Nareszcie prezentuję ostatni dyplom z gdańskiej ASP, obroniony w grudniu 2010 roku przez Iwonę Gąsiorowską. Jego tytuł brzmi dziwnie Ciałodruki i odwołuje się do problematyki łączenia, stemplowania i odznaczania za pomocą fotomontażu. Niektóre prace a właściwie ich fragmenty (jakże dużo mogą one znaczyć!) przypominają mi o lekcji Man Raya, który powiązał fotografię z aurą snu. Inne bliższe są tradycji Zdzisława Beksińskiego przywołującego malarskie monstra o kiczowatym przesłaniu, czego nie zauważyło wielu kolekcjonerów i krytyków sztuki, nie mówiąc o młodych adeptach malarstwa.
Zdjęcia I. Gąsiorwskiej są bardziej formalne, niż ideowe, poświęcone jakiemuś problemowi. W związku z tym znaczenie jej prac przesuwa się ku różnym zagadnieniom - oniryzmowi, cielesności, tajemnicy twarzy zakrytej połyskliwą materią. Są to realizacje świadomie grafizujące, poszukujące mocnej bryły, ale także może nie w pełni świadomie przywołujące znak śmierci, może nie do końca traktowany poważnie i jako ostateczny cel.
Można zastanowić się, gdzie autorka tych trochę "mrocznych" realizacji poszukiwała inspiracji? W fotografii czeskiej i słowackiej pisząc pracę teoretyczną pt. Akt w fotografii czeskiej po II wojnie światowej. Charakterystyczne przykłady, gdyż taką postawę prezentuje np. Michal Macku, twórca nowej techniki zwanej "gelażem". Jest to fotografia przede wszystkim, tak jak w przypadku Gąsiorowskiej, formalna - oparta na zderzeniu układów brył, które mają być jak najbardziej plastyczne w znaczeniu twórczości akademickiej.
Problem niezależności, połączmy z finansowaniem prywatnych galerii przez państwo polskie w dalszym ciągu należy do najbardziej dyskutowanych. Dlatego zdecydowałem się zamieścić swój archiwalny tekst z 2000 roku. Bardzo nie spodobał się on niektórym decydentom ówczesnej artystycznej sceny gdańskiej, którzy w dalszym ciągu starają się eliminować z niej Marka Rogulskiego i jego galerię. A więc mój artykuł sprzed jedenastu lat w dalszym ciągu jest aktualny.
Kupiona niezależność
"Grzegorz Klaman jako kurator
wystawy pt. Forum galerii i innych miejsc sztuki w Polsce, która odbyła się w X
– XI 2000 roku w Gdańsku w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia i Galerii Wyspa
po raz kolejny w latach 90. poruszył temat niezależności. Można stawiać różne
diagnozy i próbować rozwiązywać ten problem w oparciu o różne modele
teoretyczne. W postmodernistycznej rozgrywce liczą się zupełnie inne kategorie
rezygnujące z pojęcia niezależności i alternatywności ze względu na ich
utopijność.
Ale w każdym
pluralistycznym państwie potrzebni są artyści dworscy służący określonej władzy
(prawicowej, lewicowej) za określone pieniądze. Dlatego potrzeba dodatkowych
dowodów bycia niezależnym i alternatywnym, aby działać pod protektoratem nie
tylko uczelni, ale i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i
państwowych Urzędów .
Galeria Wyspa
jest w takim samym stopniu niezależna jak np. warszawski Foksal, a Centrum
Sztuki Współczesnej Łaźnia jak Zachęta, z tą różnicą, że Zachęta decyduje co
jest ważne w najnowszej twórczości polskiej, a Łaźnia później to upowszechnia
(potwierdziła ten fakt wystawa Negocjatorzy
Sztuki).
Galeria
Koło z Gdańska jest w takim samym stopniu niezależna jak krakowski Zderzak,
który na tej wystawie został pominięty. Koło często pokazuje tych samych
artystów co Zderzak, z tą różnicą, że to właśnie galeria krakowska wylansowała
ich w II połowie lat 80. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że malarstwo
Krzysztofa Gliszczyńskiego jest jednym z najważniejszych dokonań lat 90. w
Polsce.
Łódzka Galeria Wymiany jest od lat
galerią o charakterze konceptualnym (w
latach 90. nie odbyły się w niej żadne wystawy), lansującą wygodną dla
siebie teorię o „niepodległym ruchu artystycznym”. Owszem, prezentuje ważny
zbiór kolekcjonerski (jakich nie brakuje w Łodzi) oraz dwoje artystów
prowadzących obecnie tę placówkę. Jest ona w takim samym stopniu niezależna,
jak np. Galeria FF czy Galeria Manhattan, które w latach 90. zorganizowały po
kilkadziesiąt wystaw.
Takich wątpliwości i pytań można
było znaleźć dużo więcej. Nasuwa się pytanie o wartości samej ekspozycji ?
Ciekawie, „demokratycznie” zaprezentowała się poznańska Galeria AT, z
interesującymi realizacjami Piotra Kurki i Leszka Knaflewskiego. To samo można
powiedzieć o konsekwentnej twórczości (dla niektórych będzie ona nudna) Jacka
Mrozowicza z łódzkiego Muzeum Artystów, wiernej koncepcji Kazimierza Malewicza
i Ad Reinhardta oraz Tomka Matuszaka z Galerii Wschodniej, próbującego być
bliżej życia, ale używającego form minimal-artowskich.
Od wielu lat okazuje swą wrażliwość
działając małymi, kruchymi formami Jan Gryka (Galeria Biała z Lublina).
Największe wrażenie zrobiło na mnie malarstwo Doroty Podlaskiej,
reprezentującej bydgoską Wieżę Ciśnień. Jest to rodzaj malarstwa wywodzącego
się od Nowosielskiego, ale mówiącego wiele nt. religijności w ogóle. Prace
fotograficzne Jacka Markiewicza są, co najwyżej bardzo kiepską formą
artystyczną recepcji Jeffa Koonsa, w przeciwieństwie do rzeźby Pawła Althammera
i studenckich aktów Katarzyny Kozyry. Markiewicz jest niestety epigonem w zakresie pornograficzności, podobnie jak
nieudolne echo Toscaniego — Bruno Tode (szczecińska Amfilada), który w odpowiednim
czasie przestał być „nowym dzikim” na rzecz kolejnej polskiej mody ukazującej
problem wzwodu członka. Powstaje
pytanie czy opisywana wystawa była aż tak zła? Nie, gdyż nie różniła się niczym
in minus od ogólnego polskiego stanu
wystawienniczego. Zresztą to prowadzący poszczególne galerie decydowali, co
pokazać, a nie Klaman. Mało tego — ekspozycja prezentowała szereg nazwisk od
lat obecnych na polskiej scenie artystycznej. Na
koniec zaznaczę, że ze zrozumiałych względów nie dano możliwości prezentacji,
czyli nie zaproszono do omawianej wystawy gdańskiej Galerii Spiż 7 Marka
Rogulskiego, która jest jedyną znaną mi
galerią rzeczywiście niezależną, tj. działającą poza strukturami uczelni,
układów towarzyskich i mecenatem miasta. Poza tym prowadzona jest za własne
pieniądze artysty. Właśnie o nie,
zgodnie z zasadami rynkowymi (a one już obowiązują) toczy się gra. Pojęcie alternatywności jest nie tyle
anachroniczne, co zupełnie nieadekwatne do modelu artystycznego lat 90. jaki
dominuje w Polsce. Warto dodać, że Galeria Wyspa wydała kolejny numer „Żywej
Galerii” za... pieniądze MKiDN, poświęcony galeriom biorącym udział w tej wystawie.
Prezentowane były następujące
galerie: wyspa (Gdańsk), amfilada (Szczecin), a.r.t. (Płock), AT (Poznań),
Biała (Lublin), entropia (Wrocław), fort sztuki (Kraków), Koło (Gdańsk), moje
archiwum (Koszalin), muzeum artystów (Łódź), otwarta pracownia (Kraków), ON
(Poznań), Potocka (Kraków), Prowincjonalna (Słubice), Wymiany (Łódź), Wieża
Ciśnień (Bydgoszcz), Wschodnia (Łódź) i QQ (Kraków)."
Nie jest to arcydzieło, nie jest to nawet film wybitny,
choć bardzo sprawne nakręcony. Pomimo bardzo dobrej roli Natalie Portman i
Barbary Hershey oraz poprawnej Vincenta Cassela, wielu zagadkowych momentów i
zwrotów akcji film jest absurdalny w swym zasadniczym przesłaniu, choć ukazuje
kulisy zawiści, ba wręcz walki o tytułową rolę oraz "ciemną stronę",
głównej bohaterki, która aby zagrać tytułową rolę musi się wewnętrznie
przełamać.
Co to oznacza w filmie
amerykańskim? Narkotyki, miłość lesbijska, podporządkowanie się (także
seksualne) reżyserowi Jeziora łabędziego z nowojorskiej opery w imię zrozumienia, a nawet utożsamienia się z tytułowym Czarnym Łabędziem z baletu.Teoretycznie wszystko w imię sztuki! Za
dużo tego wszystkiego, jak na niewinną i delikatną postać graną przez Portman. Jej przemiana nie wygląda autentycznie, choć taki proces psychologiczny polegający na utożsamieniu się ze złem często występuje w sztuce nowoczesnej od XIX wieku, od romantyzmu.
Ale w ukazaniu
zjawisk artystycznych pomiędzy halucynacją, koszmarem a realnością Arronofsky
jest prawdziwym mistrzem oniryzmu, kontynuatorem lekcji Wojciecha Hasa, a
przede wszystkim Romana Polańskiego (Dziecko
Rosmary, Lokator), gdyż patrząc na poszczególne sceny gubimy się w
labiryncie doznań tytułowej bohaterki, której psychika podobnie, jak u bohatera
Zagubionej autostrady z filmów Davida Lyncha nie wytrzymuje napięcia i
zaczyna „pękać”, pogrążać się, jak w malarstwie Francesca Goi, w nocnych
koszmarach przypominających scenyz
Willi Głuchego.
To miał być film o autodestrukcji
przychodzącej z idei słynnego baletu Piotra Czajkowskiego, a stał się pomimo
wielu zalet kolejnym serialem z telenoweli zwanej Hollywood, która tego typu
produkty tworzy równie szybko, jak krótko istnieją w naszej pamięci. Zostaje po
nich tylko erotyzm i koszmar, dwie cechy mocno odciskające się na współczesnej
psychice.
Gdzie jest energia łódzkiej kultury? Według plebiscytu łódzkiej "Gazety Wyborczej" i TV Toya w zespole Depeche Mode, który pokonał bardzo ciekawą wystawę Powidoki życia. Władysław Strzemiński i prawa dla sztuki zorganizowaną przez Muzeum Sztuki w Łodzi oraz monograficzną ekspozycję Stanisława Fijałkowskiego w Atlasie Sztuki. Problem polega na tym, że zawsze muzyka pop w tego typu plebiscytach zwycięży ze sztuką elitarną, przeznaczoną dla bardziej wymagających odbiorców. I w tym tkwi błąd tego typu konkursów, które poza tym z założenia mają poszukiwać zjawisk oryginalnych i łódzkich. A koncerty brytyjskiej grupy z kręgu elektronicznego pop w Polsce nie były niczym nadzwyczajnym, ani typowo łódzkim. Była to tylko część trasy koncertowej, na której znalazło się nasze miasto.
Fragment rzeźby z instalacji Andrzeja Zająca, 2009
Organizatorzy tego konkursu zupełnie nie wzięli pod uwagę, że w 2010 roku istniała w Łodzi Galeria NT, w której zorganizowano kilka wstaw, a przynajmniej jedna - André Siera - o której pisałem na blogu, była wydarzeniem. Recenzowano ją w pismach ogólnopolskich. Pokazywała model sztuki, jaki zjawi się w Polsce za lat kilka lub kilkanaście, a przynajmniej od kilku uprawiany jest na całym świecie. Dlaczego nie w Polsce? Nie ma na razie pedagogów, którzy mogliby nauczać sztuki interaktywnej na ASP czy w innych szkołach artystycznych.
Andrzej Zając z afrykańską maską w dłoniach (fot. K.Jurecki)
W sobotnie popołudnie 15.01.11 na Bałutach otworzono bardzo ciekawą wystawę W poszukiwaniu Afryki, połączoną z muzyką i tańcem rdzennych Afrykańczyków. Tu powstała prawdziwa energia sztuki, nie kultury, gdyż takie rozróżnienie jest dalej konieczne. Tto tego nie rozumie, wiele traci z odbioru zjawisk artystycznych.
Rzeźba Andrzeja Zająca
Instalacja Andrzeja Zająca
A oto mój tekst do folderu tej wystawy.
O próbie powrotu do źródeł
Wystawa rzeźb, fotografii i
malarstwa Andrzeja Zająca połączona z malarstwem Piotra Tymochowicza będzie
dialogiem dwóch artystów oraz pytaniem o źródła twórczości artystycznej, „gdzie
iść i za czym podążać, aby zdążyć”.
Artyści
„nurtu głównego” od wieków pożądają traktem wyznaczonym ogólną modą kulturową,
która jest zmienna czasowo. Natomiast artyści „prawdziwi” czy twórcy, dla
których sztuka jest sposobem życia będą zaś podążali zgodnie z rytmem swego
życia, poszukując najbardziej istotnych podniet, jakim jest np. kolumna czy
archetypowe ukazanie jajka przez Constatina Brancusiego.
Andrzej
Zając jest nietypowym artystą, skromnie określającym się mianem rzemieślnika,
który odnalazł siebie w rytmach muzyki afrykańskiej czy wyobrażeniach zwykłych
afrykańskich kobiet. Stara się zgłębić prozę codziennego życia wnikając, na ile
jest to możliwe, w psychiczną formę tamtejszych ludzi. Ktoś powie – jest to
sprawa niewykonalna! Nie dla sztuki, wystarczy spojrzeć na siłę jego rzeźb
sakralizujących kobiety jako Madonny aby odgadnąć moc sztuki, która przemienia
wyobrażoną rzeczywistość w żywy symbol. Z biednej i smutnej realności, jaką
jest Afryka, w piękną i godną rzeczywistość w interpretacji Andrzeja Zająca,
także w formie fotograficznej.
Bardzo cenię twórczość Zająca za
jej autentyczność, bardzo odpowiada mi ekspresja przede wszystkim jego rzeźb,
które emanują siłą energii i realizacją nowych archetypów, które postaci Adama
i Ewy, obejmują „klamrą” kulturową. Czasami pojawia się ironia.
Andrzej
Zając dodatkowo eksperymentuje z problematyką przekroczenia ramy obrazu, która
ma nie oddzielać i zrobić, a przenosić i tworzyć nowe znaczeniową.
Drugim z
autorów omawianej ekspozycji Piotr Tymochowicz, absolwent UMCS w Lublinie. Przedstawia
kilka obrazów w technice akrylowej, w której stara się łączyć kody kulturowe,
jakby podążał śladami Claude’a Lévi-Straussa, próbując wyjaśnić „strukturę
struktury”. Jeden z obrazów pokazuje
szamańskie drzewo, symbole jing i jang oraz jako korzenie drzewa stylizowaną
maskę murzyńską. Tak wyraża się pragnienie syntezy kulturowej i jej problemów
kulturowych. Czy jest to możliwe? W sensie artystycznym – tak, w prawdzie
filozoficznej i przede wszystkim religijnej nigdy, gdyż idee szamanizmu nie połączą
się w sensie kultu z zasadami tao. Ale ten sposób wyraża się tęsknota za
równouprawnieniem idei religijnych, które w odpowiednim czasie i miejscu służą
człowiekowi, usprawiedliwia i przede wszystkim ułatwia jego życie na ziemi i
komunikację z energiami świata. W tym przede wszystkim przejawiała się sakralność sztuki. I miejmy nadzieję, że
tak będzie dalej.
Poszukujemy
i wracamy do źródeł, gdyż mogą one przestać istnieć! Być może zostaniemy lub
już jesteśmy w innym stanie psychicznym: między snem a „płynnym” obrazem
telewizyjno-kinowym, bez miejsca na realność i prawdziwość bycia.
Jak wygląda sytuacja z głosowaniem w dziale Kultura? Można zobaczyć już wyniki na portalu Onetu.
P.s [21.01.11]. Rywalizację w II etapie zakończyłem na 3 miejscu z ilością 160 głosów, zwycięzca otrzymał 174, drugie miejsce 163. W tym roku rywalizacja była zacięta.10 w kolejności blog, który przeszedł do dalszej rundy otrzymał 129 smsów.
K. Jurecki, Cache/Ukryte, 2010.
Fotografia wykonana w hołdzie dla wielkiego reżysera filmowego, jakim jest dla mnie Michael Haneke, twórca wspaniałych dzieł: Pianistka (La Pianiste, 2001), Biała wstążka (Das Weiße Band, 2009)
Piszę nie tylko o dyplomach fotograficznych z ASP z Gdańska, które są już zamkniętą historią, ale także z Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi, gdzie pracuję od 2005 roku. Jeśli ktoś powie Wam, że fotografia istnieje i liczy się tylko na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i szkole filmowej w Łodzi nie wierzcie mu, gdyż taki stereotyp niestety funkcjonuje od lat! Utwierdzany także przez portale internetowe i "Kwartalnik Fotografia".
Wokół samotności
Podoba mi się stan samoświadomości młodej autorki, która dziś do mnie napisała: "Cykl fotografii Wokół samotności to próba rozważania własnej egzystencji, ciąg stanów emocjonalnych, które są naturalną konsekwencją kolejnych etapów naszego życia. Syntetyczna opowieść o trudach zmagania się z własnym Ja, lękiem, samotnością.Samotność jako wyodrębnienie i wyobcowanie jednostki wynikające z indywidualnego postrzegania rzeczywistości,duchowa alienacja,wycięcie ze świata fizycznego, zmysłowego. Samotność jako konieczność, stanowi o naszym istnieniu, jest na stałe wpisana w nasz byt.
Wokół samotności
Wokół samotności
Do stworzenia tej serii zainspirowały mnie fotografie i słowa Jeffa Walla [...]: <Drzwi zamykają się przed tymi, którzy wybierają tylko miejsca specyficzne>, potraktowałam jak wyzwanie, przyjmując metodę inscenizacji. Fotografia inscenizowana stanowi dla mnie ogromne pole twórczej inspiracji, oparta na zmysłowym odbiorze świata, jest przedstawieniem własnej idei, podkreśla subiektywność postrzegania i odczuwania. Każdy akt fotografowania jest w pewnym sensie kreacją, a jednocześnie dokumentacją zastanej rzeczywistości tu i teraz. Każda fotografia jest osobistym dokumentem, zapisem własnego życia, bo naznaczona doświadczeniem własnej egzystencji.
Praca licencjacka pod opieką dra Piotra Komorowskiego, czerwiec 2010."
Cenię to, że autorka podejmuje i rozwija wątek egzystencjalny w swych zdjęcach za pomocą metody przetwarzania, niż inscenizowania rzeczywistości.
Wokół samotności
Całość jest bardzo ciekawa i przekonywująca swym realizmem, choć odrealnionym, zgrafizowanym, ale jakże trafnym i delikatnym w swej materii. Piękny cykl!
Inna seria B. Rudek pt. Stół inspirowana była twórczością malarską Vermeera van Delft z jego delikatnością form i niesamowitym światłem, bardzo tajemniczym i rozproszonym, które uwielbiał m.in. Salvador Dali.
Stół 1
Stół 2
Stół 3
I jeszcze jedno, gdybym miał określić wszystkie zaprezentowane tu prace artystki powiedziałbym, że są one szlachetne, nie znaczeniu piktorializmu i tzw. technik szlachetnych, ale prostoty użytych form i efektu wizualnego, który "przemawia mową bycia", aby nawiązać do znanej koncepcji Martina Heideggera, którą próbował trochę zdyskredytować Jean Paul Sartre, ale chyba mu się nie udało.
Każdy chciałby wiedzieć co będzie w 2011 roku, włącznie z bogiem Neptunem. Na tym polega tajemnica życia, że nie wiemy co się wydarzy, ale wkrótce poznamy. W wielu życzeniach noworocznych pojawiało się pragnienie, aby 2011 "nie był gorszy, niż 2010", gdyż faktyczne był on najgorszym w naszej historii od czasu zakończenia II wojny światowej w 1945.
Ale pomyślmy też, że na naszej wschodniej granicy znajduje się państwo Białoruś, gdzie warunki życia przypominają wiek XIX a sprawowane tam rządy należą do kategorii dyktatury, z którą należy walczyć w sposób demokratyczny. Kto pragnie zobaczyć prawdziwe oblicze Białorusi w jej fotograficzno-filmowym wydaniu temu polecam wybitny film Andrzeja Różyckiego Fotograf Polesia (Opus Film, 2001), który ukazuje m.in. w warstwie socjologicznej ogromne zacofanie cywilizacyjne tych terenów, ale i wielką serdeczność miejscowej ludności z okolic Kosowa Poleskiego, gdzie na chwilę także dzięki fotografii powrócił bohater filmu - fotograf Józef Szymańczyk (zm. 2003).
Zawsze należy być przygotowanym na różne doznania życia - radosne i smutne, a nawet tragiczne, gdyż na tym polega "bytowanie w bycie". Nie wszystko zależy wyłączne od nas. Ale wiele z tego co wydarzy się w przyszłości kształtujemy w naszej egzystencji poprzez określone działania.
Tym razem zapraszam 21.01.2011 roku na wykład i pokaz polskiego wideo-artu do MS2 w Łodzi, gdzie zaprezentuję artystów i ich wideo, w tym przede wszystkim twórców intermedialnych, których cenię za.... O tym nie napiszę tym razem. Zainteresowanych odsyłam do swojego artykułu pt. O czym zapomniano w historii polskiego wideo (1983-2006), „Arteon” 2007, nr 5, w którym przedstawiłem poglądy na interesujący nas temat.
Adam Rzepecki i Grzegorz Zygier,
Every Dog has his day,1990
Moim zdaniem wideo Adama Rzepeckiego i Grzegorz Zygiera pt. Every Dog has his day,1990 należy do najważniejszych z lat 80. i 90., gdyż elementy dadaistycznej zabawy, poddano surrealistycznej i przede wszystkim konceptualnej narracji. Powstała bardzo ciekawa inscenizacja, mająca wiele wspólnego z koncepcją "fotografii inscenizowanej".
Anna Orlikowska, Istota, 2004
Wideo jest formą
sztuki wywodzącą się z tradycji filmu eksperymentalnego, mającą
własną tradycję w postaci twórczości lat 70. i 80., oraz będącą
także etapem pośrednim do sztuki interaktywnej, do której jak się
wydaje należy przyszłość sztuki opartej na technologii.
Oczywiście granice twórczości określanej mianem wideo są bardzo
szerokie, dotyczą także performance, wchodzą w relacje z formułą dokumentalną, grafiką czy muzyką (wideoklip).
Marek Zygmunt, Medytacje, 2001
Do pokazu, który odbył się w
maju 2010 w innym wyborze, w Kinie Dvor w Ljubjlanie,
jako Video Match ’10,
wybranych zostało kilkunastu artystów, przede wszystkim absolwentów ASP
w Łodzi, Poznaniu, Gdańsku i Krakowie. Ale pokaz ten ma także znaczenie alternatywne wobec monopolu, jaki w tym zakresie posiada WRO Art Center we Wrocławiu.
Wideo Wiktora Polaka pt. Blisko, 2008 w Centrum Pompidou, 03.12.10. (Bardzo duży sukces młodego i jednego z najlepszych twórców wideo w Polsce w XXI wieku)
Mój wybór koncentruje się również na aspekcie medialnym dotyczącym
problematyki modernizmu i postmodernizmu, jak też na warstwie
ideowej, jaką prezentują pokazani artyści. Poszukuję twórców,
którzy posiadają określoną świadomość w zakresie formy i
warstwy filozoficznej. Zobaczymy prace w kilku formułach, w tym:
body-artu, o estetyce rodem z Dalekiego Wschodu i w szczególnie
modnej obecnie technice “found-footage”.
Leszek Żurek, Mantra, 2005
Anna Orlikowska, Film o robakach III, 2005
Mateusz Pęk, Backspace, 2008
Program pokazu w MS2 w Łodzi
Adam Rzepecki i Grzegorz
Zygier,
Every Dog has his
day,1990, 5' 3"
Witold Krymarys Wyścig / A Race, 1987,
4’ 30
Zygmunt Rytka Retransmisja / Retransmission, 1979-83,
15`
Wspólnota Leeeżeć,
Bielmo awangardy
/ Leucoma of Avant garde, 1996, 2` 14`
Prombłuny
mechanizm kuszenia / Choptheglow of Mechanism of Temptation,
1999, 5` 12`
W związku z tytułem tego wpisu nie będę analizował już dostateczne przeanalizowanej twórczości Katarzyny Kozyry z wystawy Casting (04.12 - 13.02.11), którą bombarduje się tzw. odbiorców sztuki w Polsce od blisko kilkunastu lat. Pamiętam tylko, że sama artystka nie ma za wiele do powiedzenia na temat swej profesji i wykonywanego zawodu. W wywiadzie pod znamiennym tytułem Z wiaderkami świńskim truchtem. Z Katarzyną Kozyrą rozmawia Artur Żmijewski na s. 187 w książce A. Żmijewskigo Drżące ciała (W-wa 2008) czytamy: "Piramida to jest Pomnik na Cześć Genialnej Przemiany Materii. Konia zżarły pieski i kotki, one znów zostały przerobione na mączkę, mączka na paszę dla świnek i kogutków. I myśmy to wszystko zjedli, jak nie tego konia, to innego. W tym sensie jest to genialne". Artystka żeruje na ułomności i niedoskonałości ludzkiej, jaką jest jedzenie mięsa. Ale zapomina, że od tysiącleci istnieją całe społeczności na całym świecie "wyzwolone" od tego codziennego przymusu. I trzeba np. poczytać Jerzego Nowosielskiego, aby zrozumieć, że można mówić zupełnie innym językiem na ten temat drażliwy temat. Tylko trzeba do takiej postawy dojrzeć duchowo.
Nie jest tajemnicą, że Narodowa Galeria Sztuki Zachęta w Warszawie, podobnie jak BWA we Wrocławiu przeznaczyła na promocję jej twórczości setki tysięcy złotych! Problem ten próbował rozwikłać niedawno Jan Michalski z galerii Zderzak, ale w Zachęcie odmówiono mu podania konkretnych danych i wyasygnowanej kwoty na ten cel.
Czytałem w "Gazecie Wyborczej" na temat filmu fabularnego i castingu do niego (tak, Kozyra jest już gwiazdą!), jaki zamierza nakręcić artystka i o nieudanych rezultatach w podobnych przedsięwzięciach m.in. Wilhelma Sasnala, Piotra Uklańskiego. Jaki będzie poziom filmu Kozyry? Bardzo łatwo przewidzieć. Oczywiście artystka podejmuje ryzyko i ma do tego prawo, ale kto finansuje ten projekt? Oto jest pytanie? Dlaczego jest w Polsce kilku artystów pożerających publiczne fundusze? Kto umożliwia taki naganny proceder?
Dlaczego prawie nikt, poza "Exitem", nie zauważył dużej wystawy Wojciecha Bruszewskiego (zmarłego w 2009 r.), która odbyła się w łódzkim OPS we wrześniu 2010?. Gdzie są media, gdzie są krytycy sztuki? Bruszewski był jednym z najwybitniejszych artystów wideo i instalacji. I był to artysta autentyczny, który nie udawał, jak wielu na tzw. polskiej scenie artystycznej. Symulują, że coś wiedzą i krytycznie analizują stan świadomości społeczeństwa i samej twórczości artystycznej. To swoiste udawanie "bycia artystą" umożliwia miałka krytyka artystyczna, która nie ocenia, a przede wszystkim tylko opisuje. Niestety, ale tak jest!
Katarzyna Karczmarz, Autoportret w Pławnej, 2010
Katarzyna Karczmarz, Wojanów. 2007
Ale na szczęście są tez inni twórcy. Można się o tym przekonać czytając najnowszy magazyn "Exit", w którym pisałem o "prostej" fotografii Katarzyny Karczmarz. Przy okazji polecam inny swój tekst o dużym festiwalu fotografii w Bratysławie na portalu o.pl, który jest dla mnie ciekawszy, choć organizowany z mniejszym rozmachem, niż polskie festiwale fotografii w Krakowie, w Łodzi czy w Warszawie. Zapowiadam już, że napiszę o najmłodszym pokoleniu rosyjskim, jakie tam poznałem. Jest bardzo interesujące i różni się od tego z Zachodniej Europy.
Nic nie wskazuje na zmiany na nudnej i nijakiej polskiej scenie artystycznej. Niestety! Ale jest jeden aspekt pozytywny w tej sprawie. Zdecydowanie wolę oglądać i rozmyślać nad pracami Katarzyny Karczmarz, niż jej imienniczki Katarzyny Kozyry, artystki przereklamowej przez media i niestety instytucje sztuki, które są w kryzysie, nie tylko finansowym.
Po co są święta? Poniżej zamieszczam refleksję artysty, który ideowo jest mi bliski i wyjaśnia to precyzyjnie i dobitnie.
Bo miłość to esencja Bożego Narodzenia - gdy poświęcamy uwagę i czas rodzinie, przyjaciołom a nawet nieznajomym. Czy wiesz, jaki najlepszy prezent mógłbyś sprawić Solenizantowi dzisiejszego Święta? Znajdź czas na miłość. Ciesz się dekoracjami, pysznymi potrawami, prezentami, ale nie pozwól, aby to wszystko przyćmiło najważniejszą rzecz, która przetrwa Święta, przyszły rok i całe nasze życie - MIŁOŚĆ!
Wacław Ropiecki
Prezentowane poniżej zdjęcia poświadczają o własnej drodze twórczej i określonym stylu, który w dalszym ciągu jest podstawowym wyróżnikiem, tego co nazywamy artystycznością, mającej jednak wiele różnych oblicz i odcieni. Czy to pojęcie "sztuka" zmieniło się przez tysiąclecia? Oczywiście jest stale modyfikowane, ale tkwi w swym podstawowym określeniu od kilkudziesięciu tysięcy lat.
Witold Krymrys
Z wielu życzeń/kartek zamieszczam te, które są ciekawe zwłaszcza dla pojęcia fotografii, o niej głównie jest w końcu mój blog.
Stanisław Kulawiak
Grzegorz Jarmocewcz
Brygida i Ir Kulik
Leszek Żurek
Andrzej Różycki
Reiner Riedler
Środkowoeuropejski Dom Fotografii w Bratysławie (fot. Šimon Kliman)
Sylvia Francová
Josef Moucha, Belgrad, 1991
Choinka, Teresa Gierzyńska
Świt, 22.12.10, godzina 7 rano, fot. Krzysztof Jurecki
Gdy pierwszy obejrzałem prace dyplomowe Magdaleny Jemielity miałemwątpliwości dotyczące powtarzalności formy, tak dobrze znanej z twórczości fotograficzno-filmowej surrealizmu, serigrafii Romana Cieślewicza i kilku jeszcze innych twórców, działających także obecnie.
Ale kiedy zajrzałem do "wnętrza" realizacji pani Magdaleny zobaczyłem, że osiągnęła ona równorzędną formę, za każdym razem sugerującą inny wymiar. Na przykład pierwsze zdjęcie (powyżej) przypomina mi o Man Rayu i jego Człowieku żabie - znanej surrealistycznej fotografii. Bardzo ciekawa jest druga realizacja, znajdująca się między rzeźbami Henry Moore'a a dokumentowaniem swej starości aż do końca swego życia przez Johna Coplansa! Bycie "pomiędzy" może okazać się bardzo twórcze nie tylko dla młodych artystów.
Trzecia praca jest tak naprawdę bliska obiektom surrealistycznym, zaczynając od Man Raya, a kończąc na kadrach z filmu Waleriana Borowczyka Dom. Wiele z tych prac zrealizowanych przez M. Jemielity wyrasta z zainteresowań filmem awangardowym, w jego animowanej odmianie. Stąd moje odwołanie do jednej sceny z filmu Borowczyka. Na ten temat autorka napisała pracę pt. Fotografia jako medium ekspresji w polskim filmie animowanym. Prace poniżej, o czym nie wie autorka, kontynuują dokonania z lat 90. Tomasza Komorowskiego z Łodzi, który po bardzo ciekawym początku, nie wytrwał przy tego typu surrealistycznych analizach. Zabrakło mu autentycznej idei, podtrzymującej dłuższe istnienie tych prac. Ten sam problem pojawi się w twórczości gdańskiej absolwentki ASP.
Inna praca, pokazana poniżej, przywodzi na myśl erotyzm czy nawet sztukę feministyczną. W przyszłości, gdyby autorka chciała rozwijać ten cykl, należałoby skupić się na jednej formie i ją eksplorować. Chyba, że prace podporządkowane zostaną strukturze filmowej, wtedy różnorodność będzie ich siłą, wspomagającą medium filmowe czy wideo. Zobaczymy!
Dyplom obroniony w Pracowni Fotografii Medialnej Witolda Węgrzyna.