Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 15 października 2012

"Ulica Krokodyli. Waw.pl" Krzysztofa Miszułowicza (Muzeum Literatury w Warszawie (20 września do 31 października 2012)

(Manekiny - jeden z najważniejszych rekwizytów młodopolskich, którego siła trwa nadal)

Jest to wystawa towarzysząca ekspozycji pt. Bruno Schulz. Rzeczywistość przesunięta, która na nowo próbuje reinterpretować wybitną twórczość prozatorską i rysunkowo-graficzną z okresu międzywojennego, artysty z ówczesnego marginesu, z dziś z samego centrum. 



Kim jest zaś fotograf Krzysztof Miszułowicz? Przytoczymy kilka zdań ze strony Muzeum Literatury, gdzie znajduje się jego bardzo kompetentny biogram twórczy: "Krzysztof Miszułowicz pierwsze poważne spotkanie z fotografią przeżył w latach 60. w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym pod kierunkiem mentora polskiej fotografiki Witolda Dederki. Nie zdecydował się wówczas na zawodowstwo, skończył psychologię na UW. Od dziesięciu lat znowu czynnie uprawia fotografię, która nie jest dla niego tylko sztuką, nie jest również bezosobową dokumentacją, jest raczej sposobem subiektywnej percepcji i rejestracji rzeczywistości, której Miszułowicz przygląda się uważnie, z pełnym wątpliwości, sceptycznym zainteresowaniem. Nie stawia ostrych tez, sam nie do końca pewny, cały czas tropi i próbuje uchwycić te drobne chwile, w których materia dotyka transcendencji, gdy gest, grymas czy cień powodują, że zdjęcie wyrywa rzeczywistości odprysk prawdy. Śledzi uważnie codzienność i szuka odpowiedzi na niesprecyzowane jednoznacznie pytania. 

(Przenikanie się światów, tylko który z nich jest prawdziwy?)

Zafascynowany „innością” prawosławia odwiedził i uwiecznił na kliszy prawie wszystkie monastery w Polsce, poznał ich mieszkańców, brał udział w nabożeństwach, towarzyszył pielgrzymom na św. Górę Grabarkę, wielokrotnie spędzał z mnichami święta Epifanii i Wielkiej Nocy. Wiele jego prac było pokazywanych w kraju i zagranicą na wystawach poświęconych polskiemu prawosławiu, wielokrotnie były reprodukowane w „Przeglądzie Prawosławnym”. Stworzył również wspaniały cykl zdjęć przedstawiających cmentarz żydowski na warszawskiej Woli. Między innymi dzięki tej fascynacji, powrócił po latach do prozy Schulza, która — jak mówił — przy pierwszym podejściu drażniła go. To drugie spotkanie okazało się jednak niezwykle owocne."

(Erotyzm reklam, które działają swą zmysłowością, nie zaś poziomem artystycznym, który przestał być istotny)

Na podobny pomysł konfrontowania nowej i zmiennej rzeczywistości przesiąkniętego erotyzmem miasta z oniryczną i równie erotyczną wizją "wpadł" także kilka lat temu Tomasz Sobieraj, ale były to zupełnie inne realizacje, która mona znaleźć na jego stronie, którą przy okazji polecam: http://www.sobieraj.art.pl/component/option,com_zoom/Itemid,2/catid,9/lang,pl/


Fotografia uliczna w wydaniu  Miszułowicza jest wszechstronna, co wynika  w umiejętnego "bycia" na ul. Chmielnej w Warszawie, jak także wczytaniu się w literaturę Schulza, która stała się dla niego niezwykłą podnietą twórczą. Powstaje istotne pytanie, czy warszawski fotograf dodał coś do wizji twórcy z Drohobycza. W warstwie obrazowej stworzył nową jakość, ale o zupełnie innej wartości artystycznej.... Jego wizja wizja jest także erotyczna, ale wykorzystuje świadomie efekt kontrastowania ruchu, form abstrakcyjnych z erotycznymi, także ważną rolę spełnia kontrast beli i czerni. Czynił to świadomie, tak aby wizja była także nierealna albo super realna.

(Zdjęcie, które z pewnością bardzo podobałoby się Schulzowi. Może także znalazłoby się na okładce jego słynnej książki?)

(Napisy też odgrywają swą rolę! Wiedział o tym już Atget i Weegee)

W warstwie fotograficznej, gdyż ona jest tu najważniejsza dostrzegam tu "ślady" Cartier-Bressona, ale także niemieckiej "fotografii subiektywnej" i Joela Meyerowitza, który nadał fotografii ulicznej nowego znaczenia. Krzysztof nie jest fotografem "topowym", jak np. Tadeusz Rolke, ale także z określoną wizją, która powoli rozwijana jest przez lata. Miejmy nadzieję, ze to spostrzeganie świata będzie mogło zaistnieć na dużej wystawie retrospektywnej. Wtedy zobaczymy, czy jego całe widzenie jest równie interesujące, jak 70 zdjęć poświęconych Schulzowi, wśród których znajdziemy bardzo dobre portrety, sugestywne widoki niechcianej(?) Warszawy czy rewelacyjne ujecie z gołębiami, które są tyleż wdzięcznym, co trudnym, gdyż zwykle banalnym tematem.

Fotograf potwierdził znaną tezę, że nie trzeba lecieć do Nowego Jorku, aby wykonać nowe ujęcie miasta. W tym przypadku pomogła własna estetyka i proza Schulza. Efekt jest bardzo interesujący!


(Ale też można pokazać kontrast miasta i życia, a przede wszystkim jego ulotność oraz w podtekście szybkie przemijanie życia) 

czwartek, 4 października 2012

Andrei Liankevich - "Pogaństwo" w Galerii Punctum w Łodzi (14.09-31.10.12)


Marta Szymańska i  Andrei Liankevich , fot. K. Jurecki

Wiele spodziewałem się po prezentacji Andreia Liankevicha (ur. w 1981 r. w Grodnie), który mimo młodego wieku jest bardzo znanym fotografem białoruskim w Europie. I nie zawiodłem się. 

Ekspozycja pt. Pogaństwo jest bardzo interesującym spojrzeniem kulturowym, etnograficznym, ale także czy przede wszystkim fotograficznym, ponieważ autor operujący tylko (i bardzo dobrze) fotografią czarno-białą nie tylko ukazał prawdziwe i domniemane relikty pogaństwa, ale nadał im własną wizje - trochę tajemniczą, trochę surrealistyczną i dokumentalną, podkreślając obrzędowość i ceremoniał. Nie epatował poszczególnymi ujęciami. Umiejętnie niczym filmowiec tworzył nastrój niejednoznaczności, ale czasami także ironii poszczególnych scenek.


(Świetne zdjęcie pod światło, które jest plakatowym ujęciem, lekko demoniczno-ironicznym)

(Podobną radosną obrzędowość pokazywał w latach 30. XX wieku Józef Szymańczyk, o którym mówiłem autorowi po wernisażu)

(W tym zdjęciu  Andrei Liankevich trochę ironizuje i bardzo dobrze...)

(To zdjęcie wygląda jak "obiekt surrealistyczny", a jest portretem z użyciem liści)


Sukces tej wystawy oraz albumu, jaki opublikował autor polega na wszechstronnej analizie zadziwiającego tematu, jakim jest tradycja pogańska we współczesnym, teoretycznie ponowoczesnym społeczeństwie, wyzbytym wszelkiej tradycji religijnej i zabobonów. Ale na wsi życie toczy się innym rytmem czy nawet czasem. Jest wciąż w tradycji patriarchalnej i chyba XIX wiecznej?  Mało tego, po obejrzeniu wystawy, uświadomiłem sobie, że w bardzo podobny sposób "żyje" ona w Polsce i innych krajach słowiańskich. Tylko w Polsce nikt się tym nie zajmował. Może teraz, po swoistej lekcji  Andreia Liankevicha.  



Wernisaż. fot. K. Jurecki


Ekspozycja niech będzie także dowodem na to, ze bardzo ważna jest koncepcja i wnikliwe zgłębianie jej, we wszelkich możliwych kontekstach, czego niewątpliwie dokonał autor. Co prawda jedno zdjęcie pochodzi z Ukrainy, a nawet z Karpat, ale nie przeszkadza to w niczym oryginalności pokazu. Wystawa jest zdecydowanie ciekawsza, choć teoretycznie mniej atrakcyjna od poprzedniej pokazanej w tej galerii. Pokaz Phillipa Toledano posiadał także błędy techniczne, zauważalne dla wnikliwego obserwatora. Moze ktoś wie, co mam na myśli?

Ekspozycja była bardzo ciekawie zaaranżowana przy użyciu wypchanych ptaków, co podkreślało jej "pogański", czyli barbarzyński charakter

Prezentowany jest także ciekawy film, zrealizowany w oparciu o zdjęcia  Andreia Liankevicha 

sobota, 29 września 2012

"Symbioza" Igora Olesia (wernisaż 03.10.12 ul. Piotrkowska 102, Łodź)



Co napisał sam autor o swej wystawie Symbioza w tekście pod tym samym tytułem? " Symbioza, czyli współistnienie zjawisk lub osób wzajemnie na siebie wpływających.

Każdy zna taki moment w swoim życiu, w którym odcina się od całego świata. Spędza wtedy czas sam ze sobą i adaptuje swoje otoczenie, tak, aby stworzyć swój własny azyl - przestrzeń, w której odpoczywa. W moim przypadku była to przestrzeń lasu - przestrzeń natury. Symbioza opowiada o momencie, czasie, w którym czułem ogromną więź z naturą i chciałem do niej należeć - stanowić jej część. Trwając w tym stanie zmęczenia rzeczywistością, trwałem w symbiozie z otoczeniem, które podświadomie samo się nasunęło i samo mnie przyciągnęło.

Ludzie otaczają się naturą i samodzielnie adaptują ją na swoje potrzeby - w sposób mniej lub bardziej świadomy, choćby poprzez prowadzenie ogrodu, spacer po lesie czy dekorowanie wnętrz kwiatami. Stąd połączenia naturalistycznych kadrów z wykreowanymi przeze mnie obiektami-rzeźbami, które są metaforą tych tworzonych, często podświadomie, ogrodów i ogródków.

jest próbą stworzenia mojej wizji , który może z pozoru wygląda dość mrocznie i niepokojąco, jednak ja znalazłem w nim schronienie i odzwierciedlenie nagromadzonych we mnie emocji tamtego czasu." Analizując tekst można zarzucić mu brak dramaturgii czy jakiegoś szczególnego "momentu", ale pamiętajmy, że pisał to człowiek bardzo młody, który nie ma w sobie bagażu życiowego czy filozoficznego. Poczekajmy na ważniejsze konkluzje, które może powstaną w niedalekiej przyszłości.

Igor Oleś posiada wszelkie auty, aby za kilka może kilkanaście lat być ważnym artystą, tj. prezentować wysoki poziom intelektualny swych prac czy wystaw, połączonych z nową formą. Oczywiście wszystko zależy od niego i ... od szczęścia, gdyż jest ono nieodzowne, nawet przy wybitnym talencie. Fotografie, które zapowiadają ekspozycję w Łodzi są bardzo ciekawe, szczególnie polecam pierwszą z nich.

(Bardzo dobry portret maskujący tożsamość postaci, pewnie samego autora?)

(Równie ciekawa "symbioza" - nagiego ciała i przyrody)

(Zaskakująca praca!, ponieważ natura została zamknięta i uwięziona. I stała się także  konceptualnym obiektem, który bardzo dobrze został sfotografowany, tak abyśmy nie widzieli wszystkiego).


P.s. Refleksje po wernisażu. Było bardzo dużo młodych osób, także z innych łódzkich szkół. Wystawa bardzo udana, gdyż w każdym ujęciu autor potrafił utrzymać podobny, charakterystyczny "mroczny" klimat, który słusznie Ewie Bloom-Kwiatkowskiej przypominał słynny film Larsa von Triera "Antychryst", o czym powiedziała Igorowi Olesiowi. Formuła stylistyczna stosowna przez fotografa jest bardzo szeroka, od zdjęć w plenerze, poprzez studio do "obiektów", w których inscenizuje i rzeźbi. Ta wszechstronność i swoboda wyróżnia go z generacji urodzonej w końcu lat 80. XX w. Zdecydowanie wolę taki styl od popularnego coraz bardziej Polsce filmowo-teatralnego, składającego się z "dowolnych" i najczęściej sztucznie wypreparowanych obrazów, jaki dominuje w czeskiej Opavie i coraz częściej w szkole filmowej, niestety.


poniedziałek, 24 września 2012

Bardzo ważna wystawa - "Robert Rutoed Właściwy czas, właściwe miejsce" (Galeria Fotografii B&B, Bielsko-Biała, 7 września — 3) października 2012

(Jaką postawę przyjął tu autor - Robert Rutoed. Chyba chłodnego obserwatora, ale nie jestem do końca tego pewny?)

Przyjrzymy się tekstowi, który towarzyszy wystawie Roberta Rutoeda  Właściwy czas, właściwe miejsce: "Bycie w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze jest zazwyczaj powiązane ze szczęściem i powodzeniem. Ale co się dzieje, jeżeli jesteśmy w odpowiednim miejscu, ale w złym czasie? Czy wiemy wtedy, że to jest odpowiednie miejsce? I co jeśli po wszystkim zmienia się w nieodpowiednie miejsce? Ale w odpowiednim czasie?

(Ta atrakcyjna fotografia jest inscenizowana i nie pasuje mi jednak do ukazywania problemu  "real life"!)

Ktokolwiek straci orientację czytając tę myśl, odnajdzie ją na ostatnich zdjęciach Roberta Rutoeda. Urodzony w Wiedniu fotograf przez pięć lat wędrował z aparatem po Europie. Okazał się być wnikliwym obserwatorem często tragikomicznych widoków: niewidomy mężczyzna , który znajduje orientację wiodąc swoją laską w torach tramwajowych, bezradny łabędź znajdujący się w zamarzniętej tafli jeziora albo mężczyzna bez nóg, operator strzelnicy utworzonej w ruinach budynku. Robi się makabrycznie, kiedy twarze Papieża, Hitlera i Mussoliniego patrzą z etykiet butelek wina."

(Znamy takie obrazki, kiedy ludzie w bezsensowny sposób ryzykują życiem)

Roberta poznałem kilka lat temu w Bratysławie, kiedy na Portfolio Review w swych zdjęciach pokazywał  mocno krytyczne spojrzenie na europejską rzeczywistość. Jego "ostre oko" było jednak dla mnie za mocne... Dotyczyło przede wszystkim Austrii, i jak pamiętam, dotykało także problemu konsumpcji mięsa w niezwykle sarkastycznym ujęciu. Robert zainteresowany był pokazaniem swych prac w Polsce, skierowałem go do galerii w Bielsko-Białej. Tu jednak widzę trochę inne prace.

(Ta fotografia odnosi się także do znanych kryminalnych wydarzeń z Austrii, ale także Polski i innych krajów. Jest "na czasie"..., pomimo ciekawego kiczowatego sztafażu).

Te zdjęcia, o czym mówiłem tez Robertowi w Bratysławie, oczywiście wpisuje się w różnorodne konteksty fotografii: Henri Cartier-Bressona, Martina Parra i (co dodaję teraz) Klausa Pichlera. Ważna jest tu kolejność nazwisk oraz to, że prace  Roberta Rutoeda w odróżnieniu od nowych realizacji Parra dotykają prawdziwych problemów Europy, jak wyobcowanie, nietolerancja, nieokreślone zagrożenie i codzienna śmieszność życia. Prace pokazują nieszczęście ludzie, bądź zwykły banał życia w jego paraegzystencjalnej formie. Życie jest okrutne, tylko staramy się tego nie dostrzegać. Próbuje to jednak czynić autor, niejako za nas. Krytyczna funkcja fotografii istnieje nadal, choć w nowej zaskakującej formie.

(Rodzi się pytanie - czy ten człowiek zdany jest sam na siebie? Zwraca uwagę świetny kadr, czyli brak wszystkich twarzy).

(Puste gesty?)

I na koniec kilka informacji o autorze po angielsku:

Robert Rutoed, born in Vienna, lives in Austria. Photographer and filmmaker. Made numerous
short feature films with screenings worldwide. Photographic work exhibited throughout Europe, the
United States and Asia. Books: Less Is More (2009), grayscales. early b&w photographs (2010),
Right Time Right Place (2012).

Website: www.rutoed.com

Selected exhibitions:
Right Time Right Place (WUK Projektraum, Vienna, Austria) S 2012
Right Time Right Place (Galeria Fotografii, Bielsko-Biała, Poland) S 2012
About Photography (M. Žilinskas Art Gallery, Kaunas, Lithuania) G 2012
An Eye for an Ear (Galerie Huit, Arles, France) G 2012
The Fence (Photoville Photography Festival, New York, USA) G 2012
Simply (Center for Fine Art Photography, Colorado, USA) G 2012
klpa12 (Warehouse Gallery, Kuala Lumpur, Malaysia) G 2012
Kolga Tbilisi Photo (Tbilisi, Georgia) G 2012
Photo Annual Awards (Wall Gallery, Teplice, Czech Republic) G 2012
BlowUp! Angkor (Angkor Photo Festival, Siem Reap, Cambodia) G 2011
Foto8 Summershow (Host Gallery, London, UK) G 2011
NYPHA‘11 Awards (Photographic Centre Peri, Turku, Finland) G 2011
Provocation (NY Photo Festival, powerHouse Arena, New York, USA) G 2011
Public Space (Austrian Museum of Architecture, Vienna, Austria) G 2010
WoRK (NOPA Gallery, New Orleans, USA) G 2010
Less Is More (Siebensterngalerie, Vienna) S 2010

Further information:
www.rutoed.com/righttime-rightplace



Robert wrote:
"Probably to mention that "Right Time Right Place" recently
received "Special Prize from Czech Center of Photography"
at Photo Annual Awards, and one photograph of the series
is nominated for New York Photo Awards 2012 in the category
 Fine Art."

niedziela, 16 września 2012

Migawki z wystawy ("Corinna Streitz, Urojenia/Gespinste", Łódź, Galeria Re:Medium. ul. Piotrkowska 113, 04.09.2012)

Wejście do Galeria Re:Medium. ul. Piotrkowska 113, 90-430 Łódź

Wszystko odbyło się zgodnie z zakładanym planem, pomimo zmęczenia autorki, która swe prace przywiozła dzień wcześniej  z Torunia. Podziwiałem profesjonalne przygotowanie Corinny do powieszenia dwóch cykli w Łodzi, połączonych wspólną ideą. Drugim cyklem, obok tytułowego Gespinste był Abland (2012), który zwierał także kilka kolorowych zdjęć, ale traktowanych bardzo subtelnie, tak, aby barwa nie była zbyt silną dominantą nad czarno-białą formą zdecydowanej większości wystawianych fotografii.

Grzegorz pracuje, Corinna dokumentuje, 04.09.12

Corinna na tle swej wystawy

I dalej dokumentacja

Dlaczego bardzo cenię prace Corinny? Ponieważ interesująca jest w kontekście ponowoczesności "płynna" formuła jej instalacji, która tym razem miała bardziej zracjonalizowaną, niż chaotyczną formą, jak np. w Toruniu w galerii w Wozowni. Artystka potrafi mówić w sposób osobisty, w relacji do swej rodziny, używając wielu metafor i głównie symboliki, ale niekiedy zawarte są też aluzje do obecnej rzeczywistości Niemiec. Umiejętnie łączy obraz przedstawiający z inną zdecydowanie bardziej abstrakcyjną materią, sugestywnie przenosząc własne stany psychiczne w innego rodzaju materializacje. 

Abland / Nieziemia, 2012

Przed wernisażem

Po wernisażu w Studio 102

Autorka odpoczywa i rozmawia

Ostatnie ujęcie z tego wieczoru

I co istotne!? Nie znam tego rodzaju fotografii w Europie, rozwijającej się we własnym rytmie zdarzeń i wewnętrznego życia.. Oczywiście w większej perspektywie czasowej zadziała to na korzyść Corinny. Bardzo dla mnie istotny jest także wysoki poziom artystyczny  poszczególnych fotografii w cyklach Gespinste Abland, nieistotny już dla wielu teoretyków czy krytyków, zorientowanych na socjologizowanie czy tylko ironizowanie ze świata. Trudna sztuka Corinny polegała na opowiadaniu za pomocą sugestywnych form i symboli, co zrozumiało chyba kilku studentów i adeptów szkoły filmowej w Łodzi, którzy przy okazji jej wizyty poznali autorkę. Być może znajdzie to swą konkretną materializację w postaci polskiej twórczości?


Wystawa czynna jest w Łodzi do 18.09.

piątek, 14 września 2012

Cykl "Commemoramentum" Katarzyny Gwardiak-Kocur



Pani Katarzyna porusza się po różnych obszarach fotografii, którą studiowała w WSSiP w Łodzi. Podstawowym rysem jest twórczości jest poczucie bólu i towarzyszącego mu zagrożenia czy nawet zniszczenia. W mailu do mnie z  11.07.12 w następujący sposób napisała o sobie: "Uczę Podstaw fotografii i filmu w Zespole Szkół Plastycznych, tj. i w gimnazjum i liceum. To już [dopiero] trzeci rok. Zresztą do drugiego etapu konkursu w Kole zakwalifikowały się 2 prace moich uczniów: Faces Daniela Stasiaka i Infantka współcześnie wcielona Moniki Gołdyn! Z czego niezmiernie jestem dumna."


Na jej blogu można zobaczyć kilka cykli, a wśród nich wyróżniony na konkursie w Kole pt. Commemoramentum z 2011 r., który artystka komentuje w następujący i co istotne,  przekonujący sposób: "Opisy są wyrazem zbioru tragicznych doświadczeń moich i w mojej rodzinie, które niebezpośrednio objawiają się w odpisach. Większość z nich nie przystaje w linii prostej do osób portretowanych. Opisy w ramach projektu zostały wzmocnione, język celowo jest prosty, lakoniczny.
Wybrane zdjęcia są "wyjęte" ze zbioru fotografii pamiątkowych, które wykonałam przy okazji spotkań okolicznościowych [i nie tylko] moich prywatnych, ze znajomymi czy rodziną.
W wyniku traumatycznych przeżyć fotografia stała się obiektem, na który skierowana jest złość w formie agresji.
Realne fotografie są palone/podpalane, darte, bazgrane czy traktowane kwasem." Proszę zwrócić uwagę na charakter podpisów, które są niezdarne, jakby pisane w pośpiechu, z żalem czy nawet bólem. W tym przypadku odręczne pismo wzmacnia ideę ośmiu fotografii, która dodatkowo działa poprzez swe swą zniszczoną materię. te nieobalane prace są konsekwencją programu "archeologii fotografii", ale w jej ubocznym, nie zaś głównym nurcie.


Wydaje mi się, że na wspomnianym konkursie w Kole (2012) przedstawione portrety zasługiwały na więcej niż tylko wyróżnienie, ale nie ma sprawiedliwych konkursów.




środa, 12 września 2012

Ostatnia wystawa Jacka Sempolińskiego w Galerii Browarnej (10 sierpnia o godzinie 17.00.)

Jacek Sempoliński i Andrzej Biernacki

Trzeba koniecznie dodać i uzupełnić tytuł otworzona za życia i z udziałem prof. Jacka Sempolińskiego. Na wernisażu obecni byli m.in goście z Warszawy i Łodzi: prof. Wiesław Juszczak - najwybitniejszy polski filozof sztuki, prof. Irena Huml, która ciągle rozszerza swe horyzonty intelektualne i prof. Stanisław Fijałkowski, ciągle aktywny najważniejszy i "prawdziwy" uczeń Władysława Strzemińskiego, do którego dziedzictwa obecnie przyznaje się bardzo wielu twórców, zbyt wielu....



Nikt nie spodziewał się, ze niedługo na początku września pożegnamy prof. Sempolińskiego, artysty związanego z niezrealizowaną generacją z warszawskiego Arsenału. Artysta pokazał trudne do interpretacji obrazu, tworzone we własnym idiomie artystycznym, być może zbyt autonomiczne w swej koncepcji i hermetyczne. Może nie wszystkie. Niektóre z nich były w jakiś dziwny sposób dalekowschodnie, inne dziecięce by nie powiedzieć celowo sprymitywizowane, jakby dziecięcy gest miał przynieść ocalenie.



Generalnie ostatnie prace Sempolińskiego powracały do problematyki obrazowania z początku wieku, do artystów z kręgu Der Blaue Reiter czy początków konstruktywizmu. Ale wysiłek kuratora galerii Andrzeja Biernackiego należy bardzo wysoko cenić, ponieważ jest on profesjonalistą.


(Ten niebieski obraz najbardziej mi się podobał. Charakterystyczna jest jego faktura i dążenie do nieśmiertelności, ponieważ tak należy interpretować barwę płótna).


(Ten zaś przypomina o Dalekowschodniej kaligrafii i łączy się z postulatami Stanisława Fijałkowskiego nt intuicji malarza).

Mieliśmy więc z Tomkiem udany wypad do Łowicza z jego dużym i trochę zaniedbanym rynkiem oraz powolnością a nawet niedbałością toczącego się tutaj życia. Przynajmniej takie mieliśmy wrażenie z tego "miasta kościołów".

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Wczoraj minęła także pierwsza rocznica śmierci mego przyjaciela Staszka Wosia, o którym myślałem od kilku dni. Dobrze się stało, że galeria Pusta w Katowicach przygotowała pierwszą po jego śmierci prezentację. Przy okazji przeczytałem, że posłużono się moim określeniem, jako mottem. Bardzo ładnie, jednocześnie "zapomniano" o przysłaniu mi zaproszenia na wystawę, co należy już chyba do tradycji tej instytucji, czyli Centrum Kultury. Przy okazji przypomnę, że z związku wystawą Leszka Żurka  Moje ogrody i po-widoki (Galeria Pusta, Katowice.23.03- 8.05.2011) posługiwano się nawet moim tekstem - bez mojej zgody, także nie przysyłając zaproszenia na ekspozycję. Dlaczego? Nie wiem i nie robię z tego problemu. To nie są przypadki, raczej niedbalstwo i brak kultury. Listę instytucji, które posługują się fragmentami czy cytatami z moich tekstów, a nie przysyłają zaproszeń odnośnie tych ekspozycji jest znacznie dłuższa, aby wymienić przyładowało: Muzeum Narodowe w Krakowie czy BWA w Kielcach, w Jeleniej Górze.... Ale dajmy już spokój tej w sumie przykrej sprawie.