Szukaj na tym blogu

czwartek, 21 kwietnia 2011

Cenzura i coś więcej w Galerii Fotografii w Świdnicy..... (kwiecień 2011)

Magdalena Krajewska, z serii Bajki dla dorosłych  

Tego, że cenzura dotrze do Świdnicy i do Galerii Fotografii prowadzonej przez Pawła Sokołowskiego raczej nikt się nie spodziewał. Cenzura i to utajona po wystawie Magdaleny Krajewskiej oraz zdjęcie dwóch prac Katarzyny Karczmarz bez zgody autorki po kilku dniach trwania ekspozycji dodają całej sprawy pikanterii. Szkoda przede wszystkim wykształconego kuratora i bardzo dobrze zapowiadającej się galerii z programem ukierunkowanym na Young Professional, czyli młodych profesjonalnie działających fotografów z całej Polski. Lokalna władza powinna zrozumieć, że potrzeba porozumienia oraz swobody w pokazywaniu wystaw, gdyż okres średniowiecza oraz realizmu socjalistycznego mamy już za sobą. Może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę? Na pewno niektórzy politycy w Świdnicy! Tym razem artystyczne bajki okazały się groźne dla "prawdziwych" obrońców moralności.


Magdalena Krajewska, z serii Bajki dla dorosłych

Atakowane prace z serii Bajki dla dorosłych i Penthouse Magdaleny Krajewskiej były pokazywane w Polsce w ważnych galeriach sztuki i nie są żadną pornografią. Jest to dyplom z ASP w Poznaniu i za jego poziom artystyczny odpowiadają przede wszystkim promotor dyplomu i Komisja Egzaminacyjna. Poziom prac nie budzi żadnych zastrzeżeń i jest ciekawą realizacją wpisującą się w krąg artystycznych zdarzeń znanych od początku lat 80. XX wieku, z kręgu Łodzi kaliskiej i Kultury Zrzuty, kiedy twórcy tacy jak: Jacek Kryszkowski czy Tomasz Snopkiewicz wykonywali tego typu, ale czarno-białe realizacje.

Problem polega na tym, ze lokalni politycy nie znają zagadnień ani twórczości erotycznej, ani seksualnej. I pewnie zasłoniliby obraz np. Tycjana czy Rembrandta, który jest taką samą pornografią, jak cenzurowane prace Krajewskiej.


Jeśli ktoś chce popisać petycję w obronie Pawła Sokołowskiego, to znajdzie ją pod adresem www

http://www.petycje.pl/petycja/7006/o_przywrocenie_pawla_sokolowskiego_do_funkcji_kuratora_Świdnickiej_galerii_fotografii.html 

Ze swej stron postanowiłem wspomóc galerię i napisałem krótki tekst:


Opinia o Galerii Fotografii Świdnickiego Ośrodek Kultury


            W momencie, kiedy kilka dni temu dowiedziałem się, że rozwiązano umowę z Pawłem Sokołowskim na prowadzenie Galerii Fotografii w Świdnicy, z własnej inicjatywy postanowiłem zabrać głos i wyrazić swą opinię.
            Jest to jedna z nielicznych galerii w Polsce, która prowadzona jest z określonym progmeme, gdzie obok klasyków polskiej fotografii najnowszej (Stefan Wojnceki, Krzysztof Cichosz) pokazuje się najzdolniejszych przedstawicieli młodego pokolenia (Katarzyna Karczmarz), jako Young Professional. Wydawane są profesjonale katalogi i organizowane warsztaty fotograficzne. Bardzo wysoko, jako wykładowca akademicki i krytyk sztuki od ponad 25 lat zajmujący się historią fotografii oceniam dotychczasowe dokonania i program na przeszłość. Już w tym momencie galeria należy do najlepszych w Polsce i moim zdaniem jest najlepszą w regionie Dolnego Śląska.
            Smutne jest to, że panu Pawłowi Sokołowskiemu nie postawiono żadnych konkretnych zarzutów! Zwolniono go w bardzo dziwnym trybie administracyjnym. Żyjemy w kraju demokracji, gdzie jawność życia publicznego i kulturalnego jest podstawowym warunkiem dla polityków i tych, którzy decydują o istnieniu galerii, taka jak ta w Świdnicy.


                                                                                                            Krzysztof Jurecki
           
           

  Magdalena Krajewska, z serii Penthouse  


 Magdalena Krajewska, z serii Penthouse  

środa, 13 kwietnia 2011

Artur Leończuk "Autoportret jako milczenie"

 2004

 2005

Dziś prezentuję prace Artura Leończuka - nieznane i nigdy niepokazywane publicznie (jaka szkoda!), poza obroną dyplomu na ASP w Gdańsku w 2001 r.. Zresztą, tak się złożyło, że nie widziałem samego dyplomu, chyba, że nie pamiętam? Pamiętam za to rozmowy z Arturem i jego kapitalny pomysł na wykonywanie jednego autoportretu w ciągu roku, w określonym klimacie estetycznym i stanie psychicznym. Takie prace wykonuje m.in. Andrzej Dudek Dürer czy Marek Gardulski, jeden z mistrzów w formule autoportretu. Artur jak mi powiedział niedawno w Warszawie nie podołał temu wyzwaniu, ale to co wykonuje w kilku różnych estetach jest bardzo przekonujące, gdyż sprawnie posługuje się różnymi estetykami znanymi z fotografii, jak też sztuki nowoczesnej. Trudność polega na fakcie, ze trudno połączyć jest zagadnienie dokumentu i formuły realizmu z konceptualizmem czy minimal-artem, a Arturowi, jak sądzę, to się nadzwyczaj udaje. Na moment oddaję na moment głos autorowi, który  podąża w innych realizacjach także śladami Zbigniewa Dłubaka, co teraz nie jest przedmiotem mojej analizy.

 1999

Artur Leończuk
O moim widzeniu fotografii [fragment maila do K.Jureckiego, 06.04.11]. 
"Więc, fotografia nie jest procesem myślowym. Jest natomiast procesem WYOBRAŻENIOWYM i INTUICYJNYM. A dlaczego? Ponieważ wyobraźnia może istnieć BEZ myślenia, a myślenie bez wyobraźni już nie (oczywiście myślę "o robieniu zdjęć", ale nic z tego nie wychodzi).To trochę jakby ogarniała mnie ciemność, aż tu nagle błysk światła, POJAWIENIE SIĘ obrazu "czegoś konkretnego" i ogarniający stan euforii z doznania. Jak doznanie czegoś pierwotnego. Myślenie przy wyobraźni to coś wręcz mechanicznego. Ot, chociażby podeprę się takim przykładem: "Wyobraźnia jest postacią uchwytną i odpowiedzialną, a nie jakąś niejasną istnością; i rzeczywiście nasz wewnętrzny świat zawiera się w widzeniu wewnętrznym, a nie "ocznym"(w "Ewolucja teorii dedukcyjnej" J.Ortega y Gasset, str.93, wyd.słowo/obraz terytoria). I DOPIERO wtedy możemy włączyć myślenie(lub nie), które przydaje się bo jest praktyczne. Bardzo ważna jest intuicja, to ona zmusza mnie do szukania. Tak, ona jest ważniejsza od myślenia i wyobraźni."

1998

Co jeszcze znajduje w swych autoportretach prezentowany autor? On już znajduje, a nie szuka!  Głębokie stany psychologiczne połączone z fizyczną przemianą autora, a może alchemiczną, jak na samej odbitce wywoływanej w tradycyjnej chemii. 

Co sądzi o najnowszej fotografii Artur? Widzi jej miałkość i banalność w telewizyjnych czy internetowych mediach. Ale nie należy się tym zbytnio przejmować, gdyż napisałem mu dziś dzisiaj, że zgodnie z mniej znaną tezą Marshalla McLuhana (cytuję z pamięci) "media interesują się przede wszystkim mediami, czyli sobą". Tak mi opisywał fotograficzne status quo w cytowanym mailu z 06.04: "Obecnie dostrzegam coraz większą nudę i brak wysiłku na oglądanych chcąc nie chcąc dookoła zdjęciach. To jest "autentyczny" nurt, nurt który prywatnie sobie nazwałem Photo Polo, jak Disco Polo. Totalna ignorancja dla warsztatu, ślizganie się po powierzchni tematu(jeśli taki jest), nagminna przypadkowość lub modny trend w doborze tematu, banalność i co gorsza, trywialność(W. Auden miał takie celne powiedzonko-"trywialność piasku"). Nie ma(m) innego wyjścia, trzeba szukać, ale co jest ważniejsze, trzeba znaleźć. Znalazłem swój autoportret- milczenie, którego nigdy nie przerwę."

 2010

2011

Na wytrwaniu w swej wierze polega prawdziwa sztuka i czasami konieczne jest milczenie! Ale do czasu, gdyż fotografie powinny "mówić" do wszystkich tych, którzy tego oczekują.

kwiecień 2011



środa, 6 kwietnia 2011

Katarzyna Karczmarz. 4 wymiar (Świdnicki Ośrodek Kultury Galeria Fotografii, kwiecień 2011)

Jestem przekonany, że Galeria Fotografii Świdnickiego Ośrodka Kultury kierowana przez Pawła Sokołowskiego ze swoim programem Young Professional może stać się bardzo ciekawą placówką sztuki o znaczeniu ogólnopolskim, może nawet ważniejszym niż galeria "pf" w Poznaniu. Świadczy o tym kolejna wystawa, do której miałem przyjemność napisać wstęp. Oto jego fragment. 

Odkrywanie Innego w sobie?
Sugestywne autoportrety Katarzyny Karczmarz bardzo różnią się od wykonanych przez nią portretów i martwych natur, bowiem można odnaleźć w nich kilka konwencji, w których nie ma metanarracji, opowiadającej o konkretnym problemie w jednym stylu. Są one bardziej intymną, skrytą formą opowieści o samej sobie. W zdecydowanie mocniejszy sposób dochodzą tu do głosu prace z zakresu realności i fantazji, marzeń i wspomnień.


Jakie one są? Są wyjątkowe i po głębokim zastanowieniu stwierdzam, że nie znam niczego podobnego w historii fotografii, równie różnorodnego w formie i idei. Nie wiadomo, jak je analizować: chronologicznie czy ze względu na idee? Posłużę się drugą metodą, aby przybliżyć problematykę poszukiwania „Innego” w sobie, choć dla samej artystki są to prace skierowane na teraźniejszość, a nie przeszłość. [....]. Wszystkie autoportrety są wyjątkowe, tworzone w różnych stylach na bardzo wysokim poziomie artystycznym, ale poprzez psyche i physis artystki przenikają się ze sobą ukrytymi znaczeniami. Odnoszą się do jej życia rodzinnego i sfery imaginacji parareligijnej. Zawieszone między realnym światem a ukrytymi pragnieniami, których celem zawsze jest inwencja twórcza – poszukiwanie nowego fotograficznego desygnatu.  




A dlaczego 4 wymiar? Oddajmy głos autorce wystawy K. Karczmarz, która w katalogu w następujący sposób określiła swoje stanowisko: "Fotografia jest przede wszystkim zapisem tego co było, wykonanym w konkretny, intencjonalny sposób. Myślę o nim jak o rodzaju wyobrażenia, zakorzenionego w czwartym wymiarze - stanowiącym wartość dodaną do sensu tego, co widoczne wprost i naskórkowo. To ciągle rozwijająca się przestrzeń znaczeń nadbudowana nad osobistym doświadczeniem, wymykająca się definicjom a także prostym semantycznym odniesieniom." 

2010

Po obejrzeniu tej wystawy powstaje uzasadnione pytanie, czy autoportrety nie są najbardziej  wartościowym dokonaniem Katarzyny Karczmarz? Jaka jest moja odpowiedź? - "Nie wszystko na sprzedaż!". To bardzo istotna kategoria, której wierna pozostaje autorka z tych sugestywnych autoportretów.

2007

czwartek, 31 marca 2011

Podsumowanie podsumowania roku 2010 w sztukach wizualnych

Każde podsumowanie w zakresie sztuk wizualnych można zanegować lub nie zgodzić się z nim. Tak stało się z moim tekstem  W stronę ogłupienia? Ale nie tylko! zamieszczonym wczoraj na portalu Magazynu O.pl.  Doświadczyłem tego szybko, kiedy korporacja zwolenników komiksu zadała mi pytania odnośnie słynnego już dzieła o Chopinie, które oczywiście jest niedostępne. Odpowiedziałem na nie w komentarzach pod samym tekstem. Ujawnię, że jednego z twórców tego dzieła uczyłem kilka lat temu na ASP w Łodzi, ale niestety moje wykłady musiały trafić w próżnię.

Keymo, Bez tytułu, 2008 

O komiksie jako gatunku artystycznym, a właściwie jego polskich dokonaniach, nie mam najlepszego zdania. Wieje nudą i sztampą, choć jak każda forma okołoartystyczna ma szansę rozwoju.

  Aleksandra Ska, FAT LOVE, DVD, pokaz w delikatesach mięsnych w Poznaniu, 2009, fot. SKA

 Aleksandra Ska, FAT LOVE, DVD, pokaz w delikatesach mięsnych w Poznaniu, 2009, fot. SKA

Czas na krótkie uzupełnienie tekstu o roku 2010 w sztuce polskiej. Pisząc o Aleksandrze Ska i Magdalenie Hueckel w kontekście galerii Piekary  miałem na myśli ich prawie dziesięcioletnią karierę artystyczną, która jest dla mnie bardzo istotna czy najważniejsza w kontekście ogólnopolskim. Oczywiście w generacji młodych twórców. W moim tekście zabrakło przede wszystkim też informacji o Keymo. Właśnie ukazał się 1 numer „Exitu” z 2011 roku, gdzie zamieszczono mój tekst pt. Przekroczenia przed eksplozją?, oczywiście o Keymo.  Co mogę jeszcze dodać? Jednak największym odkryciem artystycznym w 2010 roku, była dla mnie Keymo – fotografka, która wychodząc z koncepcji zdjęć mody przekracza ustalone granice, zacierając ślady między inscenizacją, stylizacją a krytyką reklamy, patrząc na świat z pozycji queer. Jej eklektyczne prace pokazane były w galerii Olympia w Krakowie na wystawie zbiorowej Pink Cube. Niedługo w tej samej galerii artystka pokaże nowe prace.

Katarzyna Karczmarz, 2008  


Bardzo duże wiążę z twórczością: Katarzyny Karczmarz i Marcina Siudzińskiego. Niestety w 2010 roku  rozczarowały mnie dokonania Katarzyny Majak i projekt Desire czy Dechirer, z których niewiele wynika, poza nawiązaniem do konceptu Sophie Calle czy nieświadomy do Ewy Partum. Ale Katarzyna Majak odnosi sukcesy artystyczne w Polsce i za granicą, jako kurator i krytyk. Życzę jej powodzenia, gdyż może to ja się mylę? Nigdy nie wolno być zbyt pewnym siebie!

Pisząc o tym, co dzieje się obecnie w 2011 roku odnotuję dwie ekspozycje z Warszawy. W Zachęcie pokaz, który nie wnosi nic nowego dyskusji o dyskursie feministycznym lat 70. - Trzy kobiety. Maria Pinińska-Bereś, Natalia Lach-Lachowicz, Ewa Partum (01.03 - 08.05). Co z tego, że prace są ładnie wyeksponowane, przede wszystkim Natalii LL, kiedy twórczość Pinińskej-Bereś rozwijała się w zupełnie innych obszarach, niż foto-medialna, podszyta konceptualizmem Ewy Partum, która była najbardziej feministyczna z trzech pokazanych postaci. Natomiast autotematyczna Natalii LL już w latach 70. zaczęła poszukiwać stanów duchowych, a latach 80. inspirowanych mistyką. Kuratorce wystawy zabrakło pomysłu na przewartościowanie czy przedstawienie nowych tez. Wystawa ma charakter przede wszystkim edukacyjny, dla tych wszystkich, który nie znają tej twórczości. Dużo ciekawszym zestawieniem mogłoby pokazanie zamiast Pinińskiej-Bereś np. Izabelli Gustowskiej.

Ale jeszcze większego rozczarowania doznałem, kiedy zobaczyłem wystawę Tomasza Kowalskiego Kominiarz na dachu kościoła (CSW), który przez kuratora pokazu, określony został jako „jedna z kluczowych postaci młodej generacji polskich artystów”, co postawię bez komentarza. A rzekomy „surrealizm” jest tylko dokoracyjno-infantylny.  Od kilku lat sztucznie kreuje się, na potrzeby rynku sztuki, tzw. nowych surrealistów polskich, których dobrze można by nazwać „kostiumowcami”.

sobota, 19 marca 2011

The History of European Photography 1900-38 (ed. Central European House of Photography, Bratislava 2010)

Na okładce: Johannes Pääsuke, Autoportret, 1915 (13 x 18 cm)

Mamy pierwszą  Historię europejskiej fotografii 1900-1938 wydaną przez Środkowoeuropejski Dom Fotografii w Bratysławie w 2010 roku. To monumentalne wydawnictwo składa się z dwóch tomów, razem 690 stron oraz dziesiątki zdjęć bardzo dobrej jakości, biogramy i bibliografia. Tak okazale wygląda gigantyczna praca badawcza i historyczna pod kuratelą prof. Václava Maczka. Na razie encyklopedię można kupić na Słowacji, w Środkowoeuropejskim Domu Fotografii za 99 Euro (ewentualnie jeszcze przesyłka pocztowa do Polski 15 Euro).

W tomie I zamieszczono analizy historyczne dotyczące 26 dzisiejszych krajów Europy, od Albanii, Białorusi poprzez Mołdawię, do Irlandii i Portugalii. Oczywiście o każdym państwie pisał inny autor. Jakie wnioski nasuwają się po przeczytaniu czy przejrzeniu dwóch częsci z pierwszego tomu? Historia wyglądała wszędzie podobnie, rozwijała się według określonego schematu. Najpierw dominowała fotografia zakładowa, potem piktorializm, następnie "nowa fotografia" o modernistycznym przesłaniu, niekiedy dokument. Ale historycy Czescy pisząc swą opowieść zrezygnowali z przedstawienia fotografii zakładowej, natomiast Estońscy poszukiwali fotografii erotycznej (s. 212) podążając za światowym trendem czy nawet modą. Można znaleźć wiele interesujących aspektów badawczych  i przede wszystkim zobaczyć nieznane do tej pory zdjęcia!

 Jaroslav Rössler, Untiled, 1923

Jakie kraje czy ich historie fotografii wyróżniają się w tym czasie? Odpowiedź jest stosunkowo prosta i łatwa do przewidzenia: Czechy, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy, Związek Radziecki, ale i Polska. Odkryciem jest dla mnie fotografia duńska, hiszpańska i mołdawska oraz dokument słowacki, gdzie nie było piktorializmu!

Kei Marubi, Gjystina Zef Kola i jej syn, 1925

Gustave Marissiaux, Akt, 1911-1914

O fotografii polskiej pisał jeden z nielicznych specjalistów Lech Lechowicz ze szkoły filmowej w Łodzi. W jego bardzo kompetentnym opracowaniu brakuje mi trochę rozważań  na temat  polskiego dokumentu czy fotografii reklamowej (Jerzy B. Dorys, Józef Szymańczyk). Można też było nadać bardziej międzynarodowy charakter zdjęciom Witkacego (s. 473/474) i zaznaczyć ich złożony kontekst kulturowy, gdyż sytuują się na granicy ówczesnej awangardy (konstruktywizm, dadaizm, surrealizm), od której ten wielki artysta dystansował się. Jednak jego zdjęcia zależne są od modernizmu artystycznego, a nawet należą do czołowych w ówczesnej fotografii światowej.

To unikalne i bardzo potrzebne opracowanie historyczne, którego pierwszą cześć zapowiadam w tym wpisie, będzie miało kolejne dwa tomy. W "Arteonie" w numerze kwietniowym ukaże się moje bardziej szczegółowe omówienie Historii europejskiej fotografii 1900-1938.  Następny tom dotyczyć będzie lat 1939-1968. 

piątek, 11 marca 2011

"Kobiece komórki" (Stara Galeria ZPAF, Warszawa, 09.03-01.04.11)

08.03 z przyjemnością wziąłem udział w wernisażu wystawy Kobiece komórki, która pokazała twórczość trzech kobiet:  Anny Musiałówny, Jolanty Rycerskiej i Basi Sokołowskiej. Wszystkie zdjęcia wykonane zostały smartfonem - Nokią N8. Ekspozycja jest godna uwagi ze względu na różnorodny sposób rozumienia i wykorzystania fotografii. O tym pokazie napisałem także w katalogu, w którym oprócz mojego wstępu można przeczytać ciekawe rozważania Magdaleny Wicherkiewicz. Katalog polecam także z powodu nietypowego graficznego opracowania jego okładki, która jest projektem rysunkowym, a nie jak można by się spodziewać - fotograficznym. Ale liczą się przede wszystkim zdjęcia znajdujące się w jego środku.

Anna Musiałówna pokazała, czym jest w naszym codziennym życiu łóżko. Miejscem do wypoczynku, pracy, ale także zabawy z dziećmi czy zwierzętami. Czy w łóżku zawsze jesteśmy zadowoleni i weseli? Tak, ale w obecności fotografki. Powstały różne portrety, w których toczy się walka o bliski i intymny kontakt z portretowanym. Najtrudniej pokonać opór, jaki stawiają w tej materii dzieci, ale czasami i to się udaje, jak to widzimy w pracy pt. Marysia, ma trzy lata. Sama poprosiła o zdjęcie w łóżku. Fotografia ta jest poza tym bardzo klasycznie skomponowana. W tym przypadku wiele mówi prostym językiem. 

Marysia, ma trzy lata. Sama poprosiła o zdjęcie w łóżku 

Karolina Kowalska, specjalistka od marketingu i zarządzania

 Katarzyna Kądziela, feministka. Od lat walczy o prawa dla kobiet

Jolanta Rycerska zdecydowała się na trudną formę łączenia wypowiedzi poetyckiej ze zdjęciami. Wtedy prace mówią więcej i szczerze. Oczywiście, jeśli taka jest intencja fotografki, a jej uczucia "włożone" w prace prawdziwe. W tym wypadku nie mam żadnych wątpliwości, że są to realizacje autentyczne, powstałe z "ulotności bycia". Ale niestety są też artyści, którzy zwodzą, oszukują, uważając, że poprzez twórczość można kłamać i manipulować. Nie mam złudzeń, że przy takich zabiegach nie może powstać sztuka tylko jakaś wizualna hybryda. J. Rycerska tworzy wizualne "mozaiki", które mają różnorodną formę. Szczególnie podoba mi się ta o "pergaminie skóry" i "katedrze ciała". W autrorskim tekście pt. Mozaika. Obrazy i myśli artyska napisała: "Jeden tydzień, zwykły czas. Ja - kobieta, żona, matka, człowiek...  Żyję, patrzę, czuję i przyciskam migawkę.  Z zatrzymania wzroku i uwagi powstawały fotografie, potem organizowane, tasowane i  układane w  ciągi nieprzypadkowych skojarzeń.Po tym etapie dochodzi element ostatni: słowo - poetycki zapis nieuchronnych myśli o tajemnicy życia i świata, którą wprawdzie percepcja/fotografia obrazuje, niejednokrotnie unaocznia jej obecność, ale wciąż nie odkrywa. O tajemnicy człowieka."


Bez tytułu, z cyklu Mozaika. Obrazy i myśli


Bez tytułu, z cyklu Mozaika. Obrazy i myśli



Bez tytułu, z cyklu Mozaika. Obrazy i myśli


Basia Sokołowska tak opisywała mi w mailu swój projekt pt. Dla księżniczek i królowych, który ostatecznie składał się z 12 zdjęć odpowiadających poszczególnym miesiącom roku. "Księżniczka, to kobieta która uczy się być królową - próbując różnych sposobów na spotykające ją sytuacje, trudności, ograniczenia i przyjemności i w ten sposób szlifuje umiejętności zarządzania własną mocą . Gdy już się nauczy - doświadczy swojej siły i dowie się jak nad nią panować, wtedy staje się królową , która włada swoim imperium przyjmując porażki i tryumfy z jednolitym spokojem. W każdej kobiecie drzemie trochę księżniczki, która przerabia lekcje oraz królowej, która panuje czerpiąc z tego siłę i przyjemność. 13 fotografii, to lekcje kobiecości, jej różne aspekty - jak cielesność, uroda, relacja z innymi kobietami, relacja z mężczyznami, poczucie ograniczenia, poczucie władzy, poczucie magii życia, praca, marazm, seks i erotyzm, afirmacja własnego piękna i afirmacja piękna innych. Fotografie, oprócz archetypicznych wyobrażeń kobiet z różnych epok i kultur zawierają również elementy współczesnej kobiecej codzienności, na jakie oprócz tradycyjnie kobiecej roli domowej i pielęgnacji urody składają się także współczesne technologie oraz narzędzia tradycyjnie kojarzone z męskimi zadaniami, które, jak się okazuje, kobiety używają z równą łatwością jak mężczyźni, choć rzadko czynią je centrum swojego świata."

Kwiecień 

 Czerwiec

 Lipiec
  
Trzy autorki obecnej wystawy należy cenić za odwagę, ponieważ mogą się narazić bardziej tradycyjnym artystom. Do tworzenia fotografii można użyć dziś praktycznie wszystkiego: puszki, kieszeni w kurtce, czy przyczepionego do buta negatywu. Sztuka nie zna granic technologicznych, ale eksperymentując należy trzymać się określonych zasad lub stworzyć własną, przekonującą estetykę i ideę artystyczną.  

piątek, 4 marca 2011

Sylwia Adamczuk zestaw "Ona", wrzesień 2010



 Ona, 2010

Sylwia Adamczuk, studentka fotografii w szkole filmowej i WSSiP w  Łodzi, jest bardzo zdolną osobą, którą uczyłem na licencjacie na ASP w Gdańsku, i o której pisałem już na swym blogu z okazji dyplomów. Wśród młodych osób wyróżnia ją bardzo duża samoświadomość i bardzo dobre przygotowanie teoretyczno-historyczne. Na jej blogu znajdują się ciekawe teksty z zakresu krytyki. Jest to ważne, aby cały czas konfrontować swe dokonania z wielkimi i znanymi i nie powtarzać się, lub przeciwnie - operować "powtórzeniem", jak czyniła to np. Katarzyna Kobro, dochodząc do oryginalnych rezultatów. Ale z tragicznej pary artystów Władysław Strzemiński - Katrzyna Kobro, wolę tego pierwszego za jego unizm oraz ciągłe poszukiwanie i znajdowanie potencjalnie najdoskonalszej formy. 

Sylwia Adamczuk w mailu do mnie tak skomentowała swoje prace: "Zestaw "Ona" jest dla mnie bardzo ważny, gdyż są to swego rodzaju "akty" bliskiej mi osoby - mojej babci. W swoich zdjęciach coraz częściej odwołuje się do osób, rzeczy lub przestrzeni z którymi mam styczność na co dzień. Te fotografie są w pewnym sensie zapisem przemijania kobiecego ciała i choć na zdjęciu znajduje się konkretna postać to wydaje mi się, że są one dosyć uniwersalne. Cała seria jest również zaprzeczeniem tego, co możemy oglądać w powszechnie dostępnych czasopismach - wykreowanych, sztucznych i nieistniejących ciał. Starałam się, by te fotografie bez jakiegokolwiek retuszu pokazywały "prawdę", jaką odciska na naszych ciałach czas. "

Czasami, aby pokazać określoną koncepcję i zwerbalizować własny punkt widzenia wystarczy wykonać i pokazać jedną lub kilka fotografii. Młodzi twórcy często nie potrafią dokonać selekcji przedstawiając kilkanaście zamiast np. trzech fotografii. Ale bardzo często "mniej znaczy więcej". I tak jest w przypadku subtelnych i intymnych zdjęć Sylwii Adamczuk, która z widzem nie chce dzielić się wszystkim. Zastrzegła dla siebie nie tylko określone wspomnienia, ale prywatność sytuacji i zdarzenia. Te zdjęcia są wzniosłe w swym przekazie i przez to bardzo udane w czasie, kiedy "wszystko jest na sprzedaż", o czym świadczą prace Katrin Trautner nagrodzonej na łódzkim Fotofestiwalu nagrodą Grand Prix w 2010.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Gerlinde Miesenböck, z serii »Das Erbe« [The Heritage], 2008–2010

Najważniejszym cyklem, jaki wykonała mieszkająca w Linzu Gerlinde Miesenböck (ur. 1978) jest seria Das Erbe (Dziedzictwo), która należy do kategorii "nowego dokumentu". Czym charakteryzuje się ta popularna na całym świecie stylistyka w przypadku twórczości Gerlinde? Odkrywaniem własnego domu rodzinnego, powrotem do świata dzieciństwa, wspomnieniami związanymi z poczuciem nostalgii, może osamotnienia? Ale w cyklu tym, w przeciwieństwie do polskiego "nowego dokumentu", nie ma ironii i dadaistycznego ludyzmu.



Bardzo istotna jest natomiast fragmentaryczność widzenia i lekko surrealne asocjacje obrazu, który zderza ze sobą poszczególne części pracy. Pewnie należy w tym zabiegu widzieć raczej tradycję "nowego widzenia" z lat 20. i 30. XX wieku, niż dokonania Roberta Franka z albumu Amerykanie.  

Gerlinde poznałem w Bratysławie kilka temu podczas Porfolio Review i zapamiętałem jej zdjęcia. W tych fotografiach podoba mi się to, że poszukiwała czegoś trwałego w tradycji kultury austriackiej, starając się określić różnicę pomiędzy tym, co stare i nowe. Tym, co musi zniknąć i tym, co pozostanie na dłużej w pamięci, jak np. babcia artystki.


  
Stefanie Hoch w krótkim tekście na temat tego cyklu, napisanym przy okazji Triennale w Linzu,  słusznie akcentuje najważniejsze aspekty tego memoratywnego widzenia, jak widoki poszczególnych pokoi, ludzkie gesty, czy intensywny kolor fotografii. Jednocześnie Gerlinde ukazuje zanikającą starą strukturę układu rodzinnego, która właśnie poprzez kadrowanie i niedopowiedzenie jest podważana. Tak, tradycyjna rodzina jest w kryzysie! Z kilku powodów, także przynależności do "nowego dokumentu" i akcentowania ekspresji poprzez kolor, można jej prace porównać ze zdjęciami Krzysztofa Zielińskiego.




Niektóre zdjęcia pełne są napięcia emocjonalnego, inne chłodne i prawie wyobcowane. W "nowym dokumencie" często operuje się zmiennością ujęcia i rożnym kadrowaniem. Raz widzimy prace z leżącymi na śniegu owocami, za moment beznamiętnie stojące na blacie kuchennym kwiatki. Czym jest obraz i czym pamięć obrazu? To pytanie wielokrotnie powraca w tym ciekawym cyklu.


Ale najważniejsze jest tu niedopowiedzenie i zderzenie detalu ze znikomością niewidocznego, bo znajdującego się poza kadrem człowieka. Ludzie przeminą, przedmioty zaś mają szansę pozostać. 

Niedawno dowiedziałem się o wystawie indywidualnej Gerlinde w Środkowoeuropejskim Domu Fotografii w Bratysławie zorganizowanej w 2011 roku, na której pokazała nowy cykl Landscapes: Finland. Ale jest on dla mnie zbyt estetyczny, w typie fotografii z lat 80. XX wieku Konrada Pollescha. Napisałem więc do Gerlinde, że romantyczne piękno, w wydaniu jakim prezentuje, już przeminęło i chyba już nie powróci. Ale może się mylę?

sobota, 26 lutego 2011

Czym jest monidło? ("Monidło" – wstępna próba rehabilitacji, STOP! Galeria, Lublin, 24.02-25.03.2011)

Otwarcie wystawy. Od lewej A. Różycki, Lucjan Demidowski  Marcin Siudziński

Wystawa, której kuratorami są Andrzej Różycki i  Marcin Sudziński zajmuje się rzadkim problemem z zakresu antropologii kultury, jakim są tzw. monidła. Historycy sztuki zazwyczaj nie interesują się przedmiotami materialnymi tak niskiej rangi, a szkoda! Jednak są one przedmiotem eksploracji artystycznych od kilku lat, m.in. w pracach Anny Baumgart, Ewy Martyniszyn czy jako ready-mades Józefa Robakowskiego.  Ale przywołani przeze mnie artyści najczęściej ironicznie odnoszą się do działalności przede wszystkim rzemieślniczej, która pozostawiła po sobie obrazki religijne lub portrety ślubne czarno-białe, idealizowane i kolorowane. 

W trochę inny sposób działa w tym obszarze Jerzy Lewczyński, który zarówno ironizuje, jak też odkrywa nieznany obszar eksploracji twórczych w dawnej fotografii, którą używa do tworzenia "archeologii fotografii".
  

Dlatego z wielkim zainteresowaniem przeczytałem kilka dni temu o wystawie w Lublinie, która próbuje zmienić kontekst kulturowy obiektów "niższego rzędu", a nawet dokonać ich rehabilitacji. W komunikacie prasowym o ekspozycji czytamy: "Do wystawy zgromadzono około 30 oryginalnych prac pochodzących z archiwów prywatnych osób. Nawiązano kontakt z osobami zajmującymi się wytwarzaniem i sprzedażą kolorowanych portretów (tzw. monideł), które wypożyczyły bądź też bezpośrednio włączyły się w działania wokół wystawy". 


 Wybitny artysta Andrzej Różycki, który w swej twórczości od wielu lat stosuje "estetykę monidła",  uprawomocniając ją i "wciągając" do neoawangardowej sztuki aktualnej w tekście pt. Monidło - wstępna próba rehabilitacji napisał: "Pojęciem „monidło” potocznie posługują się, co ciekawe, wyłącznie ludzie z większych miast, ludzie zazwyczaj wykształceni. Tego określenia całkowicie nie znają natomiast ludzie wsi i małych miasteczek. Mało tego – nie znają, nie używają, nie wiedzą o takim utytułowaniu obrazów fotograficznych, ludzie posiadający owe monidła. [...] Pojęcie „monidło” z całą pewnością pochodzi jednak od zdolności mamienia. Rozszyfrowanie dziś tego pojęcia bez szerszych badań jest poważnie utrudnione. Można pójść dwoma tropami. Pierwsze to szlachetne rozumienie od łacińskich słów: moneo-monere, czyli jakaś forma pokrycia (np. warstwą malarską), drugie, które wydaje mi się ze wszech miar zasadniejsze, a pochodzi ono od pośledniejszego zwrotu, by kogoś omamić, a tym samym otumanić, zbajerować i zarobić. Wszystko zdaje się wskazywać, że „monidło” zostało ukute w środowisku „szemranym” – może warszawskim? Przemawia za tym użycie tej nazwy w opowiadaniu Jana Himilsbacha z lat 60. pod znamiennym tytułem Monidło. Wydaje się również, że nieomal za przyczyną literata, kamieniarza nagrobnego, Jana Himilsbacha ugruntowało się wyłącznie pejoratywne znaczenie tego pojęcia, dla wielu utożsamianego z kiczem.



Wydarzyła się rzecz nieprawdopodobna w polskiej nauce: wśród polskich badaczy – etnografów, kierujących się niewątpliwie swoistym poczuciem smaku, wykluczono ze strefy badań zjawisko monidła. Przemilczano i zignorowano istnienie portretów ślubnych i rodzinnych o charakterze monidła, funkcjonujących w nieomal każdym domu na prowincji. Muzea etnograficzne, skanseny nie eksponują takowych obrazów fotograficznych. Sprawa wydaje mi się wręcz skandaliczna. Jest to swoiste cenzurowanie estetyki ludzi prostych, mieszkańców wsi. 



Każdy kto znał i pamięta chatę, dom wiejski, nie będąc koniecznie badaczem naukowym, muzealnikiem czy pracownikiem skansenu, wie, że w wiejskiej izbie, we wnętrzu domu, znajdowały się bardzo nieliczne przedmioty ograniczone do rzeczy i narzędzi niezbędnych, racjonalnych w swych funkcjach, przeznaczonych do codziennego użytku. Wynikało to z jednej strony z ubóstwa, a z drugiej z funkcjonalności tych przedmiotów, jak i ograniczonej wielkości chat. Każdy przedmiot miał swoje znaczenie i swoje miejsce, w którym stał. Ściany w chałupach miały zaś specyficzną rolę. Dotyczyło to głównie izb reprezentacyjnych. Wisiały tam święte obrazy i na domiar ważności, właśnie monidła." 


Czy możliwa jest całościowa akceptacja monidła? Chyba nie, gdyż podział na sztukę wysoką, niską, prymitywną, psychicznie chorych, etc. wciąż istnieje, choć jej zasady, jak i reguły uległy już zachwianiu. Jeśli historia kultury zintegruje się w kulturę wizualną, wtedy obok np. Władysława Strzemińskiego i Andrzeja Różyckiego pojawią się rzemieślnicy i anonimowi twórcy, tworzący monidła. Oczywiście taka perspektywa jest możliwa, ale za lat kilkanaście czy kilkadziesiąt. Jej pionierami są kuratorzy wystawy w Lublinie i za to należą im się słowa uznania!




Fragment wystawy w Lublinie

wtorek, 22 lutego 2011

Pojechałam, zobaczyłam, zrozumiałam... (Gala Blog Roku 2010, W-wa,17.02.)



Pojechałam na Galę Konkursu Blog Roku 2010 jako reprezentant mego męża Krzysztofa Jureckiego, nominowanego do nagrody w dziale Kultura! Przeżyłam wieczór zorganizowany z wielką pompą przez Onet.pl, pretendujący niemal do miana wydarzenia kulturalnego! Wróciłam pełna wrażeń!

Oczywiście wszystkim zwycięzcom gratuluję!

Gala była sprawnie zorganizowana, wszyscy nominowani (lub ich reprezentanci) otrzymali oprawione w ramki dyplomy i torebki z gadżetami, zostali sfotografowani i poczęstowani różowym trunkiem.

Przedstawienie też było niezłe, scenografia i owszem, z rozmachem, Olivier Janiak błyszczał, Andrzej Smolik muzykował!

Uważnie wysłuchałam werdyktu jury, szczególnie Pana Stuhra, bo ta kategoria, jak wiadomo, interesowała mnie najbardziej. Nagrodę otrzymał blog O sztuce – artyści, dzieła, podróże autorstwa Justyny Napiórkowskiej, głównie za, jak to podkreślił Pan Stuhr, piękne pisanie o jego dwóch ukochanych miastach – Rzymie i Krakowie. Wzruszyłam się, bo to są także MOJE dwa ukochane miasta, no, może dorzuciłabym jeszcze Wenecję, ale o niej nie było mowy! Bawiłam się dobrze, ale do czasu...

Bardzo pilnie obejrzałam dyplom i otrzymane w torbie Onetu reklamówki sponsorów imprezy m.in. „Zwierciadło”, broszurę Subaru czy High End Design, ale szczególnie uwagę moją zwrócił katalog pt. Malarstwo. Bogna Jarzemska-Misztalska. Oczywiście obejrzałam w nim najpierw piękne, kolorowe reprodukcje, bo od nich zawsze zaczynam przeglądanie katalogu, żeby zorientować się z jakiego rodzaju twórczością mam do czynienia, a potem przeczytałam tekst autorstwa Katarzyny Napiórkowskiej, z którego dowiedziałam się, że „Bogna Jarzemska-Misztalska śmiało rozgrywa stosunki barwne na obrazach... Obrazy nęcą widza, by zmrużył oczy... Uzyskany efekt nęci połyskliwą fakturą, uwodzi szlachetną kolorystyką”.

Jako historyk sztuki nie takie rzeczy już czytałam... ale przede wszystkim zastanowiło mnie, co robi katalog z galerii Katarzyny Napiórkowskiej, jak wszyscy zainteresowani wiedzą – właścicielki warszawskiej galerii, miejsca pracy Justyny Napiórkowskiej, wśród reklamówek rozdawanych przez organizatorów Gali? Czy w tym kontekście nagroda przyznana Justynie Napiórkowskiej, córce Katarzyny Napiórkowskiej, jest wyrazem obiektywizmu jury?
A może to W TEJ ZABAWIE nie ma żadnego znaczenia?

Och, zapewne jest to czysty zbieg okoliczności, bo przecież wszystko było tak PIĘKNIE przygotowane!!!

Tyko nie wiem, dlaczego pisząc ten tekst po głowie kołacze mi uparcie piosenka Kazika:
„Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek”

… i mam ochotę ponownie obejrzeć Wodzireja?

Mariola Jurecka