Klaus Pichler (ur. 1977) chętnie podkreśla, że nie posiada fotograficznego wykształcenia. Ale jak się okazuje ma to także swoje dobre strony i powoduje inne widzenie świata. Jest reprezentowany przez znaną w Wiedniu Anzenberger Gallery. Na swoim koncie ma już kilka prestiżowych nagród oraz udział w 2011 r. w kilkunastu ekspozycjach zbiorowych. Na Portfolio Review w Bratysławie zajął drugie miejsce. Na mojej liście był trzeci, zaraz za Milanem Burešem.
Pierwszy cykl Pichlera, który oglądałem nazywał się przewrotnie Skeletons in the closet [Trupy w szafie]. Dotyczył on modnego od pewnego czasu tematu, jakim jest odkrywanie czy ujawnienie nieznanego statusu muzeum. W tym przypadku była to najczęściej ironiczna opowieść o Naturhistorischen Museum Wien [Wiedeńskie Muzeum Historii Naturalnej], w której swym widokiem atakowały nas prehistoryczne gady, czy nieoczekiwanie siedzące na sofie w gabinecie człekokształtne postacie. Cały cykl jest nieinscenizowany, w przeciwieństwie do kolejnego, który prezentuję na blogu.
Ale cyklem, który zdecydowanie wyżej cenię jest Middle Class Utopia [Utopia średniej klasy]. Dokładnej analizie, wykonanej za pomocą inscenizacji postaci, a czasem także aparatu fotograficznego poddano teoretycznie niefotograficzny problem małych, podwiedeńskich domów, których, jak mi opowiadał autor, są dziesiątki tysięcy. Toczy się w nich, według Pichlera, wyalienowane i sztuczne życie klasy średniej. Oglądamy scenki niczym z Lokatora Romana Polańskiego, w którym rys surrealistyczny przenika się ze schizofrenią, w którą popada główny bohater. Pilcher podjął się próby trudnego tematu, a mianowicie odmitologizowania problemu, życia na tzw. na łonie natury, które ma być antidotum na zgiełk i tłum molocha, jakim jest Wiedeń. W podmiejskich domach, mieszkają starzy ludzie, którzy stali się ludzkimi fantomami, ujętymi w dziwnych przejawach życia, co nadaje pracom rysu surrealistycznego, nie zaś dokumentalnego, w tradycyjnym rozumieniu.
Fotograf nadał im bardzo wyrazisty i przede wszystkim krytyczny wyraz. Niektóre z prac, dzięki mocnemu oświetleniu, przypominają malarstwo hiperrealistyczne. I jest to hiperrealizm konkurujący z tradycją malarstwa, nie zaś jak polski, od kilku lat ilustrujący przede wszytskim karoserie starych samochodów, witryny czy opuszczone synagogi, w czym postrzegam sprzeczność, jeśli w ogóle można mówić tu o jakimś programie czy przesłaniu, charakteryzującym ukształtowanego twórcę. Z pewnością taki polski "hiperrealizm" nuży swą ograniczonością i ironicznym zadęciem oraz pewnością siebie.
Pichler, pracujący nadal nad prezentowanym cyklem, na razie kończy go sceną z basenem, wokół którego brak ludzi, czy oznak życia. Jest natomiast wszechogarniająca pustka, pozory dostatniego życia pod przykrywką wypielęgnowanego trawnika. Mamy zatem intrygującą wizję o kolejnej utopii - Arkadii, powstałej nieopodal metropolii.