Tomasz Michałowski (ur. 1964) jest absolwentem Wydziału Operatorskiego w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Prezentuje swą wystawę indywidualną w działającej od końca lat 80. XX wieku galerii Korytarz, prowadzonej od samego początku przez Wojciecha Zawadzkiego, a trochę później także Ewę Andrzejewską.
Tomasz w latach 90. w nawiązaniu do twórczości Staszka Wosia wykonywał zadziwiająco dojrzałe inscenizacje na temat istoty sacrum oraz funkcjonowania mitu, dotyczącego także inicjacji seksualnej, czyli wkraczania w dojrzałe życie. Jego poglądy na temat fotografii kształtowały się na początku lat 90. w ramach grupy Look, którą współtworzył wraz z kolegami ze studiów: Andrzejem Olichwierem i Krzysztofem Hejke. Tomasz opierał swą koncepcję o teatralizację postaci oraz niesamowitość kreacji połaczonej z panteizmem przyrody. Były to bardzo ważne dokonania dla polskiej fotografii ostateniej dekady XX wieku.
Potem artysta zniknął z życia fotograficznego na długie lata, choć nie do końca. Pojawiał się w Suwałkach, odwiedzał Staszka Wosia, brał udział w plenerach tamtego środowiska. Teraz, a preczyzując kilka lat temu odnalazł się ponownie, o czym świadczy ekspozycja w Jeleniej Górze. Czego poszukuje w swych zdjęciach? Drogi, znaku, boskości, mocy? O tym napisał swym autorskim tekście bez tytułu, jaki znajduje się na wystawie. Jest on osobisty, bez szczegółowych i fotograficznych odniesień, bez przesadnej egzaltacji. Lakoniczny, i co najważniejsze przekonywujący. O czym jeszcze za chwilę.
W mailu do mnie Tomasz w następujący sposób skomentował swoją wystawę w Jeleniej Górze: "Fotografie prezentowane na wystawie zrobiłem w latach 2010-2011, cztery prace są z lat 2008-2009. W galerii Korytarz pokazałem 37 fotografii, są to głównie pejzaże. Pejzaż jest mi potrzebny w życiu do równowagi psychicznej i do łączności sakralnej ze światem. Kocham go i mam poczucie wielkiego długu wdzięczności do przyrody. Kiedy fotografuję, wybieram to co w danej chwili mnie zatrzymuje, reszty nie ruszam mijam ją i zostawiam za sobą. ta zostawiona reszta jest jak drogowskaz by dojść nie błądzić. Wiele przeżytych miejsc i śladów mojej obecności nigdy nie sfotografowałem. Pozostawiłem je za sobą. Szukam momentu szczytowego i go właśnie chcę fotografować. Wystawę nazwałem Pejzaż w środku świata, to wynik przemyśleń mojego życia. Żyję w połowie drogi między niewidocznym atomem a niewyobrażalnie dużą galaktyką i tu jest moje miejsce i mój dom. Pascal powiedział: "Początek świata jest nigdzie, a środek wszędzie". Pozdrawiam Tomek."
Cenię takie osobiste wyznania/deklaracje, gdyż zawsze świadczą one o autentyczności bądź sztuczności przesłania artystycznego. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Tomasz był i jest twórcą autentycznym, który podąża drogą wyznaczoną autorytetem sztuki i osoby Staszka Wosia. Zresztą nie tylko on!
Nie dziwię się, że taka fotografia podoba się Wojciechowi Zawadzkiemu. Jest ona tradycyjna, ale bardzo dojrzała w swej prostej, choć także zgrafizowanej formie. Praca twórcza, realizująca się we współpracy z naturą, polega na wydobywaniu określonego nastroju - przyrody i własnego. Jedno przenika się z drugim. Istotą w tym procesie twórczym jest poszukiwanie jedności świata i spokoju egzystencji. Natura i twórca są jednym. Niemożliwe? Bardzo trudne to wyzwanie, ale możliwe do realizacji. Romantyzm jest wiecznie żywy.
Zawsze podobały mi się zdjęcia Tomasza. W tych zamieszczonych na blogu dostrzegam także tradycję fotografii amerykańskiej z lat 20. i 30. oraz niektórych prac Edwarda Hartwiga. Ale czy moje odczucia pokrywają się z zamierzeniami autora? Tego na razie nie wiem. Nie wszystko da się określić, czasami nie potrzeba tego czynić, ważne jest przeżycie.
Na koniec przytoczę fragment z autorskiego tekstu Tomasza z katalogu wystawy, w którym podkreśla on religijny aspekt swojej fotografii: "Kiedy indziej przyszło mi do głowy pytanie, czego chciał Bóg stwarzając świat? Pierwszych pejzaży nie oglądały
żadne oczy. Nie kwitły tam kwiaty i nie śpiewały ptaki. Z tamtego czasu nie pozostał ani
jeden kamień. A jednak wszystko naznaczone jest nieskończonością. Pewnych
rzeczy nie jesteśmy w stanie poznać do końca, czy wszystkiego o nich wiedzieć.
Tą bezkresność odczuwam też w sobie, nie znając siebie do końca.
Pejzaż który noszę w sobie poprzecinany jest drogami. Te drogi pozwalają na
wędrówkę, na przejście z jednego świata do drugiego. Mój pejzaż jest małym
skrawkiem ziemi, to co w nim żyje i trwa jest częścią mnie i częścią wielkiego
systemu Kosmosu.
Fotografię rozumiem jako drogowskaz
i jako drogę do spotkania i poznania. Pejzaż jest czymś co mnie przerasta,
niczego nie wyjaśnia, wskazuje mi tylko drugi sens. Spotykam się z nim na
krótką chwilę, żeby potem stać się jego częścią. Staram się o pejzażu
opowiadać w sposób pierwotny nadając mu znaczenie symboliczne, w ten sposób
zawłaszczam go i przeżywam. Sens mojej fotografii nie leży w dojściu do
zrozumienia, ale w wysiłku zmierzającym do jego sedna."