W końcu mamy bardzo ciekawą, choć także kontrowersyjną wystawę w ms2 w Łodzi, gdzie prezentowane są prace podszyte politycznością czy niezgodą na obecne status-quo. Możemy oglądać bardzo wyrafinowaną pracę Hansa Haacke bądź medytować o umieraniu z umierającym (słynny reżyser Derek Jarman znany z filmu "Caravaggio"), czy w końcu zastanawiać się nad patologicznym obrazem Damiana Hirsta, który chyba nie należy do generacji uznającej minimal-art za swe credo artystyczne, choć obraz-obiekt z martwych much wyraża tytułowy problem ekspozycji.
Także druga wystawa obrazów i filmów słynnej grupy muzycznej Leibach w Muzeum na ul. Więckowskiego 36 jest nie tylko bardzo ciekawie zaaranżowana, ale pokazuje dziwny styl malarstwa, które trudno porównać do historycznego rozwoju i na tym m.in. opiera się jego atrakcyjność czy wyjątkowość.
Ale mamy wakacje, więc potrzeba trochę ironii wobec życia. Dlatego zamieszczam zdjęcie z 2007 roku z sympozjum w czasie Cyberfoto w Częstochowie, przedstawiające na pierwszym planie głowę..., no właśnie kogo? Odpowiedź jest oczywiście ukryta w tym poście (nie lubię tego słowa). A w tle widoczny jest piszący te słowa podczas wykładu na temat obrazu cyfrowego w twórczości Francuzki Diane Ducruet, która lansowana była m.in. w Polsce. Za kilka lat zobaczymy, co z tego wyniknie dla samej artystki?
Polskie festiwale fotografii powinny lansować twórców, którzy mają szanse być ważni na świecie, gdyż właśnie wtedy ich ranga wzrośnie. Nie można opierać się tylko na wystawach historycznych (np. Weegee, Sander), nie można pokazywać tylko twórców polskich, choć oczywiście trzeba lansować tych, którzy mają szanse w Europie czy na świecie. Kogo wylansowały lub próbują to czynić polskie festiwale fotografii w XXI wieku? Kilka nazwisk można wymienić dzięki działaniom z ubiegłego roku Festiwalu w Łodzi, który pokazał za granicą m.in. Asię Zastróżną, Andrzeja Kramarza, Weronikę Łodzińską i przede wszystkim Przemysława Pokryckiego, gdyż jego osiągnięcia wydają mi się najważniejsze z grona wymienionych w tym miejscu fotografów.
Festiwale, ale co znamienne polskie (nie słowackie, czy w Arles!) przeoczyły dokonania Magdy Hueckel, której prace rozwijające się w dwóch lub trzech kierunkach mają największy potencjał twórczy na przyszłość. Dla mnie jej twórczość fotograficzna z grona 30-latków jest najciekawsza w Polsce. Dlatego cieszę się, że mogłem zaprezentować jej prace na 6. Biennale Fotografii w Poznaniu. Magda w swych jakże emocjonalnych pracach pokazała, podobnie jak inne artystki z mojej ekspozycji, że można obecnie tworzyć poza ideologią i polityką. A krytykowanie przez recenzentów takiej postawy i takiego mego wyboru jest według mnie śmieszne lub nawet żałosne. Nie można tematu wystawy interpertować literalnie i dosłownie, bo jest to nudne i nietwórcze. Podobnie tworząc scenariusz pokazu należy szukać nowych nazwisk, poszukiwać nowych znaczeń, a nie pokazywać znane status-quo za pomocą uznanych mistrzów i pustych ścian, aby krytycy nie musieli się zbyt wysilać. Zazwyczaj wolą oglądać mniej w postaci znanych i sklasyfikowanych dokonań. Sztuka wymaga wysiłku, także od widza i interpretotora, a z tym bywa różnie.