Tym razem jednak jest inaczej, nie podoba mi się. I już.
Żeby dowiedzieć się, co wrześnianie myślą o kolejnej realizacji, opublikowałem na swoim profilu stosowny post. Wartością tych wypowiedzi jest to, jakie oczekiwania wobec Kolekcji mają odbiorcy.
Przemysław Nowak:
– Zakładam, że osoby ode mnie bardziej kompetentne uznały, że warto takie, a nie inne zdjęcia pokazać. Ja w zasadzie nie wiem, jakie mam oczekiwania wobec „współczesnej fotografii”. Wystarczy przejrzeć chociażby fejsa lub inne medium socjalne, aby zauważyć, że wszyscy jesteśmy fotografami. I trochę współczuję profesjonalnym fotografom artystom, którzy z tego żyją... Wielu z nas, amatorów, wykonało w życiu dziesiątki tysięcy zdjęć, mamy coraz lepszy sprzęt; coraz trudniej nas czymś zaskoczyć z fotograficznego punktu widzenia. W latach 70. czy 80. ubiegłego wieku wystarczyło przywieźć z Afryki lub Nepalu 500 przezroczy, zrobić pokaz w domu kultury lub szkole, i już było WOW! A dzisiaj? Powalczyć tematyką: pandemią, Ukrainą, erotyką? A może pójść w kierunku warsztatu? Jako użytkownik smartfona doskonale poznałem ograniczenia sprzętu i swoje braki warsztatowe. Np. nigdy nie udało mi się zrobić ostrego zdjęcia Księżyca, ogniska, pszczoły w locie, wnętrza zegarka... Pewnie podobne problemy mają odbiorcy obecnej wystawy na Rynku. No i kończąc ten przydługi wywód: a może oprócz przekazu informacyjnego, przesłania itp. zdjęcia wystawowe powinny zaskakiwać warsztatem/techniką; tak aby widz mógł powiedzieć: „o kurczę! mi tak zdjęcia nie wychodzą!”
Krzysztof Korpik:
– Zastanawia mnie jaki jest związek tych zdjęć z Wrześnią, bo w zasadzie mogły być zrobione w każdym miejscu w Polsce. Co więcej... Jeśli są zrobione we Wrześni, to rozumiem, że nasze miasto kojarzone jest z jakiegoś powodu z takimi wnętrzami retro? Może autor miał do tego dopisaną jakąś historię, która ten temat wyjaśnia.
Różne były też opinie fotografów poznańskich, którzy przyjechali na wernisaż. Sam autor i kurator nie miał szans poznać tych opinii, ponieważ zaraz po przemówieniach zostali zabrani przez burmistrza Wrześni na kolację. Jedna z tych opinii brzmiała: wymyślił sobie dziwaczną teorię, pstryknął w pośpiechu kilkadziesiąt zdjęć, skasował forsę i pojechał; typowa fotograficzna chałtura.
Według mnie, a nie chcę się rozpisywać zbyt szeroko, ta odsłona Kolekcji Wrzesińskiej, nie zachwyciła mnie. Przede wszystkim mglista jest główna myśl, idea cyklu, czyli ucieczka. Skąd? Z Podstolic, z Wrześni, z Warszawy, z Polski z Nowego Jorku? Nie wiadomo. Przed czym? Przed covidem, brzydotą i tandetą wnętrz wrzesińskich kuchni, jadalni? Nie wiadomo. Trudno się w tym wszystkim połapać. Te ledwo widoczne miniatury niby „niderlandzko-science fiction” mają być przykładami tego, co po ucieczce po nas zostaje? Na pewno? I co z tego ma wynikać, jak ma o nas świadczyć? Dobrze, niedobrze? Trudno się połapać.
Ani w książce, ani w wystąpieniach na wernisażu nie znajduję odpowiedzi na pytanie, jaka jest historia fotografii wnętrz mieszkalnych? Czy powstały we Wrześni? Co autor mówił właścicielom? Jakim kluczem kierował się wybierając właśnie te lokale? Podobnie zresztą z przedmiotami wykorzystanymi w martwych naturach – skąd pochodzą, dlaczego akurat te znalazły się na zdjęciach?
Wiem, że jedne i drugie fotografie nie są fotografiami dokumentalnymi, lecz metaforami, które łącznie mają komunikować jakieś znaczenie, przesłanie, jeszcze inaczej mówiąc – jakiś sens. Jeśli streszcza się on w tytule cyklu, to mieszkańcom Wrześni, a może Wielkopolski lub całej Polski, pozostaje uciec stąd jak najdalej i nie wracanie. Dziękuję za tę radę, nie skorzystam. Wielu chłopców odchodziło z naszego pueblo i wszyscy obiecywali swoim dziewczynom, że wkrótce je do siebie zabiorą. Żaden nie przysłał listu.
Pomijając żarty – słaby projekt.
Waldemar Śliwczyński
Jako pierwszemu kuratorowi i pomysłodawcy Kolekcji, trochę niezręcznie jest mi krytykować najnowszy projekt. Tak nie jest, bo poprzednie projekty bardzo mi się podobały, a szczególnie to, co zrobiła Zuza Krajewska. Tym razem jednak jest inaczej, nie podoba mi się. I już.
Żeby dowiedzieć się, co wrześnianie myślą o kolejnej realizacji, opublikowałem na swoim profilu stosowny post. Wartością tych wypowiedzi jest to, jakie oczekiwania wobec Kolekcji mają odbiorcy.
Przemysław Nowak:
– Zakładam, że osoby ode mnie bardziej kompetentne uznały, że warto takie, a nie inne zdjęcia pokazać. Ja w zasadzie nie wiem, jakie mam oczekiwania wobec „współczesnej fotografii”. Wystarczy przejrzeć chociażby fejsa lub inne medium socjalne, aby zauważyć, że wszyscy jesteśmy fotografami. I trochę współczuję profesjonalnym fotografom artystom, którzy z tego żyją... Wielu z nas, amatorów, wykonało w życiu dziesiątki tysięcy zdjęć, mamy coraz lepszy sprzęt; coraz trudniej nas czymś zaskoczyć z fotograficznego punktu widzenia. W latach 70. czy 80. ubiegłego wieku wystarczyło przywieźć z Afryki lub Nepalu 500 przezroczy, zrobić pokaz w domu kultury lub szkole, i już było WOW! A dzisiaj? Powalczyć tematyką: pandemią, Ukrainą, erotyką? A może pójść w kierunku warsztatu? Jako użytkownik smartfona doskonale poznałem ograniczenia sprzętu i swoje braki warsztatowe. Np. nigdy nie udało mi się zrobić ostrego zdjęcia Księżyca, ogniska, pszczoły w locie, wnętrza zegarka... Pewnie podobne problemy mają odbiorcy obecnej wystawy na Rynku. No i kończąc ten przydługi wywód: a może oprócz przekazu informacyjnego, przesłania itp. zdjęcia wystawowe powinny zaskakiwać warsztatem/techniką; tak aby widz mógł powiedzieć: „o kurczę! mi tak zdjęcia nie wychodzą!”
Krzysztof Korpik:
– Zastanawia mnie jaki jest związek tych zdjęć z Wrześnią, bo w zasadzie mogły być zrobione w każdym miejscu w Polsce. Co więcej... Jeśli są zrobione we Wrześni, to rozumiem, że nasze miasto kojarzone jest z jakiegoś powodu z takimi wnętrzami retro? Może autor miał do tego dopisaną jakąś historię, która ten temat wyjaśnia.
Różne były też opinie fotografów poznańskich, którzy przyjechali na wernisaż. Sam autor i kurator nie miał szans poznać tych opinii, ponieważ zaraz po przemówieniach zostali zabrani przez burmistrza Wrześni na kolację. Jedna z tych opinii brzmiała: wymyślił sobie dziwaczną teorię, pstryknął w pośpiechu kilkadziesiąt zdjęć, skasował forsę i pojechał; typowa fotograficzna chałtura.
Według mnie, a nie chcę się rozpisywać zbyt szeroko, ta odsłona Kolekcji Wrzesińskiej, nie zachwyciła mnie. Przede wszystkim mglista jest główna myśl, idea cyklu, czyli ucieczka. Skąd? Z Podstolic, z Wrześni, z Warszawy, z Polski z Nowego Jorku? Nie wiadomo. Przed czym? Przed covidem, brzydotą i tandetą wnętrz wrzesińskich kuchni, jadalni? Nie wiadomo. Trudno się w tym wszystkim połapać. Te ledwo widoczne miniatury niby „niderlandzko-science fiction” mają być przykładami tego, co po ucieczce po nas zostaje? Na pewno? I co z tego ma wynikać, jak ma o nas świadczyć? Dobrze, niedobrze? Trudno się połapać.
Ani w książce, ani w wystąpieniach na wernisażu nie znajduję odpowiedzi na pytanie, jaka jest historia fotografii wnętrz mieszkalnych? Czy powstały we Wrześni? Co autor mówił właścicielom? Jakim kluczem kierował się wybierając właśnie te lokale? Podobnie zresztą z przedmiotami wykorzystanymi w martwych naturach – skąd pochodzą, dlaczego akurat te znalazły się na zdjęciach?
Wiem, że jedne i drugie fotografie nie są fotografiami dokumentalnymi, lecz metaforami, które łącznie mają komunikować jakieś znaczenie, przesłanie, jeszcze inaczej mówiąc – jakiś sens. Jeśli streszcza się on w tytule cyklu, to mieszkańcom Wrześni, a może Wielkopolski lub całej Polski, pozostaje uciec stąd jak najdalej i nie wracanie. Dziękuję za tę radę, nie skorzystam. Wielu chłopców odchodziło z naszego pueblo i wszyscy obiecywali swoim dziewczynom, że wkrótce je do siebie zabiorą. Żaden nie przysłał listu.
Pomijając żarty – słaby projekt.
Waldemar Śliwczyński
Dokument to jest, a że korzysta z metafory, to dobrze. Wystarczyło w tytule dać bliższe paramenty i dane (ulica, miejscowość, ewentualnie info czyje to mieszkanie). Wówczas nie byłoby tylu pytań i zastrzeżeń.
Krzysztof Jurecki
Prześlij komentarz