Szukaj na tym blogu

piątek, 27 stycznia 2017

Kalendarz dla Olinka (na 2017 rok)

W końcu 2016 roku spośród 20 zdjęć o różnej tematyce (kobieta, pejzaż, inscenizacja) na prośbę Małgorzaty Bajur,  dokonałem wyboru 12 fotografii i 1 na okładkę Kalendarza dla Olinka, realizowanego w ramach akcji Artyści dla Olinka. Chciałem z nich ułożyć historię: uniwersalnego roku i potencjalnie "każdego" życia. Dlatego taki jest, a nie inny, układ prac. Niektóre autorki znam, inne nie, niektóre nawet uczyłem na ASP w Łodzi. To miłe że można spotkać się po latach chociaż tylko w wirtualnej przestrzeni stworzonej przez fotografie.

W kalendarzu możemy oglądać a nawet cieszyć się różnymi stylistykami najnowszej fotografii. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Możemy oglądać zarówno prace z nutą melancholii, poszukiwania idealnego, czyli "symetrycznego" życia, jak też podziwiać jego hedonizm i wyzwolenie. Ale jest też na końcu smutek i nieokreślone zagrożenie, ponieważ każdy schyłek najczęściej to zapowiada. Są tu fotografie, które lubię, a niektóre z nich cenię jako potencjalne formy sztuki.

Kalendarz można jeszcze nabyć. Ewentualni chętni mogą pisać na adres oliwier.bajur@gmail.com lub tel. 502613242



Karolina Jonderko [okładka]

Dominika Sadowska
Małgorzata Bajur
Magdalena Hueckel

Katarzyna Łukasik
Katarzyna Wołowiec
Aleksandra Zaborowska
Róża Sampolińska
Renata Młynarczyk

Anka Zhuravleva

Katarzyna Skowronek

Monica Lazar

Krystyna Andryszkiewicz

sobota, 21 stycznia 2017

Na marginesie tekstu "Fotograficzne kręgi. Podsumowanie 2016 roku" (magazyn "O.pl"

19.01.2017 na łamach "O.pl" opublikowałem artykuł podsumujacy stan polskiej fotografii w 2016 roku. Starałem się odpowiedzieć na pytanie dokąd zmierza nie tylko polska fotografia. Zresztą warto się zastanowić nad innymi aspektami, np. kto napisał o wystawach: Tadka Prociaka, Witka Krymarysa, Lucjana Demidowskiego, Tomka Mielecha czy o filmie poświęconym Jerzemu Lewyczyńskiemu, który miał swoją premierą na TV Kultura? Oczywiście moje podsumowanie jest fragmentaryczne, gdyż inne nie mogło być. Dlatego po raz kolejny upominam się o założenie i wydawanie profesjonalnego pisma fotograficznego, poświęconego historii, teorii i najnowszej praktyce. 

Nie lubię pisać tekstów podsumowujących krótki okres czasu, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo trudne zadanie. Poza tym zyskuje się kolejnych przeciwników i wrogów, w tym tych nieujętych w podsumowaniu, a którzy do tego pretendują, bo organizują duży festiwal fotografii np. 300 tysięcy złotych. A ciekawych wystaw jest tam np. pięć z kilkudziesięciu przygotowanych. Jak wówczas ocenić takie przedsięwzięcie, pięć czy pozostałe - dodajmy przeciętne lub nieudane - ekspozycje?

Screen Print z pocztąkiem mojego tekstu z "O.pl" [21.01.17, godz. 14.20]

I jeszcze jedna refleksja. Po obejrzeniu ekspozycji Tadeusza Prociaka w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze, po przeświadczeniu, że jest to wybitna ekspozycja, starałem się zechcieć kilkunastu dyrektorów i kuratorów do pokazania całości lub fragmentu wystawy. Ze smutkiem stwierdzam, że kilku z nich nie odpowiadało, innych przymuszałem do udzielenia mi jakiejkolwiek odpowiedzi. Bardzo ciekawa wystawa nigdzie poza jelenią Góra nie została zaprezentowana. Z czego to wynika? Wynika to z tego, że nikomu się nic nie chce, każdy narzeka na politykę i brak funduszów. Chociaż niewielu pytało o koszt, a był on niewielki. Nie będę tego tematu roztrząsał, ale smutny jest obraz polskiego wystawiennictwa, nie tylko fotograficznego. Przyczyny tego zjawiska są oczywiście złożone, ale dostrzegam także brak zwykłej dobrej woli i uczynienia jakiegokolwiek wysiłku, także w postaci odpowiedzi na maila. 

środa, 11 stycznia 2017

Month of Photography XXVI, Bratislava

Month of Photography (Miesiąc Fotografii) w Bratysławie organizowany od 1990 roku różni się od największych festiwali w Polsce, że zawsze "jakość przeważa nad ilością". U nas jest odwrotnie, gdyż za ilością, jak sądzę, podążają pieniądze samorządne i z kasy MKiDN. Nikt nie wnika co z tych ekspozycji wynika i czy są one novum na forum ogólnopolskim czy europejskim. 

Mój post/tekścik jest przede wszystkim wizualnym uzupełnieniem artykułu, jaki dziś opublikowałem w magazynie  "O.pl"

Przy okazji jeszcze kilka faktów i zdjęć. 

Ekspozycja Rudolfa Sikory z pewnością należała do najwartościowszych. Wydano przy okazji pokaźny i co najważniejsze bardzo dobrze opracowany katalog całej jego twórczości.

Rudolf Sikora, wystawa Sam z fotografią, fot. K. Jurecki

Mokry kolodion oczywiście popularny jest w całej Europie. Prezentuję dwie prace artysty ze Słowenii, mieszkającego w Nowym Mieście, który podejmuje problematykę swej rodziny. 

Borut Peterlin, A Father's Tale, 2016

Borut Peterlin, A Father's Tale, 2016

Polscy, i nie tylko, kuratorzy mogliby zobaczyć, jak przygotować ekspozycję, by była interesująca i kompletna, obejmująca potencjalnie wszystkie przejawy sztuki wizualnej z lat 1939-1945. Właśnie takie kryteria spełnia wielka Wystawa Dream x Reality. Art and Propganada 1939-1945 w Slovak National Gallery (czynna do 26.02.2017). 

Wystawa Dream x Reality. Art and Propganada 1939-1945 w Slovak National Gallery, fot. K. Jurecki

Duet Jana Hojstričová, Palo Macho tworzy od kilku lat prace z wykorzystaniem szkła, fotografii, malarstwa. Interesuje ich cielesności i ciało jako fetysz kultury konsumpcyjnej, ale o odwołaniu także do sakralności dawnej sztuki. Stąd zastosowanie płatków złota do tworzenia transparentnych prac. 


Jana Hojstričová, Palo Macho, View of the invisible skin, wystawa w Instytucie Słowackim w Wiedniu

Jana Hojstričová, Palo Macho, View of the invisible skin, wystawa w Instytucie Słowackim w Wiedniu

Jana Hojstričová, Palo Macho, View of the invisible skin, wystawa w Instytucie Słowackim w Wiedniu


Jana Hojstričová, Palo Macho, View of the invisible skin, 240 x 110 cm, 2011, z wystawy w Instytucie Słowackim w Wiedniu


Fotografie, jeśli nie zaznaczono inaczej,  dzięki uprzejmości Central European House in Bratislava. Special thanks to Dorota  Holubová. 

czwartek, 29 grudnia 2016

Odkrywanie twórczości Jana Styczyńskiego w Obserwacji (do 20.01.2017)

W warszawskiej galerii Obserwacja trwa ekspozycja pt. Jan Styczyński. Panteon, która jest jednym z ważniejszych wydarzeń kończącego się 2016 roku. Wystawa została w ciekawy i dynamiczny sposób zaaranżowana na niewielkiej przestrzeni galerii. W pionowo ustawionych, prostokątnych ramach pokazano po trzy zdjęcia, w tym grupowe, z udziałem postaci, której pojedynczy portret został umieszczony obok nich. W ten sposób powstał określony układ wystawy, na której widzimy dwudziestu kilku znanych artystów z dekady lat 70.

W jakim kontekście powstały te fotografie? Z pewnością towarzyskim, jak czynił to np. Tadeusz Rolke, fotografując dla Krzywego Koła, a potem Galerii Foksal. Ale czy tylko? W odpowiedzi na te pytania mogą pomóc świadkowie tych wydarzeń. Styczyński fotografował swoich znajomych, ale nie tylko. Ktoś zapewne pomagał mu w tych wyborach, które są ciekawe, logiczne i wynikają z ówczesnego kontekstu sztuki, przede wszystkim akademickiego. Ale na marginesie pojawiają się także ciekawi i obecnie bardzo ważni twórcy, np. Tadeusz Kantor czy Edward Krasiński. Należy zadać pytanie, dlaczego nie poświecił im więcej miejsca? 



Fragment wystawy. Dzięki uprzejmości Obserwacji 

Fragment wystawy. Dzięki uprzejmości Obserwacji 

Fragment wystawy. Dzięki uprzejmości Obserwacji 

Pytanie o styl danego fotografa jest dla bardzo ważne, gdyż skrywa się za nim wymiar etyczny zarówno samego dzieła, jak też twórcy.  Z pewnością styl Styczyńskiego można określić jako warszawski, a później polski. Fotografie zaprezentowane na tej wystawie przypominają mi o analogicznych dokonaniach Marka Holzmana z lat 60. i 70., który portretował znanych artystów polskich. Inne prace Styczyńskiego kojarzą się z nowoczesnym fotoreportażem, ale nie były przeznaczone do tego typu publikacji.

Jan Styczyński. Franciszek Starowieyski, lata 70

Z pewnością poszczególne zdjęcia nadają się do szczegółowej analizy. Malarz i świetny gawędziarz, jakim był  Starowieyski, kreował mit artysty o korzeniach szlacheckich, który pragnie nawiązać do epoki baroku, jako istoty kultury sarmatyzmu. Stąd zdjęcie przedstawiające Starowieyskiego wśród natury -  krzewów i traw na łące, na tle piktorialnego nieba. Dlatego też odwołujący się do estetyki surrealizmu plakacista, i w mniejszym stopniu malarz, ukazany został z szablą. Ta praca wyraża wszystkie sprzeczności, jakie próbował łączyć Starowieyski. Nie można było nawiązywać do baroku i jednocześnie nadrealizmu, nie można było być modernistą używającym szabli. 

Jan Styczyński. Waldemar Świerzy, lata 70.

Jan Styczyński. Franciszek Starowieyski,  lata 70.

Na innej pracy Starowieyski przygotowuje się, jeśli zdjęcie nie jest aranżowane, do akcji artystycznej związanej z rozpoczętym w 1980 roku Teatrem Rysowania. Scena z nagą modelką, która sprytnie maskuje swą tożsamość, ma miejsce w galerii z plakatami. W dolnym rzędzie, na tle stojących dwóch postaci, nieprzypadkowo znajdują się także plakaty samego  Starowieyskiego. Zadaję sobie pytanie, czy jest to Muzeum Plakatu w Wilanowie? Karykaturalny rys, znany nie tyle z ówczesnej fotografii artystycznej, co z prasowego reportażu, pojawił się z lewej strony kompozycji w postaci pilnującej wystawy kobiety śpiącej na krześle. Wiele przemawia za tym, że jest to aranżacja Starowieyskiego odnosząca się do jego życia i twórczości. Z pewnością brak oddziaływania sztuki na widzów był dla niego, jak najbardziej słusznie, problemem. Pamiętam, jak w wystąpieniu radiowym krytykował czynność obierania ziemniaków przez Julitę Wójcik w Zachęcie. Trywialne działanie było zbyt proste i jednoznaczne, aby mogło na trwale zaistnieć w świadomości  widzów. 

Interesujące jest, że w wydanym albumie pt. Jan Styczyński. Panteon obok malarzy i rzeźbiarzy z Warszawy i Krakowa pojawili się plakaciści. Ale nie ma żadnego fotografika, ponieważ fotografia nie uznawana była w tzw. środowisku artystycznym za Muzę. Oczywiście była uznana przez Ministerstwo Kultury, które od 1946 roku usankcjonowało ZPAF. 

Styczyński pracował aparatem Rolleiflexa w formacie 6x6 z obiektywem 80 mm według określonej koncepcji: "portret twórczy; artysta przy pracy; artysta uchwycony w kontekście życia codziennego, towarzyskiego, poświęcający się własnej pasji" (s. 5), jak trafnie zauważył w Słowie wstępnym. Spotkanie kurator wystawy Waldemar Zdrojewski. Praca takim aparatem wymaga dużego kunsztu i przygotowania koncepcyjnego. Autor świetnie panował nad fotograficzną materią, był w tym zakresie prawdziwym profesjonalistą. Umiał posługiwać się sferami pola obrazowego, które były całkowicie ostre, lub przeciwnie, na odpowiednich planach nieostre, jak w portrecie Macieja Urbańca (s. 218), wykonanym od dołu, według koncepcji znanej już z konstruktywizmu i "nowej fotografii" lat 20. XX wieku.

Okładka albumu Ludzie areny, 1975, Interpress, s. 400

Styczyński jest niesłusznie fotografem zapomnianym, jak to często bywa. Jest też autorem rewelacyjnego, być może nawet w kontekście fotografii europejskiej, albumu Ludzie areny, który ze względu na ciekawe zestawienie fotografii, w tym barwnych, nie ma polskiego odpowiednika i kontynuacji. Z pewnością duża w tym zasługa także grafika Marka Freudenreicha.

Zadaniem najnowszej praktyki galeryjno-muzealnej powinno być poszukiwanie nowych postaci dla polskiej sceny fotograficznej, gdyż nie można opierać się tylko na obowiązującym kanonie. Dlatego kolejna wystawa w Obserwacji przypominająca twórczość Styczyńskiego jest bardzo ważna.

czwartek, 22 grudnia 2016

Katerina Mistal. Mapping Europe w CSW Łaźnia 2, (Gdańsk 18.11.16-15.01.2017)

Wystawa zaczyna się od dokumentacyjnego filmu na ekranie telewizora, pokazującego mapę Europy i wykonane w określonych miejscowościach zdjęcia, od północy (Oulu) i południa (Lampedusa) i od zachodu (Gibraltar) po wschód (Przemyśl). Pokazano 25 wielkoformatowych prac (największe z nich mają wymiar 140 cm x 185 cm, najmniejsze 100 cm x 100 cm)  i jest to największa ekspozycja dotycząca tego cyklu, jaka miała miejsce do chwili obecnej. 

Trudno wyobrazić nam sobie, gdzie są niektóre miejscowości, jak Oulu czy Koruna czy Torshavn (Wyspy Owcze). A jest to istotne dla zrozumienia monumentalnego przedsięwzięcia, rozpoczętego w 2010 roku, a mającego się zakończyć w 2017. Nie była to łatwa do aranżacji wystawa. Właściwie rozpoczyna się ujęciem z Gibraltaru i jednym z ostatnich zdjęć z Gdyni Orłowa (2014). Następnie pokazaliśmy ciepłe w tonacji realizacje, gdyż w tym momencie chronologia znaczyła dla nas mniej. Na ścianie centralnej zaproponowałem geometryczną strukturę, której pion stanowiły bardziej płaskie i prace z Nidy (Litwa) o perspektywie centralnej, kontrastujące z zimowymi pejzażami z Haukland (Norwegia). Na ścinie po prawej  od wejścia pokazaliśmy prace w tonacji zimnej, przedzielone w połowie jedną ciepłą, analogiczną, jaka znajduje się po przeciwległej ścianie. Ekspozycję zakończyliśmy Przemyślem oraz jednym krótkim niemym i zapętlonym wideo, które wtopiło się czy do pewnego stopnia naśladuje fotografie. Pokazuje ono śpiewające dzieci, w ich portretowym ujęciu. Jest to także wystawa także o znikomości człowieka i potędze natury, w jej romantycznym ujęciu.

Chciałbym jeszcze bardzo podziękować za świetną współpracę: artystce wizualnej Katerinie Mistal ze Sztokholmu, dyrektor CSW Łaźnia Jadwidze Charzyńskiej i kuratorce z CSW Łaźnia Michalinie Domoń. O tej wystawie myślałem już od 2012 roku i jestem bardzo zadowolony, że doszło do jej finalizacji. Cieszę się, że na wernisażu byli obecni moi znajomi, m.in.: wybitna malarka Beata Białecka, wybitny performer i muzyk Marek Rogulski, Piotrek Zabłocki (czeka na odkrycie, ale potencjał posiada) oraz kolega ze szkolnej ławki - Wesiek Wawer, który może zacznie twórczo fotografować? 
[Wszystkie fotografie poniżej Paweł Jóźwiak]

K.Jurecki, Michalina Domoń i Katerina Mistal, wernisaż wystawy, 18.11.16, godzina 18

Wernisaż wystawy, 18.11.16, godzina 18

Oprowadzanie kuratorskie przez K. Jureckiego, 18.11.16

Po wernisażu

 wernisaż wystawy, 18.11.16, godzina 18


Orłowo, 2014










Przemyśl, 2010

Okładka polsko-angielskiego katalogu, CSW Łaźnia, Gdańsk 2016


P.s. do recenzji namawiam zainteresowanych. Zwłaszcza Karola Sienkiewicza..., albo "Arteon" lub "Szum". 

Uwaga, uwaga, uwaga. W ramach mego stypendium MKiDN na rok 2016 trwają prace nad uruchomianiem strony www poświęconej całej twórczości Andrzeja Różyckiego. Jej zarezerwowany adres to http://rozyckiandrzej.blogspot.com

Zaproszenie na wystawę Andrzej Różycki. Koszulki Panny Marii, 1987, Galeria/świetlica u Zochy, Łódź



środa, 14 grudnia 2016

Co szumi w "Szumie" (jesień-zima 2016)? Próba recenzji

O Czym szumią wierzby? Była taka bajka w telewizji, dawno temu chyba w latach 90. Wszystko działo się w lesie, gdzie zwierzątka walczyły o przetrwanie. Toczyła się walka na śmierć i życie, ale oczywiście w Disnejowskiej ludycznej atmosferze. Tak jest chyba i dziś w realnym świecie, podzielonym na stronę lewą i prawą, może i centrum? Mam na myśli tzw. świat sztuki, a konkretnie sztuk wizualnych.

Na lewej stronie sceny "Szum" ma się dobrze, także dzięki MKiDN, reklamodawcom oraz licznym współpracownikom. "Szum" trzyma się mocno realnej sceny artystycznej, także dzięki Facebookowi i ciągle uaktualnianej o nowe artykuły czy relacje na stronie www. Jest przeciwwagą dla linii i wyborów "Arteonu", do którego jest mi zdecydowanie bliżej ideowo, w którym od czasu do czasu publikuję.  W 2014 roku powróciłem także do pisania w "Formacie", w którym miałem kilkuletnią przerwę, a gdzie publikowałem od samego początku pisma, czyli 1990 roku.

Okładka

Jestem także czytelnikiem i teraz krytykiem ostatniego numeru "Szumu". Postaram się zwrócić uwagę na teksty, w których znalazłem ważne dla mnie problemy. Justyna Górowska jako artystka dzieli się swoimi wrażeniami w tekście Post Avant-garde Survival Guide. Pisała: "Niestety, sztuka często nie reprezentuje artystów niepokornych, mówiących o ważnych sprawach, lecz takich, którzy wpisują się w odpowiednie struktury, stając się ". (.s 53). Są to słowa ważne i istotne, tylko jak je interpretować, w momencie kiedy sama Górowska bardzo dobrze funkcjonuje i wystawia w polskim świecie sztuki? Czy jej wystąpienia są autentyczne? Czytam dalej: "Budowanie linii oporu jest istotne w momencie zawłaszczania metod sztuki przez system kapitalistyczny i przetrawionych jej odpadków przejmowanych jako model na polu sztuki i jej instytucji" (s. 55). Myślenie Marksowskie jest do zrozumienia, choć już trudniejsze do akceptacji. Ale czy artystka pisała także o swojej działalności, jako "odpadkach"? Czytamy dalej: "Sztuką stała się praca etatowa w wielkich korporacjach, gdzie człowiek zatraca się w szaleńczym wirze produkcji" (s. 550. I tu dochodzimy o meritum, gdzie pomieszaniu i zatraceniu uległy określenia, definicje, jeśli przyjmiemy za autorką, że praca w korporacji jest sztuką. Artystka, której życzę przede wszystkim, aby przemyślała swoje konkluzje, zanim je opublikuje. Dodam tylko, że uważa się ona za kontynuatorkę neoawangardy, odwołuje się np. do Krzysztofa Wodiczki, co jest ważne. Kibicuje jej Przemek Kwiek jeden z najważniejszych polskich performerów, widoczny na jednym ze zdjęć z artykułu..

Ten numer poświęcony został najnowszej architekturze. Tekst Anny Cymer Dobra zmiana. Nowa polska architektura nie wiadomo dlaczego ilustrowany został parakonstruktywistycznymi, ale jakże schematycznymi, rysunkami Zbigniewa Rogalskiego. Tekst jest poprawny, ale jest zbyt szkolny, kiedy autorka na stronie 67 pisała: "Polityka mieszkaniowa - a raczej jej brak - wywołuje lawinę niekorzystnych skutków, wśród których są korki. [....] - starczy. Czytamy dalej.

Cenię natomiast esej szefa "Szumu" Jakuba Banasiaka Jerzy Duda-Gracz jako funkcja i symptom polityki kulturalnej. Zgadzam się z jego założeniami i przedstawionym materiałem historycznym. Widziałem wielką ekspozycję w Toruniu i zastanawiałem się, jak można było przygotować tak gigantyczną wystawę, z której nic w sensie promocji Dudy-Gracza nie mogło wyniknąć. Rok wcześniej w tym samym miejscu zwiedzałem ekspozycję na poziomie światowym - Gustava Metzgera, ale kto inny był wówczas dyrektorem CSW. Po pokazie w Toruniu można powiedzieć, że mit Dudy-Gracza, jako artysty niepokornego i buntowniczego wobec władzy, upadał albo został częściowo unieważniony.

Podoba mi się tekst drugiego szefa "Szumu" Adama Mazura Jubileusz. Co nam się nie podoba w galerii Foksal MCKiS?, który opisuje historię, oraz kolejne zwroty i kolejne polityki kulturalne w historii Foksalu za czasów kolejnych kierowników: Wiesława Borowskiego, Jaromira Jedlińskiego i obecnie Katarzyny Krysiak. Autor delikatnie szkicuje problemy, napięcia i zgrzyty środowiskowe związane z odejściem kilku pracowników i utworzeniem wszechpotężnej i korporacyjnej według mnie Fundacji Galerii Foksal. (s.  93). Galeria Foksal po odejściu na emeryturę Borowskiego walczy z długoletnią marginalizacją, Adam Mazur opisywał jubileuszowe wystawy z roku 2016, które ocenił jako "zachowawcze". Pisał: "Cztery wystawy z cyklu MIEJSCE nie były ani specjalnie złe, ani porywająco dobre" (s. 97), z czym można się zgodzić. Oczywiście historię Foksalu inaczej interpretuje m.in. na Facebooku Jaromir Jedliński, oskarżając FGF o "kradzież", która definiowana jest w szeroki sposób. Oczywiście nie w sposób dosłowny.

Kolejny tekst Łukasza Gorczycy wprowadza nas w arkana znanej twórczości Nicolasa Grospiere'a i wydanego w 2016 albumu Modern Forms. A Subjective Atlas of 20-th Centurary Architekture. Jak słusznie zauważył Gorczyca jest to bardziej "projekt architektoniczny", niż fotograficzny (s. 105). Nie do  końca Grospiere panuje nad tym, jak fotografuje i co z tego wynika. A widać to np. po ciepłym oświetleniu lub przeciwnie zimnych i zgaszonych barwach zarejestrowanych na Becherowskich z przesłania pracach, czy zbyt dużej liczbie samochodów przy katowickim Spodku, tak jakby zdjęcie wykonał z okna samochodu, w pośpiechu i przypadkowo.

Tekst Łukasza Rondudy i Zofii Krawiec poświęcony został kulturze rave. Ilustrowany różnymi przypadkowymi zdjęciami i reprodukcjami. Zwraca jednak uwagę na ważne zjawiska, które są znane, jak CUKT, czy prawie nieznana poza Łodzią grupa Wspólnotą Leżeeeć, która na scenie artystycznej działa od początku lat 90. poza oficjalnym obiegiem. I jest ona ciekawym zjawiskiem z zakresu instalacji i muzyki, ale także wideo. Ciekawe fotografie tego środowiska w Łodzi wykonywał Robert Laska (s. 125).

Wywiad A. Mazura z Miladą Ślizińska pod znamiennym tytułem Niedźwiedzie mięso może niewiele wnosi do rozpoznania praktyki kuratorskiej, jest bardziej życiowy, czasami anegdotyczny (np. o Tadeuszu Kantorze). Ale jest potrzebny, gdyż Ślizińska była wybitnym kuratorem w CSW w Warszawie. Opisuje także swoją przygodę z Galerią Foksal, co stało się uzupełnieniem do tekstu o Foksal.

Na końcu numeru mamy recenzje pisane na różnym poziomie. Zaciekawił mnie tekst o Grzegorzu Klamanie (autorstwa Łukasza Musielaka), na początku lat 80. artyście niezależnym, potem w latach 90. beneficjencie władzy w Gdańsku, a obecnie w 2016 znajdującym się na rozdrożu, walczącym o przetrwanie... jako kurator, ale wciąż wspomagany, jak dowiadujemy się z tekstu, dotacjami MKiDN. I na koniec ciekawy tekst Piotra Kosiewskiego o realizmie socjalistycznym w kontekście Muzeum Narodowego w Szczecinie pt. Daleko od Moskwy. Gerard Singer i sztuka zaangażowana, który w historyczny sposób przypomina czym był socrealizm w kontekście odnalezionego obrazu Singera.

Powstaje pytanie, co istotnego zaistniało w "Szumie"? Na ile są to recenzje dotyczące zaprzyjaźnionych artystów i instytucji sztuki, na ile autentyczne poszukiwania nowych zjawisk. Ważne jest także co istotnego przeoczono na scenie polskiej z tego czasu?  Ktoś w przyszłości być może udzieli próby odpowiedzi na te pytania. Ale ten numer był interesujący. I mam nadzieję, że stać mnie było na spojrzenie "chłodnym okiem", bez uprzedzenia. Magazyn czytałem wielokrotnie, poprzez niego natrafiłem także na warszawską wystawę Krzysztofa Junga Przemiana, która pokazywała ważnego artystę. W "Szumie" zaszumiało dużo.

P.S. Zapomniałem napisać, że najsilniej jestem związany z krakowskim magazynem "O.pl", gdzie redaktorem naczelnym jest Kamila Leśniak. Systematycznie publikuję tu ważne dla mnie artykuły od 2010 roku.