Szukaj na tym blogu

wtorek, 23 sierpnia 2011

Wspomnienie o Andrzeju Urbanowiczu (1938-2011)

Andrzej Urbanowicz był dla mnie bardzo ważnym artystą - niepokornym, poszukującym duchowości w neognozie i buddyzmie, związanej z uniwersalną prawdą o świecie. Każda rozmowa z nim była niesłychanym przeżyciem, każde Jego zdanie miało moc i siłę wyrazu. Miał w sobie coś z guru, choć w kwestii chrześcijaństwa się z Nim nie zgadzałem. W grudniu 2010 na prośbę Andrzeja napisałem krótki tekst o naszej znajomości w związku z przygotowywaną publikacją. Mieliśmy się spotkać w czerwcu 2011...  Jak na razie jest artystą niedocenionym, ale jestem przekonany, że się to zmieni, gdyż stworzył wokół siebie nie tylko środowiskowo artystyczne, ale malował wyjątkowe obrazy od lat 60.

Żegnaj Przyjacielu! Twoja sztuka będzie wieczna, Twoja duchowość także.

Kwadrat Saturna, 1999, olej na płycie pilśniowej, 70x70 cm



O Andrzeju i jego sztuce

Andrzeja Urbanowicza poznałem … nie pamiętam dokładnie w jaki sposób. Co dziwne wydaje mi, że odbyło się to bardzo dawno, choć faktycznie miało to miejsce z wraz  przygotowywaniem wystawy  Katowicki underground artystyczny po 1953 roku (2003). Do jej części fotograficznej zaprosił mnie prof. Janusz Zagrodzki, główny kurator tego udanego i potrzebnego pokazu. Czas, który jest pojęciem tak naprawdę względnym, jeśli nie podejrzanym, w moim życiu bardzo przyśpieszył po czterdziestym roku życia. Czy jest to smutne? Być może, ale zacierają się szybciej horyzonty wielu zdarzeń czy spotkań. 

1. Nasze relacje z Andrzejem
Nasza współpraca przy organizacji wystawy o undergundzie udała się. Nie było żadnych problemów czy spięć. Przy okazji poznałem także Stasia Rukszę, który pracował w BWA. Następnie razem współpracowaliśmy przy bardzo dużej ekspozycji Jerzego Lewczyńskiego, który wielokrotnie już w latach 80. i 90. opowiadał mi o niezwykłej postaci Andrzeja – jego happeningach czy magii, wobec której Jurek nie wiedział, jak ma się ustosunkować. Nie mówiąc już o Zofii Rydet (z. 1997), która zdecydowanie bardziej podatna była na tego typu zabiegi hapeningowo-artystyczne, choć zdaję sobie sprawy z nieadekwatności tego określenia. Jerzy Lewczyński – wybitny polski artysta-fotograf - wielokrotnie potwierdzał i przyznawał wpływu filozofii bycia i twórczości Andrzeja. Niewielu artystów stać, aby przyznawać się do takich zależności, które tak naprawdę nie są niczym brzemiennym czy złym. Świadczą o zwykłej przyzwoitości określonego twórcy. Lewczyński też jest dla mnie autorytetem.

Pamiętam także nasz wspólny udział: Andrzeja, Jurka, także Adama Soboty na sesji teoretycznej o twórczości Beksińskiego w BWA Bielsu-Białej przy okazji jego wystawy fotograficznej tego ostatniego ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Pamiętam, jak Andrzej opowiadał o sile energetycznej czy duchowej rysunków Beksińskiego, które po przywiezieniu do Katowic w 1977 roku i ich rozpakowaniu spowodowały Jego niesamowity ból głowy. Mówił „ten ból pamiętam do tej pory”.

Andrzej zaprosił mnie także, abym dwukrotnie zaprezentował katowickiej publiczności swoje przemyślenia o fotografii. Raz mówiłem o fotografii surrealistycznej i znaczeniu w niej Hansa Bellmera, drugim razem przy okazji otwarcia drugiej wystawy Bellmera, co było wielkim wydarzeniem w skali całego kraju mówiłem o znaczeniu artysty i poszukiwaniu „pisma ciała”. Drugi z tekstów opublikowałem w książce Oblicza fotografii (Września, 2009).

2. Pracownia na ul. Piastowskiej
Bardzo cenię sobie rozmowy z Andrzejem. Jest bardzo świadomy tego, co tworzy, wnika w atmosferę swych prac niczym dawny alchemik poszukujący złota. Pamiętam nasze dyskusje na temat surrealizmu, sztuki gejowskiej, którą poznał w Nowym Jorku czy galerii Krzywe Koło. Andrzej dla mnie autorytetem w sprawach artystycznych, lubię z nim rozmawiać. Żałuję tylko, że nie wytrwał w buddyzmie, który uprawiał i współtworzył w Polsce na początku lat 70., gdyż to mogłoby go zbliżyć do poznania i zrozumienia świata, a jestem pewien, że poprzez religię, w mniejszym stopniu filozofię i sztukę można to uczynić sposób mniej lub bardziej doskonały, choć nigdy wpełni doskonały. Oczywiście wpływ buddyzmu był wielokrotnie interpretowany w kilku tekstach o Jego twórczości.
Czy pracownia jest tylko miejscem pracy? Pytanie banale. Odpowiedź brzmi nie! Jest i przez lata było, o czym też wielokrotnie pisano, miejscem, gdzie przyjeżdżali lub bywali czołowi czy wybitni intelektualiści polscy. Cenna jest biblioteka składająca się tysięcy książek i katalogów. Pewnie równie interesująca jest korespondencja.

Ale najważniejsze są prace Andrzeja tworzone od końca lat 50. Pamiętam do dziś obraz o dużym formacie, jaki pokazywany był na początku lat 60. w Krzywym Kole Mariana Bogusza. Równie dobrze pamiętam test, w którym udało się artyście wyjść poza ograniczenia konstruktywizmu Władysława Strzemińskiego poprzez powrót do ikony i poglądów filozoficzno-estetycznych św. Dionizego Aeropagity. Szkoda, że tego nie potrafił „pociągnąć” dalej, gdyż wydaje mi się, że ten problem jest w dalszym ciągu do rozwiązania. 

Ale przyszli historycy Jego tak ważnej dla mnie twórczości będą mieli problemy z interpretacją. W którym momencie buddyjskie symbole i znaki, a także wcześniejsze alchemiczne przestają znaczyć i stają się „znaczeniem pozbawionym znaczenia”, jak to miało miejsce w dojrzałej i późnej twórczości wspomnianego już Beksińskiego. Czy jest to już forma wyzuta znaczenia? Czy jest ona tylko ornamentem, ale wiemy też że sam ornament także może być znaczący, aby przywołać jego przejawy antyczne – groteskę czy manierystyczne – tzw. rollwerk.

4 komentarze:

taom pisze...

Być może do pytania: "W którym momencie buddyjskie symbole i znaki, a także wcześniejsze alchemiczne przestają znaczyć i stają się „znaczeniem pozbawionym znaczenia” [...]"
- warto zadać pytanie pomocnicze: Co sprawia, od jakiego momentu rysunek, forma, s z k i e l e t - zaczyna znaczyć, zaczyna nieść sobą moc?

Krzysztof_Jurecki pisze...

Taki moment w każdej "prawdziwej" twórczości istnieje, że forma niesie ze sobą różnorodną, choć najczęściej religijną lub egzystencjalną moc!Np. u materialisty J.P. Sartre'a też ją odnajdziemy, podobnie jak w większości prac W. Strzemińskiego.

Joanna Turek pisze...

"Czy jest to już forma wyzuta ze znaczenia? Czy jest ona tylko ornamentem, ale wiemy też że sam ornament także może być znaczący (...)" W moim odczuciu nie można uciec przed znaczeniem - jesteśmy na nie skazani. Co do egzystencjalnej mocy, o której Pan wspomina. "Kwadrat Saturna" działa na mnie magnetycznie. Mogę się weń wpatrywać bez końca.

W Pana wzruszającym i szczerym "Wspomnieniu" o Andrzeju Urbanowiczu tylko jedno sformułowanie mi nie odpowiada. Powinno być: Do zobaczenia Przyjacielu! Czymkolwiek będziemy po śmierci i gdziekolwiek wówczas będziemy - to będziemy tam "razem". Kiedy jestem w radosnym nastroju, to wyobrażam sobie żółte światło i chmarę fotonów, a kiedy dopada mnie przygnębienie, to widzę pochłaniającą wszystko czarną dziurę, ale nawet tam bliskość innych jest w jakimś sensie pocieszeniem... W każdym razie dla mnie nim jest.

Ciekawe jest Pana spostrzeżenie na temat religii, filozofii i sztuki. Dla mnie każda z tych trzech ścieżek może doprowadzić do tego samego celu. Ja nie stawiam religii wyżej, chociaż Ci, którzy tą ścieżką podążają są o wiele szczęśliwsi od pozostałych i rzadziej błądzą.

Krzysztof_Jurecki pisze...

Tak "Kwadrat Saturna" posiada moc - zgoda. Także dziękuję za zdanie " Do zobaczenia Przyjacielu!", bo jest bardziej optymistyczne i z nadzieją na przyszłe spotkanie. Religia ma oczywiście więcej możliwości, niż sztuka. Pisał o tym bardzo kompetentnie i Stefan Morawski i przede wszystkim Wiesław Juszczak.