(Manekiny - jeden z najważniejszych rekwizytów młodopolskich, którego siła trwa nadal)
Jest to wystawa towarzysząca ekspozycji pt. Bruno Schulz. Rzeczywistość przesunięta, która na nowo próbuje reinterpretować wybitną twórczość prozatorską i rysunkowo-graficzną z okresu międzywojennego, artysty z ówczesnego marginesu, z dziś z samego centrum.
Kim jest zaś fotograf Krzysztof Miszułowicz? Przytoczymy kilka zdań ze strony Muzeum Literatury, gdzie znajduje się jego bardzo kompetentny biogram twórczy: "Krzysztof Miszułowicz pierwsze poważne spotkanie z fotografią przeżył w latach 60. w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym pod kierunkiem mentora polskiej fotografiki Witolda Dederki. Nie zdecydował się wówczas na zawodowstwo, skończył psychologię na UW. Od dziesięciu lat znowu czynnie uprawia fotografię, która nie jest dla niego tylko sztuką, nie jest również bezosobową dokumentacją, jest raczej sposobem subiektywnej percepcji i rejestracji rzeczywistości, której Miszułowicz przygląda się uważnie, z pełnym wątpliwości, sceptycznym zainteresowaniem. Nie stawia ostrych tez, sam nie do końca pewny, cały czas tropi i próbuje uchwycić te drobne chwile, w których materia dotyka transcendencji, gdy gest, grymas czy cień powodują, że zdjęcie wyrywa rzeczywistości odprysk prawdy. Śledzi uważnie codzienność i szuka odpowiedzi na niesprecyzowane jednoznacznie pytania.
(Przenikanie się światów, tylko który z nich jest prawdziwy?)
Zafascynowany „innością” prawosławia odwiedził i uwiecznił na kliszy prawie wszystkie monastery w Polsce, poznał ich mieszkańców, brał udział w nabożeństwach, towarzyszył pielgrzymom na św. Górę Grabarkę, wielokrotnie spędzał z mnichami święta Epifanii i Wielkiej Nocy. Wiele jego prac było pokazywanych w kraju i zagranicą na wystawach poświęconych polskiemu prawosławiu, wielokrotnie były reprodukowane w „Przeglądzie Prawosławnym”. Stworzył również wspaniały cykl zdjęć przedstawiających cmentarz żydowski na warszawskiej Woli. Między innymi dzięki tej fascynacji, powrócił po latach do prozy Schulza, która — jak mówił — przy pierwszym podejściu drażniła go. To drugie spotkanie okazało się jednak niezwykle owocne."
(Erotyzm reklam, które działają swą zmysłowością, nie zaś poziomem artystycznym, który przestał być istotny)
Na podobny pomysł konfrontowania nowej i zmiennej rzeczywistości przesiąkniętego erotyzmem miasta z oniryczną i równie erotyczną wizją "wpadł" także kilka lat temu Tomasz Sobieraj, ale były to zupełnie inne realizacje, która mona znaleźć na jego stronie, którą przy okazji polecam: http://www.sobieraj.art.pl/component/option,com_zoom/Itemid,2/catid,9/lang,pl/
Fotografia uliczna w wydaniu Miszułowicza jest wszechstronna, co wynika w umiejętnego "bycia" na ul. Chmielnej w Warszawie, jak także wczytaniu się w literaturę Schulza, która stała się dla niego niezwykłą podnietą twórczą. Powstaje istotne pytanie, czy warszawski fotograf dodał coś do wizji twórcy z Drohobycza. W warstwie obrazowej stworzył nową jakość, ale o zupełnie innej wartości artystycznej.... Jego wizja wizja jest także erotyczna, ale wykorzystuje świadomie efekt kontrastowania ruchu, form abstrakcyjnych z erotycznymi, także ważną rolę spełnia kontrast beli i czerni. Czynił to świadomie, tak aby wizja była także nierealna albo super realna.
(Zdjęcie, które z pewnością bardzo podobałoby się Schulzowi. Może także znalazłoby się na okładce jego słynnej książki?)
(Napisy też odgrywają swą rolę! Wiedział o tym już Atget i Weegee)
W warstwie fotograficznej, gdyż ona jest tu najważniejsza dostrzegam tu "ślady" Cartier-Bressona, ale także niemieckiej "fotografii subiektywnej" i Joela Meyerowitza, który nadał fotografii ulicznej nowego znaczenia. Krzysztof nie jest fotografem "topowym", jak np. Tadeusz Rolke, ale także z określoną wizją, która powoli rozwijana jest przez lata. Miejmy nadzieję, ze to spostrzeganie świata będzie mogło zaistnieć na dużej wystawie retrospektywnej. Wtedy zobaczymy, czy jego całe widzenie jest równie interesujące, jak 70 zdjęć poświęconych Schulzowi, wśród których znajdziemy bardzo dobre portrety, sugestywne widoki niechcianej(?) Warszawy czy rewelacyjne ujecie z gołębiami, które są tyleż wdzięcznym, co trudnym, gdyż zwykle banalnym tematem.
Fotograf potwierdził znaną tezę, że nie trzeba lecieć do Nowego Jorku, aby wykonać nowe ujęcie miasta. W tym przypadku pomogła własna estetyka i proza Schulza. Efekt jest bardzo interesujący!
(Ale też można pokazać kontrast miasta i życia, a przede wszystkim jego ulotność oraz w podtekście szybkie przemijanie życia)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz