Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 14 czerwca 2010

CZY UMIESZ PRZESTAĆ WIDZIEĆ, BY DOSTRZEC? Dyplom Katarzyny Sawickiej

Katarzyny Sawickiej nie interesuje jedynie problem zmienności widzenia i odczuwania świata. W swej pracy licencjackiej z 2010 (promotor dr Piotr Komorowski, WSSiP w Łodzi) nawiązuje do istoty świętości i zbliżania się do niej zwykłych ludzi! Chciała pokazać, że ta droga otwarta jest dla każdego i potencjalnie każdy może być świętym. Dlaczego? Wynika to z bezgranicznej miłości Boga do wszystkich ludzi.


Artystka umiejętnie połączyła koncepcję portretu w formie dokumentu fotograficznego z tradycją ikony i świętych koszulek, którymi dekorowano od XVII wieku święte obrazy i jakie sama zrealizowała na użytek tej pracy.  Posiada ona podwójną formę. Inaczej prezentuje się zamknięta, podobnie jak obrazy w świątyni pełne powagi i dostojeństwa. Po otwarciu koszulki, niczym księgi, ukazuje się nowa forma dokumentalna manifestująca się poprzez prostotę, skromność czy czasami nieszczęśliwe życie, którego oczywiście możemy się domyślać. W tym aspekcie artystka nawiązuje do Zofii Rydet, która wierzyła, że fotografując ubogich ludzi pomoże im "wejść do nieba". W sensie formalnym te niebanalne prace Sawickiej kontynuują także postawę Augusta Sandera posługującego się typologizacją w stosunku do społeczeństwa niemieckiego.


A jak kończy się seria Sawickiej? Jakie zaproponowała rozwiązanie, które świadczy o świadomości artystycznej. Posłużyła się lustrem, w którym  możemy się przejrzeć i przeczytać napisany odręcznie (co świadczy o dojrzałości i autentyczności podjętego problemu)  wiersz ks. Jana Twardowskiego. Metafizycznego poety w głęboki sposób dotykającego złożonej problematyki duchowości, poświadczającego, że era poczłowieka ("posthuman") nie dotyczy wszystkich. Wiele zależy od wiary lub jej braku i przyjętej filozofii życia.





I jeszcze jedna sprawa. Nie jest to realizacja interaktywna. To określenie jest obecnie nadużywane.  Prace te wymagają od widza innego oglądu, zdecydowanie fizycznego zaangażowania się poprzez otwieranie i wczytywanie się w tajemną księgę, w której widzimy prostotę, ale także złożoność ludzkiej egzystencji.



P.S.. Galerie i kuratorzy zainteresowani pokazaniem  tego cyklu proszeni są o kontakt ze mną.  

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Piękna i słoneczna Słowenia (25.05-31.05.2010)

 W samochodzie Bosana. Niedaleko granicy z Chorwacją


Na zaproszenie ASP w Ljubljanie wygłosiłem dwa wykłady: Historia polskiego filmu eksperymentalnego i wideo (1937-2007) oraz Young Polish Video Art w Trbovlje w ramach "wideo meczu", cyklicznej imprezy organizowanej przez ASP. Dzięki pomocy Joanny Zając i jej męża mogłem zwiedzić wiele przepięknych zakątków kraju, w tym pejzaże górskie i pierwszy w tej części Europy średniowieczny klasztor kartuzów w Pleterje. Byliśmy na świętej górze Celtów w Kum, gdzie znajduje się kościół i stacja telewizyjna, bombardowana w 1991 r. przez lotnictwo federalne Jugosławii. Wojna trwała tu zaledwie i na szczęście dziesięć dni!


 Dworzec PKS w Ljubljanie


Prof. Sreco Dragan 

Ljubljana jest pięknym miastem, choć z dużymi kontrastami pomiędzy pozostałością socjalistycznej (modernistycznej) architektury z lat 70. a dawną tradycją rozdartą pomiędzy tradycją Italii i kulturą niemiecką z czasów Austro-Węgier. Bardzo podobała mi się kolekcja Muzeum Narodowego, w którym odkryłem miejscowy postimpresjonizm i artystów z początku XX wieku zafascynowanych van Goghiem. Uświadomiłem sobie, że ówczesna sztuka polska wcale nie była na wyższym poziomie i podejmowała podobne aspekty. 

Stare i nowe. Ljubljana

  Ekspozycja stała w Muzeum Regionalnym w Trbovlje

 
Poznałem także sympatycznych artystów: doc. Dusana Bucara, prof. Sreco Dragana, który w zaskakujący nowatorski sposób uczy sztuki interaktywnej, młodą artystkę mediów Mašę Jazbec oraz krytyka sztuki Špelę Pavli i dyrektora Domu Kultury w Trbovlje - Zorana. Wszyscy bardzo dobrze przygotowani do dyskusji o sztuce najnowszej i jej dylematach - obrazie trójwymiarowym, interaktywnym czy symulacyjnym.


 Skansen w Pleterje


p.s. Mój wykład i pokaz Young Polish Video Art (Ljubljana, Kino Dvor, 28.05. godz. 10)


Maša i ja na otwarciu wystawy

 

Anna Orlikowska 

Istota / Being, , 2005, 2.11
Autoportrt /Selfportrait, 2005, 0.48
Film o robakach / Film about Worms, , 2005, 0.49 

Wiktor Polak

Bliżej / Close to, 2005, 8 min 
Nie można oddychać zającem / Can't  breathe a Hare,  Zabawka / Toy, 3 min, 2007

Arti Grabowski 

Oktoberfest, 2002, 4` 28`
Człowiek@pl / Man@pl, 2002, 28 sek

Michał Brzeziński 

Pasja / Passion, 2003 2 min
Ból / Pain, 2001, 7.09
Pamięć / Memory, 2002, 4.42

Mateusz Pęk 

Life as a problem - machinima, 2009, 7.20
Backspece, 2009, 4.46

Marek Zygmunt


Medytacje / Meditation, 2002, 8.53
Element I, 2001, 13 min 

Leszek Żurek 

Mantra, 2005, 3` 48`
Powitanie / Welcome, 2007, 2`20





czwartek, 20 maja 2010

Wszytko o miłości? Marcin Sudziński

O miłości nie da się wszystkiego powiedzieć, można jedynie zasugerować, gdyż problem jest odwieczny i nierozwiązywalny, także pod względem filozoficznym. Taki był bowiem problem postawiony na tegorocznym Festiwalu w Fotografii w Łodzi - All My Lovin’. Wszystko o miłości. Wystawy główne w Łódź Art Centre są na dobrym poziomie, ale już wizyta w Łódzkim Domu Kultury czy Muzeum Kinematografii prowadzi to pytania, co wspólnego z ideą wystawy ma np. ekspozycja Ściana czy portrety Krzysztofa Gierałtowskiego, albo kwietniowa aukcja w Rempexie pt. Fotografia Kolekcjonerska w Warszawie?




Zabrakło jednak ukazania tak ważnego problemu, jak miłość do Boga lub potencjalnie Boga do człowieka. Dlaczego nie ma takich zdjęć, kiedy od wielu lat działają tacy fotografowie, jak: Staszek Woś, Andrzej Różycki, Tadeusz Żaczek czy Zbigniew Treppa, aby wymienić tylko niektórych! To największy ideowy mankament festiwalu w Łodzi. 


Można też mieć zastrzeżenia do poziomu pokazu z prezentacją szkól fotograficznych, np: ASP z Wrocławia, Katowic, Krakowa czy po części z Łodzi. Pozytywnie wyróżniały się, jak zwykle, dyplomy zrealizowane u prof. Grzegorza Przyborka.

Krystyna Prostak

Największym odkryciem okazały się dla mnie zdjęcia z dwóch wystaw, indywidualnej w ramach konkursu i zbiorowej, Marcina Sudzińskiego z Lublina, który otrzymuje (umownie i ideowo) moje Grand Prix! Za odwagę, bezkompromisowość i świetne portrety ojca, które w otoczeniu martwych natur i fragmentów szarej rzeczywistości okazały się czymś prawdziwym i przejmującym. Artysta nie poszedł tropem taniej sensacji i umiał wyjść obronną ręką z najtrudniejszego tematu, jakim jest pokazanie zbliżającej się śmierci ojca! Którego poznał w ostatnim momencie jego życia w hospicjum. Tragiczna opowieść zrealizowana została w melancholijnym nastroju.



Dodajmy w przeciwieństwie do aranżowanych i wystudiowanych prac nagrodzonych i wyróżnionych w konkursie głównym festiwalu, choć interesujących i na odpowiednim, przyzwoitym poziomie estetycznym. Marcin Sudziński nawiązał także ideowo do koncepcji Irka Zjeżdżałki i jest to budujące, że są jeszcze młodzi fotografowie, którzy mogą pójść jego śladami. Oczywiście widać, że Sudziński tworzy w konwencji wywodzącej się od Bogdana Konopki, ale jego portrety pokazane na ciekawej, także ideowo, wystawie przygotowanej przez Sławka Tobisa Opowieści z pogranicza, są niesamowite w swej prawdomówności, choć bardzo proste. Na tym polega także sztuka portretowania. Na tej ekspozycji zawracam uwagę także na nowe prace Tomasza Michałowskiego - bardzo ważnego dla fotografii polskiej początku lat 90. XX wieku.

niedziela, 16 maja 2010

Czym jest dzisiaj portret fotograficzny? IX Ogólnopolski Konkurs Fotograficzny Portret 2010


Karolina Jonderko, Nieobecność

 

Spotkaliśmy się Kole w czasie jury konkursu na portret fotograficzny.  Śmiem zaryzykować tezę, że dobry konkurs, podobnie jak przyzwoita szkoła czyni mało pomyłek w wyborze i nagradza najlepszych, torując nowe trendy, a może i estetykę. Po kilku czy kilkunastu latach zobaczymy czy zauważano w tym konkursie istotnych fotografów! 

Zaryzykuję też opinię, że nie nagrodzono właściwych prac na II Międzynarodowym Festiwalu Fotografii Młodych w Jarosławiu. Jeden z nagrodzonych w ubiegłym roku autorów ledwie znalazł się wśród uczestników konkursu w Kole! To daje dużo  do myślenia, podobnie jak zwycięskie realizacje w tegorocznym konkursie Sittcomm Award czy na Fotofestiwalu w Łodzi. Źle to wróży zwłaszcza stowarzyszeniu Sittcomm. Konkursy szybko tracą na znaczeniu poprzez wątpliwe czy wręcz błędne oceny! Zresztą, tylko nieliczne z nich mają znaczenie, zdecydowana większość jest niepotrzebna!

Irena Gałuszka, Gospodarz w swoim obejściu


Tomasz Babinek, XVIII


A o to początek wstępu z katalogu pt. Czym jest dzisiaj portret? Na przykładzie konkursu z Koła , mego autorstwa. "Jury złożone z osób o różnych preferencjach estetycznych i artystycznych poszukiwało prac, które spełniałyby kryteria nowej stylistyki w zakresie nie tylko portretu, co jest bardzo trudne, ale także jego formuły w aspekcie dokumentu fotograficznego oraz tradycji nowoczesnej (modernistycznej) szukającej nowego desygnatu formalnego, co określano od lat 30. XX wieku jako kreację.

 

    Piotr Biegaj, Dłonie 3

Portret jest obecnie, patrząc na klasyczne tematy fotograficzne, chyba najtrudniejszą dziedziną, gdyż ma ogromną tradycję w historii malarstwa, fotografii, a także, choć rzadziej, filmu i wideo. Patrząc na prace zaprezentowane na konkursie w Kole można mówić o odniesieniach do kilku tradycji: ekspresjonistycznej, zmierzającej do naturalizmu, do poszukiwań w zakresie dokumentu, gdzie wzorem polskim jest oczywiście Zofia Rydet, a światowym August Sander, a także o niekończących się poszukiwaniach wywodzących się z piktorializmu (tzw. techniki szlachetne) oraz powrotu do technik dziewiętnastowiecznych, czy przeciwnie – do eksploatowania dziedzictwa awangardy, w której w polskiej tradycji wypada wymienić przynajmniej dwa nazwiska – Zbigniewa Dłubaka i najwybitniejszego żyjącego fotografa polskiego – Jerzego Lewczyńskiego."

Gdybym miał wskazać na pracę najbardziej niedocenioną, to bez wahania wymieniłbym bardzo dobrą fotografię Piotra Biegaja. Dlaczego nie został więc nagrodzony, a tylko wyróżniony? O tym napisałem w katalogu. Otwarcie wystawy w Kole oraz szeregu innych imprez towarzyszących odbędzie się  21.05.2010. A zatem do zobaczenia w gościnnym Kole!

poniedziałek, 10 maja 2010

Reiner Riedler "Fake Holidays"


Reiner Riedler fotograf z Wiednia jest przykładem, że ważne postaci dla sceny europejskiej w zakresie fotografii mogą być lansowane w Europie Środkowo-Wschodniej. Jego prace były pokazywane na festiwalach w Krakowie (2006), Wilnie (2007), Bratysławie (2008) i Łodzi (2009). Artystę poznałem na Portfolio Review w Bratysławie, chyba w 2006. W 2007 głosowałem na jego bardzo dobry projekt Fake Holidays, ale wygrała Czeszka - Sylvia Francova z femistyczno-cyfrowymi pracami.


Chciałem go zaprosić na swoją wystawę w ramach ubiegłorocznego Biennale Fotografii w Poznaniu, ale dowiedziałem się, że ma brać już udział w festiwalu łódzkim. Jego prace pokazano jednak nie na imprezie głównej w maju, ale wcześniej na  Targach Fotografii i Video, a potem w Warszawie, na mini przeglądzie Ataku łaskotek. Szkoda! Ale myślę o zorganizowaniu jego wystawy w dalszym ciągu.


Reiner wyszedł z pogranicza reportażu i dokumentu, ale przeszedł do fotografii  zbliżającej się do inscenizacji, czy wykazującej jej cechy, choć nie będącą aranżacją. Autor inspirując się teorią Jeana Baudrillarda pokazał zjawisko symulacji rzeczywistości, które występuje dosłownie na całym świecie. Ludzie tworzą nie tylko sztuczne raje, ale sztuczny horror czy w ten sposób dekorują np. w USA domy publiczne. Czyli zjawisko symulacji przeniknęło przez wszystkie sfery życia publicznego i prywatnego. Pewną inspiracją był także film Truman Show (1998) Petera Weira, który pokazał, jak "fałszywe życie" tworzone jest na żywo, ku uciesze gawiedzi  i na użytek telewizji.





piątek, 30 kwietnia 2010

XIII Międzynarodwy Konkurs Fotografii Cyfrowej Cyberfoto w Częstochowie (wernisaż 30.04.2010)

Między realnością a symulacyjnością

          W tym roku jury w składzie: Magda Hueckel, Sławomir Jodłowski i K. Jurecki,  było niezwykle zgodne, co do wyboru nagrodzonych i wyróżnionych. Wynika to z podobnego spojrzenia i oceny funkcji oraz możliwości estetycznych obrazu cyfrowego, którego od końca lat 90. XX wieku staramy się poszukiwać. Naszym celem jako jury jest popełnienie jak mniejszej ilości pomyłek, które jednak zawsze się zdarzają, oraz odkrycie zjawisk mogących zapisać się nie tylko w dziejach konkursu w Częstochowie, ale i w najnowszej historii fotografii polskiej.
Jakie problemy ujawniły się w obrazie cyfrowym na konkursie w Częstochowie? Największym zagrożeniem fotografii jest kicz – zarówno dla początkujących amatorów, jak i bardziej zaawansowanych twórców. Kolejnym jest symulacyjna konsumpcyjność, której nieświadomie ulegają artyści! Jest ona wizytówką reklamy lub ma być jej krytyką, ale tego nie czyni, gdyż czynnik reklamowy ze względu na symulacyjny, zmierzający do wirtualności charakter, być może poprzez trójwymiarowość obrazu, zwycięża w najnowszej koncepcji obrazu. Czyli wciąż powracamy do ważnego sporu teoretycznego określanego mianem high art przeciw mass culture i pop culture. Oczywiście ze świata artystycznego nie wykluczam kultury masowej, gdyż nie mam do tego prawa, ale powinna ona być tylko elementem dodatkowym, nie zaś głównym przesłaniem pracy, ponieważ taka realizacja poza walorami estetycznymi nie ma za wiele do zaproponowania. Niebezpieczne dla obrazu cyfrowego jest jego popadnięcie w sferę zupełnej nierealności, fantastyki bądź abstrakcji. Trzeba pamiętać, że fotografia silniej niż malarstwo opiera się na dokumentalnym związku z rzeczywistością i aby coś znaczyła musi odwoływać się do takich pojęć, jak: „pamięć”, „zarodek bólu” (punctum), archiwum historii, czy wręcz memento mori, co zaznaczyła także w swej książce O fotografii lewicowa czy według niektórych marksistowska krytyk kultury i wybitna pisarka Susan Sontag.
Coraz mniej twórczych aspektów można zauważyć na wielkich festiwalach fotografii w Polsce, gdyż czujemy się nimi znużeni. Najciekawsze są wystawy zagraniczne - importy artystyczne, nie zaś koncepcje kuratorskie wypracowane w Polsce. Powstaje pytanie, co wyniknie dla fotografii polskiej  z trzynastu edycji konkursu fotografii cyfrowej w Częstochowie? Poza pracami nagrodzonymi i wyróżnionymi zwróciły moją uwagę wyrafinowane realizacje: Moniki Jankowskiej-Olejnik, które były jednak zbyt "malarskie" i Natalii Lorenc; tym razem za nadto " wyidealizowane", ale o dużym potencjalne twórczym.


 


środa, 28 kwietnia 2010

Camerimage. Z Łodzi do Aleksandrowa... Kujawskiego

Pełniący obowiązki Prezydenta Miasta Łodzi Tomasz Sadzyński, jak na polityka przystało, negocjuje z Dyrektorem Festiwalu Plus Camerimage Markiem Żydowiczem w sprawie pozostawienia festiwalu filmowego w Łodzi. Żydowicz jest przebiegłym graczem marketingowym, który niedawno szantażował miasto Łódź przeniesieniem festiwalu. Pojawiały się różne koncepcje: Poznań, teraz Katowice. 

Z listu otwartego(!) T. Sadzyńskiego do M. Żydowicza wiemy, że miasto wydaje w tym roku ponad 6 ml złotych na organizowanie festiwalu, który nie stworzył (podkreślam czas przeszły) od 2000 roku w Łodzi żadnej  swej formuły i, co ważniejsze, nie wykreował żadnych nowych zjawisk w zakresie tzw. sztuki operatorskiej. Nagradza się cenionych i znanych, pokazuje filmy, które za moment i tak trafiłyby na ekrany polskich kin. Festiwal służył elicie politycznej miasta, a nie twórcom, i poprawiał prezydentowi Jerzemu Kropiwnickiemu dobre samopoczucie. Przez lata nie pokazywano żadnych ciekawych wystaw fotograficznych, plastycznych czy innych, a w tym roku minie 10 lat bytności Camerimage w Łodzi! Czas na podsumowanie! Wspomnę, że przy okazji tego festiwalu nie prezentowano kina awangardowego, np. takich twórców, jak: Paweł Kwiek, Zbigniew Rybczyński czy Zygmunt Rytka, którego tradycja istnieje w Łodzi od lat 70. XX wieku.. Raz tylko przedstawiono artystów z tego nurtu, czyli grupę  Łódź Kaliska (2002), ale to stanowczo za mało. 

 Zofia Rydet, Medytacje (II), 1960, wł. K. Jurecki

Jedynym cennym  kulturotwórczym zabiegiem Camerimage są coroczne warsztaty filmowe, głównie dla studentów szkoły filmowej. Przyjazdy do Łodzi Davida Lyncha czy Vittorio Storaro nie są same w sobie zjawiskiem artystycznym. Nie stworzono go, bo jest to bardzo trudne i  przede wszystkim trzeba mieć określone poglądy artystyczne i konsekwentnie je realizować. Nie żałuję więc tego, że miejsce festiwalu zmierza do swej nowej siedziby, np. w Aleksandrowie Kujawskim. Widocznie jego dyrektor sobie na to zasłużył, gdyż jako wytrawny biznesmen tym razem przelicytował. Chciał, aby miasto Łódź wybudowało mu siedzibę za 550 ml złotych. Każdy by chciał! Całe szczęście, że Rada Miasta nie uległa niedawnemu szantażowi, w którym wykorzystano łódzkich studentów. Żałuję jednak, że nie zostanie zrealizowany projekt architektoniczny Franka Gehry'ego, gdyż jest on jednym z nielicznych wybitnych architektów świata. I to jest jedyna autentyczna wielka strata dla Łodzi.

środa, 21 kwietnia 2010

Olgi Karwowskiej "Katalog ważnych spraw" (2009)

Olga Karwowska skończyła w 2009 roku studia licencjackie w zakresie fotografii w WSSiP w Łodzi. Obecnie kontynuuje swą przygodę z fotografią na ASP we Wrocławiu. Prezentuje dość typową dla swej generacji postawę twórczą, w której aspekty feminizmu łączone są z poszukiwaniem ogólnych, często niespełnionych, metafor życia i sztuki.  Ale trzeba zaznaczyć, że młodzi twórcy mają czas, choć trudno powiedzieć jak długi, na skrystalizowanie swych zainteresowań i znalezienie własnego "ja". Nie wszystkim się to uda, wielu wybierze innego rodzaju profesję. Artystami zostaną tylko nieliczni.

Klonowanie

 Linia

W przypadku prezentowanych fotografii ujawniają się dylematy obrazu cyfrowego, który prowadzić może do zbanalizowania treści, jeśli użyta metafora będzie zbyt oczywista czy natarczywa. Za duża ilość zastosowanych elementów osłabia obraz, można było pokusić się o ich zróżnicowanie formalne i przede wszystkim perspektywiczne, gdyż w tym aspekcie potencjalnie tkwi siła obrazowania cyfrowego. 

Pieniądze

Religia

W obrazie cyfrowym w zasadzie istnieje jedna metoda - powstały obraz ma być fotorealistyczny i perfekcyjny, dążący do nowego rodzaju iluzjonizmu, w czym kontynuuje tradycję malarstwa barokowego. Takie wzory stworzyli w najnowszej fotografii m.in.: Erwin Olaf, Aziz & Cucher, Diane Ducruet , David LaChapelle czy w Polsce Grzegorz Przyborek, który przygotowuje kilka nowych realizacji. Ale mozliwe jest też sięgniecie do tradycji montażu dadaistycznego i ujawnienie w nim różnych warstw malarskich. Takie prace kilka lat temu pokazał na Cyberfoto w Częstochowie Paweł Opaliński.

Separacja

Która z prezentowanych tu prac jest najciekawsza? Jeśli istnieją niepodważalne kryteria estetyki czy anestetyki (termin według koncepcji Wolfganga Welscha) to jest nią praca ostatnia Separacja, ponieważ użyta metafora jest najtrafniejsza i najbardziej wieloznaczna. W tym przypadku metafora zmierza w stronę symbolizowania, pokazując, że życie ludzkie skazane jest na osamotnienie i wyalienowanie.

Oldze Karwowskiej życzę, aby ukończyła studia na ASP i mogla poświęcić się twórczości artystycznej.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Tomasz Truszkowski - W hołdzie ofiarom katastrofy

Brak słów. Żal, płacz oraz dająca nadzieję modlitwa tysięcy ludzi.

Być może tę tragiczną w dziejach Polski sytuację lepiej, niż moje bezradne słowa wyrażą zdjęcia Tomasza Truszkowskiego, studenta fotografii na WSSiP w Łodzi, który w sobotę, spóźnił się na pociąg do Łodzi. Przypadek? Wybór losu? 

Dziś napisał do mnie maila:  Oto jego fragment: "Cykl powstał dzięki przypadkowi... Spóźniłem się na pociąg jadący do Łodzi, na uczelnię. Krążąc po Warszawie w oczekiwaniu na kolejne połączenie, usłyszałem o katastrofie. Postanowiłem zostać. Wczorajszy dzień również spędziłem na ulicach Warszawy i stąd moja nieobecność na zajęciach".

Mogę dodać, że tym razem przypadek zdecydował o powstaniu ważnego dla wszystkich dokumentu. Zdjęcia są bardzo ciekawie kadrowane, pełne patosu, ale przede manifestuje się tu autentyczny patriotyzm i nadzieja.  Bardzo ważne, choć jakże tragiczne są to dni., w których skupiamy się na modlitwie.  

Ten przejmujący cykl T. Truszkowskiego nie ma jeszcze swego tytułu. W hołdzie ofiarom katastrofy na razie jest moim określeniem, może powstanie inne, bardziej adekwatne...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Johanna Reich "Kassandra" (2008)

05. i 06.03.2010 do Galerii Manhattan w Łodzi zawitało WRO 09 Expanded Tour.  Z kilkunastu poprawnych i na dobrym poziomie prac wideo bardzo duże wrażenie zrobił na mnie tylko utwór Kassandra. Jest to wyjątkowe swej klasie artystycznej wideo niemieckiej artystki Johanny Reich, która w latach 2007-09 skończyła studia podyplomowe w kolońskiej  Kunsthochschule für Medien. Ten film pokazywany jest na wielu światowych przeglądach wideo-artu. I wydaje się najlepszy w dotychczasowej twórczości Johanny Reich.


Nietypowy wideo-performance, ponieważ wykonany w technice found footage, należy do serii  Transformacje. Wykorzystano w nim fragment ze słynnego filmu Fritza Langa Dr Mabuse, der Spieler (1920/21). Na twarz Mabusego nałożona została ("rzeźbiona" przez wycinanie skóry/pończochy) młoda twarz Reich. W tym aspekcie przypominała także performance  serbskiej feministki Sonii Ivekovic z początku lat 80. Ale Reich, podobnie jak ja, tą pracę poznała niedawno. Czasami mamy wyrażanie działania ducha epoki, co Niemcy określają terminem "Zeitgeist".

Ważny jest tu także składnik psychoanalityczny. A mianowicie męska persona ustępuje kobiecej, w ten sposób odkrywana jest nowa tożsamość. Jest to także akt destrukcji, a raczej dekonstrukcji, który pokazuje przepełnione strachem twarze, tworzące wirtualną, a jakże metaforyczną symulacyjną sytuację. Praca ma swe złowieszcze przesłanie, gdyż mit Kasandry w dalszym ciągu jest żywy.


Co ciekawe, opisywana praca ma przynajmniej osiem różnych wersji! Oglądana w Łodzi, moim zdaniem była najlepsza, gdyż w momencie rozcięcia/odsłonięcia twarzy Mabusego, zastępująca ją kobieca twarz zniknęła. i praktycznie nie była widoczna. W prezentowanej teraz na You Tube innej wersji kobiecość zwycięża nad męskością i jest dumna ze swej reprezentacji. Nowa "prawda=reprezentacja" zastępuje "starą", choć w akcie uniformizacji przez moment muszą koegzystować w formule simulacrum, połączenia  nierealnego z realnym.

Mabuse i Kasandra przepowiadają proroctwa, które łączą się nieszczęściem. Pomysł ten powstał, jak mi napisała artystka, po przeczytaniu książki Kassandra Christy Wolf. Na obraz z niemego filmu Langa nałożona została "wirtualna skóra" i realna  twarz artystki. Powstał rodzaj surrealistycznego thrillera, który posiada różne zakończenia. Lang poprzez figurę demonicznego doktora Mabuse ostrzegał przez hitleryzmem. Co wyraża zaś obecna figura Kasandry? Tego oczywiście nie wiemy.

Na portalu You Tube można znaleźć dwie wersje Kasandry.Ta, zaprezntowana tutaj jest moim zdaniem najciekawsza.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Piotr Zabłocki "Kamień odrzucony przez budujących stał się Kamieniem Węgielnym (Ps 118) "


Piotr Zabłocki uczy fotografii w Liceum Plastycznym w Gdyni-Orłowie, szkole o dużych tradycjach. Jest on bardzo dobrze przygotowany duchowo do tworzenia prac o pogłębionej strukturze fotograficznej. Zawsze interesowała go fotografia o charakterze transcendentalnym, nawet kiedy fotografował zwykłą architekturę w Gdańsku. "Zwykłe" może stać się niezwykłym, wiele zależy od wewnętrznej siły spojrzenia. Piotr ją posiada, ale czy uda mu się stworzyć styl na miarę Staszka Wosia? Zobaczymy. 

środa, 31 marca 2010

Ewa Bloom Kwiatkowska. Księga Kronik. Idee i maski (Państwowa Galeria Sztuki Wozownia w Toruniu, 19.03-11.04.)


32009


Powyżej przedstawiona praca 3 jest rodzajem instalacji, gdyż obraz powieszony został na specjalnie pomalowanej ściance, co dodało mu dodatkowych walorów. To symboliczna Ściana Płaczu. Co ciekawe, pojawił się tu jej nowy symbol! Czy jest to udany zbieg? Moim zdaniem bardzo! Można tu doszukać się tradycji nauczania Stanisława Fijałkowskiego, którego cała sztuka polegała na poszukiwaniu nowej istoty archetypów.




Ewa Bloom Kwiatkowska. Księga Kronik. Idee i maski - taki tytuł nosi wystawa pokazywana w Toruniu. Jest to już druga, tym razem poszerzona o kilka obrazów, propozycja nowego malarstwa Ewy Bloom Kwiatkowskiej, która uczy na łódzkiej ASP. Od kilku lat w nowej formule ekspresjonizmu podejmuje odwieczne problemy: cierpienia, zła (w tym jego banalności), zagrożenia we wszelkich jego przejawach historycznych oraz śmierci. Wszystko do niej prowadzi, a poświadcza to cykl Księga Kronik sięgający do Starego Testamentu.

Artystyczne spektrum, jakie podejmuje Ewa jest bardzo szerokie, w tym dotyczy życia takich artystów, jak Katarzyna Kobro czy Jerzy Kosiński (cykl Idee i maski). Artystka umiejętnie operuje formą abstrakcyjna, która przekracza istotę tego rodzaju twórczości, stając się formalnie pulsującym organizmem, jak w koncepcji Władysława Strzemińskiego. Potrafi też spojrzeć sarkastycznie, również na siebie, dodatkowo lekko deformując obraz (EB_xx, 2007).

Wartością jej sztuki jest sprowadzanie każdej formy, jaką operuje, także o tradycji abstrakcji geometrycznej, do znaku śmierci (np. Łaźnia / Higiena, 2009). Próbuje analizować to zjawisko korzystając z zapośredniczonego obrazu fotograficznego i filmowo-komuterowego, co nie jest łatwe, gdyż tego rodzaju zapożyczona i zmieniona w procesie transformacji twórczość może łatwo zbanalizować swe posłannictwo czy stać się przekazem bliskim pop-culture. Ale artystka jest bardzo wnikliwą i czułą interpretatorką tego rodzaju zmedializowanych obrazów. Prawie zawsze wychodzi obronną ręką.

Bardzo szybko, bo w przeciągu kilku lat i po dwóch wystawach stała się czołowym twórcą w Łodzi w zakresie malarstwa! Nie, to nie przesada. I w dalszym ciągu jej sztuka dynamicznie się rozwija. Jest to zaskakujące i optymistyczne, także ze względu na ubogą tradycją łódzkiego malarstwa.

P.S.
Zachęcam do przeczytania katalogu wydanego przez Galerię Sztuki Wozownia w Toruniu pt. Ewa Bloom Kwiatkowska. Księga Kronik. Idee i maski (2010) oraz do zapoznania się z zawartymi tam reprodukcjami obrazów i tekstami: Magdaleny Wicherkiewicz i K. Jureckiego. 


EB_xx, 2007


Lights III, cykl Księga Kronik, 2007


Lights V, cykl Księga Kronik, 2007






piątek, 26 marca 2010

Dla natury (marzec 2010)

Dla natury, marzec 2010


Pracę dedykuję artystom, którzy bezinteresownie od lat współpracują z naturą, jak  Aleksandra Mańczak, Zygmunt Rytka czy Edward Łazikowski. Nie jest to częsta postawa w sztuce i nie jest, wbrew pozorom łatwa, gdyż najczęściej sprowadza się do banału i kiczowatości.  

Warta przypomnienia  jest historia Rytki, który swą przygodę z naturą rozpoczął na początku lat 80., kiedy starał się panować nad naturą - rzeką i kamieniami. Po kilku latach zrozumiał, że jego neoawangardowe postulaty prowadzą donikąd. Rozpoczął dialog z naturą, starając się wsłuchać w jej rytm i uchwycić jej istotę. Na tyle, na ile jest to możliwe. Jego postawa i droga twórcza w aspekcie wsłuchania się w przyrodę warta jest najwyższej uwagi. 

Takiej skromnej i bezinteresownej postawy nie odnalazłem na wystawie Stanisław Fijałkowski (galeria Atlas Sztuki w Łodzi), gdyż najwybitniejszy uczeń Władysława Strzemińskiego całą rzeczywistość postanowił zamienić w abstrakcję, a to nie dało, poza kilkoma obrazami, ostatecznego rozwiązania czy wskazania drogi, którą Fijałkowski raczej przeczuwał niż wskazywał.

P.S.
Nawiasem mówiąc, zaczęło się zmartwychwstanie przyrody.



piątek, 19 marca 2010

Kim jest Zbigniew Libera?

K. Jurecki, List otwarty do Ministra Kultury i Sztuki, 1988


Zbawiciel świata, 1985  wł. K.Jurecki



Bez tytułu [Laleczka II], 1987, wł. K. Jurecki



Bez tytułu [Laleczka I], 1987, wł. K. Jurecki



Film bez tytułu. Zniszczony, 1985-86, wł. K. Jurecki


Pytanie wydaje się banalne i odpowiedź wydaje się prosta, ale tak nie jest. Sam Libera opowiadając o sobie na spotkaniu we Wrocławiu w Teatrze Współczesnym 17 lutego 2010 roku przypomniał, że w latach 80. miał różnego typu wizytówki i w zależności od sytuacji posługiwał się nimi. Mógł być każdym i wcielić się w każdą postać, np. gastryka. I tak pozostało do dziś! W latach 80. i 90. często opowiadał, że był w seminarium o. pallotynów w Ożarowie. Obecnie w mającym więcej mankamentów niż zalet katalogu Zbigniew Libera. Prace z lat 1982-2008 wydanym przez Zachętę tej informacji już nie ma.

Obecnie bardziej przypomina mi działacza z Komitetu Centralnego, który teraz nazywa się Obywatelskim Forum Sztuki Współczesnej. Nie wiadomo czy z inicjatywy własnej, czy mas Libera pragnął „zdjąć” dyrektora Wojciecha Krukowskiego ze stanowiska w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, co oczywiście byłoby nadużyciem władzy i prywatą.

Wertując katalog Zbigniew Libera. Prace z lat 1982-2008 z Zachęty interesowało mnie, czy będzie w nim wzmianka o moim tekście zamieszczonym w państwowym piśmie, jakim była wówczas „Sztuka”, nr 5/6 z 1988. Był to List otwarty do Ministra Kultury i Sztuki [w sprawie Zbigniewa Libery i Jerzego Truszkowskiego] skierowany do ówczesnego Ministra Kultury i Sztuki prof. Aleksandra Krawczuka, co w tamtych realiach politycznych było dużym ryzykiem. W katalogu mego listu nie ma, a zawarte informacje na jego temat są co najmniej błędne. W następstwie opublikowania go zostałem wezwany do ówczesnego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, który mnie pouczył i spytał „czy wiem, co robię?” Ryszard Stanisławski nie znał takich twórców, jak Libera. Nie byli zupełnie w jego spektrum zainteresowań. Wtedy skończyło się na ostrzeżeniu. Problemy pojawiły się trochę później w związku z Łodzią Kaliską, ale mniejsza o to. Libera dokonując swoistej cenzury pominął w katalogu również inne teksty, które pisałem już w końcu lat 80., a także później: w latach 90. i obecnie (np. w katalogu wystawy Wokół dekady. Fotografia polska lat 90., 2002). Zainteresowanych odsyłam do swej strony www. Wiele błędów i "braków" w katalogu z Zachęty, wskazuję w swym tekście Obóz koncentracyjny według Libery z 32. numeru „Kwartalnika Fotografia” (2010). 

Ale większe wrażenie zrobiła na mnie informacja podawana przez Agnieszkę Morawińską, a także kuratorkę wystawy – Dorotę Monkiewicz, a następnie przez Łukasza Rondudę, dotycząca przełomowej w życiu Libery wyprawy do Egiptu w 1989. Mityczna ekspedycja, podobnie jak w życiu Witkacego czy Josepha Conrada, pojawiła się już w następnych omówieniach wystawy! Problem w tym, że dokładnie pamiętam wyjazd Zbyszka, a swe wspomnienia skonfrontowałem także z Jolantą Ciesielską, gdyż pamięć jest zawodna. Libera owszem był w Egipcie, ale na krótkiej wyciecze z biurem podróży, z której wrócił ogromnie rozczarowany! Mamy więc do czynienia ze zwykłą konfabulacją i być może jest ona ważną metodą  w działalności Libery, co nie jest rzadkie na gruncie sztuki polskiej. W jednym z wywiadów pt. Chleb czy śrubka  udzielonym dla „Dużego Formatu” (11.12.2009 rozmawiała Dorota Jarecka) Libera przedstawił się jako niemalże były kloszard zbierający z żoną pety pod Dworcem Centralnym w Warszawie. Natomiast w ostatnim zamieszczonym w "Wysokich Obcasach" (27.02.2010) jest już artystą  innego rodzaju - korzysta z  helikoptera do produkcji wątpliwych według mnie panoram fotograficznych. Te, które widziałem w magazynie przypominają kadry z Mad Maxa (1979!), z odrobiną lekcji Jeffa Walla. Nic szczególnego, ale zadziwiający jest ich reklamowy kontekst oraz sposób manipulacji Teorią widzenia Władysława Strzemińskiego, która z tego typu twórczością, jaką  obecnie uprawia Libera, nie ma nic wspólnego.

Jeszcze większe zdziwienie wywołał we mnie fakt, że organizatorzy wystawy w Zachęcie nie byli zainteresowani pokazaniem wczesnych prac Libery. Sam prezentowałem niektóre z nich już w 1992 roku na wystawie Fotografia polska lat 80-tych. Ze zbioru Krzysztofa Jureckiego, Galeria Dziennikarzy, Kutno, czerwiec-lipiec 1992 (kat., ksero). Wiedział o nich oczywiście sam zainteresowany, wiedziała kuratorka, a jedna z nich jest nawet na mojej stronie internetowej, gdyż są jedynymi odbitkami oryginalnymi z serii wykonanej przez Liberę powtórnie w 2005 roku (złe datowanie w katalogu, gdyż w 1985 roku powstał  negatyw). Wczesne fotografie różnią się koncepcją od tych pokazanych w Zachęcie, a poza tym prezentują Themersonowskie „kontrolowane niechlujstwo”, gdyż artysta w tym czasie nie potrafił ich poprawnie odbić. Mówiłem mu o tym, że jest to ich wadą, ale upierał się. Teraz pokazywane są jako perfekcyjne i sterylne odbitki, zupełnie inne (także formatem) od tych nielicznych, tworzonych w latach 80. Które są ważniejsze? Gdy tę historię z pominięciem kilku oryginalnych i ważnych prac odpowiedziałem niedawno Adamowi Mazurowi odpowiedział: „Po co pokazywać oryginały, kiedy te zrobione teraz sprzedaje się po 1500 Euro w Rastrze”? Ewentualny klient chciałby może mieć vingate, wiec trzeba było go „ukryć”, co jest oczywiście dodatkowym błędem kuratorki wystawy w Zachęcie. 

Kilka lat temu dyskutowałem z Przemkiem Kwiekiem na temat, czy Zbyszek jest artystą niezależnym od rynku sztuki. Wydaje mu się, że umie nim sterować, ale jego  działalność jest  coraz bardziej związana ze sferą biznesową i ideologiczną zarazem (z OFSW, nie mylić z BBWR). Chyba jednak jest zależny od rynku sztuki, gdyż stał się on głównym celem jego działania, wystawiania i istnienia twórczego. Nawet już uwikłanie w zależność z galerią Raster budzi moje poważne wątpliwości, gdyż przypomina mi ona wirtualny twór istniejący dzięki państwowym dotacjom. Tylko, że teoretycznie mamy do czynienia z niezależną galerią, jedną z najbardziej znanych w Polsce, budującą rynek sztuki. Na razie ten skandaliczny fakt ministerialnych dotacji ujawnił blog Galerii Browarnej w tekście FreeWolny Rynek. To, że Ministerstwo Kultury finansuje prywatny biznes kilku polskich galerii z Warszawy jest bardzo dziwne i niepokojące. I nie są to małe pieniądze!

W wywiadzie przeprowadzonym przez Dorotę Jarecką zamieszczonym w „Wysokich Obcasach” pt. Można wziąć tylko jedną parę butów (27.02.2010) pojawił się wątek znajomości twórczości Libery w Czechach, także wśród studentów fotografii ze Śląskiego Uniwersytetu w Opavie. Być może stało się to w następujący sposób: na zaproszenie dyrektora Vaclava Macka na Miesiącu fotografii w Bratysławie w 2005 miałem wykład pt. Zbigniew Libera and the Youngest Generation in Polish Photography, na którym byli także studenci z Opavy. Jednak studiuje tam dużo Polaków, więc może przebiegło to w ten sposób?... Być może?

Piszę to wszystko, aby przywołać kilka aspektów z życia i twórczości Libery. Adresuję swe przemyślenia do tych, którzy będą pisali biografię a następnie analizowali jego wybitną twórczość i przestrzegam, by nie ufali zarówno wypowiedziom artysty, jak i samemu katalogowi, w którym rozczarowują także teksty, gdyż nie odpowiadają na pytanie o miejsce Libery nie tylko w powojennej fotografii i sztuce polskiej, ale i w światowej. Niektóre jego prace, np. Jak tresuje się dziewczynki, Lego. Obóz koncentracyjny czy Christus ist mein Leben mają szansę zaistnieć w historii sztuki światowej. Tak, to wcale nie jest przesada! Libera stworzył kilkanaście wybitnych prac.

Wiele o postawie, inspiracjach i rozwoju Zbyszka napisał Jerzy Truszkowski w tekście Lagerhaarschneider. Zbigniew Libera ("Exit" 1996, nr 4), który w katalogu z Zachęty ma błędną nazwę. Polecam ten artykuł do przeczytania w celu zrozumienia mechanizmu, który można określić „syndrom Zbigniewa Libery” – groźnego i fascynującego zarazem.