Szukaj na tym blogu

sobota, 9 czerwca 2012

"Hand Made" Igora Olesia w Warszawie, Galeria 2b+r



Fantasmagoria, 2011

02.06.12 w Warszawie miał miejsce wernisaż wystawy Igora Olesia (ur. 1989) studenta  IV roku fotografii na PWSFTViT w Łodzi. Warto zapamiętać to nazwisko, gdyż artysta należy do najlepiej zapowiadających się twórców pracujących w aspekcie inscenizacji, odwołujących się do zasady wyobraźni, która  pozwala stwarzać formy a w rezultacie obrazy łudząco podobne do cyfrowych. Jest to istotne, że za pomocą własnej imaginacji, a nie technik cyfrowych można stworzyć wybitne prace. Nie technika, a umysł i siła ducha mają zaświadczać o ostatecznym efekcie fotografii. Autor mimo młodego wieku ma określone i sprecyzowane poglądy. Nie interesuje go ani dokument, ani reportaż, pociąga zaś tworzenie poprzez manualny proces inscenizacji. Szczególnie cenny jest w tym wyborze z pięciu  udanych cykli Vanitas, od interpretacji naczynia, poprzez akty, do śmierci ptaka.

Hostel, 2011

Parking, 2008-2010

Vanitas, 2010-11

Vanitas, 2010-11

Oto fragment mego tekstu Poszukiwanie nowej koncepcji inscenizacji. "Wielu z fotografujących spyta „czy  Igor O. jest fotografem, czy zna tajniki i rzemiosło „zdejmowania widoków świata, czyli potrafi zrobić np. portret”? Odpowiadam TAK i widać to w cyklu Vanitas, w jego części pierwszej ze znikającymi czy precyzując z zamalowywanymi postaciami, wynurzającymi się z pramaterii czy otchłani. Bardzo interesujące jest potraktowanie zwykłego portretu jako formy martwej natury! Także w istotny sposób odżywa tu tradycja body-artu czy action painting połączona z psychologicznym rysem fotografii. Te prace wydają mi się najbardziej dojrzałe…
            Ale młody artysta jest jednak chyba zwolennikiem tradycji modernistycznej i racjonalnego pojmowania świata, przynajmniej na tym etapie życia. Świadczy o tym kolejny cykl stereoskopowych prac pt. Zależności będący konceptualnym małym traktatem o przemianie materii i zależności pozornie sprzecznych form i rzeczy. Ten cykl z kolei jest najbardziej iluzjonistyczny ze względu na technikę, w jakiej został wykonany oraz świadome wykorzystanie form perspektywistycznych (pierwszy plan) i płaskich.

          W czym tkwi istota?
Niektórzy krytycy i teoretycy twierdzą, że w obecnych czasach w fotografii i generalnie w sztukach wizualnych nie jest potrzebny własny styl, gdyż żyjemy w czasie pluralizmu, chaosu, a także łączenia technik. Ale nawet najważniejsi filozofowie ponowoczesności, jak Jean Francois Lyotard domagali się w latach 80. XX wieku oryginalności.  Zwróćmy uwagę na konkluzje zawarte w  książce Wolfganga Welscha Nasza postmodernistyczna moderna (Warszawa 1998), w której na przykładzie architekta Jamesa Stirlinga argumentował potrzebę innowacyjności i oryginalności, pomimo obowiązującego prymatu pluralizmu, a nie dominacji logocentrycznego modernizmu, który odszedł w końcu XX wieku do lamusa historii.
Właśnie taki istotne i przekonywujące atuty indywidualizmu i poszukiwania nowej formy, które pochodzą ze sztuki najnowszej o modernistycznym rodowodzie, a łączą się z bardzo umiejętnym operowaniem techniką fotograficzną, jednocześnie opierając się na wierze w racjonalizm umysłu połączonego z interioryzacją oraz imaginacją, znajduję w twórczości Igora Olesia. Dlatego można je określić jako udane poszukiwanie nowej formuły inscenizacji."


                       


Vaniats, 2010-11

sobota, 2 czerwca 2012

Tomasz Ziober "Praca (i życie) na wypale węgla drzewnego w Bieszczadach", 2012

Tomasz Ziober posiada duży potencjał i wie czego szuka w fotografii dokumentalnej. Może za kilka lat osiągnie sukces jak Michał Szlaga? O fotografii, co intresujące, myślą podobnie, ale potencjalny udany debiut oczywiście zależy to od wielu aspektów i  tzw. czynników obiektywnych, jak krytyka artystyczna. Dlatego publikuję jako pierwszy te prace, które pokazują Polskę roku 2012!







Tomasz Ziober, z serii Praca (i życie) na wypale węgla drzewnego w Bieszczadach, 2012

Krótka rozmowa z autorem zdjęć, które mogły powstać np. w okresie międzywojennym czy w latach 60. Tu w Bieszczadach rzeczywistość, w tym czas zatrzymał się! Pytanie - na jak długo? Chyba jednak na długo, choć nie na wieczność. Ta posiada inny wymiar.

K. Jurecki: Co istotnego jest w dokumencie fotograficznym?
T. Ziober: Generalnie w dokumencie fotograficznym chodzi mi o ukazanie życia pewnych charakterystycznych ludzi, często po ciężkich przejściach życiowych. Wykonujących nietypowe, ciężkie, ginące zawody. Żyjących gdzieś na uboczu, często w osamotnieniu, zapomnieniu. Smolarze są przedstawicielami właśnie takiego nurtu ginących zawodów. Młodzi ludzie ze względu na trudności wykonywania tej pracy, nie podejmują się jej. Starych jest coraz mniej, wypały są zamykane ze względu na tańszy węgiel drzewny sprowadzany z Ukrainy i Chin.

To przygotowana w 2012 praca dyplomowa w WSSiP w Łodzi, w której chce pan pokazać prawdę życia? 
W reportażu i dokumencie chodzi mi o pokazywanie prawdy o życiu, jakakolwiek ona by nie była. Wiadomo, że to też jakiś mój subiektywny sposób odbierania rzeczywistości i rejestrowania jej w kadrze, jednakże staram się być maksymalnie obiektywnym (niczego nie przerysowywać nadmiernie). Celem pracy dyplomowej było ukazanie codziennego, prostego życia smolarza, ciężkiej wyniszczającej pracy i krótkich chwil odpoczynku. Podkreślenie ciężkich warunków jego życia. Większość tematów które poruszam w dziedzinie dokumentu i reportażu dotyczy zwykłych szarych ludzi i ich problemów, tematów społecznych, manifestacji ulicznych, nierówności społecznych. 

Jakie miejsce jest fotografowane?
Bieszczady są specyficznym miejscem, tutaj wielu ludzi uciekło(od czegoś lub od samych siebie), chwytając się najczęściej pracy w lesie lub na wypale, bohater reportaży "Biskup" Studiował na KUL-u w Lublinie, jednakże pewne okoliczności życiowe zmusiły go do rezygnacji ze studiów i podjęcie się pracy na wypale. Pracuje w takich warunkach ponad 25 lat. Poza sezonem wypałowym jeździ po Polsce szukając pracy dorywczej i pracuje na wolontariacie w Monarze.

A jak ocenia pan wystawę o postdokumencie, która odbyła się w CSW w Warszawie?
Co do wystawy o postdokumencie w CSW to uważam że to ciekawa próba podsumowania 20-kilku lat polskiej transformacji ustrojowej, myślę, że całkiem udana. Oczywiście są to pewne fragmenty rzeczywistości, takie klocki pewnych wydarzeń politycznych, kulturalnych (zdjęcie z 2007 r. z Imprezy Techno Mariusza Foreckiego Blue Box). Ukazuje zmiany w polskich gustach, przejęcie wzorców z kultury zachodniej) Zdjęcia z polskiej prowincji, zapomnianych popegeerowskich wiosek i braku perspektyw pokazują ciemną stronę transformacji i jej "ofiary". Dużo też jest ciekawej ironii np. Zdjęcie Bezwstydna! Anny Beaty Bohdziewicz, które zapewne miało na celu pokazania skonfrontowanej kultury konsumpcyjnej, lansowanej od 1989 w opozycji z wartościami Kościoła katolickiego mającego nie mały wpływ na wartości wyznawane przez Polaków przez i po 1989 r.
  

Ale być może T. Ziober powinien być przede wszystkim portrecistą? Wykonuje zaskakująco mocne - ekspresjonistyczne i "barokowe prace". Piękna to fotografia, gdyż pokazuje godność człowieka. Nie ma tu żerowania na nieszczęściu ludzkim, wprost przeciwnie.

Tomasz Ziober,  Portrety ludzi Bieszczadu:-), 2012


piątek, 1 czerwca 2012

Sprawy kultury mają się źle (Strajk Artystów z 24.05.12 oraz zerwanie umowy w sprawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie)

24.05 w kilku miastach Polski, przede wszystkim w Warszawie, we Wrocławiu, w Lublinie odbył się symboliczny strajk artystów, którzy w ten sposób chcieli zwrócić uwagę rządowi polskiemu i Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego na zaniedbane, przemilczane sprawy emerytur dla artystów, czy "produkcji" wystaw, które objęte są podatkiem wat, jako forma usługi. W mediach pojawili się m.in.: Karol Sienkiewicz, Zuzanna Janin, Zbigniew Libera, Joanna Rajkowska i inni. Sprawa bytu arytstów nabrzmiewa od lat, od czasów transformacji z 1989 roku. W czasach kapitalizmu artysta wizualny stał się rzemieślnikiem, niczym nie różniącym się od producenta mebli czy butów. Niestety!

Niektóre instytucje tylko symbolicznie poprały akcję, m.in: MN w Krakowie, czy MS w Łodzi (godzinny strajk). Bały się, inaczej nie można interpretować takiego postępowania. Zresztą w Łodzi akcja strajkowa zaistniała tylko w MS przez jedną godzinę! A na stronach "Gazety Wyborczej" można przeczytać kuriozalne wyznanie jednego ze znanych artystów neoawangardy nt strajku, które kontrastują z wypowiedziami Marcina Polaka i Pawła Hajncla.

Wczoraj na TV Kultura odbyła się interesująca dyskusja w programie Studio Kultura - rozmowy: SOS dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej o rozwiązaniu umowy i wstrzymaniu na lata budowy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie z udziałem: wiceprezydenta miasta Warszawy Jacka Wojciechowicza, dyrektor MSN Joanny Mytkowskiej, Mirosława Bałki i Romana Pawłowskiego z "GW". Niestety pan wiceprezydent podtrzymywał swoje nieprzekonywujące racje na temat rzekomej winy architekta Christiana Kereza. Sam architekt mówi co innego. Ktoś mija się z prawdą. Wydano miliony na przeprowadzenie konkursu, także z problemami, honoraria dla architekta, a wszystko skończy się na długoletnim procesie w sądzie polskim. Władz miasta już nie będzie, ministra Zdrojewskiego także, a za wszystko zapłacą obywatele! Tak marnotrawi się miliony złotych w imię interesu politycznego. Podtrzymuję słuszność w tym względzie wczorajszej interpretacji Pawłowskiego.

Bardzo podobały mi się bezkompromisowe wypowiedzi Romana Pawłowskiego i Mirosława Bałki, który użył sformułowania "wstyd" jako oceny bieżącej sytuacji wstrzymania budowy muzeum, która kompromituje nie tylko władze warszawy, MKiDN, ale także obniża do minimum wiarygodność Polski. Żeby nie było wątpliwości ten projekt w duchu klasycznego modernizmu jak z lat 60. nie podobał mi się od samego początku, ale szanuję wybór kompetentnego międzynarodowego jury. Pojawiły się w prasie protesty środowiska artystycznego i historyków sztuki, w tym AICA. Rozpoczęła się walka, w której jedna ze stron będzie przegraną. Albo wszyscy przegrają, gdyż politycy PO skompromitowali się.

Nowy konkurs raczej niewiele zmieni, pewnie będzie bojkotowany i przez to mniej wiarygodny. Wizja nowego muzeum oddala się, jeśli nie znika na lata. Czuję zażenowanie i też jest mi wstyd!

czwartek, 31 maja 2012

SŁAWOMIR MARZEC „GENESIS JAKO WSZYSTKO" (CENTRUM RZEŹBY POLSKIEJ W OROŃSKU , 19.05 -10.06.12)

Genesis , fot. S. Marzec

Proszę o wnikliwe przeczytanie mądrego tekstu Sławomira Marca Genesis jako wszystko, który wpisuje się w teorię sztuki uprawianej przez lubelskiego artystę, także w wystawę w warszawskiej galerii Foksal. Następnie zaznajomienie się z wystawą w Orońsku, której kuratorem jest Mariusz Knorowski. Nie możemy usłyszeć wdzięku ze słuchawek. Ale nie jest to najważniejsze. Ważną częścią wystawy są grafiki, które wpisują się w historię i tradycję abstrakcji geometrycznej, sięgającej Platona i Artystotelesa. Nie jest to wizja postmodernistyczna, lecz zracjonalizowana w duchu Malewicza i Strzemińskiego, czy jego współczesnych kontynuatorów, jak np. Julian Raczko. A chaotyczne napisy wykonane szybko na podłodze? Są codziennym "bytem bycia", tym razem oczywiście według tradycji Romana Opałki. 

Przede wszystkim zapamiętam tą wystawę ze względu na jej przesłanie i tekst teoretyczny, gdyż myśl teoretyczna w dalszym ciągu jest jednym z warunków do powstania sztuki, w mniejszym  stopniu posztuki, w której reguły są zmienne, arbitralne lub wydaje się, że ich po prostu nie ma! Ale być może nie ma już posztuki. albo jest nieistotna, gdyż wszystko wolno i "wszystko jest sztuką" (koncepcja Grzegorza Dziamskiego).

Genesis , fot. S. Marzec

Genesis , fot. S. Marzec


"Czym dzisiaj jest Genesis - mitem założycielskim, wyzwaniem dla współczesnej wyobraźni, czy potwierdzeniem… performatywnego charakteru realności? A kwestii tej nie należy bynajmniej sytuować w kontekście jałowego sporu ewolucjonistów z kreacjonistami.

Nasze pytania o sens i wartość formułowane są w świecie, który zdaje się być na nie obojętny. Genesis nie tyle opowiada jak powstał świat, ale jest narracja, a może tylko obietnicą, nadzieją, w świetle której świat może stać się sensowny i wartościowy. Genesis to raczej pojawienie się określonej formy świadomości i wyobraźni.

Genesis interpretowano w przeróżny sposób: jako zestaw nieredukowlanych sprzeczności stanowiących energię różnicowania, jako - paradoksalne - unieważnienie Kresu, czy jako objawienie radykalnej zewnętrzności. U Rosenweiga  Bóg w stworzeniu nie daje innego daru poza sobą samym, a u Simon Weil wręcz stworzenie świata to stworzenie miłości. Oczywiście wypada wspomnieć też i świeckie próby tworzenia „nowego człowieka i nowego świata” w ogniach krematoriów albo w mrozach gułagów.

Moje „Genesis” to przede wszystkim sytuacja refleksji nad ideą doświadczenia, może już nie tyle doświadcznia źródłowego, czy bezpośredniego, ale formatywnego lub optymalnego. Realizacja ta oparta jest na odwróceniu procesu, to nie Słowo kreuje Formy, lecz tekst Księgi Genesis wpisany zostaje w logikę i żywioł wizualności. Tekst poddany jest dzisiejszym uniwersalizacjom, czyli basic English i standardowej powierzchni 100 x 70 cm. Powstające na tej bazie grafiki są dość schematyczne, bo i przecież powtarzają archetypy widzialności – podziału, przeciwstawiania, sekwencjonowania, rytmizowania, proporcjonowania etc. W przypadku Genesis nie ma raczej miejsca na oryginalność.

Bardzo ważny jest tu kontekst miejsca, galerii która była kaplicą; przestrzeń zdesakralizowana. Ponadto zaadaptowany został fragment poprzedniej wystawy, czyli wielka biała płyta zasłaniająca były ołtarz, która zmienia wszak swój charakter poprzez dodanie bocznych zasłon z białego płótna. Nie tyle więc unieważnia daną przestrzeń, co jedynie czyni ją nieobecną, a raczej ujawnia jej nieobecność. To subtelna, ale zasadnicza różnica. Sposób powieszenie siedmiu grafik poświęconych siedmiu Dniom Stworzenia powtarza ten układ (i pęknięcie) przestrzeni – ostatnia z nich, będąca wypadkową tekstu i obrazu drogi, wisi nie „w powietrzu”, ale na tej nowej ścianie.

Instalacji towarzyszy zapis czytania Księgi Genesis, który jest stukrotnie zwolniony (napotkałem gdzieś informację, że w czasach biblijnych przepływ informacji był… sto razy wolniejszy). Brzmienie to przypomina ultradźwięki kosmosu, i bezpośrednio aktywizuje podświadomość. Kontrowane jest to słuchawkami wpiętymi w ciszę (?) ścian.   

Na podłodze napisane są kredą daty z mojego życia – rejestr przypadkowych dni, których nie pamiętam, ale których wagi przecież właściwie rozstrzygnąć nie potrafię (np. według Louisa Lavelle czas ogranicza naszą obecność; to czas i przestrzeń są nośnikami nieobecności). Ta niewspółmierność siedmiu dni sprzed kalendarza i „nieważnych” dni jednostkowej biografii to kolejne pęknięcie, kolejna rysa kreująca przestrzeń tej wystawy."      

Sławomir Marzec   


Genesis , fot. S. Marzec

Genesis , fot. S. Marzec


piątek, 25 maja 2012

11 Ogólnopolski Konkurs Fotograficzny Portret (Koło, wernisaż 18.05.2012)

Wielkie słowa wdzięczności należą się przede wszystkim Robertowi Andre, prezesowi KKF Fakt w Kole, który początkowo lokalny konkurs podniósł do rangi ogólnopolskiego wydarzenia. Należy wspomnieć o pomocy WBP w Poznaniu (Władek Nielipiński) i KKF (Adam Wilk) oraz wydawnictwa Fine Grain (Jerzy Piątek - przewodniczego jury). Myślę, że trzeba zapamiętać nazwiska chociażby Karoliny Jonderko, Arkadiusza Wojciechowskiego czy Michała Zielińskiego.


Album 10 lat Ogólnopolskiego Konkursu Fotograficznego Portret w Kole 2002-2011

Próbowałem "wyłuskać" coś interesująco w 11-letniej historii konkursu, co było zdaniem niełatwym. Zauważałem prace Piotra Rosińskiego z Łodzi. Oto początek mego tego z katalogu pt Szukanie igły w stogu siana: "Tak w największym skrócie podsumowałbym dokonania dotyczące konkursu na temat portretu, jaki od 2002 r. odbywa się w Kole. Zresztą ta sugestia dotyczy zdecydowanej większości wszystkich tego typu imprez na całym świecie. Żeby z konkursu stworzyła się historia potrzeba określonych kryteriów, wiary w konkretne zasady fotografii i sztuki portretowania, a w dalszym planie sprecyzowanie przez jury konkursu preferencji typu formalnego i jednocześnie filozoficznego.  Swoje kryteria można przygotować zgodnie ze wzorcami klasycznego modernizmu albo przeciwnie - postmodernizmu, który dąży do zatarcia tożsamości i podmiotu twórczego na korzyść eklektycznego, w tym pastiszowego widzenia.

Żyjemy w czasie szczególnie zmiennym i niestabilnym, dlatego znalezienie nowych jakości portretu wydaje się prawie niemożliwe, bardziej czytelne staje się trwanie w tradycji polskiej fotografii, co widać szczególnie w nagrodzonych pracach w latach 2002-06. Może ten stan widzenia i interpretacji zmieniło otwarcie za Zachód wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej w 2004 roku.

Jakie fotografie "wpadły mi w oko?"
Jakże karkołomne zadanie postawiłem sobie, aby przeanalizować dokonania z dziesięciu lat konkursu w Kole, tym bardziej, że oglądałem tylko wystawy w latach 2010-11. Nie chciałbym definitywnie oceniać, lecz raczej wskazywać problemy estetyczne. Oczywiście bardzo duży wpływ na wybory ma skład jury i głos przewodniczącego."  Co dalej napisałem? Analizę najważniejszych moich zdaniem dokonań. Proszę sięgnąć do pięknie wydanego albumu, który polecam!

Otwarcie wystawy C. Streitz Gespisnte/Urojenia, (fot. Władysław Nielipiński)

Okładka katalogu C. Streitz Gespisnte/Urojenia, MDK Koło

Corinna, fot. K. Jurecki

Coriina, w tle biesiadnicy, fot. K. Jurecki

K.J i C.S. (fot. K. Szymoniak)

Wystawa Gespinste, fot. K.Jurecki

Wystawa Gespinste, fot. K.Jurecki


Wystawa Gespinste, fot. K. Jurecki


Odbyła się także wystawa Henryka Króla Oaza wolności, w tradycji piktorializmu i ekspresjonizmu, ale także własnej techniki fotomontażu, w którym świetnie brzmiały echa z twórczości Zero 61 (Jerzego Wardaka), także Zofii Rydet, czy grafizacji w typie Edwarda Hartwiga. Prace Króla zawsze są bardzo mroczne i symboliczne; widać w nich chęć uwolnienia się spod prymatu materii i państwa - zasadniczo socjalistycznego, ale też kapitalistycznego! Poszukuje zawsze wolności.

Przy okazji chciałbym zaznaczyć wydawanie unikalnej serii Fotografowie Wielkopolski przez WBP i CAK w Poznaniu (koordynacja projektu W. Nielipiński). W kilkunastu książkach, jakie się ukazały, Krzysztof Szymoniak rozmawia ze znanymi (np. Stefan Wojnecki, Waldek Śliwczyński) i co ważne także niedocenianymi, jak Król, czy Sławomir Skrobała, Mariusz Hertmann. Np. prace Skobały mogłby być pokazane na ważnej wystawie dotyczacej przemian ostatnich lat w Polsce, a Hertmanna o akcie, czy cielesności. Polecam to wydawnictwo WBP w Poznaniu, gdyż może być wzorem dla innych regionów w Polsce, które chcą poznać swą historię fotografii..






I na koniec dwie moje impresje z życia miasta. Zawsze można znaleźć coś ważnego, choć z pozoru tylko banalnego.

Koło, ul. 20 stycznia, nr 12-16. Szukanie tożsamości!  (fot. K. Jurecki)

Zabawy/konkursy koło MDK (fot. K. Jurecki)


W podroży powrotnej, mknąc po autostradzie między końcem dnia a początkiem ciepłej nocy, rozmawialiśmy z Andrzejem Różyckim o niedoli fotografii łódzkiej, w której brak nam takich autentycznych pasjonatów, jak Robert Andre czy Władek Nielipiński.

niedziela, 20 maja 2012

Sylwia Kowalczyk, Portrety – obiektywizacja czy surrealizacja? (Galeria Wozownia, Toruń, 09-27 maj 2012)

Nightwatching 

Sylwia Kowalczyk dzięki międzynarodowej wystawie reGeneration 2 stała się znaną fotografką w świecie "młodej fotografii", podobnie jak Anna Orłowska. Bardzo ucieszyła mnie możliwość kolejnej wystawy z jej udziałem w Toruniu. W tym samym miejscu w 2007 r. pokazaliśmy jej bardzo udany cykl Chicas, który należy do czołowych osiągnięć polskiej fotografii XXI wieku. Czy Sylwia jest zatem tylko portrecistką?

Sama ekspozycja w Toruniu ma dwie odsłony. Inny układ prac został pokazany do 15.05 i obecnie już jest inny układ, z większą ilością dwóch cykli Nightwatching Temporal Portraits. 

Nightwatching 

Fragment tekstu z katalogu wystawy z Torunia pt. Dwie koncepcje sztuki portretowania:


"Sylwia Kowalczyk konsekwentnie od samego początku zajmuje się portretem i autoportretem, z którym związany jest jej pierwszy cykl Autoprojekcje oraz późniejszy Chicas z widocznym aspektem konceptualizmu i inną formą montażowego nakładania obrazów z aktami artystki. Właśnie w Chicas ujawnił się nowy aspekt maskowania określonej tożsamości osoby na rzecz tworzenia grupowego portretu/atlasu, wyrażającego problemy dotyczące wyborów życiowych w formie quasi dokumentalnej, aranżowanej oraz zbliżającej się do surrealistycznej i wyjątkowo onirycznej. Najnowsze zaś poszukiwania rozwijają się w dwóch cyklach, o których poniżej.

Jeśli przyjrzeć się uważnie kilkudziesięciu kolorowym portretom, to zauważymy, że artystka pragnie sfotografować całe ludzkie życie. W tym celu utrwala różne pozy postaci, poszukując indywidualnych, charakterystycznych cech portretowanych, wyróżniających ich osobowość. [...]

Nightwatching 

W pierwszym z pokazywanych na tegorocznej wystawie cykli, Temporal Portraits (2009-2010) Sylwia Kowalczyk analizuje twarze ludzi zarówno młodych, jak i starszych, zwracając bardzo dużą uwagę i odnosząc się do tradycji portretu, przede wszystkim malarskiego, z okresu renesansu, baroku, jak i romantyzmu angielskiego. Drugi z pokazywanych cykli Nightwatching (2011) nie jest jeszcze zakończony. W tym wypadku artystka posługuje się subtelną aranżacją twarzy, nakładając portretowanym różnego rodzaju fotograficzne opaski z wyobrażeniem fragmentu twarzy. Częściowe zakrywanie prawdziwej twarzy jest otwartym pytaniem o tożsamość i o stan psychofizyczny modela. Dlatego tego typu aranżacje twarzy czy rzadziej ciała można łączyć z tradycją surrealizmu w fotografii." Więcej drodzy czytelnicy znajdziecie w katalogu.

Nightwatching 

Oczywiście pojawia się pytanie, czy surrealizacja człowieka jest bardziej intrygująca od prostoty ujęcia, z jakim mamy do czynienia w Temporal Portraits? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. I w jednym i w drugim są prace bardzo ciekawe. Ale bardziej spójny i konsekwentny jest cykl Nightwatching. Ale i w drugim są prace o charakterze symbolicznym, surrealistycznym, choć wywiedzionym z ikonografii średniowiecznej dotyczącej św. Łucji, która trzyma swe oczy na dłoniach..., oczywiście jako symbol męczeństwa za wiarę. Tak więc koło sztuki w twórczości Sylwii zamknęło się, no może domknęło się. I bardzo dobrze.

Temporal Portraits

Temporal Portraits

Poza wystawą liczą się i pozostaną nasze rozmowy w gronie artystki, jej męża Simona (również interesującego fotografa) oraz Anny Jackowskiej w toruńskiej Krzywej Wieży oraz wizyta w CSW na ciekawej ekspozycji Jana Berdyszaka.


Fragment wystawy w Toruniu

Sylwia in blue, fot. K. Jurecki

piątek, 11 maja 2012

"Andrzej Dudek-Dürer. Koło życia i śmierci”, (wernisaż wystawy w ODA, 07.05.12, Piotrków, ul. Sieradzka 8)


Sztuka butów Andrzeja Dudka-Dürera

Trans... Medytacjo-Lewitacja I. Andrzej Dudek-Dürer żywa rzeźba, performance metafizyczny, Wenecja 2011, fotografia, druk cyfrowy, 71,5 x 92 cm

W ramach XIV Edycji Festiwalu Sztuki Interakcje w Piotrkowie odbył się wernisaż czterdziestu kilku prac fotograficznych, graficznych i w technice kolażu znanego i bardzo cenionego przeze mnie artysty wrocławskiego Andrzej Dudka-Dürera. Ekspozycję uzupełnia dokumentacja filmowa i prace wideo. W środę, czyli 09.05.12 miał też miejsce performance przygotowany specjalnie na Piotrkowski festiwal. Niestety tego dnia nie mogłem być w gościnnym Piotrkowie, ponieważ otwierałem inną wystawę w Toruniu, o czym niedługo napisze na blogu.

Przytoczę fragment z katalogu tej wystawy, której miałem przyjemność być kuratorem. Nasza współpraca z Andrzejem trwa od 1994 roku, kiedy poznałem go w Łodzi.

Przed wernisażem. Tomek Sobieraj i Andrzej Dudek-Dürer

Wernisaż

Medytacja jako sztuka. Sztuka jako forma schronienia

            Andrzej Dudek-Dürer uważa siebie za inkarnację Albrechta Dürera urodzonego w Niemczech w 1471 roku. Taka stanowcza deklaracja czyni bezradnym niejednego krytyka i odbiorcę, odrzucających możliwość istnienia „koła życia i śmierci”, bądź przyjmujących ją jako żart lub wręcz Witkacowską blagę. Nie, ta kategoria choć istotna w najnowszych działaniach twórczych dla niego się liczy. Andrzej Dudek-Dürer stwarza określony fakt natury psychologicznej i artystycznej, który za pomocą performance o charakterze medytacji łączy w więź energetyczną wszystkie jego prace, wykonywane w różnych technikach.
            Traktowanie w odpowiedzialny sposób performance’u jako formy służącej także do modlitwy wstawienniczej za zmarłych artystów (tworzenie form symbolicznych, dających schronienie, jak koło, zapalenie świecy, granie na sitarze), a przy tym deklaracja rezygnacji z jednej własnej i określonej tożsamości, łączy się z parateatralną formą działań na żywo, wyróżniają od bardzo wielu lat artystę od tworów, którzy pokazują jedynie zmaganie się z określoną formą czy przestrzenią lub próbujących stopić sztukę z życiem, co jest dawną awangardą utopią, najlepiej określoną i ujawnioną przez ruch Fluxus. W polskim performance brakuje działań, które tworzyłby określoną strukturę czasową i ideową i w tym sensie, nie ma w nim tak ważnych postaci, jak miało to miejsce w latach 70. i 80.
            Jak określić postawę artysty, ponieważ zawsze jest to istotne. Andrzej Dudek-Dürer z nikim nie walczy, nawet nie pragnie rywalizować, co najwyżej swoimi realizacjami upomina się o swoje miejsce na mapie sztuki polskiej. W zależności od potrzeb jest fotografem, grafikiem, twórcą wideo, który potrafi wykorzystać praktycznie każdą chwilę życia do stworzenia nie tylko czegoś intrygującego, ale potrafi swe podróże, myśli i wyobrażenia zamienić w sztukę, którą jest formą medytacji z zawartym w niej problemem symbolicznym. Niby buddyjski mnich tworzący z piasku mandale, Andrzej Dudek-Dürer potrafi za pomocą performance stwarzać ważne psychologiczne więzi międzyludzkie, połączone zawsze ze swoim wysiłkiem zmaganiem z materią, co jest cechą jego działań. W tym sensie jest tradycjonalistą, choć podąża wraz ze swą generacją wychowaną na konceptualizmie, czyli jest wychowankiem późnego modernizmu artystycznego, ale nigdy nie był przywiązany do neoawangardowej retoryki puryzmu minimal-artu i konceptualizmu czy radykalizmu body-artu, który nad czym się warto zastanowić najlepsze lata miał dawno temu w działaniach akcjonistów wiedeńskich.

W czasie montażu wystawy

Fragment pracy Żywa Rzeźba. Wobec otwarcia piątej i szóstej pieczęci III, 2011, technika mieszana, druk cyfrowy, 70cm x 100 cm,

W czasie wernisażu

Przed otwarciem

Miss Universe (Turcja) i Andrzej Dudek-Dürer

czwartek, 10 maja 2012

Nagroda straciła sens! Oświadczenie Jana Michalskiego

Całkowicie zgadzam się i popieram zdanie Jana Michalskiego z galerii Zderzak w związku z przyznaniem nagrody, która kiedyś dużo znaczyła w środowisku artystycznym, a teraz znaczy niewiele albo zgoła nic. Poniżej publikuję oświadczenie znanego krytyka sztuki. "Poklepywanie się po plecach", ciągle tych samych, staje się nie do zniesienia i przestało mieć jakieś znaczenie, poza zwykłym, lecz cynicznym gestem.

Szanowni Państwo,

W związku z przyznaniem Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za rok 2011 trzem osobom: Andzie Rottenberg, Karolowi Sienkiewiczowi i Dorocie Jareckiej, pragnę stwierdzić, co następuje.
Jako laureat tejże Nagrody z 1995 roku, mam poważne wątpliwości, czy przyznawanie jej osobom zajmującym się polityką kulturalną ma sens.

Politycy kulturalni zasługują na Nagrodę Polityka Kulturalnego Roku, która powinna być przyznawana za sukcesy na niwie propagandy. W tym celu możnaby ustanowić specjalną Nagrodę Państwową.
Mieszanie polityków z krytykami sztuki wprowadza w błąd opinię publiczną, która uprawianie propagandy może brać omyłkowo za krytykę artystyczną, ze szkodą dla tej rzadkiej dziedziny twórczości.

Przy okazji pragnę stwierdzić, że nie popieram zamykania w klatkach dzieł Jana Matejki ani dzieł innych artystów – malarzy, poetów, filozofów, etc. – żyjących i nieżyjących.
Mam nadzieję, że nikogo więcej nie spotka ten lub inny rodzaj dyskryminacji ze strony czynników oficjalnych, w tym ze strony trojga nagrodzonych.

Pozdrawiam,
Jan Michalski,
Kraków, 10 maja 2012