Szukaj na tym blogu

czwartek, 31 maja 2012

SŁAWOMIR MARZEC „GENESIS JAKO WSZYSTKO" (CENTRUM RZEŹBY POLSKIEJ W OROŃSKU , 19.05 -10.06.12)

Genesis , fot. S. Marzec

Proszę o wnikliwe przeczytanie mądrego tekstu Sławomira Marca Genesis jako wszystko, który wpisuje się w teorię sztuki uprawianej przez lubelskiego artystę, także w wystawę w warszawskiej galerii Foksal. Następnie zaznajomienie się z wystawą w Orońsku, której kuratorem jest Mariusz Knorowski. Nie możemy usłyszeć wdzięku ze słuchawek. Ale nie jest to najważniejsze. Ważną częścią wystawy są grafiki, które wpisują się w historię i tradycję abstrakcji geometrycznej, sięgającej Platona i Artystotelesa. Nie jest to wizja postmodernistyczna, lecz zracjonalizowana w duchu Malewicza i Strzemińskiego, czy jego współczesnych kontynuatorów, jak np. Julian Raczko. A chaotyczne napisy wykonane szybko na podłodze? Są codziennym "bytem bycia", tym razem oczywiście według tradycji Romana Opałki. 

Przede wszystkim zapamiętam tą wystawę ze względu na jej przesłanie i tekst teoretyczny, gdyż myśl teoretyczna w dalszym ciągu jest jednym z warunków do powstania sztuki, w mniejszym  stopniu posztuki, w której reguły są zmienne, arbitralne lub wydaje się, że ich po prostu nie ma! Ale być może nie ma już posztuki. albo jest nieistotna, gdyż wszystko wolno i "wszystko jest sztuką" (koncepcja Grzegorza Dziamskiego).

Genesis , fot. S. Marzec

Genesis , fot. S. Marzec


"Czym dzisiaj jest Genesis - mitem założycielskim, wyzwaniem dla współczesnej wyobraźni, czy potwierdzeniem… performatywnego charakteru realności? A kwestii tej nie należy bynajmniej sytuować w kontekście jałowego sporu ewolucjonistów z kreacjonistami.

Nasze pytania o sens i wartość formułowane są w świecie, który zdaje się być na nie obojętny. Genesis nie tyle opowiada jak powstał świat, ale jest narracja, a może tylko obietnicą, nadzieją, w świetle której świat może stać się sensowny i wartościowy. Genesis to raczej pojawienie się określonej formy świadomości i wyobraźni.

Genesis interpretowano w przeróżny sposób: jako zestaw nieredukowlanych sprzeczności stanowiących energię różnicowania, jako - paradoksalne - unieważnienie Kresu, czy jako objawienie radykalnej zewnętrzności. U Rosenweiga  Bóg w stworzeniu nie daje innego daru poza sobą samym, a u Simon Weil wręcz stworzenie świata to stworzenie miłości. Oczywiście wypada wspomnieć też i świeckie próby tworzenia „nowego człowieka i nowego świata” w ogniach krematoriów albo w mrozach gułagów.

Moje „Genesis” to przede wszystkim sytuacja refleksji nad ideą doświadczenia, może już nie tyle doświadcznia źródłowego, czy bezpośredniego, ale formatywnego lub optymalnego. Realizacja ta oparta jest na odwróceniu procesu, to nie Słowo kreuje Formy, lecz tekst Księgi Genesis wpisany zostaje w logikę i żywioł wizualności. Tekst poddany jest dzisiejszym uniwersalizacjom, czyli basic English i standardowej powierzchni 100 x 70 cm. Powstające na tej bazie grafiki są dość schematyczne, bo i przecież powtarzają archetypy widzialności – podziału, przeciwstawiania, sekwencjonowania, rytmizowania, proporcjonowania etc. W przypadku Genesis nie ma raczej miejsca na oryginalność.

Bardzo ważny jest tu kontekst miejsca, galerii która była kaplicą; przestrzeń zdesakralizowana. Ponadto zaadaptowany został fragment poprzedniej wystawy, czyli wielka biała płyta zasłaniająca były ołtarz, która zmienia wszak swój charakter poprzez dodanie bocznych zasłon z białego płótna. Nie tyle więc unieważnia daną przestrzeń, co jedynie czyni ją nieobecną, a raczej ujawnia jej nieobecność. To subtelna, ale zasadnicza różnica. Sposób powieszenie siedmiu grafik poświęconych siedmiu Dniom Stworzenia powtarza ten układ (i pęknięcie) przestrzeni – ostatnia z nich, będąca wypadkową tekstu i obrazu drogi, wisi nie „w powietrzu”, ale na tej nowej ścianie.

Instalacji towarzyszy zapis czytania Księgi Genesis, który jest stukrotnie zwolniony (napotkałem gdzieś informację, że w czasach biblijnych przepływ informacji był… sto razy wolniejszy). Brzmienie to przypomina ultradźwięki kosmosu, i bezpośrednio aktywizuje podświadomość. Kontrowane jest to słuchawkami wpiętymi w ciszę (?) ścian.   

Na podłodze napisane są kredą daty z mojego życia – rejestr przypadkowych dni, których nie pamiętam, ale których wagi przecież właściwie rozstrzygnąć nie potrafię (np. według Louisa Lavelle czas ogranicza naszą obecność; to czas i przestrzeń są nośnikami nieobecności). Ta niewspółmierność siedmiu dni sprzed kalendarza i „nieważnych” dni jednostkowej biografii to kolejne pęknięcie, kolejna rysa kreująca przestrzeń tej wystawy."      

Sławomir Marzec   


Genesis , fot. S. Marzec

Genesis , fot. S. Marzec


piątek, 25 maja 2012

11 Ogólnopolski Konkurs Fotograficzny Portret (Koło, wernisaż 18.05.2012)

Wielkie słowa wdzięczności należą się przede wszystkim Robertowi Andre, prezesowi KKF Fakt w Kole, który początkowo lokalny konkurs podniósł do rangi ogólnopolskiego wydarzenia. Należy wspomnieć o pomocy WBP w Poznaniu (Władek Nielipiński) i KKF (Adam Wilk) oraz wydawnictwa Fine Grain (Jerzy Piątek - przewodniczego jury). Myślę, że trzeba zapamiętać nazwiska chociażby Karoliny Jonderko, Arkadiusza Wojciechowskiego czy Michała Zielińskiego.


Album 10 lat Ogólnopolskiego Konkursu Fotograficznego Portret w Kole 2002-2011

Próbowałem "wyłuskać" coś interesująco w 11-letniej historii konkursu, co było zdaniem niełatwym. Zauważałem prace Piotra Rosińskiego z Łodzi. Oto początek mego tego z katalogu pt Szukanie igły w stogu siana: "Tak w największym skrócie podsumowałbym dokonania dotyczące konkursu na temat portretu, jaki od 2002 r. odbywa się w Kole. Zresztą ta sugestia dotyczy zdecydowanej większości wszystkich tego typu imprez na całym świecie. Żeby z konkursu stworzyła się historia potrzeba określonych kryteriów, wiary w konkretne zasady fotografii i sztuki portretowania, a w dalszym planie sprecyzowanie przez jury konkursu preferencji typu formalnego i jednocześnie filozoficznego.  Swoje kryteria można przygotować zgodnie ze wzorcami klasycznego modernizmu albo przeciwnie - postmodernizmu, który dąży do zatarcia tożsamości i podmiotu twórczego na korzyść eklektycznego, w tym pastiszowego widzenia.

Żyjemy w czasie szczególnie zmiennym i niestabilnym, dlatego znalezienie nowych jakości portretu wydaje się prawie niemożliwe, bardziej czytelne staje się trwanie w tradycji polskiej fotografii, co widać szczególnie w nagrodzonych pracach w latach 2002-06. Może ten stan widzenia i interpretacji zmieniło otwarcie za Zachód wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej w 2004 roku.

Jakie fotografie "wpadły mi w oko?"
Jakże karkołomne zadanie postawiłem sobie, aby przeanalizować dokonania z dziesięciu lat konkursu w Kole, tym bardziej, że oglądałem tylko wystawy w latach 2010-11. Nie chciałbym definitywnie oceniać, lecz raczej wskazywać problemy estetyczne. Oczywiście bardzo duży wpływ na wybory ma skład jury i głos przewodniczącego."  Co dalej napisałem? Analizę najważniejszych moich zdaniem dokonań. Proszę sięgnąć do pięknie wydanego albumu, który polecam!

Otwarcie wystawy C. Streitz Gespisnte/Urojenia, (fot. Władysław Nielipiński)

Okładka katalogu C. Streitz Gespisnte/Urojenia, MDK Koło

Corinna, fot. K. Jurecki

Coriina, w tle biesiadnicy, fot. K. Jurecki

K.J i C.S. (fot. K. Szymoniak)

Wystawa Gespinste, fot. K.Jurecki

Wystawa Gespinste, fot. K.Jurecki


Wystawa Gespinste, fot. K. Jurecki


Odbyła się także wystawa Henryka Króla Oaza wolności, w tradycji piktorializmu i ekspresjonizmu, ale także własnej techniki fotomontażu, w którym świetnie brzmiały echa z twórczości Zero 61 (Jerzego Wardaka), także Zofii Rydet, czy grafizacji w typie Edwarda Hartwiga. Prace Króla zawsze są bardzo mroczne i symboliczne; widać w nich chęć uwolnienia się spod prymatu materii i państwa - zasadniczo socjalistycznego, ale też kapitalistycznego! Poszukuje zawsze wolności.

Przy okazji chciałbym zaznaczyć wydawanie unikalnej serii Fotografowie Wielkopolski przez WBP i CAK w Poznaniu (koordynacja projektu W. Nielipiński). W kilkunastu książkach, jakie się ukazały, Krzysztof Szymoniak rozmawia ze znanymi (np. Stefan Wojnecki, Waldek Śliwczyński) i co ważne także niedocenianymi, jak Król, czy Sławomir Skrobała, Mariusz Hertmann. Np. prace Skobały mogłby być pokazane na ważnej wystawie dotyczacej przemian ostatnich lat w Polsce, a Hertmanna o akcie, czy cielesności. Polecam to wydawnictwo WBP w Poznaniu, gdyż może być wzorem dla innych regionów w Polsce, które chcą poznać swą historię fotografii..






I na koniec dwie moje impresje z życia miasta. Zawsze można znaleźć coś ważnego, choć z pozoru tylko banalnego.

Koło, ul. 20 stycznia, nr 12-16. Szukanie tożsamości!  (fot. K. Jurecki)

Zabawy/konkursy koło MDK (fot. K. Jurecki)


W podroży powrotnej, mknąc po autostradzie między końcem dnia a początkiem ciepłej nocy, rozmawialiśmy z Andrzejem Różyckim o niedoli fotografii łódzkiej, w której brak nam takich autentycznych pasjonatów, jak Robert Andre czy Władek Nielipiński.

niedziela, 20 maja 2012

Sylwia Kowalczyk, Portrety – obiektywizacja czy surrealizacja? (Galeria Wozownia, Toruń, 09-27 maj 2012)

Nightwatching 

Sylwia Kowalczyk dzięki międzynarodowej wystawie reGeneration 2 stała się znaną fotografką w świecie "młodej fotografii", podobnie jak Anna Orłowska. Bardzo ucieszyła mnie możliwość kolejnej wystawy z jej udziałem w Toruniu. W tym samym miejscu w 2007 r. pokazaliśmy jej bardzo udany cykl Chicas, który należy do czołowych osiągnięć polskiej fotografii XXI wieku. Czy Sylwia jest zatem tylko portrecistką?

Sama ekspozycja w Toruniu ma dwie odsłony. Inny układ prac został pokazany do 15.05 i obecnie już jest inny układ, z większą ilością dwóch cykli Nightwatching Temporal Portraits. 

Nightwatching 

Fragment tekstu z katalogu wystawy z Torunia pt. Dwie koncepcje sztuki portretowania:


"Sylwia Kowalczyk konsekwentnie od samego początku zajmuje się portretem i autoportretem, z którym związany jest jej pierwszy cykl Autoprojekcje oraz późniejszy Chicas z widocznym aspektem konceptualizmu i inną formą montażowego nakładania obrazów z aktami artystki. Właśnie w Chicas ujawnił się nowy aspekt maskowania określonej tożsamości osoby na rzecz tworzenia grupowego portretu/atlasu, wyrażającego problemy dotyczące wyborów życiowych w formie quasi dokumentalnej, aranżowanej oraz zbliżającej się do surrealistycznej i wyjątkowo onirycznej. Najnowsze zaś poszukiwania rozwijają się w dwóch cyklach, o których poniżej.

Jeśli przyjrzeć się uważnie kilkudziesięciu kolorowym portretom, to zauważymy, że artystka pragnie sfotografować całe ludzkie życie. W tym celu utrwala różne pozy postaci, poszukując indywidualnych, charakterystycznych cech portretowanych, wyróżniających ich osobowość. [...]

Nightwatching 

W pierwszym z pokazywanych na tegorocznej wystawie cykli, Temporal Portraits (2009-2010) Sylwia Kowalczyk analizuje twarze ludzi zarówno młodych, jak i starszych, zwracając bardzo dużą uwagę i odnosząc się do tradycji portretu, przede wszystkim malarskiego, z okresu renesansu, baroku, jak i romantyzmu angielskiego. Drugi z pokazywanych cykli Nightwatching (2011) nie jest jeszcze zakończony. W tym wypadku artystka posługuje się subtelną aranżacją twarzy, nakładając portretowanym różnego rodzaju fotograficzne opaski z wyobrażeniem fragmentu twarzy. Częściowe zakrywanie prawdziwej twarzy jest otwartym pytaniem o tożsamość i o stan psychofizyczny modela. Dlatego tego typu aranżacje twarzy czy rzadziej ciała można łączyć z tradycją surrealizmu w fotografii." Więcej drodzy czytelnicy znajdziecie w katalogu.

Nightwatching 

Oczywiście pojawia się pytanie, czy surrealizacja człowieka jest bardziej intrygująca od prostoty ujęcia, z jakim mamy do czynienia w Temporal Portraits? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. I w jednym i w drugim są prace bardzo ciekawe. Ale bardziej spójny i konsekwentny jest cykl Nightwatching. Ale i w drugim są prace o charakterze symbolicznym, surrealistycznym, choć wywiedzionym z ikonografii średniowiecznej dotyczącej św. Łucji, która trzyma swe oczy na dłoniach..., oczywiście jako symbol męczeństwa za wiarę. Tak więc koło sztuki w twórczości Sylwii zamknęło się, no może domknęło się. I bardzo dobrze.

Temporal Portraits

Temporal Portraits

Poza wystawą liczą się i pozostaną nasze rozmowy w gronie artystki, jej męża Simona (również interesującego fotografa) oraz Anny Jackowskiej w toruńskiej Krzywej Wieży oraz wizyta w CSW na ciekawej ekspozycji Jana Berdyszaka.


Fragment wystawy w Toruniu

Sylwia in blue, fot. K. Jurecki

piątek, 11 maja 2012

"Andrzej Dudek-Dürer. Koło życia i śmierci”, (wernisaż wystawy w ODA, 07.05.12, Piotrków, ul. Sieradzka 8)


Sztuka butów Andrzeja Dudka-Dürera

Trans... Medytacjo-Lewitacja I. Andrzej Dudek-Dürer żywa rzeźba, performance metafizyczny, Wenecja 2011, fotografia, druk cyfrowy, 71,5 x 92 cm

W ramach XIV Edycji Festiwalu Sztuki Interakcje w Piotrkowie odbył się wernisaż czterdziestu kilku prac fotograficznych, graficznych i w technice kolażu znanego i bardzo cenionego przeze mnie artysty wrocławskiego Andrzej Dudka-Dürera. Ekspozycję uzupełnia dokumentacja filmowa i prace wideo. W środę, czyli 09.05.12 miał też miejsce performance przygotowany specjalnie na Piotrkowski festiwal. Niestety tego dnia nie mogłem być w gościnnym Piotrkowie, ponieważ otwierałem inną wystawę w Toruniu, o czym niedługo napisze na blogu.

Przytoczę fragment z katalogu tej wystawy, której miałem przyjemność być kuratorem. Nasza współpraca z Andrzejem trwa od 1994 roku, kiedy poznałem go w Łodzi.

Przed wernisażem. Tomek Sobieraj i Andrzej Dudek-Dürer

Wernisaż

Medytacja jako sztuka. Sztuka jako forma schronienia

            Andrzej Dudek-Dürer uważa siebie za inkarnację Albrechta Dürera urodzonego w Niemczech w 1471 roku. Taka stanowcza deklaracja czyni bezradnym niejednego krytyka i odbiorcę, odrzucających możliwość istnienia „koła życia i śmierci”, bądź przyjmujących ją jako żart lub wręcz Witkacowską blagę. Nie, ta kategoria choć istotna w najnowszych działaniach twórczych dla niego się liczy. Andrzej Dudek-Dürer stwarza określony fakt natury psychologicznej i artystycznej, który za pomocą performance o charakterze medytacji łączy w więź energetyczną wszystkie jego prace, wykonywane w różnych technikach.
            Traktowanie w odpowiedzialny sposób performance’u jako formy służącej także do modlitwy wstawienniczej za zmarłych artystów (tworzenie form symbolicznych, dających schronienie, jak koło, zapalenie świecy, granie na sitarze), a przy tym deklaracja rezygnacji z jednej własnej i określonej tożsamości, łączy się z parateatralną formą działań na żywo, wyróżniają od bardzo wielu lat artystę od tworów, którzy pokazują jedynie zmaganie się z określoną formą czy przestrzenią lub próbujących stopić sztukę z życiem, co jest dawną awangardą utopią, najlepiej określoną i ujawnioną przez ruch Fluxus. W polskim performance brakuje działań, które tworzyłby określoną strukturę czasową i ideową i w tym sensie, nie ma w nim tak ważnych postaci, jak miało to miejsce w latach 70. i 80.
            Jak określić postawę artysty, ponieważ zawsze jest to istotne. Andrzej Dudek-Dürer z nikim nie walczy, nawet nie pragnie rywalizować, co najwyżej swoimi realizacjami upomina się o swoje miejsce na mapie sztuki polskiej. W zależności od potrzeb jest fotografem, grafikiem, twórcą wideo, który potrafi wykorzystać praktycznie każdą chwilę życia do stworzenia nie tylko czegoś intrygującego, ale potrafi swe podróże, myśli i wyobrażenia zamienić w sztukę, którą jest formą medytacji z zawartym w niej problemem symbolicznym. Niby buddyjski mnich tworzący z piasku mandale, Andrzej Dudek-Dürer potrafi za pomocą performance stwarzać ważne psychologiczne więzi międzyludzkie, połączone zawsze ze swoim wysiłkiem zmaganiem z materią, co jest cechą jego działań. W tym sensie jest tradycjonalistą, choć podąża wraz ze swą generacją wychowaną na konceptualizmie, czyli jest wychowankiem późnego modernizmu artystycznego, ale nigdy nie był przywiązany do neoawangardowej retoryki puryzmu minimal-artu i konceptualizmu czy radykalizmu body-artu, który nad czym się warto zastanowić najlepsze lata miał dawno temu w działaniach akcjonistów wiedeńskich.

W czasie montażu wystawy

Fragment pracy Żywa Rzeźba. Wobec otwarcia piątej i szóstej pieczęci III, 2011, technika mieszana, druk cyfrowy, 70cm x 100 cm,

W czasie wernisażu

Przed otwarciem

Miss Universe (Turcja) i Andrzej Dudek-Dürer

czwartek, 10 maja 2012

Nagroda straciła sens! Oświadczenie Jana Michalskiego

Całkowicie zgadzam się i popieram zdanie Jana Michalskiego z galerii Zderzak w związku z przyznaniem nagrody, która kiedyś dużo znaczyła w środowisku artystycznym, a teraz znaczy niewiele albo zgoła nic. Poniżej publikuję oświadczenie znanego krytyka sztuki. "Poklepywanie się po plecach", ciągle tych samych, staje się nie do zniesienia i przestało mieć jakieś znaczenie, poza zwykłym, lecz cynicznym gestem.

Szanowni Państwo,

W związku z przyznaniem Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za rok 2011 trzem osobom: Andzie Rottenberg, Karolowi Sienkiewiczowi i Dorocie Jareckiej, pragnę stwierdzić, co następuje.
Jako laureat tejże Nagrody z 1995 roku, mam poważne wątpliwości, czy przyznawanie jej osobom zajmującym się polityką kulturalną ma sens.

Politycy kulturalni zasługują na Nagrodę Polityka Kulturalnego Roku, która powinna być przyznawana za sukcesy na niwie propagandy. W tym celu możnaby ustanowić specjalną Nagrodę Państwową.
Mieszanie polityków z krytykami sztuki wprowadza w błąd opinię publiczną, która uprawianie propagandy może brać omyłkowo za krytykę artystyczną, ze szkodą dla tej rzadkiej dziedziny twórczości.

Przy okazji pragnę stwierdzić, że nie popieram zamykania w klatkach dzieł Jana Matejki ani dzieł innych artystów – malarzy, poetów, filozofów, etc. – żyjących i nieżyjących.
Mam nadzieję, że nikogo więcej nie spotka ten lub inny rodzaj dyskryminacji ze strony czynników oficjalnych, w tym ze strony trojga nagrodzonych.

Pozdrawiam,
Jan Michalski,
Kraków, 10 maja 2012

sobota, 5 maja 2012

Grupa LAIBACH w ŁODZI (4.04.2012). Fotograf na koncercie






Jak zrobić dobre zdjęcia z koncertu? Stosować rady Roberta Capy czy Cartier-Bressona? Nie, te rady w tym wypadku zawodzą, choć bardziej stosuję zasady Capy. Przede wszystkim trzeba utożsamić się z muzyką! Ale jak to uczynić? 

Jaki był koncert? Świetnie nagłośniony, bardzo profesjonalny, może za bardzo związany z promocją nowego filmu z muzyką Laibach Iron Sky? Warto było być tego wieczoru w Łodzi, kiedy przypomniałęm sobie także o ich pobycie w 2009 i bardzo ciekawej wystawie w Muzeum Sztuki. To było prawdziwe wydarzenie.

Under The Iron Sky (taken from the Iron Sky Original Film Soundtrack)

Zdjęcia z koncertu dedykuję Mašy, a przy okazji pozdrawiam i dziękuję Wiktorowi.

piątek, 27 kwietnia 2012

XV Cyberfoto w Częstochowie (wernisaż 27.04.2012)



Nowy rodzaj twórczości?

Śledząc rozwój fotografii cyfrowej zadaję sobie pytania czy po piętnastu latach w rozwoju fotografii cyfrowej powstał nowy styl, inny od fotografii analogowej, bo bardziej opierający się na programach graficznych i dający inne możliwości wydruku? Czy mamy do czynienia z nową dziedziną, która poszukuje swego obszaru poza dokumentem i reportażem odwołując się do sztuk plastycznych, ale na nowej zasadzie? Odpowiem w skrócie – tak powstaje nowy rodzaj twórczości, sytuującej miedzy dawną fotografią a twórczością graficzną, w której ważny aspekt zależy od używanego sprzętu technicznego. Tak, aby otrzymane wydruki były jak najdoskonalsze lub przeciwne archaiczne w swej formie. Przede wszystkim należy poszukiwać nowego i innego obrazowania, gdyż tylko wówczas może powstać nowa jakość wizualna.

 Co ważnego było na Cyberfoto?
            Wszystko zależy od perspektywy oglądu, która może pochodzić z tradycji fotografii opartej na negatywie i pracy fotochemicznej czy też będziemy otwarci na eksperyment i nowe jakości wizualne, które cały czas towarzyszą twórczości typu technologicznego.  Sprowadzają się one do obrazu trójwymiarowego lub interaktywnego  stając się raczej animacją filmową opartą na ruchu.
Ale obraz cyfrowy dąży do unifikacji różnych dawnych technik, którymi żongluje wykorzystując rysunek i grafikę, ale także płaskie formy w plakatowym obrazowaniu, ale najchętniej stosuje tradycję malarstwa dawnego, jak i nowoczesnego. Czas ponowoczesności jest otwarty na twórczość o charakterze reklamowym, w tym na formy bliskie komiksowi czy ilustracji książkowej.
Od 2001 roku zaangażowany jestem w konkurs Cyberfoto. Wymienię w układzie chronologicznych nazwiska, które pamiętam i przede wszystkim zapamiętałem ich realizacje: Ewa Przytuła z subtelnymi martwymi naturami i wyjściem poza określoną strukturę obrazu i Piotr Zabłocki z jakże trafnym ukazaniem sensu przemijania, a właściwie  paradoksalnie trwałości pamięci=fotografii. Świetnie zrealizował się na naszym konkursie Marek Eligiusz Janicki poszukujący nie tylko ulotnego piękna, ale przede wszystkim nowego ekwiwalentu obrazu reklamowego, potrafiący sięgać do wyobrażeń baśni czy archetypu płodności. Pamiętam też efekt wizualny prac Jarosława Józefa Jasińskiego, który ożywił tradycję „fotografii ojczystej” w innej formule niż PAcamera Club, z którą był związany. Wspominam także prace Litwina Evaldasa Ivanauskasa czy bardziej jeszcze jego późniejszy „styl tekstualny” (The Cage, Hangman) o mocnym wymiarze społecznym i politycznym. Niewiele później pojawiły się plakatowe i mocno uabstrakcyjnione autoportrety Jacka Szczerbaniewicza. Jakże udane są silnie zgrafizowane dla odmiany prace Krystyny Andryszkiewicz (Anioł, diabeł i…) czy postsurrealistyczne montaże Marcina Giby i Olgi Grabiwody. Przypominam sobie także zdjęcia Krzysztofa Krawca oparte na cytacie z dawnego malarstwa oraz zdecydowanie bardziej reklamowe Michała Sosny. W 2010 nagrodziliśmy prace Michała Piotrowskiego z animalistycznymi formami na tle realnych przestrzeni oraz obsesyjne realizacje Pauliny Hebdy. Zupełnie inne możliwości kompozycji w typie „over all” i tradycji „horror vacui” pokazał Eugeniusz Nurzyński. W 2011 oczarowały mnie monochromatyczne montaże Haliny Marduły.  Kamila Żurawska-Chwiszczuk udanie podjęła problem obsesyjnego tematu starości. To oczywiście tylko niektóre prace, jakie można wymienić z piętnastu lat trwania konkursu.


(Fragment tekstu z katalogu z 2012 roku)

Zaproszenie 

O nagrodzonych pracach i wyborach jury napisałem w katalogu wystawy. Zachęcam do lektury mego tekstu. Prace P. Hebdy, które reprezentują  gdańsko-łódzką szkolę myślenia o fotografii wygrały bezdyskusyjnie. Zdecydowanie swym "plakatowym" stylem wyróżniały się natomiast prace Mateusza Michalczyka studenta ASP w Krakowie. Najbardziej fotograficzne były zaś realizacje T. Truszkowskiewgo (WSSiP w Łodzi) i Anny Sowińskiej (ASP Kraków). Po wernisażu i moim wykładzie dyskutowaliśmy na temat istoty "cyfrowości" i wynikających stąd nieporozumieniach.  






środa, 25 kwietnia 2012

"Downy" z bliska (Maciej Herman)

Adam Ziółkowski

 Andrzeja i Filip Horubała

Oglądam po raz kolejny skromną książkę Lista obecności. Rozmowy z ojcami osób z zespołem Downa  Elżbiety Zakrzewskiej-Manterys (Warszawa 2011) patrząc na zawarte w niej fotografie Macieja Hermana. W tym przypadku zdjęcia podporządkowane zostały tekstowi, rozmowom na trudne i bolesne tematy, które mają problem "oswoić".

Marian i Oleńka Jagiełkowie

A jakie są fotografie? Herman poszukiwał "nadzwyczajnych relacji", które są zwykłymi, ojcowskimi, choć nie do końca. Tego rodzaju portret zwykle jest porażką artystyczną, ponieważ fotograf staje w obliczu "niemożliwego". Jak ukazać podniosłość i tragizm codziennej sytuacji, która nie powinna być tragiczna lub jak najmniej? Jest to niezwykle odpowiedzialne i trudne zdanie. Zaduma, uśmiech, miłość, a może puste miejsce na kanapie po nieobecnej osobie? Czy fotografowany w tle kot jest dobrym rozwiązaniem? (praca z Aleksandrem Manterysem). Dla mnie tak! Kotek dodaje tutaj dodatkowych elementów symbolicznych i humanistycznych. 

Pytania się mnożą. Nie widziałem wystawy Maćka Hermana, która była eksponowała w 2012 r. w Warszawie. Z pewnością przeszkadzają mi nieostro ukazane instrumenty muzyczne z zdjęciu z Tadeuszem i Filipem Woźniakami. Ale bardzo podoba mi się portret Andrzeja i Filipa Horubałów, m.in. z racji  przyjętej przez Macieja Hermana "ludzkiej" perspektywy patrzenia. Sytuacja niepostrzeżenie stałą się swojska i intymna. Z kolei "smutny" i "oficjalny" portret Władysława i Wandzi Sidorowiczów w typie tradycji Augusta Sandera tworzy pytanie o nadzieję....

Stanisław i Daniel Krajewscy

Nawet jeśli wystawa nie była w pełni "domknięta" w koncepcji i stylu fotografowania to kilka zaprezentowanych tutaj portretów jest godnych dużego uznania. Słowa uznania dla fotografa za jego "przegraną", która w perspektywie, także dalszej pracy w tym temacie, będzie wygraną. I podziękowania za jego postawę etyczną, w czasach wyzutych z heroizmu i humanizmu.

Aleksander i Wojciech Manterysowie

Władysław i Wanda Sidorowiczowie

Witold i Asia Walkowiak

A co sądzi i swej pracy sam autor, czyli M. Herman? Oto fragment jego maila do mnie z 17.03.12:  "Finalny projekt składa się z 12 fotografii, tych które są w książce. W praktyce zdjęć oczywiście jest więcej - jeden portret wypadł w ogóle z powodu braku autoryzacji wywiadu. Poza tym na każdej sesji robiłem zawyczaj 20 zdjęć (2 negatywy średnioformatowe w formacie 6x7). I mówiąc szczerze na moją osobistą wystawę (niezwiązaną z wywiadami) częściowo wybrałbym inne klatki. Natomiast takie, a nie inne znalazły się w książce, gdyż wg mnie te najbardziej pasowały do koncepcji i tematu wydawnictwa.

Wystawa w warszawskich "Refleksach" dobiegła końca, w tej chwili zdjęcia wiszą w Ratuszu na Bielanach w Warszawie. Później będę je chciał pokazać w innych miastach (Poznań, Łodź, Kraków, Gdańsk i inne). Na wystawę najgoręcej zapraszam, gdyż pokazuję prawdziwe odbitki ciemniowe (w dość dużym formacie - papier jest formatu 50x60), żadne wydruki. I tak naprawdę na nich widać "najwięcej". Poinformuję Cię oczywiście o terminach gdy już będę je znał. "


P.S.Wracamy do życia, które z dnia na dzień przynosi nam chwile radości, ale także cierpienia i umierania. Świat żyje jednocześnie obumierając. Śmierć towarzyszy na nieustannie. Niektóre odejścia są szczególnie bolesne. Zaczynam dziś od tonu osobistego, który niewiele ma wspólnego z prezentowanymi zdjęciami.