Szukaj na tym blogu

niedziela, 20 sierpnia 2023

Wystawa "Zmyślny przedmiot myśli" (ICS w Gdańsku). 15-17.07.23. Kurator Marek Rogulski

Zaproszenie na wystawę Zmyślny przedmiot myśli, ICS w Gdańsku, 15.07.23
                      

M. Rogulski z lewej, Michał Górczyński z prawej w czasie happeningu. W tle zdjęcia Leszka Golca


 Józef Robakowski ogląda cyjanotypie Kasi Kauli Kryńskiej
                                      
Prace Moniki Cichoszewskiej
                                                          

Marek Rogulski od końca lat 80. XX wieku jest artystą niezalżnym, tworzącym własny obieg artystyczny (galeria, wydawnictwa). Jest artystą wielu mediów oraz ważnym, może najważniejszym teoretykiem. Ekspozycja, której miałem zaszczyt brać udział bardzo mi się podobała. Wymienię, to co pamiętam do dziś: performance Marka Rogulskiego, mini wystawy Moniki Cichoszewskiej, Kasi Kauli Kryńskiej, Krzysztofa Gliszczyńskiego, Leszka Golca, Ivony Haurash. 
 
Działania Marka Rogulskiego wspomagane są przez dr Dorotę Grubbę, która w tekście w wydawnictwie do wystawy pt. Micrographia, Megamiczne transformacje dokonała ciekawej i niełatwej analizy wystawiających artystów, także mojej postawy. Z Markiem Rogulskim poznałem się w końcu lat 80. i do tej utrzymujemy bliskie kontakty. W latach 90. opowiedziałem się po stronie Marka, nie zaś monopolizującego artystyczną scenę Gdańska Grzegorza Klamana.

Takie miejsca, takie wystawy i takie artystyczne spotkania są konieczne dla rozwoju polskiej sztuki. 
Ekspozycja była melanżem, nie zderzeniem bardzo wielu możliwości artystycznych, od bardzo tradycyjnych w technice po najbardziej współczesne, czyli cyfrowe bez ograniczeń i tzw. układów. Stąd m.in. jej ciekawy wyraz.
 
 K. Jurecki, Janusowe oblicza fotografii. Szkic o naturze fotografii, Zmyślny przedmiot myśli, ICS Gdańsk 2023, [red. M. Rogulski], snlb          
K. Jurecki, dyptyk Janusowe oblicza fotografii, 2022, fotomontaż

To było wydarzenie artystyczne. Dodam, że tego samego wieczoru, w tym samym miejscu M. Rogulski otworzył jeszcze inną bardzo interesującą ekspozycję pt. Art after psycho-sociology. Ciekawe czy pisma artystyczne odnotują te propozycje?. Przy okazji dodam, że żyjemy w czasie upadku krytyki artystycznej czy precyzując magazynów o sztuce. W XXI w. pożegnaliśmy: "Exit", "Arteon", "Magazyn Sztuki", także częściowo "Format", ale reaktywował się od 2022 "Kwartalnik Fotografia", co jest swoistym fenomenem.

Otwarcie wystawy
 
 
 
 
PS. Znalazłem małą białą kartkę z ok. 2005 r. ze swoim tekstem pt. Koan. Buddhist puzzle of Polish Edition. Może ktoś chce  rozwikłać? Words are as wind. Mind like a rock. But what combines wind with a rock?




wtorek, 26 lipca 2022

Grodzenie przestrzeni według Mileny Romanowskiej w Patio 2, AHE, luty-maj 2022. Kurator Krzysztof Jurecki

Foldery do wystawy. Fot. Piotr Kosiński
 
W sądny dzień 24.02.2022 roku w Galerii Patio 2 AHE w Łodzi otworzyliśmy wystawę malarstwa dr Mileny Romanowskiej, wykładowcy na naszej uczelni. Wcześniej artystka i pedagog związana była z SAN-em, gdzie odpowiadała za studia na kierunku Grafika. Ekspozycja trwała do końca maja 2022 roku.

Fragment wystawy. Fot. Piotr Kosiński

Otwarcie. Od lewej Karolina Peek, Krzysztof Jurecki i Milena Romanowska. Fot. Piotr Kosiński


Milena posiada bardzo dobre podstawy teoretyczne z zakresu całej historii i teorii sztuki, co jest wyjątkowe w tym środowisku. Oczywiście są giganci, jak prof. Sławomir Marzec, ale oni chyba muszą wyginąć w starciu z pop-kulturą, która także przenika przez mury polskich ASP.
 

Folder do wystawy w Patio 2.


Jak określić pole artystyczne po którym porusza się Milena? Oczywiście jest to abstrakcja geometryczna lub bliska geometrii i tzw. łódzkiej tradycji, w której interesuje Ją zjawisko przekształcania i odmaterializowania fotografii, jak opowiadała na wernisażu o obrazie Zamarłe osiedle, który z pewnością należy do jej najlepszych prac z ostatnich lat.
 
Opowiadam o wystawie. Fot. Piotr Kosiński   

 
Wernisaż. Fot. Piotr Kosiński   

Wernisaż. Fot. Piotr Kosiński

Prace odnoszą się do pojęcia władzy, zarówno obecnej, jak i każdej, jeśli zejdzie ona z kursu oznaczonego drogowskazem demokracji. Władza prezentuje swą pozorną siłę i moc w formule silnych konstrukcji. Ale zdaniem artystki to tylko iluzja. Pamiętajmy, że każda władza podlega osądowi przez historię, przez zwycięzców, jakby powiedziałby to Walter Benjamin. 
 
Otwarcie. Fot. Piotr Kosiński  

 
Otwarcie. Fot. Piotr Kosiński

 
A więc co pozostanie ważne w tym nieludzkim krajobrazie? W autorskim tekście bez tytułu w katalogu Milena Romanowska. Grodzenie przestrzeni. Malarstwo (Galeria Sztuki "Suszarnia", Włocławek 2021, kat. wyst. snlb) czytamy: "Tym, co wydawało mi się fascynujące w takim miejskim pejzażu była atmosfera melancholii i niepokoju, statyczność podkreślająca wyobcowanie w pośpiesznym i migotliwym świecie współczesnych metropolii". 
 
Filmowanie. Wernisaż. Fot. Piotr Kosiński
 
Poza relacjami na temat istoty państwa i jego autorytatywnych funkcji Milenę interesuje problem atmosfery, który pasuje mi do Republiki Weimarskiej z lat 20. XX wieku i niektórych obrazów będących zdecydowanie bardziej ekspresjonistycznymi lub z wizji bardziej fotorealistycznej Nowej Rzeczowości. 
 
 
Kontrast. Fot. Piotr Kosiński


Najważniejszym osiągnięciem malarstwa Mileny jest stworzona przez Nią kategoria iluzjonizmu, która była przedmiotem zainteresowań w renesansie, manieryzmie, baroku, a zwłaszcza w rokoku. Nowe jakości w tym zakresie osiągnął m.in. Strzemiński w malarstwie unistycznym i Obrazach architektonicznych, ale problem jest wciąż aktualny. Będzie obecny dopóki będzie istniało malarstwo jako autonomiczna forma sztuki.
 
Czego mi brakuje w tego rodzaju obrazowaniu? Człowieka lub jego fragmentów, które jestem przekonany, wzbogaciłoby przekaz ideowy. Być może inny byłby ostateczny efekt formalny, ukierunkowany w relacji do takich mistrzów, jak: Andrzej Wróblewski a zwłaszcza Jarosław Modzelewski. Może warto spróbować tego rodzaju obrazowania, ponieważ formuła abstrakcji jest moim zdaniem wyczerpana już od końca  lat 80. , ponieważ nie stworzono nowych koncepcji teoretycznych, na miarę tych z początku XX wieku.
 
Oczywiście malarstwo Mileny nie jest do końca abstrakcyjne. Świadomie sytuuje się na granicy i  umiejętnie balansuje między realnością a  tradycją konstruktywizmu oraz bardziej bezpośrednimi odwołaniami do własnej fotografii i architektury. Na tym polega jego oryginalność i specyfika. Można je zatem określić jako wyrastające z tradycji modernistycznej i tkwiące w jego postulatach i ideach. Warto przypomnieć, że Strzemiński namalował także obraz Na bruku, który krytycznie odnosił się do polskiej rzeczywistości z początku lat 30.

M. Romanowska, Grodzenie VII, 2019, 60 x 54 cm, olej na płótnie

wtorek, 5 lipca 2022

Mala Upa (2015). W hołdzie dla Jerzego Lewczyńskiego. Sprawa Narodowej Galerii Sztuki Zachęta i Muzeum Sztuki w Łodzi. Drogi wyjścia...

K. Jurecki, W hołdzie dla Jerzego Lewczyńskiego, 2016

W 2015 roku przyjechałem na kolejny plener Tadka Prociaka, tym razem zrealizowany po czeskiej stronie Karkonoszy w urokliwej Malej Upie, z małym kościołem oraz mszą odprawianą przez polskiego księdza..., ale raz w tygodniu. 

Pod czujnym okiem Tomasza Mielecha poznawaliśmy technikę mokrego kolodionu oraz dyskutowaliśmy o wzlotach i upadkach najnowszej fotografii. W trakcie przygotowania do grupowego zdjęcia  wykonałem aparatem cyfrowym tzw. antyportret  przedstawiający, patrząc od lewej: Staszka, Michała, Romka i Damiana, choć chyba pomyliłem kolejność.... i nie jest ona najważniejsza. Ważny jest inny aspekt dotyczący zakrywania twarzy.

Wczoraj uświadomiłem sobie, że ta fotografia okazała się prorocza. Podobnie jak słynne zdjęcie Lewczyńskiego z 1959 roku pt. Nieznany, ponieważ w ironiczny sposób zapowiada nieokreśloną bliżej przyszłość - sytuację kultury polskiej w latach 20. XXI wieku, w tym, to co stało się w Zachęcie i w Muzeum Sztuki w Łodzi (po nieeleganckim odwołaniu dyrektora Jarosława Suchana, który wybudował na nowo MS1 i MS2) i w jaki sposób odnieść się do smutnej sytuacji kultury polskiej, wielu jej instytucji. 

Ale sytuacja ta dotyczy tak samo prawej, jak i lewej strony sceny politycznej (od SLD po PO), czy samorządowej. Dyrektorzy, za duże pensje, mają spełniać określone wymagania polityczne, nie zaś realizować własne pomysły artystyczne. Potrzeba nam przede wszystkim sztuki, nie zaś polityki, gdyż prowadzi to do propagandy i walki politycznej na arenie kultury. Nie jest to teraz potrzebne. Prawdziwa wojna jest blisko granic Polski. Potrzeba nam specjalistów od kultury wizualnej i sztuki, a  nie komisarzy ludowych. 

Wszyscy zastanawiają się, co będzie z Narodową Galerią Sztuki w W-wie i MS w Lodzi, i co czynić w związku z zaistniałą sytuacją? Wyznacznikiem kultury dla PIS-u jest Zenek i kult Żołnierzy Wyklętych, ale powinien on być realizowany w muzeach historycznych, nie zaś muzeach sztuki najnowszej. W ramach samego PIS-u skrycie działa też nowa Święta Inkwizycja, poszukująca wrogów systemu. W ub roku odmówiono mi medalu Gloria Artis. Myślę, że za moje wystawy i teksty o Łodzi Kaliskiej. Teraz jestem zadowolony, bo wstydziłbym się tego medalu. Z PIS-em i jego polityką kulturalną lepiej nie mieć nic wspólnego, gdyż przypominają się czasy Edwarda Gierka - populizmu i propagandyzmu.

Bojkot, a może tworzenie alternatywnego obiegu sztuki stało się więc niepisanym programem dla środowiska liberalnego i niezależnego. Pewnie tak. To jedna a możliwych dróg, a inne? Przyszłość je wyznaczy, ale nie jestem zwolennikiem metod pokazanych w związku ze Strajkiem Kobiet; są dla mnie nie do zaakceptowania. Potrzeba kultury w walce o prawdziwą kulturę. Drogę wskazał m.in. Joseph Beuys a w latach 80. oraz Kultura Zrzuty, która stworzyła własny, prywatny obieg, choć też nie odbyło się bez skandali i słynnych "rzutów golonką" w 1988 roku w Poznaniu. 

Nastały smutne czasy dla kultury polskiej i życia społeczno-politycznego. Ale nie widzę na horyzoncie zdarzeń nic optymistycznego. Świadczą o tym ostatnie zmiany w Galerii FF i Imaginarium w ŁDK w Łodzi. Niestety Magdalena Świątczak nie prowadzi już w/w galerii. Ekspozycję w Imaginarium prezentuje obecnie Czesław Czapliński, który bardzo dobrze pasuje do nowej polityki PIS-u. Dyrekcja ŁDK związku z tym wystąpiła do ministra Glińskiego o przyznanie mu złotego medalu Glora Gratis. Tak, to świetne posunięcie, honorujące zasługi dla nowego państwa polskiego. A czy Zenek Martyniuk otrzymał już taki medal?

czwartek, 30 czerwca 2022

Krótka recenzja albumu Macieja Jeziorka MOX, LONGE, TARDE, Kolekcja Wrzesińska 2021 / Napo Images

Mox Longe Tarde

Można pisać dużo z sensem albo bez sensu, a także spróbować scharakteryzować problem krótko, ale dosadnie, tj. trafnie. Oczywiście nie jest to łatwe. Warto wiedzieć, że krytyk najczęściej się myli, choć trzeba pamiętać, że krytykiem był np. Jan Błoński, Mieczysław Porębski czy Urszula Czartoryska. Oni wyznaczali granice istotności: artysty, stylu, a nawet epoki w zakresie swych zainteresowań i badań.  Ale zacznijmy od wstępnych ustaleń. Z Kolekcją Wrześnieńską straciłem kontakt po publikacji albumu Rafała Milacha (2016), ale ciągle jest to bardzo ważna inicjatywa, ba, unikalna w skali kraju.

1. Informacje wstępne o albumie
Koncepcja i fotografie → Maciej Jeziorek / Napo Images
Marbling → Hanna i Tadeusz Jeziorek
Kurator → Karol Szymkowiak
Projekt → Andrzej Dobosz
Pre-press → Tomasz Kubaczyk
Tłumaczenie → Tomasz Bałdowski
Korekta → Urszula Kifer
Wydawca → Urząd Miasta i Gminy Września
Nakład → 500 sztuk

W komunikacie prasowym o wystawie czytamy: "Projekt jest kolekcją fotografii wnętrz oraz nawiązujących do stylistyki vanitas, martwych natur. Zdjęcia do projektu powstały dwutorowo. Po pierwsze. W autentycznych przestrzeniach domów, tuż po momencie przerwania, samotnie bądź wspólnie, spożywanych posiłków. Po drugie. Za pomocą przenośnego, tradycyjnego malarskiego studia tzw. shadow box, w którym powstały zdjęcia przedmiotów, uprzednio zabranych przez autora z odwiedzanych domów. Zdjęcia wykonano aparatem Fujifilm GFX 50s między majem a grudniem 2021."

Maciej Jeziorek - fotograf dokumentalista, autor książek fotograficznych. Członek agencji Napo
Images. Trzykrotny stypendysta MKiDN.
www.napoimages.com
www.maciejjeziorek.pl

1. Projekt graficzny...w zbyt rożnym stylu
Czarna okładka, identyczna z przodu i tylu, z wklejonym w środku srebrnym kwadratem....zapowiada sztukę z zakresu malarstwa abstrakcyjnego w duchu Malewicza podobnie, jak kolejne strony abstrakcję typu "action painting". Dlaczego nie ma tu fotografii, a na okładce tytułu albumu i nazwiska artysty? Dlaczego teks umieszczono w środku albumu, a nie na początku? Użyto zbyt małej czcionki, dlatego  z trudem czyta się krótki tekst. Ale ta część i tak należy do najlepiej przygotowanych, tj. zaprojektowanych.

2. Teksty, a właściwie to ich brak...
O wartości konkretnej książki czy albumu może też współdecydować, czy raczej wspomóc fotografie, tekst.  Oczywiście jeśli będzie interesujący czy aspirujący do stworzenia nowej interpretacji tak, jak np. pisał Jerzy Busza. W tym przypadku zbyt lakoniczne wprowadzenie kuratora projektu Karola Szymkowiaka niewiele wyjaśnia. Jaki był zamysł Macieja Jeziorka, co zrealizował jako dokumentalista? Jak publikacja wpisuje się w dotychczasową historię Kolekcji Wrzesińskiej? W zamian mamy informacje o "czarnej śmierci" i globalizacji.

3. Zdjęcia. Analiza martwych natur, które nimi nie są...
Zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie fotografie pustych pokoi. Dostrzegam interesującą, dodajmy melancholijną kolorystykę, ale także brak zdecydowania w zakresie poszukiwania "istoty" problemu. Tak, by w banalnej rzeczywistości odnaleźć "coś" ważnego lub otwierającego drogę do innego aspektu. Czynili to np. malarze holenderscy w XVII wieku, jak Rembrandt czy Vermeer van Delft.

Mox Longe Tarde  
Mox Longe Tarde


Według mojej wiedzy z zakresu historii sztuki prace poniżej trudno uznać za martwe natury. Chyba, że powstaje z nich nowa kategoria, mogąca być określona jako postmodernistyczna, negująca dotychczasowe osiągnięcia. Martwa natura w symboliczny sposób, wykorzystując owoce, warzywa, codzienne przedmioty, ukazywała Kosmos zdarzeń i pokazywała świat w jego stałości, ale w jego nieustannej przemianie. Tych problemów nie dostrzegam w pracach Macieja Jeziorka. Za dużo w nich  czerni, która nie posiada zróżnicowanego znaczenia kompozycyjno-symbolicznego, jak to miało miejsce np. u Caravaggia.

MoxLongeTarde

Mox Longe Tarde

Mox Longe Tarde

Mox Longe Tarde

4. Co z tego wynika?
Nie jest łatwo dokumentaliście wejść w świat tradycji malarstwa i symbolicznych odniesień. Warto wszystko jeszcze raz przemyśleć i fotografować dalej. Oczywiście, wracając do początku mojego posta, mogę się mylić i napisałem jakieś "farmazony". Czas to okaże, za lat kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt...

PS. Publiczna prezentacja wystawy i albumu tradycyjnie odbędzie się 01.07.2022 w sympatycznym mieście Września, z którą dzięki Erykowi i Waldkowi łączą mnie miłe wspomnienia.

wtorek, 18 stycznia 2022

"Zofia Rydet w moich wspomnieniach" z książki "Zofia Rydet po latach 1978-2018", pod redakcją S. Czyżewskiego i M. Gołąba, Łódź 2020. Zamieszczam tekst autoryzowany, książce jest bez korekty!

Okładka książki

Wiele obiecywałem sobie po pracy zbiorowej, w której też uczestniczyłem, ale żałuję tego, ponieważ nagrana ze mną rejestracja wideo w 2017 przez Tomasza Ferenca i Karola Jóźwiaka, pierwotnie miała służyć jako wypowiedź do filmu o artystce i jako rozmowa o jej twórczości. Przerobiona została za moją zgodą na rozmowę, która wydrukowana została bez żadnej korekty, co de facto dyskwalifikuje całą książką. Powstaje pytanie - ile podobnych, nieautoryzowanych rozmów znajduje się jeszcze w tej książkę? Korektę swojej długiej wypowiedzi oczywiście zrobiłem, wysłałem ją Karola Jóźwiaka. I tu ślad się urywa, ponieważ nie ma winnych, kto doprowadził do tego, że wydrukowano słowa, które nigdy nie padły z moich ust, np. na s. 166: "[...] w 1985 rozpocząłem pracę Muzeum sztuki w Łodzi, właśnie u Urszuli Czartoryskiej, niebawem zaczęłam tez pracę Lech Lechowicz". Lechowicz, co znajduje się na 248 w/w publikacji pracował w Muzeum Sztuki od 1977 roku, a więc osiem lat przede mną. Prosiłem, aby redaktor książki prof. Stefan Czyżewski poinformował Lecha Lechowicza o zaistniałej pomyłce, wynikającej z zamieszczenia tekstu bez korekty. Ale, o ile wiem nie uczynił tego. Takich chochlików jest znacznie więcej, dlatego postanowiłem zamieścić właściwą swoją wypowiedź. Temat jest zbyt poważny, aby to tak zostawić.

Proszę porównać tekst z książki z tym poniżej i zobaczyć jak bardzo się różnią. Proszę też potencjalnych czytelników o posługiwanie się, czyli np. cytowanie tej autoryzowanej przez mnie wypowiedzi, nie zaś z książki, która moim zdaniem nie spełnia wymogów pracy naukowej ze względu na zawarte w niej błędy. Czy ten problem dotyczy także innych wypowiedzi i tekstów?

Zofia Rydet w moich wspomnieniach (23.11.2017)

POZNANIE ZOFII RYDET

Zofię Rydet po raz pierwszy widziałem w 1983 roku na otwarciu wystawy Nurt intelektualny w sztuce polskiej po II wojnie światowej w BWA w Lublinie. Tą galerią kierował Andrzej Mroczek, za część fotograficzną tej ciekawej ekspozycji odpowiadał Józef Robakowski, za performance zaś Zbigniew Warpechowski. Zofia Rydet była tam i miała krótkie wystąpienie w czasie wernisażu. Było dużo ludzi. Artystka z pewnego rodzaju niepokojem powiedziała, że ona nie pasuje do grona neoawangardy, gdyż na ekspozycji przeważała fotografia np. Warsztat Formy Filmowej, Zygmunt Rytka. Ale były także ukazane „wyjścia” z konceptualizmu. Jej wystąpienie świadczyło  też o jej skromności, ponieważ jej Zapis socjologiczny dotyczył czegoś innego, realizował postulaty dokumentaryzmu. Wcześniej czytałem o Zofii Rydet w „Fotografii”, gdzie redaktorami byli między innymi Urszula Czartoryska i Jerzy Busza. Sylwetka Zofii Rydet przewijała się od wielu lat Na przykład w 1968 roku przy okazji wystawy Fotografii subiektywnej Urszula Czartoryska napisała tam o Zofii Rydet. Po skończeniu studiów na historii sztuki w 1985 rozpocząłem pracę w Muzeum Sztuki w Łodzi, właśnie u Urszuli Czartoryskiej. Od końca lat 70. pracował tam już Lech Lechowicz. Kierownik działu, czyli Czartoryska wraz z nami ustalała plan zakupów do działu w II połowie lat 80. I były one systematyczne. Właśnie Urszula Czartoryska zaproponowała, że powinienem pojechać do Gliwic i umówić się z Jerzym Lewczyńskim i Zofią Rydet, aby dokonać dużego zakupu do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. No i tak się stało; tylko nie jestem pewien, czy na pewno to był 1985 rok? Ale chyba tak! Można by to sprawdzić w komisji zakupów muzeów, minęło bowiem ponad 30 lat. W każdym razie zadzwoniłem, umówiłem się,... pojechałem. Byłem w jej mieszkaniu, ona pokazała mi to, co było w odbitkach, i co można było kupić. Wybrałem kilkadziesiąt prac, czyli dużo. Przed tym moim wyborem w kolekcji Muzeum Sztuki znajdowało się tylko kilkanaście prac Zofii Rydet, zdecydowanie za mało. Przywiozłem m.in. jej pierwsze zachowane prace, kiedy artystka pojawiła się na forum ogólnopolskim w Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym. To był rok 1954 i 1955. Z tyłu były pieczątki oraz także kilka realizacji z Zapisu socjologicznego - po cztery fotografie naklejone na plansze. Są one reprodukowane w katalogu jej wystawy retrospektywnej w 1999, jaka miała miejsce w Muzeum Sztuki.

Jak pamiętam Zofię Rydet z 1985 roku, to była osobą pewną siebie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa, pewna swej pracy, którą wykonała, bo czasami zdarza się, że fotografowie wątpią, nie są przekonani do tego, co zrobili. Natomiast ona wiedziała, że jest na określonej drodze artystycznej. Tutaj można dodać drodze chrześcijańskiej, albo nawet jeszcze sprecyzować katolickiej. W tym czasie widziałem wystawy sztuki niezależnej, między nimi w Poznaniu, w których ona brała udział. Wiedziałem, że w najważniejszych manifestacjach sztuki niezależnej Rydet świadomie brała udział. Pamiętam jej wystawę z łódzkiej galerii Nawa Świętego Krzysztofa. To był rok 1986, bardzo ciekawa inicjatywa i jedna z ważniejszych wystaw, jaka miała tam miejsce. Była to duża wystawa. No i potem, od tego czasu, spotykałem Zofię Rydet na różnego rodzaju sympozjach. Dwukrotnie takie sympozjum odbywało się w Skokach, w 1985 i 1986. Miały miejsce także sympozja organizowane przez Krystynę Łyczywek w Szczecinie pod tytułem Fotografia artystyczna na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach  1945-1986. Tam Zofia Rydet przyjeżdżała, miała referaty, tam również przyjeżdżał Lewczyński. Potem pamiętam Zofię Rydet z wystawy Polska Fotografia Intermedialna lat 80. w Poznaniu z 1988 roku. Ekspozycja miała pokazać kontynuację wątku neoawangardowego. Ideowo to miało to być odwołanie do wystawy Fotografowie poszukujący. No i faktycznie byli ważni artyści, jak Mikołaj Smoczyński, Natalia LL, Zygmunt Rytka, Łódź Kaliska, Wojciech Bruszewski. Pamiętam, że Bruszewski jest w katalogu, ale nie dał pracy na samą wystawę. Podobny problem zaistniał ze Zbigniewem Liberą, który nie zdążył pokazać swych prac wideo, gdyż Andrzej Lachowicz przedłużył swój pokaz. Tam miała miejsce dosyć zabawna sytuacja z udziałem Zofii Rydet. Bardzo rozrabiała na sympozjum  Łódź Kaliska. Adam Rzepecki, kiedy wracaliśmy autokarem do Skoków, gdzie był nocleg, siadł obok Zofii Rydet i przekonywał ją, że Łódź Kaliska przejmuje ZPAF, że Marek Janiak, albo ktoś z nich będzie prezesem Związku i zrobią w końcu porządek w fotografii w polskiej. On to wszystko opowiadał bardzo sugestywnie. Zofia Rydet uwierzyła. Była bardzo przestraszona. Łódź Kaliska mogła działać zarówno nihilistycznie i obrazoburczo, ale w sposób ironiczny, humorystycznie, niczym Chaplin.

Potem pamiętam wystawę Zofii Rydet, która była dużą ekspozycją w galerii FF w Łodzi. Ona już wtedy była bardzo chora. Przypominam sobie taką sytuację, że już miała kłopoty z chodzeniem i wznoszono ją na fotelu po schodach, gdyż nie mogła wejść. To był rok bodajże 1990, czyli siedem lat przed śmiercią. Wreszcie pamiętam ostatni moment z jej życia, to była chyba jej ostatnia wystawa w Muzeum w Gliwicach w 1995. Przysłała mi zaproszenie, z takim drżącym odręcznym napisem, że „bardzo chciałabym, żeby Pan przyjechał na otwarcie tej wystawy” i tak dalej. Ja nie mogłem pojechać i żałuję teraz. To były inne czasy, nie miałem samochodu. To oznaczało chyba, że liczyła się z moim zdaniem? Mam to zaproszenie do dzisiaj. Ile takich ręcznie napisanych zaproszeń można przygotować?

W 1994 roku napisałem duży artykuł do „Exitu” pod tytułem Zofia Rydet – niekwestionowana wielkość. Tam podzieliłem jej twórczość na dwie kategorie. Jedna to dokument fotograficzny i działanie na kanwie tradycji fotografii, a druga to jest odwoływanie się do sztuki modernistycznej, a potem zbliżanie się nawet do postmodernizmu, bo stosowała różnego rodzaju fragmentaryczne stosowane cytaty. Napisałem, że ta druga metoda wydaje mi się mniej ważna i w jej przypadku mogą powstawać prace zbliżające się do kiczu. Wiem, że ona to czytała i komuś powiedziała, że bardzo się zbulwersowała tym określeniem. Użyłem takiego porównania świadomie, ale z dzisiejszej perspektywy widzę, że miałem rację. Często prace właśnie postmodernistyczne, które łączą różnego rodzaju stylistyki operują różnego rodzaju materiałem, zatracając tożsamość i spójność przekazu. Np. Zofia Rydet umieszczała sfinksy i obok nich dziewczynę -  rozebraną jakby rzeczywistości polskiej, z połączeniem w tym wypadku sztuki czy kultury starożytnego Egiptu z Polską, w takim w FIAP-owskim wydaniu. To ostatecznie musi być kiczowate, nie ma innej możliwości. Chyba, że odrzucimy całkowicie perspektywę modernizmu w wydaniu Clementa Greenberga.

KWESTIA ZAKUPÓW PRAC

Zofia Rydet, kiedy wybierałem prace dla Muzeum Sztuki, rozłożyła w swym mieszkaniu wiele zdjęć. To była dość duża ilość. W ramach dozwolonych granic czasem sugerowała mi pewne wybory, mówiąc na przykład, że to była praca nagrodzona na jakimś konkursie. Wtedy to było ważne dla niektórych, dzisiaj zresztą też, bardzo wielu fotografików czy członków ZPAF-u chciało należeć czy zdobywać medale federacji FIAP. Dla mnie, ani wtedy, ani dzisiaj, nie ma to żadnego znaczenia. Te medale, dyplomy fiapowskie - to jest taka organizacja zrzeszająca tak naprawdę tylko amatorów fotografii i za określone salony dostaje się punkty, potem zbiera się medale, etc. Zofia Rydet jeszcze do tego była przekonana. Myślę, że potem już nie. Jeszcze w latach 80. XX wieku funkcjonowało takie przywiązanie do FIAP-u. Ale chciałbym podkreślić - Zofia Rydet nie była absolutnie osobą narzucającą swoje przekonania.

Czartoryska mówiła nam, że zawsze trzeba kupować początek twórczości, potem najważniejsze dokonania, żeby to nie była tylko wyizolowana, wybiórcza twórczość. Podzielam ten pogląd. Wśród zakupów był oczywiście również Zapis socjologiczny. Bardzo żałuję, że Muzeum Sztuki nie dokonało późniejszego zakupu po wystawie Zofii Rydet, w 1999 roku.  Wtedy jeszcze nie było Fundacji im. Zofii Rydet, tylko byli spadkobiercy. Namawiałem wtedy około 1999 roku dyrektora Mirosława Borusiewicza na duży zakup prac Rydet, bo to wszystko mieliśmy na miejscu, ale niestety do tego nie doszło. Muzeum Narodowe we Wrocławiu takiego zakupu, m.in. fotokolaży z serii Suita śląska, ponieważ współpracowało przy organizacji wystawy. I bardzo dobrze, że prace Rydet trafiły one do zbiorów publicznych, do bardzo znaczącej kolekcji.

INTERPRETACJA ZAPISU

W 1994 w „Exicie” opublikowałem dosyć obszerną analizę Zapisu socjologicznego. Już wtedy uważałem, i tak napisałem, że to jest jej najważniejsze dokonanie fotograficzne.  Myślę, że w interpretacji zapisu jest jeszcze wiele różnych zagadek: dlaczego naklejała po cztery zdjęcia na planszę. Dlaczego stosowała taką formę można powiedzieć pewnej takiej freskowości, tak niektórzy konceptualiści wystawiali. Rydet była w 1979 roku  w Nowym Jorku, kiedy w ICP była wystawa fotografii polskiej organizowana przez ZPAF. Wiem, że ona i Lewczyński byli w MoMA – tam cały czas jest pokazana kolekcja fotografii od XIX wieku aż do współczesności i myślę, że jakieś źródła czy inspiracje mogły się pojawić – każdy wiedział wtedy, że to jest najważniejsze muzeum. Zaraz później czy w tym samym czasie ona zaczęła robić Zapis.

Źródłem inspiracji dla tworzenia Zapisu mogły być zatem prace FSA, ze względu na swój wielki projekt, realizowany przez lata, który ma ileś tysięcy i negatywów i pozytywów. Myślę, że w MoMA mogła widzieć fragmentu z cyklu Cyganie Josefa Koudelki. W tym cyklu są właśnie takie ujęcia, że Cyganie fotografowani są na tle mieszkań, wiszą w nich różnego rodzaju obrazki religijne i siedzi na wprost, frontalnie pojedyncza osoba albo małżeństwo. Te zdjęcia formalnie są bardzo podobne do Zapisu, do czego doszedłem niedawno. Oczywiście nie wiem czy w 1979 roku kiedy ona tam była czy wisiały one w MoMA, ale równie dobrze mogła zobaczyć jego album. Ostatecznie jest to jeden z najbardziej znanych cykli na świecie, a nawet można by powiedzieć, że nikt lepszego nie zrobił. Nikt, mimo że jest bardzo wiele prób w całej Europie (np. Tomasza Tomaszewskiego), bo to jest jedna z najtrudniejszych materii do sfotografowania.

W kilku tekstach Andrzej Różycki napisał, że tytuł Zapis socjologiczny jest zły, że to się nie powinno się tak go nazywać. I tytuł  zaproponowała Czartoryska, a Rydet go przyjęła. Tylko Andrzej Różycki powinien pamiętać, że styl gotycki nie stworzyli Goci. Najwyraźniej ta nazwa pasowała Zofii Rydet, bo gdyby nie pasowała to by ją zmieniła w którymś momencie. Czasami tak bywa, pamiętam, że prace Josepha Beuysa na przykład na początku nosiły jakiś tytuł, jako projekty, a kiedy on je zrealizował zmieniał trochę tytuł, to jest normalna rzecz. W tym wypadku na pewno to odpowiadało Zofii Rydet, bo inaczej powiedziałaby to na jakimś sympozjum albo wręcz zmieniłaby tytuł. Tak jak wiemy się nie stało. Poza tym był referat Krzysztofa Pijarskiego na sympozjum w MSN w Warszawie w czasie wystawy Rydet w 2016 roku, gdzie udowodnił, że prace Rydet przynależały do ówczesnego „systemu” najlepszych badań socjologicznych.

Trzeba pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego „wyprowadziła” kilka mniejszych cykli: Obecność, Okna, Mit fotografii. Mnie się podoba, że w jej przypadku te cykle są konsekwentne i autentyczne, także w kontekście np. religijności. To nie była religijność, która by się narzucała, epatowała albo była czymś sztucznym. To według mnie było to autentyczne zjawisko psychologiczne, tak to interpretuję. Artystka była osobą religijną i uważała, że jej wypowiedź w dużej mierze powinna podejmować problem zbliżani się do bram śmierci. Widać to tekście, który  pod koniec życia napisała o fotografii który był wydrukowany właśnie po raz pierwszy w katalogu w Muzeum w Gliwicach 1995 i potem w Muzeum Sztuki w Łodzi w 1999.  O tym też mówiła przekonująco w filmie Andrzeja Różyckiego, że fotografia ma pomagać w przejściu do innego świata czy do innej rzeczywistości. To jest oczywiście przekonanie, które można łączyć z dziewiętnastowieczną funkcją fotografii. Należy też łączyć z zasadniczą funkcją sztuki od paleolitu do XIX wieku, wedle której sztuka miała być ars moriendi, przygotowaniem do dobrej, odpowiedniej śmierci. Myślę, że Rydet to w bardzo ciekawy artystyczny sposób przedstawiła. Ale jest zawarty także w tym gigantycznym cyklu element modernistyczny. To nie jest fotografia tradycyjna, pomimo odwołania do dokumentu fotograficznego i do tej tradycji, to jednak na Zapis socjologiczny patrzymy jak na zjawisko z zakresu nowoczesności. Ostatecznie nie sięgała do Bułhaka i do piktorializmu, tylko właśnie korzystała z takiego nowoczesnego języka, adoptując go do własnych celów artystycznych. Brak tego tradycyjnego szlifu niektórym przeszkadzał. Rozmawiałem na przykład kiedyś z Jerzym Olkiem, który nie cenił jej twórczości, bo uważał, że odbitki jej są złej jakości technicznej. Napisał też kiedyś o tym. Ma takie prawo, ale pewnie zazdrości jej wciąż rosnącego prestiżu artystycznego. Miałem chyba 1999 roku możliwość po jej śmierci przeglądania w Rabce, wraz z Adamem Sobotą, całego archiwum fotograficznego. Było to kilka tysięcy prac, trudno powiedzieć nawet ile? Jeżeli część odbitek nie spełnia warunków bardzo dobrej technicznie fotografii, to dla mnie jednak jest to kryterium trzeciorzędne. W tym zespole prac, który oglądałem, były też wyśmienite odbitki. Nawet do pewnego czasu było to tajemnicą, ale ona w pewnym momencie dawała negatywy i wybrani fotografowie robili z nich odbitki, co jest normalną, choć nie częstą w Polsce metodą. I do tej chwili  tak się postępuje.

RELIGIJNOŚĆ

Myślę, że jej religijność połączona jest z poszukiwaniem jakiejś prawdy o człowieku. Nie chodziło tylko o samą religijność. Były inne pytania: czym jest starość, jak wygląda starość, jak wygląda bieda? Bardzo istotne, bez ostatecznej odpowiedzi. Ona wierzyła w to i jestem o tym przekonany, że te fotografie, utrwalenie tego na negatywie, a potem na pozytywnie spowodują…ocalenie człowieka. Wytwarza się również jakaś energia, o tym też wspominała w filmie Różyckiego. Wszystko poprzez akt fotograficzny ma się zamienić w pomoc dla tych ludzi. Czyli, jest to  humanizm kryjący się za tą fotografią. Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach uprawiać twórczość religijną. Adam Bujak na przykład, który w latach 60. i na początku 70. XX wieku miał świetne cykle religijne, moim zdaniem, gdzieś się zupełnie zagubił. Natomiast praktycznie wszystkie zdjęcia Zofii Rydet o charakterze religijnym i te z Zapisu socjologicznego bronię się i są bardzo interesujące.

Myślę, że takim bardzo ważnym momentem dla religijności Zofii Rydet jest to kiedy na wystawie w Poznaniu Polska fotografia intermedialna, gdzie dużo było prac konceptualnych, a ona pokazała tam Obecność, czyli przestrzenną formę, zrobioną na wzór czy w nawiązaniu do ołtarza gotyckiego z wizerunkiem Jana Pawła II. To dla mnie to była odwaga. Co ciekawe, parę lat temu tą samą pracę pokazano w Mocaku w Krakowie na wystawie, która miała krytykować papieża. Zwrócono na to uwagę w recenzji w „Arteonie”, bo tak się nie powinno robić – użyto pracy historycznej przeciwko artyście wbrew jego intencji. Oczywiście muzea mają prawo do tego typu działań, tylko należy być bardzo ostrożnym. Szczególnie, jeżeli jest to muzeum państwowe, jeżeli dodatkowo robi się to jeszcze w Krakowie To dla mnie jako aktywnego krytyka sztuki było to dziwne doświadczenie. Oczywiście negatywne, nie cenie takich dokonań. Dawniej nie było takich praktyk kuratorskich.

Zofia Rydet zrezygnowała z wystawy w Zachęcie, która była projektowana chyba na 1982-3. I była to jej decyzja patriotyczno-polityczna. Można dodać, ze brała udział we wszystkich najważniejszych wystawach Janusza Boguckiego. Napisałem duże opracowanie dla IPN-u Polska fotografia niezależna 1976-89 (Warszawa 2014) i tam dużą część zajmuje właśnie twórczość Zofii Rydet, jako bardzo istotny przejaw niezależności. Było to środowisko inwigilowane przez SB i oczywiście zdarzały się: aresztowania oraz pobicia.

INSPIRACJE

Co ciekawe, ona mieszkała w tym samym mieście, co Jerzy Lewczyński, ale często nie zgadzali się koncepcyjnie. Lewczyński wielokrotnie mi o tym mówił, że prywatnie z nią dyskutował, czy nawet kłócił się na temat powinności czy funkcji fotografii. Ich postawy były odmienne i myślenie o fotografii też, ale pomagał jej. Pamiętam, że wielokrotnie za rękę ją trzymał, pomagał wchodzić, etc.

Pamiętam z dokumentacji fotograficznej, że była ona obecna w Toruniu na 25-lecie grupy Zero-61. Była też na wystawie w Starej Kuźni w 1968, i już wtedy znała Andrzeja Różyckiego. Myślę, że  od tego momentu  zaczął się wpływ Zofii Rydet na Andrzeja Różyckiego. Miała wystawę w Toruniu w 1968. Także Zero-61 było dla niej chyba interesujące, jeżeli pojechała na wystawę w Starej Kuźni. Myślę również, że to był to jeden z najważniejszych impulsów dla Andrzeja Różyckiego, który mu wskazał drogę artystyczną.

Zofia Rydet była także w bardzo dobrych kontaktach z Beksińskim. On bywał  nawet u niej na imieninach w Gliwicach w końcu lat 50., czytałem w korespondencji jak sobie wspominali miłe rozmowy. Sądzę, że coś Zofia Rydet w portrecie już w latach 60. mogła zaczerpnąć od Beksińskiego, który był bardzo inspirującą osobowością. Nikt w tym czasie poza Dłubakiem nie miał takiego przygotowania intelektualnego do fotografii i sztuki generalnie, jak właśnie Beksiński. Na pewno wpłynął on intelektualnie i na Lewczyńskiego, Schlabsa i na pewno na Rydet. Zapewne to środowisko również inspirował Alfred Ligocki, ponieważ był on bardzo mocno związany z Gliwickim Towarzystwem Fotograficznym. Napisał m.in. książkę Czy istnieje fotografia socjologiczna. No i myślę, że Czartoryska miała swój udział w kształtowaniu postawy Rydet i całego GTF-u. Wiem, że jeździła do Gliwic, do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego na spotkania i dyskusje.

Zofia Rydet pokazywała mi jak ja byłem u niej w domu swoje zdjęcie, które ona wykonała w Lwowie w latach 30. i mówiła mi, „ja już fotografowałam w latach 30.”, to było zdjęcie dziecka. Ważne też by było ujawnienie inspiracji fotografiami jej brata Tadeusza. Są negatywy, są nawet odbitki, ale nikt tego no nie opracował w sensie wystawy, tekstu krytycznego jak to wyglądało w całości twórczość Tadeusza Rydeta. Zofia Rydet kiedyś podarowała mi dwie pocztówki z hucułami Tadeusza Rydeta, wydrukowane w czasie II wojny na podstawie fotografii z. Zofia Rydet. Pamiętam miała bardzo duże przekonanie, co do wartości artystycznej tych prac, nawet mnie namawiała żebym coś napisał czy zainteresował się jego fotografiami jeszcze w latach 80. To na pewno jest jeden z kluczy do zrozumienia jej twórczości, to była dla niej najbliższa inspiracja fotograficzna.

LOSY TWÓRCZOŚCI ZOFII RYDET

Wiem, że po jej śmierci, to mi mówili znajomi z Katowic, że bardzo dużo rzeczy niestety wylądowało na śmietniku i dużo rzeczy od razu było rozprzedawane książki. Lewczyński mi opowiadał, że dosłownie ze śmietnika wyciągali jakieś cenne rzeczy. Jest ona tak ważną postacią, że w Muzeum w Gliwicach powinna mieć pokój i w zasadzie jej mieszkanie powinno być zrekonstruowane. Prawdopodobnie dla Gliwic ona i Lewczyński są najważniejszymi artystami w całym XX-tym wieku.

Wydaje mi się w ogólnym sensie, obok Jerzego Lewczyńskiego Zofia Rydet, jest osobą najsilniej oddziałującą na najnowszą fotografię polską. Jest to bardzo ważne dziedzictwo, trzeba natomiast pamiętać, że Zofia Rydet z Zapisu socjologicznego wyprowadziła ileś mniejszych cykli Obecność, Okna, Mit fotografii i dla mnie na tym polega jej wielkość. Natomiast fotografowie, którzy odwołują się do Zofii Rydet czynią to w sposób jednowymiarowy. Z jednej strony bardzo się cieszę, że ona oddziałuje na młodych ludzi, ale z drugiej strony muszą oni pamiętać, że nie należy tego sposobu fotografowania wiernie powtarzać tylko trzeba coś dodać, o sobie, o swojej generacji, o wiosce, o społeczności, w jakiej się mieszka, bo na tym to powinno polegać. Myślę, że w setkach, a może w tysiącach osób można by było znaleźć nawiązanie do Zofii Rydet. Najciekawsze w tym względzie dla mnie zdjęcia Krzysztofa Ligęzy (wystawa Axis mundi: kapliczki i krzyże przydrożne z 2018 roku), którego twórczość pokazałem w 2017 roku na festiwalu fotografii w Białymstoku.

Zofia Rydet zrobiła to, co chciała zrobić. Nie skończyła swego dzieła. Ona pewnie byłaby bardzo zdziwiona, że doszło do takiego wielkiego zainteresowania jej osobą, bo myślę, że to zainteresowanie będzie narastało i jak to jak najbardziej słuszne. Natomiast od inwencji fotografów będzie zależało jak się odniosą do tego ogromnego dziedzictwa.

Zapis wideo przeprowadzony w domu K. Jureckiego. Pytania zadawali Karol Jóźwiak i Tomasz Ferenc. Poprawiony w 2022 roku.

P.S. [2022] Po wystawie w Japonii z 2006, która odbyła się w Tokio i Nigacie pt XX wiek w fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi,  jeden z jej kuratorów - Hitoyasu Kimura - zaproponował zakup prac Rydet do kolekcji  The Shoto Museum of Art w Nigacie. Na pokazie w Japonii pokazno siedem prac Rydet. Zakup został zrealizowany w 2007 roku w Krakowie przy moim udziale oraz pań Marii Sokół-Augustyńskiej i Zofii Augustyńskiej-Martyniak. Kilkanaście prac Rydet znalazło się w zbiorach, jako najbardziej wartościowe zdaniem japońskiego muzeum, ze współczesnej fotografii polskiej, jako forma pamięci o Polsce i fotografii polskiej, a także samej ekspozycji, która była największą prezentacją fotografii polskiej w XXI wieku na świecie.







środa, 22 grudnia 2021

Promocja książki Krzysztofa Jureckiego, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, 13.10.2021, godz. 18

Dyskusja w CSW w Warszawie nt. mojej książki Kontynuatorzy tradycji wielkiej Awangardy w fotografii polskiej lat 50. XX wieku (Muzeum w Gliwicach, 2020, s. 272)

Spotkanie promocyjne, w którym udział wzięli: Marcel Skierski (prowadzący dyskusję w zastępstwie dyrektora Piotra Bernatowicza), Henryk Kuś i Krzysztof Jurecki, być może rzuciło nowe światło na aspekty nowoczesności i działań artystycznych Beksińskiego, Lewczyńskiego i Schlabsa. Długą dyskusję prowadziliśmy głównie o ich aktywności. Rozmawialiśmy w różnych kontekstach historycznych o mojej książce, która jest moim najważniejszym dokonaniem i podsumowaniem badań z lat 1985-1998, rozpoczętych jeszcze w Muzeum Sztuki w Łodzi, kontynuowanych na studiach doktoranckich w IS PAN (1990-1993). Od 2009 powróciłem do pisania doktoratu, intensyfikując pracę przed jego obroną w 2017 roku. 

Dr Henryk Kuś jest jednym z najciekawszych polskich krytyków sztuki/filozofów od wielu lat zajmującym się historią fotografii. Jest także członkiem ZPAF-u, tworząc w zakresie fotografii rozszerzonej o tradycji konceptualnej. Bardzo cenię jego refleksję o sztuce.

Polecam także wnikliwą recenzję mojej książki autorstwa Marka Janczyka pt. Rozumienie nowoczesności. Wokół książki Krzysztofa Jureckiego pt. Kontynuatorzy tradycji wielkiej awangardy w fotografii polskiej w drugiej połowie lat 50. XX wieku ("Aspiracje" 2020-2021, nr 62-63,  s. 133-137).


Cały artykuł można przeczytać na stronie ASP w Warszawie https://wydawnictwo.asp.waw.pl/wp-content/uploads/sites/11/2021/04/aspiracje_nr62-63.pdf. 

Polecam także recenzję o książce dra Adama Soboty zamieszczoną w "Obiegu", którym współpracowałem głównie w latach 90. XX wieku. 

PS. Kilka dni temu przeczytałem na stronie UŚ w Katowicach, że na początku września 2021 zmarł w Luksemburgu Wiesław Hudon (ur. 1943), z którym od 1987 roku wielokrotnie współpracowałem. Był indywidualnością w sztuce polskiej. Prywatnie zrównoważony i spokojny wobec życia. Ostatni raz widzieliśmy się w Łodzi w październiku 2018 roku Jego biogram na Facebooku przypomniało Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze (Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze – posty | Facebook), zapominając, że najważniejsza Jego wystawa w Polsce, wraz z publikacją dużego katalogu, odbyła się w Muzeum Sztuki w Łodzi w 2004 roku pt. Wiesław Hudon. Artysta w podróży. Ekspozycja wyjaśniała kilka okoliczności na temat początku konceptualizmu ok. 1970 roku.

wtorek, 21 grudnia 2021

Wystawa Janusza Leśniaka w NCK pt. "Leśniaki. Ukryty porządek" (08.10.21-02.11.21)

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak


Wystawa Janusza Leśniaka pozostaje w mojej pamięci, ponieważ była bardzo udana i obejrzałem ją 21.10.2021 w Nowohuckim Centrum Kultury w doborowym towarzystwie: Andrzeja Różyckiego oraz Grzegorza Zygiera. Z Andrzejem przyjechaliśmy na dyskusję o wystawie Zbigniewa Łagockiego, która tego dnia odbyła się w Mangdze. Brali w niej udział także: Marek Janczyk i Adam Sobota, a  uczestnikami dyskusji byli m.in.: Zbigniew Zegan, Marek Janiak, Janusz Leśniak oraz kuratorka pokazu Maria Pyrlik. Janusz Leśniak mówił o ukrytym porządku wszechświata powołując się na książkę Davida Bohma pod tym samym tytułem. Ja też uważam, że taki porządek istnieje. Tylko czy jest on jedyny?

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Dlaczego ekspozycja w NCK była udana? Autor od lat 90. XX wieku konsekwentnie pracuje nad fotografiami z własnym cieniem, początkowo czarno-białym, potem od lat 90. w kolorze. Następnie dodał aspekt ruchu. Oczywiście jego koncepcję można porównać z podobną słynnego Amerykanina Lee Friedlandera czy niektórymi pracami z zakresu fotosyntezy Krzysztofa Pruszkowskiego czy Staszka Wosia, który ideowo jest najbliższym mu artystą. Woś poszukiwał także "ukrytego porządku". W swych wyrafinowanych fotografiach dokonywał manualnych interwencji, czarując materię odbitki, nadając jej znamion sakralności o najwyższej randze.

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Jaki jest wymiar "ukrytego porządku"? Medytacyjny, duchowy, pokazujący jedność wszystkiego, która została zaprojektowana przez "wyższą świadomość". Nie chcę pisać za Janusza o tym, jak on to interpretuje, ale oczywiście to wiem z naszych rozmów jakie prowadzimy od 1987 roku, wizyt w jego domu, z Jego duchowego spokoju i optymistycznego stosunku do życia. Był czas kiedy poszukiwał w swych pracach ochraniającej mandorli (buddyjskiej mandali). Teraz z sukcesem poszukuje, jak sądzę, "oka opatrzności".

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

W  "leśniakach" od samego początku uzyskuje niesamowite efekty wizualne, panuje nad formą w doskonały sposób. Wyraz tych 40 prac wydrukowanych w dużym formacie pokazuje czym jest natura, ruch i jedność wszystkiego - podstawowa idea wszechświata. Zachwyca i zastanawia panowaniem nad kolorem. W zasadzie można powiedzieć, że maluje aparatem fotograficznym. Jestem pełen podziwu dla Jego koncepcji artystycznej i kolejnej udanej wystawy, a widziałem ich kilka. 

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Jest to jedno z najważniejszych dokonań polskiej fotografii od końca XX wieku do chwili obecnej. Czy znajdzie swe miejsce w historii fotografii? Czy znajdzie się kontynuator tej idei? Zobaczymy, choć bardzo bym tego pragnął, ponieważ autor wskazuje, że fotografia może być, tak jak w koncepcji A. Różyckiego, środkiem do komunikacji z wyższego rodzaju rzeczywistością a nie tylko grą w konteksty, której efektem jest najczęściej banał i powszedniość, czy krótkotrwałe uznanie. 

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Leśniaki. Ukryty porządek, fot. J. Leśniak

Andrzej Różycki i Grzegorz Zygier, fot. K. Jurecki