Szukaj na tym blogu

środa, 31 sierpnia 2011

Czy istnieje obiektywna krytyka? O Zbigniewie Rybczyńskim w 60 numerze "Formatu"

Wrocławskie pismo "Format" opublikowało właśnie 60. jubileuszowy numer. Wydaje mi się, że najlepsze lata ten zasłużony magazyn ma już  jednakże sobą. W obecnym periodyku jest zbyt dużo słabych czy nijakich tekstów albo omawiających zbyt lokalne wydarzenia i środowiska artystyczne, jak fotoklub w Ostrowcu Świętokrzyskim czy almanach z okazji 30.-lecia Okręgu Świętokrzyskiego ZPAF. Zresztą problem kryzysu pisania o twórczości artystycznej jest stale podnoszony. Sądzę, że w latach 90. poziom nie tylko "Formatu", ale także "Obiegu", "Magazynu Sztuki" czy "Fototapety" był znacznie wyższy. Chyba tylko "Arteon" i bliski mi "Exit" jest względnie na podobnym poziomie. Wiele pism jak "MS" zniknęło i wciąż upadają kolejne.

Przyjrzymy się tylko jednemu czy dwóm tekstom z "Formatu" dotyczącym słynnego artysty eksperymentalnego, twórcy Tanga - Zbigniewa Rybczyńskiego, który należy do najbardziej rozpoznanych artystów polskich. Na początek fragment z "Fototapety" z tekstu Marka Grygla pod jakże obiecującym tytułem Format trzyma formę, z czym się nie zgadzam, ale nie jest to w tym miejscu istotne. Czytamy: "Bardzo ciekawy blok poświęcony jest Zbigniewowi Rybczyńskiemu, pionierowi sztuki wideo-artu, wybitnemu filmowcowi, twórcy, w którego 40 letniej już twórczości odbija się cała gama interesujących eksperymentów w dziedzinie sztuki wizualnej. Rybczyński, autor nagrodzonego Oskarem filmu „Tango” wykazywał się ogromną różnorodnością zainteresowań – był autorem etiud studenckich, filmów dokumentalnych, fabularnych a nawet teatrów telewizji. Ostatecznie po wyjeździe do Ameryki związał swoją działalność artystyczną ze sztuką masową, światem wideoklipów i reklam jak podaje w swoim omówieniu twórczości Rybczyńskiego Iwona Grodź". 

Jak z kolei komentuje ten sam artykuł i jeszcze przeprowadzony z nim wywiad sam zainteresowany, czyli Rybczyński? Obejrzymy i posłuchajmy!  To nie lada uczta z krytyki "krytyki". 


Obiektywnej krytyki oczywiście nie ma, ale trzeba być przede wszystkim uczciwym wobec siebie, sztuki i czytelników. Inaczej musi interweniować ktoś inny - krytyk czy sam artysta. Przy okazji Rybczyński pokazał, że dysponuje dużym potencjałem aktorskim.

W 60 numerze "Formatu" polecam tekst o fotografii litewskiej, choć każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie. Komu autorka tekstu o Rybczyńskim wystawiała świadectwo? Oczyścicie przede wszystkim sobie, potem  magazynowi "Format" i uniwersytetowi Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie podobno wykłada.  

piątek, 26 sierpnia 2011

Wybór czy eklektyzm? O fotografii Anny 66

bez tytułu, z cyklu Humantria, 2010

Annę66 Andrzejewską poznałem w 2010 na konkursie Cyberfoto. Po moim wykładzie wymieniliśmy kilka zdań. W 2011 na tym samym konkursie otrzymała wyróżnienie. Jej prace pozytywnie zaskoczyły jury. Zaskakujące jest to, że pokazała siedem różnych estetycznie prac, a każda z nich mogłaby być wyróżniona. To jest klucz, ale i niebezpieczeństwo dla jej talentu. Obiecałem jej, że napisze kilka zdań o jej prac na blogu, ale coś mi przeszkadzało...

 Słodki owoc, 2006

W tekście Trwanie czy powtarzanie historii? w katalogu ekspozycji Cyberfoto z br napisałem o Annie 66: "Artystka dysponuje bardzo dużą sprawnością panowania nad rożnymi formami obrazu fotograficznego, w tym portretu, co paradoksalnie może okazać się przeszkodą w dalszym rozwoju artystycznym. nagrodziliśmy pracę stonowaną kolorystycznie i odwołującą się do metafory lustra".

bez tytułu, 2006

O autorce pisali już m.in: Andrzej Koniakowski (styczeń 2011),  ukazał się wywiad w portalu www.swiatobrazu.pl  przeprowadzony w 2010 przez Annę Cymer. Z pewnością mamy do czynienia z dużym talentem fotograficznym, który być może decyduje się co do wyboru stylu i metody twórczej.

bez tytułu, 2011

Anna fotografuje od 2005 r.; najpierw były to koty (Poczekalnia), potem portret. Tak to skomentowała: "Od samego początku wiedziałam, że bliski jest mi człowiek z emocjami i ciałem, chociaż dużo w portfolio moim jest zwierząt, z tego samego powodu, że posiadają oczy i ciała, szczególnie koty są mi bliskie. [...] W ciągu nauki mojej nauczyłam się, że światło i cień są najważniejsze i tego się trzymam;) czarno-biała fotografia jest mi bliska i od niej zaczynałam, ale od razu powiem, że teraz wiem, że kolor jest mi bardzo bliski, że oglądając zdjęcia innych fotografów wiem, że mój kolor jest inny, że jest w nim coś takiego...nie umiem tego wyrazić słownie." (31.07.11). W mailu z 03.05.11 napisała do mnie: "Cóż, mój świat fotograficzny zależy od tego co sobie wymyślę i co aktualnie mnie trapi. Lubię poruszać się na granicy kiczu, nadawać moim pracom ironiczny wydźwięk, oczywiście zależnie od tematyki." Trzeba tylko uważać, aby panować nad kiczem, tak żeby on nie bawił się nami! Wielu twórców, w tym np. grupa Łódź Kaliska, nie zdaje sobie z tego sprawy. Wtedy fotografie stają się tylko trywialne.

Aniele Boży, 2010

Autorka podkreśla, że zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw kiczu, ale tworzy przede wszystkim dla siebie. Oczywiście można się bawić, czy "grać" kiczem, jak Jan Saudek, także obecnym w realizacjach autorki. Ale są także inne, moim zdaniem bardziej istotne sprawy dla artysty i jego wyobraźni. Anna Andrzejewska musi się nad tym zastanowić.

Bez tytułu, 2011

Oglądając wiele jej prac można mieć wrażenie, że sama nie potrafi dokonać trafnej selekcji. Obok siebie znajdują się prace bardzo dobre, ze średnimi czy infantylnymi. Ale wiele jest bardzo ciekawych i takie zamieściłem w tym poście. Warto zauważyć, że jest ona samoukiem, który fotografuje zaledwie kilka lat! Korzystała także z lekcji w ZPAFi-e. W sferze kompozycji, światła i cienia, podwójnej ekspozycji czy postprodukcji wszystko jest w należytym porządku. Brakuje mi jednak koncentracji i wniknięcia w problem człowieka, aktu, tak aby przedstawić własny pogląd, a nie tylko pokazać ładną ilustrację. Np. prace z cyklu Humantria przypominają międzywojenne Dorysa, inne kolorowe technikę pastelu w wydaniu Edyty Pilichowskiej, która zbanalizowała swój cały przekaz, sprowadzając go ładnych zdjęć związanych z modą, nie zaś z portretem czy wizją dotyczącą losu ludzkiego. Ale oczywiście tego typu fotografia też swoich zwolenników.

Trzy gracje, 2010

Przede wszystkim radzę Annie66, aby zdecydowała się na tworzenie w określonym klimacie czy stylu, lub co najwyżej w dwóch tendencjach. Nie można mieć chyba dziesięciu osobowości czy tylu wizji świata? Trzeba się zdecydować na ironię lub powagę, piękno albo brzydotę. Oczywiście w atelier można fotografować wszystko, ale pokazywać czy publikować tylko skończone projekty, co do których ma się pewność, co do wybranej drogi. Przede wszystkim trzeba ciągle zastanowić się "po co" i "co z tego wynika lub może wyniknąć, także dla odbiorców?

 Kąpiel w ogrodzie, 2011

Trzeba iść po drodze sprawdzonej i pewnym szlakiem. Nie można opierać się tylko na intuicji, trzeba znaleźć mistrza, który wskaże drogę. Gdzie on jest? Wszędzie i nigdzie, jak zwykły kamień na górskiej drodze, który czasami bierzemy do ręki.. Możemy go rzucić lub schować do kieszeni. Potem znajdzie swe miejsce w naszym mieszkaniu, a może i sercu. Fotografia jest więc także tym kamieniem, a Anna66 może go odnaleźć a może już tego dokonała, tylko o tym nie wie?

Sen nocy letniej, 2010

wtorek, 23 sierpnia 2011

Wspomnienie o Andrzeju Urbanowiczu (1938-2011)

Andrzej Urbanowicz był dla mnie bardzo ważnym artystą - niepokornym, poszukującym duchowości w neognozie i buddyzmie, związanej z uniwersalną prawdą o świecie. Każda rozmowa z nim była niesłychanym przeżyciem, każde Jego zdanie miało moc i siłę wyrazu. Miał w sobie coś z guru, choć w kwestii chrześcijaństwa się z Nim nie zgadzałem. W grudniu 2010 na prośbę Andrzeja napisałem krótki tekst o naszej znajomości w związku z przygotowywaną publikacją. Mieliśmy się spotkać w czerwcu 2011...  Jak na razie jest artystą niedocenionym, ale jestem przekonany, że się to zmieni, gdyż stworzył wokół siebie nie tylko środowiskowo artystyczne, ale malował wyjątkowe obrazy od lat 60.

Żegnaj Przyjacielu! Twoja sztuka będzie wieczna, Twoja duchowość także.

Kwadrat Saturna, 1999, olej na płycie pilśniowej, 70x70 cm



O Andrzeju i jego sztuce

Andrzeja Urbanowicza poznałem … nie pamiętam dokładnie w jaki sposób. Co dziwne wydaje mi, że odbyło się to bardzo dawno, choć faktycznie miało to miejsce z wraz  przygotowywaniem wystawy  Katowicki underground artystyczny po 1953 roku (2003). Do jej części fotograficznej zaprosił mnie prof. Janusz Zagrodzki, główny kurator tego udanego i potrzebnego pokazu. Czas, który jest pojęciem tak naprawdę względnym, jeśli nie podejrzanym, w moim życiu bardzo przyśpieszył po czterdziestym roku życia. Czy jest to smutne? Być może, ale zacierają się szybciej horyzonty wielu zdarzeń czy spotkań. 

1. Nasze relacje z Andrzejem
Nasza współpraca przy organizacji wystawy o undergundzie udała się. Nie było żadnych problemów czy spięć. Przy okazji poznałem także Stasia Rukszę, który pracował w BWA. Następnie razem współpracowaliśmy przy bardzo dużej ekspozycji Jerzego Lewczyńskiego, który wielokrotnie już w latach 80. i 90. opowiadał mi o niezwykłej postaci Andrzeja – jego happeningach czy magii, wobec której Jurek nie wiedział, jak ma się ustosunkować. Nie mówiąc już o Zofii Rydet (z. 1997), która zdecydowanie bardziej podatna była na tego typu zabiegi hapeningowo-artystyczne, choć zdaję sobie sprawy z nieadekwatności tego określenia. Jerzy Lewczyński – wybitny polski artysta-fotograf - wielokrotnie potwierdzał i przyznawał wpływu filozofii bycia i twórczości Andrzeja. Niewielu artystów stać, aby przyznawać się do takich zależności, które tak naprawdę nie są niczym brzemiennym czy złym. Świadczą o zwykłej przyzwoitości określonego twórcy. Lewczyński też jest dla mnie autorytetem.

Pamiętam także nasz wspólny udział: Andrzeja, Jurka, także Adama Soboty na sesji teoretycznej o twórczości Beksińskiego w BWA Bielsu-Białej przy okazji jego wystawy fotograficznej tego ostatniego ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Pamiętam, jak Andrzej opowiadał o sile energetycznej czy duchowej rysunków Beksińskiego, które po przywiezieniu do Katowic w 1977 roku i ich rozpakowaniu spowodowały Jego niesamowity ból głowy. Mówił „ten ból pamiętam do tej pory”.

Andrzej zaprosił mnie także, abym dwukrotnie zaprezentował katowickiej publiczności swoje przemyślenia o fotografii. Raz mówiłem o fotografii surrealistycznej i znaczeniu w niej Hansa Bellmera, drugim razem przy okazji otwarcia drugiej wystawy Bellmera, co było wielkim wydarzeniem w skali całego kraju mówiłem o znaczeniu artysty i poszukiwaniu „pisma ciała”. Drugi z tekstów opublikowałem w książce Oblicza fotografii (Września, 2009).

2. Pracownia na ul. Piastowskiej
Bardzo cenię sobie rozmowy z Andrzejem. Jest bardzo świadomy tego, co tworzy, wnika w atmosferę swych prac niczym dawny alchemik poszukujący złota. Pamiętam nasze dyskusje na temat surrealizmu, sztuki gejowskiej, którą poznał w Nowym Jorku czy galerii Krzywe Koło. Andrzej dla mnie autorytetem w sprawach artystycznych, lubię z nim rozmawiać. Żałuję tylko, że nie wytrwał w buddyzmie, który uprawiał i współtworzył w Polsce na początku lat 70., gdyż to mogłoby go zbliżyć do poznania i zrozumienia świata, a jestem pewien, że poprzez religię, w mniejszym stopniu filozofię i sztukę można to uczynić sposób mniej lub bardziej doskonały, choć nigdy wpełni doskonały. Oczywiście wpływ buddyzmu był wielokrotnie interpretowany w kilku tekstach o Jego twórczości.
Czy pracownia jest tylko miejscem pracy? Pytanie banale. Odpowiedź brzmi nie! Jest i przez lata było, o czym też wielokrotnie pisano, miejscem, gdzie przyjeżdżali lub bywali czołowi czy wybitni intelektualiści polscy. Cenna jest biblioteka składająca się tysięcy książek i katalogów. Pewnie równie interesująca jest korespondencja.

Ale najważniejsze są prace Andrzeja tworzone od końca lat 50. Pamiętam do dziś obraz o dużym formacie, jaki pokazywany był na początku lat 60. w Krzywym Kole Mariana Bogusza. Równie dobrze pamiętam test, w którym udało się artyście wyjść poza ograniczenia konstruktywizmu Władysława Strzemińskiego poprzez powrót do ikony i poglądów filozoficzno-estetycznych św. Dionizego Aeropagity. Szkoda, że tego nie potrafił „pociągnąć” dalej, gdyż wydaje mi się, że ten problem jest w dalszym ciągu do rozwiązania. 

Ale przyszli historycy Jego tak ważnej dla mnie twórczości będą mieli problemy z interpretacją. W którym momencie buddyjskie symbole i znaki, a także wcześniejsze alchemiczne przestają znaczyć i stają się „znaczeniem pozbawionym znaczenia”, jak to miało miejsce w dojrzałej i późnej twórczości wspomnianego już Beksińskiego. Czy jest to już forma wyzuta znaczenia? Czy jest ona tylko ornamentem, ale wiemy też że sam ornament także może być znaczący, aby przywołać jego przejawy antyczne – groteskę czy manierystyczne – tzw. rollwerk.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Wielkość fotografii Andrzeja Różyckiego (Galeria Wozownia, Toruń, 29.07-28.08.11, "Andrzej Różycki - Bycie z sacrum")

Od kilku lat jestem przekonany o wielkości i ważności zdjęć Andrzeja Różyckiego. Jest dla mnie jednym z najważniejszych artystów polskich.  Świadomi tego faktu byli także niektórzy krytycy już w końcu lat 60. Kto nie wierzy niech sięgnie do "Fotografii" (nr 11, 1968), gdzie na na 1 i 4 stronie okładki zreprodukowano słynne już prace: Polską jesień Senne widziadła, zamieszczone przy okazji omówienia wystawy Fotografii subiektywnej. Te same prace, ale w oryginale, można zobaczyć teraz w Galerii Wozownia w Toruniu na wystawie pokazującej 120 prac,  od lat 60. po te najnowsze wykonane w lipcu 2011. Różycki w ostatnim czasie stał się bardzo twórczym artystą. Dlaczego? Odpowiedź w gruncie rzeczy jest prozaiczna - czasu jest coraz mniej.

Otwarcie wystawy. Od lewej K.Jurecki, Anna Jackowska i Andrzej Różycki 

Ekspozycja pokazuje główny nurt zainteresowań łódzkiego twórcy, który będąc także pod wpływem sztuki ludowej, stworzył jedyny w swoim rodzaju model sztuki badającej/testującej, ale przede wszystkim znajdującej istotę sacrum, na ile oczywiście da się ją określić i skodyfikować, gdyż ta materia jest niezwykle ulotna i zmienna. Rózyckiemu się to udało. Od lat 80. tworzy prace nowoczesne pod wpływem sztuki awangardowej, ale pełne wewnętrznego żaru i wiary religijnej, czasem ulotnego piękna. Zdjęcia o charakterze sakralnym tworzył już w latach 60., ale nie była to główna domena jego działań, choć istotna.

 Chodzenie własnymi drogami, replika III, Wielkanoc 2011

Warto zobaczyć ten duży pokaz Andrzeja Różyckiego, który zaczyna się od prac najnowszych i zaskakującego cyklu Fotoandrzejozofia, w którym w niespotykany sposób wykorzystał resztki zdjęć Zofii Rydet, z którą "współpracuje" po jej śmierci! I nie jest to żart.

Otwarcie wystawy na tle trzech istotnych prac Andrzeja Różyckiego 

W kolejnej salce można zobaczyć m.in. prześmiewczy cykl  W hołdzie ś.p. fotografii analogowej oraz  prace religijne, jak Moc sakralizacji (1993). Główna część ekspozycji, która pokazuje tylko prace związane z tytułowym problemem koncentruje się na zdjęciach najwcześniejszych, jak kilka wersji Modlitwy z 1968 roku, po cykl z kategorii autocytatu, jakim jest Fotografia nostalgiczna.

Publiczność, fot. K. Napiórkowski

Małgosia Malinowska ogląda wystawę,  fot. K. Napiórkowski 

Była to dla mnie bardzo ważna wystawa, która miała być już zorganizowana w 2004 roku w Muzeum Sztuki w Łodzi, przy współpracy krakowskiego Muzeum Historii Fotografii. Tam w końcu się odbyła, ale w katalogu, jak zwykle, zapomniano zaznaczyć, że pomysł tego pokazu był mego autorstwa.

Od lewej: z cyklu Fotografia nostalgiczna, Koszulki Panny Marii Polska jesień

W Toruniu miał miejsce bardzo ciekawy wernisaż, na którym Różycki mówił o dyskryminacji artystów sakralnych, a spontaniczny głos zabrał także Jerzy Wardak. Gościem był także Michał Kokot oraz Stanisław Jasiński - kurator interesującej wystawy wspomnieniowej Andrzej Różycki. Fotografując fotografujących (Galeria Spotkań, Toruń WOAK),   będącej m.in. ironiczną refleksją o grupie Zero 61. 

Fragment z wystawy Andrzej Różycki. Fotografując fotografujących

Różycki jest od lat 60. XX wieku do chwili obecnej artystą pracującym według zasady "kontrolowanego niechlujstwa" (określenie Stefana Themersona), który co istotne, w latach 70-., 80-., 90-., i w pierwszej dekadzie XXI wieku wykonał prace najważniejsze dla polskiej fotografii. w stylu fotografii plastycznej, aby posłużyć się określeniem Urszuli Czartoryskiej, dla której także był bardzo istotnym artystą.

 Szumi koniczynka, szumi..., Studnia, Senne widziadła

Polecam katalog z wystawy, chyba najważniejszy w dorobku artysty, w którym publikowane są stare i najnowsze prace oraz mój tekst autorski Zrozumieć i być z sacrum. I na koniec chciałbym zaznaczyć, że Różyckiemu należy się wydanie wielkiej pozycji albumowej! Ten kto ją opublikuje, okaże się bardzo ważny dla polskiej historii fotografii.

 Z cyklu Drzewo poznania

wtorek, 12 lipca 2011

I Piotrkowskie Biennale Sztuki (wernisaż 07.07.11)

Jadąc do Piotrkowa w gorące czwartkowe popołudnie zapomniałem aparatu fotograficznego.  Tak to bywa!  Trochę szkoda, gdyż lekkiego szoku doznałem idąc na wernisaż. Przed galerią ODA  na ul. Dąbrowskiego 5 stał tłum ludzi! Rzadko jest to spotykana sytuacja w polskich instytucjach kultury. 



Tłum okazał się jeszcze większy wewnątrz galerii. Nastąpiło sympatyczne wręczenie nagród a następnie przeszliśmy do galerii ODA Sieradzkiej 8 i Małej Galerii na ul. Konarskiego 2.


Kolejka przed galerią

 W momencie wręczania nagród. Pierwszy od prawej dyrektor ODA Piotr Gajda



Wraz z Magdaleną Samborską i Wojciechem Lederem odpowiadamy na przyznane nagrody, ponieważ tworzyliśmy jury. Co powiedziałem na otwarciu wręczając nagrody? Podaję za www.epiotrkow.pl: "Jury reprezentowało bardzo zgodne poglądy, nie było większych dyskusji. Tytuł „Przestrzeń” ma oczywiście swoje znaczenie. Konkurs ma taką zasadę, że jurorzy starają się dotrzeć, na ile to jest możliwe do warstwy ideowej. Nie traktowaliśmy tytułu dosłownie, tylko bardziej metaforycznie czy symbolicznie, dlatego może się wydawać, że niektóre z nagrodzonych prac mogą odbiegać od tytułu naszego Biennale. W Polsce mieliśmy jak dotąd dwa biennale: Biennale Sztuki w Łodzi, drugie organizowane jest w Poznaniu. Uważam, że to świetny pomysł, że miasto o dużo mniejszym potencjale kulturalnym zorganizowało wystawę innego typu, bo konkursową. Myślę, że świetnie byłoby kontynuować tę ideę. Budowanie tradycji poprzez biennale sztuki to bardzo dobry pomysł. Jest to budowanie tradycji lokalnej, tradycji artystów w Piotrkowie i z regionu, a w perspektywie być może także budowanie tradycji europejskiej".

Z prac zakwalifikowanych i dostarczonych do ODA jury nagrodziło:

Grand Prix - Tomasz Adam Fularski za cykl "Za betonową kurtyną"



Alegoria I 


Alegoria II 


In  Concrete we Trust 


I miejsce - Julia Kurek za wideo "Komunikat"

II miejsce - Andrzej j Dudek-Dürer  za wideo "Czasoprzestrzenie Seul - Antwerpia"

III miejsce - Marek Gajewski za prace "Nowicjusz" i "Do środka"

IV miejsce - Czesław Abratkiewicz za cykl prac "Lament duszy"

V miejsce - Bartłomiej Jarmoliński za prace "Klaustrofobia" 

Udany wieczór w bardzo gościnnym mieście zakończył interesujący i profesjonalny koncert  zespołu 50/50 w pubie Skyy. Okazuje się w Piotrkowie można zorganizować imprezę o znaczeniu ponadregionalnym i co najważniejsze konfrontować nowych artystów, jak nagrodzeni:   Fularski, Kurek z uznanymi: Jarmoliński czy bardzo znanymi, jak klasyk sztuki polskiej Dudek-Dürer. Impreza w Piotrkowie, jeśli rozwinie idee, które się tu ujawniły, może stać się, niestety w przeciwieństwie do Focus Biennale w Łodzi, znaczącym festiwalem sztuki, który odkrywa i lansuje nowych artystów. Na tym w dużej mierze polega sztuka.

Ps. O  Tomaszu Fularskim można poczytać już na moim blogu od dawna... To, że wygrał nie jest dla mnie zaskoczeniem, gdyż jego precyzja w myśleniu łączy się prawie idealnym panowaniem nad stroną techniczną fotografii.


Przed galerią (od lewej: T. Fularski, Magdalena Rakowska-Mikucka i K. J.)

piątek, 8 lipca 2011

Wracamy jeszcze do Torunia (myślami i zdjęciami). Nowe wystawy w Galerii Wozownia

Zespół pracowników Wozowni realizujący wystawę Andrzeja J. Lecha oraz autor bloga

Dyrektor Anna Jackowska na tle obrazu Juli Curyło w czasie otwarcia ekspozycji 01.07.11

Obrazy Juli Curyło w Galerii Wozownia

Czy Julia Curyło stworzy obrazy o charakterze afirmującym, a nie tylko negującym religijność czy duchowość? Negować łatwo, stwarzać trudniej, gdyż jest to domena boska! Ale młoda i bardzo zdolna malarka ma jeszcze dużo czasu. Dlaczego CSW w Warszawie albo inne miejsce galeryjne nie pokazało tych obrazów?! Dlatego, że malarstwo jest dziś niemodne i po co ryzykować! Niech ryzykuje Wozownia.

Rekwizyt z Nowej Gwinei(?)  w Muzeum Okręgowym w Toruniu

Coś groźnego tkwi w tym stroju rytualnym jakieś szamana. Poza tym abstrakcja geometryczna została użyta do stworzenia i urzeczywistniana magi. 

Stół z czaszką z ekspozycji stałej w Muzeum Okręgowym w Toruniu

Gdzie tkwią idee twórczości Konrada Kuzyszyna i Grzegorza Klamana z lat 80. i 90.? M.in. w idei zbieractwa i medycyny nowożytnej.

Motyw z estetyki Dalekowschodniej na zdjęciu z cyklu Amsterdam, Warka, Kazanłyk, Jokohama 1983, 1985 [zaproszenie na wystawę w Galerii Wozownia]

środa, 6 lipca 2011

Krokodyl, sowa, "medytacje". Wystawa fotografii Andrzeja J. Lecha (Toruń, Galeria Wozownia, 01.07.11)

Krokodyl w ratuszu

W czasie  wieszania wystawy Andrzeja Lecha w gościnnej Galerii Wozownia w Toruniu wybrałem się do Muzeum Okręgowego, gdzie ku mojemu zdumieniu mieszka krokodyl. (Zaznaczam przy okazji, że nie opisuję wystaw z CSW w Toruniu, ponieważ okazały się one dużym rozczarowaniem. Dotyczy to zarówno historycznego projektu kosmicznego, jak i eklektycznej instalacji promowanej przez niemieckiego krytyka sztuki, który napisał formalistyczny tekst towarzyszący ekspozycji). 

Sowa w ratuszu 

I nie tylko tu gad mieszka!!! Także sowa i inne kurioza. Obecna ekspozycja w muzeum świadomie nawiązuje do idei Kunstkamery, zapomnianej zdawałoby się idei początków muzealnictwa europejskiego. Jednak coraz częściej będziemy spotykać tego typu wystawy historyczne. 

"Medytacje" 

Idąc do ratusza na ekspozycję z kolekcji Czartoryskich natknąłem się na "medytacje", ale nie w stylu Zofii Rydet czy Witolda Wojtkiewicza, lecz będące przejawem pozostałości po "modern life" jeszcze w wydaniu socjalistycznym. Takie obrazki były bardzo częstym "żniwem" polskiej codzienności lat 70., czy 80. Teraz odchodzą w zapomnienie, bo nie ma czym się chwalić przed niemieckimi turystami, którzy chętnie odwiedzają Toruń.

Powracam  jeszcze do wystawy Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta. Skarby Fundacji Książąt Czartoryskich. Obraz Rembrandta Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem czyni na widzu  do dzisiaj ogromne wrażenie swą odmiennością formalną, w tym nawiązaniem do techniki gwaszu i grafiki. Wprost genialne okazało się także przeniesie biblijnej historii w współczesność i ukrycie jej tak że religia złączyła się z witalnością i surowością przyrody!

"Medytacje" 

 "Medytacje" w cieniu aut

Przed otwarciem trzech wystaw w galerii Wozownia spadł rzęsisty deszcz, co z pewnością wpłynęło na frekwencję.  Publiczność mogła zobaczyć trzy różne ekspozycje. Bardzo dobre rozwiązania malarskie na ekspozycji Julii Curyło Odpusty i cudowne widzenia, co zdarza się obecnie niezwykle rzadko, gdyż malarze zamiast używać pędzla najczęściej fotografują i kręcą wideo. Julia Curyło zaś naprawdę potrafi malować w wielkim formacie, odwołując się do tradycji malarstwa pejzażowego i fotorealizmu. 

Natomiast Jarosław Jeschke w instalacji Żelazny pokazał, że potrafi zdynamizować rytm abstrakcyjnych form, które pochodzą z realnego wypadku samolotowego w 2007 roku w Radomiu. Tragizm wydarzeń przybrał więc abstrakcyjny kostium formalny.

Widzowie na wystawie Andrzeja Lecha 

Publiczność 

 Andrzej J. Lech, Kalendarz szwajcarski, rok 1912, lata 80.

Trzecim pokazem była kolejna odsłona monografii  Andrzej J. Lech.  Cytaty z jednej rzeczywistości. Fotografie z lat 1979 - 2010. Kto nie widział ekspozycji w Łodzi powinien wybrać się do Torunia. Tym razem w układzie chronologicznym eksponowanych jest 111 prac.

W Toruniu, w mieście które polubiłem, gdyż jego skala jest na miarę człowieka, byłem także uczestnikiem znakomitego festiwalu filmowego Tofifest, o którym niedługo napiszę, koncentrując się na filmach Grzegorza Królikiewicza, niedocenianym polskim teoretyku i wizjonerze kina. 

wtorek, 28 czerwca 2011

"Exit" 2011, nr 2 oraz Jana Michalskiego AUDITE, GENTILES (fragment)

Małgorzata Wielek-Mandrela, Włosy III,

W najnowszym numerze "Exitu", który zawsze prezentuje obraz sztuki polskiej poza układami, na ile jest to możliwe (i czy jest możliwe?) zwraca uwagę rewelacyjny moim zdaniem materiał na temat malarstwa Małgorzaty Wielek-Mandreli pióra Zofii Jabłonowskiej-Ratajskiej. Dla mnie jest to najciekawsze malarstwo z tzw. młodej generacji artystycznej, którego ślady, a może rany tkwią w twórczości Fridy Kahlo i Marka Sobczyka z lat 80./90. Jest to także pastisz, ale odkrywczy, nie zaś pasożytniczy. To jest autentyczne sięgniecie do surrealizmu, nie zaś w przereklamowanej twórczości Jakuba Juliana Ziółkowskiego, które jest płytkie w warstwie ideowej, choć bardzo sprawnie malowane. 

Za zgodą bardzo interesująco krytyka sztuki i mego kolegi ze studiów - Jana Michalskiego z galerii Zderzak publikuj e fragment jego znakomitej recenzji na temat nowo otwartego muzeum sztuki nowoczesnej i jego kolekcji.



Jan Michalski
AUDITE, GENTILES


"Praca Bałki to tylko jeden z przykładów neolewicowej retoryki, która dominuje na wystawie. Jej normą jest tendencyjność, której jak ognia powinna unikać mądra instytucja kultury. Europejska polityka kulturalna, która próbuje wpoić polskiej inteligencji poczucie winy za moralny współudział w zagładzie europejskich Żydów,  na wystawie Potockiej zyskuje programowe poparcie i, dzięki ogromnemu zainteresowaniu sztuką, szanse oddziaływania na młodzież.

O ile zawężenie optyki historycznej wystawy głównie do losów Żydów w czasie wojny i po, tłumaczy się sąsiedztwem z Fabryką Schindlera, a poniekąd także proizraelskim kierunkiem naszej obecnej polityki zagranicznej, na który reagują publiczne instytucje kultury, to specyficzna wizja historii, w wielu punktach zgodna z ideologią nowej lewicy, jest osobistym wkładem kuratorki. Nie dziwi specjalnie, że w takim miejscu patrzy się na historię przez pryzmat losu Żydów-obywateli polskich – film Krystyny Piotrowskiej, na którym emigranci żydowscy z Polski skarżą się na swoją ojczyznę, choć przykry, ma siłę świadectwa i pewną wartość poznawczą. Nie da się tego powiedzieć o filmie Yael Bartany, izraelskiej goszystki, na którym Sławomir Sierakowski patetycznie jak śpiewak operowy wzywa Żydów do powrotu do Polski. Do kogo woła redaktor Krytyki Politycznej? Do jakich Żydów przemawia? Czy jest za czy przeciw ustawie reprywatyzacyjnej, przed którą jak diabeł przed święconą wodą uciekają kolejne polskie rządy?

Wydaje się, że Sierakowski przemawia do Żyda-abstrakcji, czyli do nikogo, zapatrzony w jedną z wielu metafor literackich nowej lewicy – Żyda-Innego-Obcego, która z realnym człowiekiem nie ma nic wspólnego. Przypomina to krzyki chorego w malignie, ponieważ historia to dla goszystów choroba wyobraźni, ława oskarżonych i składnica mitów. Dlatego też Żydzi jako naród historyczny, walczący o prawo do bytu pośród innych narodów, są dla nich maligną i mistyką."

Zachęcam do lektury całości, gdyż autor naraża się wielu poważanym osobom i instytucjom. Ale czyni to w imię sztuki!

sobota, 25 czerwca 2011

Slawek Kosmynka CADIO / The Abaddon Masterpieces.mp4



Oto uzupełnienie do poprzedniego wpisu poświęconego łódzkiemu undergroundowi. Proszę zobaczyć dokumentację Sławka Kosmynki oraz dwie grafiki, w stylu nowego ekspresjonizmu. Pierwsza odnosi się do znaku-symbolu Łodzi, druga jest jeszcze bardziej zagadkowa, ponieważ dostrzegam w niej nawiązania do alfabetu Władysława Strzemińskiego, ale zastosowane w bardzo przewrotny sposób.

Sławek Kosmynka, L_BOOT, 1985, szablon graffiti, 100 x 70 cm

  Sławek Kosmynka, Chaos Faza 3, 1988, plakat 

L-Und.Łódzka scena podziemna 1985-1995 (Galeria Manhattan w Łodzi, 17.06-07-17.06.11)

Jude, Et Circenses, 1993; Liudi Mira 1993; Schrei 1994; + Egon Fietke, Knuj, hommage dla Witolda Kajruksztisa [poniżej pod trzecią pracą z prawej], 1989

Szablony Michała Arkusińskiego


Egon Fietke, Licznik, 1993 

Underground undergroundu sceny łódzkiej lat 80.-90.? Wyróżniki i sytuacjonizm

 "Stan wojenny trwający w praktyce do 1989 roku paradoksalnie wytworzył w Łodzi silne środowisko undergroundowe, które istniało zarówno w Nawie św. Krzysztofa przy kościele oo. Jezuitów, jak i w kilku galeriach znajdujących się w mieszkaniach prywatnych, w których w latach 80. działała Kultura Zrzuty, łącząc wątki konceptualno-minimal-artowskie  z dadaistycznymi a czasami o retoryce surrealistycznej w przypadku Łodzi Kaliskiej i ich kręgu. Cechą wspólną była niechęć, a nawet wrogość do socjalistycznego państwa i jego polityki kulturalnej.

 Ewa Bloom-Kwiatkowska. Kadr z filmu Kolor płonie, akcja spalenia (kombustacji) prac malarskich i obiektów z lat 1985-1989. Łódź ul.Nawrot 13, styczeń 1989,  akcja pt. Der Himmel über Stadt


Słwek Kosmynka, Free from Love, szablon graffiti, 98 x70, 1984

Lata 90. w Łodzi, szczególnie w pierwszej połowie dekady charakteryzowały się wzmożeniem aktywności „jawnej” już neoawangardy, która wyszła z podziemia lat 80., kiedy istniały galerie, a właściwie klubokawiarnie takie, jak Strych Łodzi Kaliskiej.  Bardzo aktywnie w zakresie performance, instalacji czy wideo działała Galeria Wschodnia, wznowiono także kolejne edycje międzynarodowej Konstrukcji w procesie (1990, 1993). Powołano Muzeum Artystów na ul. Tylnej, kierowane przez Ryszarda Waśkę, z aktywem młodych artystów z kręgu Galerii Wschodniej. Ale instytucjonalizacja neoawangardy połączona z jej częściowym akademizowaniem się i komercjalizacją, polegającą głównie na sprzedaży prac do kilku polskich muzeów, łączyła się faktem urealnienia utopii i zamianą, wbrew podstawowym założeniom neoawangardy, w establishment artystyczny, który nie tylko walczył o swoje racje, ale próbował manipulować rzeczywistością artystyczną w imię swych osobistych interesów, głównie finansowych, nie zaś ideowych.

Jednak istniały w tej samej przestrzeni artystycznej i socjologicznej Łodzi inne rodzaje twórczości, określanej jako niezależna."  Tak prezentuje się początek mojego tekstu do folderu wystawy, która mam nadzieję, będzie zmianą w patrzeniu i interpretowaniu sztuki II połowy lat 80. i 90. nie tylko w Łodzi, ale w całej Polsce. Ubiegłoroczne wystawy ogólnopolskie - jedna z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (Mógłbym żyć w Afryce, 24 lipca - 20 września 2010), druga z Muzeum Narodowego w Krakowie (kurator: Tadeusz Boruta, Pokolenie '80 ) ominęły sztukę łódzką lat 80.  Niesłusznie, gdyż tu także działali ważni artyści, sytuujący się również poza Kulturą Zrzuty.

W dalszej części tekstu analizę dwa ogniwa: 1) Scenę muzyczną wokół zespołu Jude, 2)   Aspekty nowej ekspresji i graffiti wokół działań Sławomira Kosmynki i Ewy Bloom-Kwiatkowskiej, które chronologicznie były wcześniejsze, gdyż dotyczyły działań między 1984 a 1991 rokiem.

Artyści na ekspozycji, która ma szansę stać się wydarzeniem roku, nie tylko w sztuce łódzkiej:

Damian Czarnobyl | Ewa Bloom Kwiatkowska | Sławek Kosmynka | Chaos Faza 3 | Sławek Belina | Andrzej Gagzz | Robert Laska | Kil 210 | Wspólnota Leeeżeć / Egon Fietke | 19 Wiosen / Marcin Pryt | Jude / Wiktor Skok | Noize Danse Ezztheticks / Maciej Ożóg / Widelec | Try Mygi / Małgorzata Wróblewska / Michał Zabłocki / Janek Koza + Sławek Belina | Xylolit | Franklin / Pustostator | Fagot-Grzegorz Jerzy Fajngold | Michał Arkusiński | Wunder Wave | Janek Koza | Marcelo Zammenhoff | The Corpse / Jakób | Phetrus | 3DEF | Rebus | Jerzy Korzeń | Hospital Unit |

Wiktor Skok na tle dokumentacji z pracami Sławomira Kosmynki