JURECKIFOTO Blog jako lustro pamięci i notatnik (szkicownik). Poświęcony jest sztuce i fotografii oraz ich implikacjom, wynikającym z życia. Najczęściej piszę o fotografii, czasem o filmie i teatrze. Niekiedy publikuję własne prace. Ważny jest dla mnie potencjał krytyczny w stosunku do mass-mediów i oficjalnej polityki kulturalnej państwa © KRZYSZTOF JURECKI, wszelkie prawa zastrzeżone, all rights reserved
Szukaj na tym blogu
niedziela, 29 marca 2009
Trochę statystyki, czyli o moim blogu
Dziś jest święto i to podwójne - niedziela, teoretycznie dzień wypoczynku i refleksji o życiu. Dziś zanotowałem 1000 wejść na mój blog, któremu licznik założyłem w środę ok. południa w dniu 25.02.2009. W lutym zanotowałem 170 wejść, zaś do dziś, czyli 29.03.2009 - 830(!), co daje ładną sumę 1000. To cieszy!
Największą popularnością blog cieszył się dnia 13.03, kiedy opublikowałem wpis o wystawie "Zwiadowca". W ciągu dnia było 100 wejść, co mnie zaskoczyło. Kto czyta moje recenzje, informacje? Najwięcej wejść jest z Łodzi, potem na liście znajduje się: Kraków, Warszawa, Poznań i Trójmiasto, dalej Lublin i Szczecin. Czasami są egzotyczni czytelnicy z Koła (1), Kielc (1), których "biją na głowę" miłośnicy fotografii z Francji (11), Australii (6) czy Meksyku i Ameryki Pł. (6). 62 wejścia na blog system zidentyfikował jako "nieokreślone".
Jako materiału wizualnego użyłem tym razem zaproszenia na wystawę w Korei na wielkim festiwalu fotografii młodej artystki - Ji-Hyun Kwon, o której pisałem w ostatnim "Kwartalniku Fotografia" (2009 nr 28), w tekście pt. "18. rok Mesiaca Fotografie w Bratysławie". Bardzo lubię zdjęcia Ji-Hyon, studiującej w niemieckim Bielefeld. Na zaproszeniu widnieje subtelna praca z serii "The Family", odnosząca się do Jej... oczywiście poetyckiego odczytania rodziny. Na pierwszy rzut okna przypomina o równie ciekawych zdjęciach Jadwigi Sawickiej.
Ale jest niedziela, więc jeszcze wypoczywajmy.
czwartek, 26 marca 2009
O Łodzi Kaliskiej to będzie (1979-2009)
Na stronach www.lodzkaliska.pl pojawiła się, a potem zniknęła (dlaczego?) praca magisterska pani Marty Pierzchały z UŁ o grupie Łódź Kaliska napisana u prof. Ryszarda W.Kluszczyńskiego, a obroniona w 2009 r.oku . To kolejna próba oceniania dokonań z zakresu antysztuki Łodzi Kaliskiej, która przeszła kilka zasadniczych metamorfoz - fotomedializm, Kultura Zrzuty (neosocsurdada) i New Pop.
Niewiele nowego dowiedziałem się z tej pracy. Niepotrzebnie długi wstęp o łódzkiej awangardzie niczego nie wnosi, a przecież Adam Rzepecki i Andrzej Świetlik działają także w innych miastach i innych kontekstach. Większe znacznie miała dla nich np. tradycja grupy Zero 61, niż łódzki konstruktywizm, z którego Marek Janiak dosłownie kpił, a chodziło mu o jego recepcję w wydaniu Ryszarda Waśko. Także nie zgadzam się wyrażoną w pracy oceną nawy św. Krzysztofa - galerii z lat 80., że były to działania marginalne w ramach ówczesnego układu sztuki niezależnej. Prezentowano tam bardzo duże i ważne wystawy, m.in. Zofii Rydet czy Evy Rubinstein.
Główną wadą pracy jest jednak brak oparcia na właściwych, tj. szerokich źródłach krytyczno-historycznych. Autorka nie wie i nie zna zarówno moich książek, w tym takich, jak "Fotografia polska lat 80." (Łódź 1989), podobnie jak kilku katalogów z Muzeum Sztuki (np. "Wokół dekady. Fotografia polska lat 90., 2002), jak i moich najnowszych i starych tekstów o łódzkiej grupie. Przeczytałem bibliografię, gdzie wymieniono moje 2 (słownie dwie) pozycje.
Na mojej stronie www jest ich kilkanaście, a w szerszym kontekście kilkadziesiąt. Nie mówiąc o fakcie, że tekst mój bez tytułu z albumu "Bóg zazdrości nam pomyłek" został skrócony i ocenzurowany przez Andrzeja Kwietniewskiego, za co mu dziękuję, gdyż wydrukowałem go powtórnie bez jego ingerencji na łamach "Exitu" w 1999 i 2000 pod nazwą "Łodzi Kaliskiej twórczość opowiedziana przez fotografie..." w trzech odcinkach. Ale tego nie zna pani Pierzchała, a szkoda. Opublikowałem także kilka wywiadów z członkami grupy oraz Kultury Zrzuty, w tym z krytycznie oceniającym działalność Kaliszaków Andrzejem Kwietniewskim ("Poszukiwanie sensu fotografii..., Łódź 2008), ale autorka pracy tego także nie wie. Polecam także tekst z "Kalejdoskopu" z 1989 pt. "Chłodnym okiem?", gdzie opisywałem performance Marka Janiaka, który w pracy pani Pierzchały został datowany na początek lat 90...
W przeciwieństwie do autorki oraz takich krytyków, jak Kazimierz Piotrowski, Łukasz Guzek, Jolanta Ciesielska, od ok. 2005 twierdzę i piszę (czasami), że najnowszy okres w twórczości Łodzi Kaliskiej - New Pop jest słaby, w wymowie karykaturalny, zbliżający się do skomercjalizowanej postawy Salvadora Dali, a nie np. Luisa Bunuela. Przestrzegałem ich kilkakrotnie, aby nie podążali śladami tego pierwszego, ale nie rozumieli mej przestrogi. Stąd ich wystawa w CSW w 2009 r., która wydaje mi się nieudana, w sensie koncepcji a nawet formy. Zdecydowanie zgadzam się z jej negatywną oceną w wydaniu Doroty Jareckiej na łamach "GW" oraz feministki Agnieszki Graff w filmie prezentowanym niedawno na TV Kultura.
wtorek, 24 marca 2009
Teksty Józefa Robakowskiego o...? ("Kalejdoskop", [Łódź]1995, nr 10, ss. 40-41
W ostatnich tygodniach [1995 roku] ukazała się książka Józefa Robakowskiego – ważnego łódzkiego animatora i artysty pt. Teksty interwencyjne 1970-1995 (wyd. BWA w Słupsku). Wstęp do niej drukował tygodnik „Verte”[dodatek kulturalny do łódzkiej "GW"] wraz z polemiką Krzysztofa Cichonia (17.VIII.1995 r.).
Obszerny zbiór zawiera nie tylko tzw. „teksty interwencyjne”, ale także druki ulotne, eseje o charakterze historycznym (ważny jest np. artykuł Proces kształtowania się polskiej neoawangardy. FOTOGRAFIA-FILM 1947-1969) i publikacje innych autorów, zamieszczane bez zgody zainteresowanych (np. Andrzeja Osęki), co świadczyć może o charakterze i stylu postępowania interweniującego artysty.
O czym traktują teksty Robakowskiego? Odpowiedź jest prozaiczna: o nim samym i jego najbliższym otoczeniu, które od lat współtworzy. Czasem grozi swym przeciwnikom i walczy z nimi w imię partykularnego interesu, nie przebierając w środkach. W jego artykułach, nie tylko „interwencyjnych” zazwyczaj nie widać problemów filozoficznych lub wykładni własnej doktryny artystycznej, poza kuriozalnymi wyznaniami np. na temat definicji sztuki, jak na str. 156: „Moim zdaniem twórczość jest synonimem niepodległości człowieka.”
Celem ataku może być każdy, kto nie pasuje do linii nazywanej „neoawangardową”, „niezależną”, „progresywną”, etc., którą Robakowski wytycza według własnego punktu wiedzenia. Dlatego on sam, jako organizator Lochów Manhattanu, mógł do wystawy zaprosić „nowych dzikich” (np. z warszawskiej „Gruppy”), a jako artysta interwencyjny miesza z błotem cały te ruch malarski (str. 11) oraz promujących go krytyków. Dlaczego Jolanta Ciesielska była w porządku jako krytyk, kiedy pisała pochlebne teksty o „mistrzu”, ale ostatnio okazało się, że z „ciepłego stołeczka rozdawała bezkrytyczne opinie” na temat ekspresyjnego malarstwa (str. 165). Czy o samym Robakowskim również? Podobnie jest z łódzkim Muzeum Artystów, do którego początkowo odnosił się niechętnie (str. 98, tekst z 1989 roku). Obecnie, po kilku latach, jest już ono ważną niezależną instytucją (str. 3). Ale uważany obserwator wie dlaczego – ponieważ odbyły się tu m.in. indywidualna wystawa Robakowskiego i organizowany przez niego kolejny pokaz Łódzki ruch neoawangardowy (1992). Czyli dobre są przede wszystkim te instytucje, galerie, wystawy, które są animowane przez Robakowskiego lub jego sojuszników. Jest to jedyny klucz, według którego porusza się nestor łódzkiej neoawangardy, sam chętnie nazywający się „pseudoawangardzistą”. Natomiast w momencie, kiedy ja posłużyłem się tym nieprzypadkowym określeniem, spotkałem się z atakiem „mistrza”.
Kuriozalne są wyznania na temat pieniędzy otrzymywanych z Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Miasta za działalność artystyczną i organizacyjną (str. 175). Zapewne zapomniał, że jako prawdziwy niezależny artysta nie powinien ich przyjąć, podobnie jak stypendiów, które pobierał w latach 80. z państwowej kasy. Innym bez żenady zarzuca „ciepłe posadki”(sic!). Takich niekonsekwencji, nieścisłości służących manipulowaniu, jakby to był jego podstawowy cel, jest dużo więcej.
Fenomen Robakowskiego jest istotny, ponieważ naprawdę udało mu się, jak na razie, niejedno wmówić, tak, że odgrywa on bardzo ważną rolę kreując się jako animator wielu, również ogólnopolskich zjawisk. Zauważył ten niebagatelny fakt Andrzej Kwietniewski, który podkreślił, że nikt nie jest go w stanie z tego miejsca ruszyć, ponieważ on sam (i służący mu krytycy) wykreował swój mit i stworzył legendę.
Robakowski traci jednak poczucie rzeczywistości artystycznej, ponieważ do istotnych miejsc Łodzi zalicza, we wstępie do swej książki, nowe knajpki (np. Fabrykę); ba nawet dyskotekę Alcatraz; oraz chwali całkowicie nieudane wystawy, jak II Marcowe Gody, gdzie twórczość w ogóle nie była istotna, ginąc w pokazach mody i ogólnym nihilizmie. Pozostaną one w pamięci jako impreza z wielkim zadęciem i ogromną ilością kradzieży (słabiutkich zresztą!) prac.
Współczuję „progresywnym” i „niezależnym”, którzy idą pod sztandarem „mistrza”, gdyż nie wie on już, dokąd ich prowadzi. Miesza pojęcia, style, kierunki (powołuje się na ekspresjonizm Jung Idysz i sprzeczną z nim tradycję Strzemińskiego, w imię wyimaginowanego własnego celu, polegającego na przewodzeniu w łódzkiej sztuce. Do tradycji neoawangardowej włącza np. Wspólnotę Leeeżeć, co jest niezrozumieniem praw dialektyki artystycznej, a nawet sprzecznością w jego poglądach, ponieważ jest to formacja z innego postmodernistycznego obszaru kulturowego.
Teksty pisane są ad hoc, bez głębszego zastanowienia, głównie po to, aby kogoś skrytykować lub zaatakować, stąd zawarte są w nich często sprzeczne poglądy. Dla przykładu w artykule z 1974 r. „umiera duch artystycznej Łodzi” (s. 175), a już w innym artykule z 1995 r. „...łódzki ruch sztuki progresywnej […] ma się dobrze” i „ostatnio w MIEŚCIE coś się ruszyło” (s. 3). „Bardzo się ruszało” również w wywiadzie z 1989 r.
Do progresywności („nowej wrażliwości”) Robakowski zaliczył również modę ze Szkoły Plastycznej. Po przeczytaniu takiej konkluzji zemdlałby z wrażenia nie tylko Przyboś i Strzemiński, ale także wielu innych artystów przywołanych we wstępie do książki.
Mam nadzieję, ze w kolejnej antologii, która z pewnością niedługo powstanie J. Robakowski nie zapomni o mym artykule, który powstał jako reakcja na niektóre fragmenty jego książki, jak np. Na bezrybiu i rak ryba (ss. 135-138). Niezależny artysta, za jakiego uważa się Robakowski , oczywiście zapomniał zaznaczyć w swej publikacji, że po jego bezpardonowym ataku (który sam, o ironio, określa mianem „tekstu interwencyjnego”), odpowiedziałem mu w tym samym numerze „Obiegu” (1990, nr 10) artykułem Bezczelny komfort bycia.
Robakowski lubi walczyć, sam znajduje sobie przeciwników, zatracając inne, potencjalne ważniejsze, zagadnienia dla swej twórczości, która programowo wyzbyta jest wartości duchowych, koncentrując się na stronie medialnej i grze z widzem, opartej na manipulacji i cynizmie. Dlatego jego wielkość i czasami genialna wprost intuicja artystyczna zbyt często sąsiadują z małostkowością ocen, prostactwem wywodu i goryczą, które świadczą o znikomości i ograniczoności świata, który Robakowski od lat – na ile może – kreuje i w którym żyje.
Recenzja książki J. Robakowskiego Teksty interwencyjne 1970-1995, BWA Słupsk, 1995
wtorek, 17 marca 2009
"28 DNI" (kurator Agnieszka Kulazińska, CSW Łaźnia Gdańsk)
Byłem ciekawy wystawy poświęconej problemowi "28 dni" (cyklowi menstruacyjnemu), gdyż łatwo w tej tematyce popaść w banał i przejaskrawienie koncepcji, która jest ważna dla feministek, a może stać się trywialna dla przeciętnego odbiorcy.
Pisałem kiedyś o tym problemie w tekście o fotografii polskiej lat 90. ujmując ten aspekt jako "feminizm naiwny", przy okazji wymieniając związane z tym artystki i krytyczki sztuki. Od lat 90. poszukuję feminizmu prawdziwego. Czy taki istnieje? Według mnie tak, np. w twórczości Natalii LL od lat 80., a obecnie u Ewy Świdzińskiej, Anny Baumgart czy Magdy Samborskiej, która pokazała co prawda tylko jedną pracę na pokazie w Łaźni, ale jak wiele mówiącą, o ciele-pancerzu, jaki może ono tworzyć. Powstaje pytanie dla kogo jest on stworzony i przed kim broni? Artystka bardzo ciekawy efekt uzyskała dzięki plastrom antykoncepcyjnym, gdyż w przewrotny sposób zaistniała tu tradycja abstrakcji geometrycznej, która jest teraz martwa.
Wystawa Agnieszki Kulazińskiej jest udaną ekspozycją, na której możemy zobaczyć w niewielkiej przestrzeni kilkanaście ciekawych realizacji.
Zwrócił moją uwagę autobiograficzny film "Dzień w pigułce" Anki Leśniak (uwaga - pierwsza fotografia w tym wpisie, druga to oczywiście praca M. Samborskiej), która używa różnych narracji, ale wnikliwie wnika w opis przywoływanej sytuacji, np. martwoty wernisażu w Muzeum Sztuki. W jej twórczości, podobnie jak u innych feministek, mamy jednak problem z malarstwem, które nie poddaje się feministycznej retoryce i najczęściej wygląda sztucznie.
U Ewy Potockiej w realizacji "28 dni – ja, moja macica i kuchenka gazowa" przy trywializacji tekstu towarzyszącemu pokazowi i śmiesznym komentarzu, płynącym ze słuchawek (o antykościelnym wydźwięku), podobała mi się symulacyjna forma montaży fotograficznych, która w nietypowy sposób opisywała banalność codziennego życia w obliczu kuchenki gazowej.
Ale feminizm dobrze realizuje się także w pracach zespołowych, czy zainscenizowanych jako zespołowe przez kuratorkę pokazu, co widać było w pracach Jowity Żychniewicz, Iwony Demko i Anny Tomaszuk. Ze zdziwieniem przeczytałem w tekście Agnieszki Kulazińskiej, że dwie artystki odmówiły udziału w wystawie, traktując wystawę jako "antyfeministyczną"! Świadczy to, że w tym środowisku artystycznym panuje pomieszanie pojęć, gdyż trudno o bardziej feministyczny i dodatkowo na wysokim poziomie pokaz.
środa, 11 marca 2009
"Zwiadowca" kurator Marek Rogulski (CSW Łaźnia, Gdańsk, luty-kwiecień 2009)
Ekspozycja Marka Rogulskiego „Zwiadowca – projekt Poza Postmodernizm. Re: Re: rekonstrukcja”, pokazuje znanych artystów, jak: Andrzej Dudek Dürer, Agata Michowska, Leszek Golec i Tatiana Czekalska, Marek Rogulski, Andrzej Miastkowski i Wspólnota Leeeżeć oraz mniej uznanych, jak rewelacja ekspozycji w Gdańsku Carmen Feliu, czy czołowi przedstawiciele młodego wideo Michał Brzeziński i Marek Zygmunt. Ten ostatni pokazał instalację interaktywną w formie labiryntu, rzadki jeszcze w Polsce rodzaj twórczości.
Wystawa, co rzadko się zdarza, weszła w kontakt, a nie tylko w relacje z architekturą starej łaźni. Najlepiej udało się to fotografii Carmen Feliu, wykorzystującej wodę i pęcherzyki powietrza. Praca dziwna i ciekawie inscenizowana, o kanibalistycznej i animistycznej strukturze człowieka. Bardzo dobrze prezentowały się fotografie - monumentalny autoportret Dudka-Dürera, jedne z przykładów obrazu cyfrowego z XXI wieku w Polsce, o "cyklopowym" obliczu. Bardzo dobrze prezentują się instalacje Egona Fietke (Wspólnota Leeeżeć), który tworzy archaiczne, trochę psychodeliczne światy komunikacji międzyplanetrownej, a przynajmniej wierzy, że może to uczynić. Przekonuje także film z pogranicza jawy i snu, o poetyckim obrazowaniu, zbliżonym do koncepcji Man Raya z lat 20. i kina onirycznego. Także kurator i artysta - Marek Rogulski pokazał kilka rzeźb, z których jedna nawiązująca formą do mamuta, posłużyła mu do wykonania ryzykowanego performance. Mamy tu kolejny przykład oryginalnej koncepcji nie tylko formalnej (performance i rzeźba), ale idei programu teoretycznego realizowanego od początku XXI wieku wyjścia "poza postmodernizm". Do refleksji buddyzmu nawiązuje od lat duet Czekalska/Golec, ale w zaprezentowanej rzeźbie nieokreślonego świętego ujawnili swe archeologiczne zainteresowania, które można by rozpatrywać w związku z koncepcją teoretyczną Jerzego Lewczyńskiego, choć oczywiście nie tylko.
Wystawa w Łaźni jest bardzo ciekawa i tak też zaaranżowana, choć sam projekt "poza postmodernizm" jest bardziej związany ze sferą koncepcyjno-teoretyczną, która nie bardzo mieści się w murach galerii.
P.S. Wczoraj ten post (wpis) czytało lub odwiedziło 77 osób, czyli zanotowałem rekord wirtualnych wizyt. Na wystawie w Gdańsku możemy obejrzeć także prace wideo o strukturalnym, a trochę konceptualnym przesłaniu, Polaka mieszkającego w Meksyku - Pawła Anaszkiewcza, które jednak mnie nie zachwyciły. Dlatego dopiero dziś, czyli 13.03 o nich wspominam.
poniedziałek, 9 marca 2009
Wystawa "Kopalnia", WBP w Poznaniu (05.03.09) oraz jubileusz Władka
Jednodniowa wyprawa do Poznania rozpoczęła się od spotkania w Starym Browarze, gdzie obejrzałem przestrzeń ekspozycyjną oraz nieudaną wystawę Zbigniewa Rybczyńskiego.
Nadmiernie wyeksponowano jego materiał szkicowy w postaci zapisów, rysunków, partytur muzycznych na niekorzyść filmów. Dlaczego nie sięgnięto do archiwum Szkoły Filmowej w Łodzi? Artysta musiał wykonywać nie tylko etiudy filmowe, ale także fotografie. Dlaczego w samym wideo wyeksponowano klip "Imagine", a nie "Tango" czy prace wykonane w ramach Warsztatu. Czy ten pierwszy reklamowy film jest najważniejszy w twórczości Rybczyńskiego? Jeśli tak sądzi kurator pokazu, to jest to błąd merytoryczny.
Nadmiernie wyeksponowano jego materiał szkicowy w postaci zapisów, rysunków, partytur muzycznych na niekorzyść filmów. Dlaczego nie sięgnięto do archiwum Szkoły Filmowej w Łodzi? Artysta musiał wykonywać nie tylko etiudy filmowe, ale także fotografie. Dlaczego w samym wideo wyeksponowano klip "Imagine", a nie "Tango" czy prace wykonane w ramach Warsztatu. Czy ten pierwszy reklamowy film jest najważniejszy w twórczości Rybczyńskiego? Jeśli tak sądzi kurator pokazu, to jest to błąd merytoryczny.
Później odbyłem spotkanie z Maciejem Szymanowiczem w najważniejszej galerii fotografii w Polsce, czyli w galerii "pf". Rozmawialiśmy m.in. na temat przygotowywanej wystawy Eryka (1972-2008)..., o którym jeszcze nie raz napiszę, gdyż był wspaniałym człowiekiem. Przy okazji obejrzałem po raz kolejny wystawę Wojciecha Wilczyka "Niewinne oko nie istnieje", o której dyskutujemy na łamach "Obiegu" z Adamem Mazurem. Wojtek nie był jednak tego dnia zbyt rozmowny...
Następnie w towarzystwie Sławka Tobisa, który od lat "szlifuje" swój elementarny styl i jest na coraz lepszej drodze artystycznej, zjadłem obiad. Sławek wyrasta na ciekawego kontynuatora tradycji tzw. szkoły jeleniogórskiej, a szuka własnego"ja". Później w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej odbył się wernisaż wystawy Kolskiego Klubu Fotograficznego FAKT z Koła pt. "Kopalnia". Wśród wielu dobrych i poprawnych znalazłem trzy inne, moim zdaniem najciekawsze - Bogusława Biegowskiego, gdyż pokazujące "własne", zupełnie inne oblicze banalnego, a może obarczonego socjalistyczną retoryką tematu.
Była to także okazja do uczczenia jubileuszu 30-lecia pracy animatora i ciekawego twórcy "fotografii prowincjonalnej" Władysława Nielipińskiego, człowieka jakże skromnego i miłego zarazem. Przy okazji wertowania ostatniego numeru "Kwartalnika Fotografia", a potem katalogu Władka, uświadomiłem sobie, że uprawiona on ciekawą fotografię, zdecydowanie bardziej lepszą w wersji czarno-białej niż w kolorze. I jest to fotografia coraz bardziej świadoma swej materii, o czym informuje chociażby wywiad z katalogu. Na koniec odbyła się prezentacja mojej książki oraz dyskusja o niej z Dorotą Łuczak, która postawiła mi ciekawe i niełatwe pytania.
Wśród kilku znanych gości znalazł prof. Stefan Wojnecki, co mnie szczególnie uradowało, gdyż znamy się od 1985 roku. Ze spotkania w WBP oraz długiej dyskusji byłem zadowolony. A goście, chyba także byli zadowoleni, choć tego oczywiście nie mogę być pewien.
piątek, 27 lutego 2009
Wystawa nie tylko o Jerzym Grotowskim - "Performer" (Warszawa, Zachęta, luty 2009)
Wystawa „Performer” w warszawskiej Zachęcie posiada mylący tytuł. Poświęcona jest geniuszowi teatralnemu, jakim był Jerzy Grotowski, który stworzył alternatywną wizję teatru dramatycznego, sięgającego m.in. do medytacji dalekowschodnich jako formy nauki gry aktorskiej. Ale należy zaznaczyć, że Grotowski i jego teatr przekraczał i nie miał wiele wspólnego z kategorią performnce, wywodzącą się ze sztuk plastycznych. Wiemy, że poza Nim, który był prawdziwym filozoficznym guru, jego uczniowie doskonale „panując nad ciałem” raczej nie realizowali jego filozofii. Świadczy o tym historia życia Ryszarda Cieślaka – najlepszego aktora grającego ciałem. Ale jego nauki przejęli inni wielcy reżyserowie, jak Eugenio Barba.
Ekspozycja jest trudna do obejrzenia ze względu na wielkość materiału wizualnego w postaci spektakli, prób, zapisów oraz fotografii. Pokaz konfrontuje bardzo rożne poszukiwania z kręgu performance, raz celnie i z sensem (Marina Abramović), innym razem w sposób przypadkowy (feminizm, Ligia Clark, która znalazła się w tym zestawie jako odprysk wystawy łódzkiej z Katarzyną Kobro). Ale taka konfrontacja dokonań Grotowskiego w miejscu, jakim jest Zachęta, ma także inny wymiar, gdyż można ją analizować w kontekście sztuki wizualnej. Najsłabszą stroną tej ekspozycji jest jednak udział artystów polskich. Można przyjąć, że Zbigniew Warpechowski był i jest ważnym performerem, ale nie są nimi ani Grzegorz Sztwiertnia ani Roman Dziadkiewicz (praca pt. C – D – G, odwołująca się m.in. do Robinsona Cruzoe, ale w stylu „zafałszowanego obiektu” Roberta Kuśmirowskiego).
Czego zabrakło na tym pokazie? Przede wszystkim analizy zjawiska, które trzeba było pokazać w kontekście Grotowskiego – medytacji dalekowschodniej w sztukach plastycznych, akcjach parateatralnych i performances, które pojawiły się w Polsce w działaniach katowickiej grupy Oneiron i Andrzeja Urbanowicza oraz Andrzeja Dudka-Dürera. I to jest największy mankament tej ciekawej skądinąd ekspozycji, na której można zobaczyć rzadkie w kraju prace akcjonistów wiedeńskich sięgających do misteriów Dionizosa, nie zaś kultury i mądrości Indii, jak Grotowski od lat 60. do 90. a Dudek-Dürer od lat 70. do chwili obecnej.
P.S. Na koniec o miłej sprawie. Mój blog właśnie dziś 27.02.09 miał 500 odsłonę. Kto go czyta, tego do końca nie wiem, choć wiem z jakich miast pochodzą internauci.
wtorek, 24 lutego 2009
"O niej. Teresa Gierzyńska. Fotografie z lat 1967-2008"
W Galerii ART + on w Warszawie do końca lutego 2009 trwa ekspozycja Teresy Gierzyńskiej , która w całej pełni pokazuje swój dorobek twórczy, bardzo ważny dla fotografii polskiej końca lat 70. i dekady 80. Oglądamy prace, które korespondują ze słynnym cyklem Cindy Sherman, ale ukazują inną prawdę lub innego rodzaju fikcję, gdyż trudno odnaleźć w tym bardzo interesującym projekcie linię graniczną dotyczącą prawdy i imaginacji. Oglądamy fotografię trochę feministyczną, trochę erotyczną, wykonywaną w ciasnym kadrze. Właśnie w zakresie kadrowania prac na pewno można mówić tu o wpływach amerykańskich, które rzadko podejmowane były wtedy w Polsce. Widzimy zdjęcia sprawnie przetworzone graficznie, przy wykorzystaniu podkolorowywania farbami i ówczesnego ksero, które miało zupełnie inny wyraz formalny i co ciekawe, okazało się trwałą techniką.
Artystka koncentrowała się na sobie, zapisywaniu swej urody i odczuwania otaczającego Ją świata. Czyniła to w bardzo wszechstronny sposób. Dlatego już w końca lat 80. prace te trafiły do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi i były pokazane m.in. na ekspozycji "Spojrzenia/Wrażenia. Fotografia polska lat 80. ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi" oraz na wystawie "Polish Perceptions" (1988), czy "Looking East" (1990). Z obecnego pokazu dowiadujemy się, że cykl był dalej kontynuowany w latach 90. w formule zdjęć kolorowych, melancholijnych, także w Rosji i na Ukrainie. Cykl jest tworzony dalej, co interesujące, w nowych relacjach interpersonalnych.
Zwraca uwagę profesjonalizm wystawy i katalogu, gdzie mamy podane bardzo precyzyjnie datowanie i określenie techniki każdej z wystawianych fotografii, co naprawdę rzadko się zdarza. Okazuje się, że Teresa Gierzyńska jest bardzo świadomą artystką, która swą historią życia opowiada w kontekście rodzinnym, także lekko historycznym (Portugalia) i przede wszystkim kobiecym, choć ten aspekt istniał zawsze, ale bywał przez Nią celowo skrywany. Wystawa pokazuje, że do ważnych postaci fotografii kobiecej i feministycznej, jak Natalia LL, Ewa Partum trzeba dodać kolejne nazwisko - Teresy Gierzyńskiej, która potrafi wykonywać także zdjęcia w stylu dokumentalnym, o dużym potencjalne uniwersalności czy nawet panreligijności, co nie jest łatwe.
I jeszcze jedna ważna cecha jej sztuki. Artystka nie ujawnia i nie "sprzedaje" całej swej intymności, pochodzącej życia prywatnego, o czym często zapominają młode artystki. Ujawnienie tego rodzaju tajemnicy życia prywatnego, może spowodować i najczęściej tak się dzieje, że sama praca twórcza staje zbyt prosta, a nawet trywialna, gdyż wszystko o niej wiemy np. z wywiadu jakiego udzieliła artystka "Gazecie Wyborczej", gdyż poprzez mass media bardzo pragnie istnieć w "art worldzie". Ale, "not all for sell", gdyż może to (i najczęściej tak się dzieje) zniszczyć samą sztukę.
środa, 18 lutego 2009
Anatomia konfliktu i procesu sądowego 1990-2008 (Robakowski versus Jurecki)
O moim konflikcie z Józefem Robakowskim mówiono od dawna, czyli od 1990 roku. Tylko, że atakujący mnie w wyjątkowy sposób artysta-krytyk od dawna zamieścił wszystkie swe paszkwile na dwóch stronach internetowych: Galerii Wymiany i swej artystycznej. Teksty miały na celu systematyczną dyskredytację mej osoby w środowisku artystycznym oraz doprowadzenie do wyrzucenia mnie z Muzeum Sztuki w Łodzi.
Czy zatem była to krytyka artystyczna, czy coś więcej, np. zamach na moją osobę? Pytanie zostawiam retoryczne. O konflikcie, który istniał także w m.in. na łamach "Exitu" czy "Sekcji" ostatecznie zdecydował Sąd Apelacyjny w Łodzi w maju 2008, kiedy Józef Robakowski zmuszony został do zamieszczenia specjalnych przeprosin. Widniały one przez kilka dni na stronie Galerii Wymiany. Klika dni temu zdecydowałem się napisać o tej sprawie na blogu, gdyż swe odpowiedzi na niewybredne artykuły Robakowskiego zamieściłem w końcu na swej stronie internetowej.
Jeśli ktoś pragnie wniknąć w anatomię tego niechcianego przeze mnie konfliktu powinien czytać teksty z mojej strony www (wejście poprzez tytuł "Anatomia konfliktu...") lub z http://www.jureckifoto.republika.pl/tekstint.htm), ale w odpowiedniej kolejności - najpierw tekst Robakowskiego, potem mój i tak przynajmniej trzykrotnie. W odróżnieniu od swego adwersarza zawsze podaję na jaki tekst odpowiadam. Z tego wynika jasno kto był wilkiem a kto owcą, czyli kto atakował a kto się bronił.
Polemiki w krytyce są zasadne, jeśli do czegoś prowadzą a celem jest osiągnięcie consesusu lub nowe zrozumienie jakieś problemu artystycznego. Ta polemika była tylko nieustanną obronną przed kilkunastoletnim atakiem, który uświadomił mi, że prof. Robakowski nie ma żadnych zasad moralnych i nie cofnie się przed niczym, aby "rządzić i dzielić" w najnowszym obiegu artystycznym.
Inną sprawą jest, że przy okazji ujawniły się jego sprzeczne poglądy teoretyczne, polegające na wszystkoizmie, tzn. nawiązywaniu do każdej modnej tendencji artystycznej. Czy jest to konsekwentne w dłuższym przedziale czasowym i czy wyraża swą logikę twórczą? Bardzo w to wątpię. O uprawomocnienie tej działalności zadbają określeni krytycy i historycy, którzy zawsze podkreślają znaczenie mistrza, niezależnie czy będzie konceptualistą, strukturalistą, neodadaistą, performerem, abstrakcjonistą geometrycznym czy kimś innym. Bo nie jest to istotne. Można np. wmówić, że jest się nowym Witkacym! I krytycy będą tak pisali. "Ci, którzy pragnąć być wszystkim - powiedział w mądrej przypowieści mistrz zen - najczęściej są nikim". W opisanym przypadku Robakowskiego liczy się tylko siła przebicia i perswazji, kształtującej "układ sztuki". Przykład? Czy ktoś wskaże na choćby jedną krytyczną recenzję z bardzo nieudanej wystawy Robakowskiego w Atlasie Sztuki w 2008 roku?
poniedziałek, 16 lutego 2009
"Kwartalnik Fotografia" (2009, nr 29)
To już kolejny numer i kolejny rok magazynu, który utworzył wydawca a obecnie od numeru 27. redaktor naczelny Waldek Śliwczyński. Pierwszym redaktorem był Zbyszek Tomaszczuk. Później tę funkcję od 2004 do numeru 26. z 2008 roku pełnił Eryk Zjeżdżałka.
Takie pismo jest bardzo potrzebne środowisku - fotografów, historyków i krytyków, który pragną wyjść poza pstrykanie zdjęć i amatorstwo fotograficzne. Tak, to pismo dla profesjonalistów, którzy chcą zgłębić teorię i historię fotografii. Pamiętam jak w wieku 20 lat, w 1980 roku, czytałem "Fotografię" i męczyłem się nad interpretacją Rolanda Barthes'a w opracowaniu Urszuli Czartoryskiej. Nikt wtedy nie nawiązywał do jego koncepcji teoretycznej. Powstaje pytanie dlaczego? Ponieważ dominował strukturalizm i semiologia, niemodne było odczytywanie starych czy amatorskich zdjęć, wywołujących "punctum" (zarodek bólu).
Do "Fotografii" bezpośrednio nawiązuje "Kwartalnik Fotografia". Jest to także forum potrzebne do lansowania fotografii polskiej, środkowoeuropejskiej i światowej. Co zwróciło moją uwagę w obecnym numerze? Wymienię kilka propozycji: zdjęcia Słowaczki Luci Nimcovej (ur. 1977), której pracę znam i cenię od kilku lat. Bardzo ciekawe prace pokazał także Rosjanin Gregori Maiofis czy debiutująca młoda Polka - Jolanta Gawryś. Dla niektórych zaskoczeniem bedą kolorowe prace Helmuta Newtona z lat 70., gdyż są nietypowe z kilku powodów - wykorzystania gigantycznego modela (wpływ Diany Arbus?) i ukrytej retoryki "anty". Pojawił się także kolejny tekst pożegnalny na temat bardzo sympatycznego człowieka - Mariusza Hermanowicza (zm. 2008), który najważniejsze prace wykonał w końcu lat 70. XX wieku, kiedy rozliczał się z polską, socjalistyczno-śmieszną rzeczywistością. Później coraz bardziej brakowało mu odniesień.
Zwraca uwagę analiza rynku fotografii w opracowaniu Katarzyny Majak oraz wystawa "Akt wiary", która była dużym wydarzeniem w Holandii. Poczytamy także o kilku innych festiwalach w Europie, m.in. w Bratysławie i w Berlinie. Uzupełnieniem teoretycznym będzie niełatwy tekst Allana Sekuli "Czytanie archiwum". To oczywiście niektóre wybrane przeze mnie propozycje. Tak trzymać albo podnieść jeszcze poprzeczkę!
Takie pismo jest bardzo potrzebne środowisku - fotografów, historyków i krytyków, który pragną wyjść poza pstrykanie zdjęć i amatorstwo fotograficzne. Tak, to pismo dla profesjonalistów, którzy chcą zgłębić teorię i historię fotografii. Pamiętam jak w wieku 20 lat, w 1980 roku, czytałem "Fotografię" i męczyłem się nad interpretacją Rolanda Barthes'a w opracowaniu Urszuli Czartoryskiej. Nikt wtedy nie nawiązywał do jego koncepcji teoretycznej. Powstaje pytanie dlaczego? Ponieważ dominował strukturalizm i semiologia, niemodne było odczytywanie starych czy amatorskich zdjęć, wywołujących "punctum" (zarodek bólu).
Do "Fotografii" bezpośrednio nawiązuje "Kwartalnik Fotografia". Jest to także forum potrzebne do lansowania fotografii polskiej, środkowoeuropejskiej i światowej. Co zwróciło moją uwagę w obecnym numerze? Wymienię kilka propozycji: zdjęcia Słowaczki Luci Nimcovej (ur. 1977), której pracę znam i cenię od kilku lat. Bardzo ciekawe prace pokazał także Rosjanin Gregori Maiofis czy debiutująca młoda Polka - Jolanta Gawryś. Dla niektórych zaskoczeniem bedą kolorowe prace Helmuta Newtona z lat 70., gdyż są nietypowe z kilku powodów - wykorzystania gigantycznego modela (wpływ Diany Arbus?) i ukrytej retoryki "anty". Pojawił się także kolejny tekst pożegnalny na temat bardzo sympatycznego człowieka - Mariusza Hermanowicza (zm. 2008), który najważniejsze prace wykonał w końcu lat 70. XX wieku, kiedy rozliczał się z polską, socjalistyczno-śmieszną rzeczywistością. Później coraz bardziej brakowało mu odniesień.
Zwraca uwagę analiza rynku fotografii w opracowaniu Katarzyny Majak oraz wystawa "Akt wiary", która była dużym wydarzeniem w Holandii. Poczytamy także o kilku innych festiwalach w Europie, m.in. w Bratysławie i w Berlinie. Uzupełnieniem teoretycznym będzie niełatwy tekst Allana Sekuli "Czytanie archiwum". To oczywiście niektóre wybrane przeze mnie propozycje. Tak trzymać albo podnieść jeszcze poprzeczkę!
piątek, 13 lutego 2009
Nieuczciwość tłumacza (książka "Fotografia. Między dokumentem a sztuką współczesną")
W 2007 wydawnictwo Universitas w Krakowie opublikowało bardzo potrzebną książkę francuskiego badacza historii fotografii Andre Rouille "Fotografia. Między dokumentem a sztuką współczesną" w tłumaczeniu Oskara Hedemanna.
Ta bardzo ciekawa pozycja ukazała się po francusku w 2005; tak więc tłumaczenie polskie ukazało się przed angielskim i niemieckim. Dotychczas historia fotografii badana była jako historia awangardy i modernizmu (np. Otto Stelzer, "Kunst und Photographie. Kontakte, Einflusse, Wirkungen", u nas odpowiednikiem jej była pozycja Urszuli Czartoryskiej, "Przygody plastyczne fotografii"), bądź jako reportażu i dokumentu (Peter Pollack, "The Picture History of Photography").
W końcu mamy koncepcje łączące oba postulaty i możliwości, które są antagonistyczne albo zupełnie obojętne wobec siebie. Do podobnych konkluzji, jak Rouille doszedłem ok. 2000 roku publikując niewielki tekst teoretyczno-filozoficzny pt. "O wartościowaniu w fotografii. Kilka uwag", „Kwartalnik Fotografia” 2001, nr 7. Tym bardziej w 2006 roku z radością przyjąłem zaproszenie do korekty i pomocy merytorycznej przy tłumaczeniu książki przez jej tłumacza Oskara Hedemanna, za pośrednictwem Dariusza Gorczycy. Chciałem niewiele - podziękowania we wstępie oraz kilku egzemplarzy książki, na co zgodził się tłumacz.
Moja praca polegała na kilkakrotnym przeczytaniu tłumaczenia, zaproponowaniu zmian oraz wyszukiwaniu w przypisach polskich odpowiedników, co bardzo szybko wykonałem. Po wydaniu publikacji okazało się, że nie ma w niej zamieszczonych żadnych podziękowań dla mnie oraz, mimo nalegań, nie otrzymałem żadnego egzemplarza. Musiałem go kupić. Poczułem, że "ktoś mnie oszukał". Stwierdziłem także, że już nigdy, bez odpowiedniej umowy, nikomu nie pomogę w analogicznej sytuacji, gdyż ludzie są nieuczciwi i pozbawieni jakichkolwiek zasad moralnych.
Oczywiście trzymam jeszcze swoje poprawki do książki, mam jako świadka Darka Gorczycę, który uczestniczył w Krakowie w naszych rozmowach o tłumaczeniu i co z nich miało dla mnie wyniknąć. Najsłabszą stroną tłumaczenia są przypisy, wiele można znaleźć tam błędów i niekonsekwencji. Zabrakło, jak się okazało, pracy redakcyjnej, ale czasami tak bywa.
Ta bardzo ciekawa pozycja ukazała się po francusku w 2005; tak więc tłumaczenie polskie ukazało się przed angielskim i niemieckim. Dotychczas historia fotografii badana była jako historia awangardy i modernizmu (np. Otto Stelzer, "Kunst und Photographie. Kontakte, Einflusse, Wirkungen", u nas odpowiednikiem jej była pozycja Urszuli Czartoryskiej, "Przygody plastyczne fotografii"), bądź jako reportażu i dokumentu (Peter Pollack, "The Picture History of Photography").
W końcu mamy koncepcje łączące oba postulaty i możliwości, które są antagonistyczne albo zupełnie obojętne wobec siebie. Do podobnych konkluzji, jak Rouille doszedłem ok. 2000 roku publikując niewielki tekst teoretyczno-filozoficzny pt. "O wartościowaniu w fotografii. Kilka uwag", „Kwartalnik Fotografia” 2001, nr 7. Tym bardziej w 2006 roku z radością przyjąłem zaproszenie do korekty i pomocy merytorycznej przy tłumaczeniu książki przez jej tłumacza Oskara Hedemanna, za pośrednictwem Dariusza Gorczycy. Chciałem niewiele - podziękowania we wstępie oraz kilku egzemplarzy książki, na co zgodził się tłumacz.
Moja praca polegała na kilkakrotnym przeczytaniu tłumaczenia, zaproponowaniu zmian oraz wyszukiwaniu w przypisach polskich odpowiedników, co bardzo szybko wykonałem. Po wydaniu publikacji okazało się, że nie ma w niej zamieszczonych żadnych podziękowań dla mnie oraz, mimo nalegań, nie otrzymałem żadnego egzemplarza. Musiałem go kupić. Poczułem, że "ktoś mnie oszukał". Stwierdziłem także, że już nigdy, bez odpowiedniej umowy, nikomu nie pomogę w analogicznej sytuacji, gdyż ludzie są nieuczciwi i pozbawieni jakichkolwiek zasad moralnych.
Oczywiście trzymam jeszcze swoje poprawki do książki, mam jako świadka Darka Gorczycę, który uczestniczył w Krakowie w naszych rozmowach o tłumaczeniu i co z nich miało dla mnie wyniknąć. Najsłabszą stroną tłumaczenia są przypisy, wiele można znaleźć tam błędów i niekonsekwencji. Zabrakło, jak się okazało, pracy redakcyjnej, ale czasami tak bywa.
środa, 11 lutego 2009
Stefania Gudrowa i Andrzej Kramarz ("Klisze przechowuje się") - 2008
Jedną z najważniejszych prezentacji festiwalu w Krakowie na Miesiącu Fotografii (2008) była ekspozycja przygotowana przez Andrzeja Kramarza i Agnieszkę Sabor pt. "Stefania Gudrowa. Klisze przechowuje się" z pięknie wydanym albumem, jednym z najlepszych i najbardziej profesjonalnych, jakie opublikowano w ostatnich latach w Polsce.
Czy na wystawie pokazano prace Gudrowej? Pytanie niewinne, ale tak naprawdę mieliśmy ekspozycję z kręgu problematyki "archeologii fotografii" Jerzego Lewczyńskiego, rozwijaną od lat 60. XX wieku. Pomysłodawca pokazu w Krakowie - A. Kramarz - zaproponował formę, w jakiej NIGDY autorka nie wykonywała, czyli nie kopiowała swych zdjęć. Dzięki ujawnieniu metody podwójnej ekspozycji na negatywie, co wynikało tylko z oszczędności materiału i było w okresie międzywojennym normalną praktyką, kuratorzy pokazali "życie" szklanych i zniszczonych jak człowiek negatywów. Dzięki temu zabiegowi wystawa nabrała nowych, bardzo interesujących znaczeń.
Ważny też był sam wybór, on także decyduje o całości wystawy i jego znaczeniu, gdyż można było zobaczyć zdjęcia NIEUDANE i przez to interesujące. Czy Gudrowa była ważnym fotografem w sensie polskiej historii fotografii? Raczej nie, choć dysponowała dużą wrażliwością i kontaktem z portretowanymi, co uwidoczniało się w swoistym psychologizmie twarzy i przede wszystkim oczu, które mówią o kondycji ludzkiej. Ale nie jestem tego pewien, czy autorka była ważną postacią w historii fotografii. Rozmawiałem o niej z A. Kramarzem, który osobą Gudrowej jest wręcz zafascynowany. I dobrze. Innym, tym razem negatywnym przykładem sięgania do koncepcji "archeologii fotografii" jest "Real Foto" Mikołaja Długosza, ale o tym napiszę innym razem.
Czy na wystawie pokazano prace Gudrowej? Pytanie niewinne, ale tak naprawdę mieliśmy ekspozycję z kręgu problematyki "archeologii fotografii" Jerzego Lewczyńskiego, rozwijaną od lat 60. XX wieku. Pomysłodawca pokazu w Krakowie - A. Kramarz - zaproponował formę, w jakiej NIGDY autorka nie wykonywała, czyli nie kopiowała swych zdjęć. Dzięki ujawnieniu metody podwójnej ekspozycji na negatywie, co wynikało tylko z oszczędności materiału i było w okresie międzywojennym normalną praktyką, kuratorzy pokazali "życie" szklanych i zniszczonych jak człowiek negatywów. Dzięki temu zabiegowi wystawa nabrała nowych, bardzo interesujących znaczeń.
Ważny też był sam wybór, on także decyduje o całości wystawy i jego znaczeniu, gdyż można było zobaczyć zdjęcia NIEUDANE i przez to interesujące. Czy Gudrowa była ważnym fotografem w sensie polskiej historii fotografii? Raczej nie, choć dysponowała dużą wrażliwością i kontaktem z portretowanymi, co uwidoczniało się w swoistym psychologizmie twarzy i przede wszystkim oczu, które mówią o kondycji ludzkiej. Ale nie jestem tego pewien, czy autorka była ważną postacią w historii fotografii. Rozmawiałem o niej z A. Kramarzem, który osobą Gudrowej jest wręcz zafascynowany. I dobrze. Innym, tym razem negatywnym przykładem sięgania do koncepcji "archeologii fotografii" jest "Real Foto" Mikołaja Długosza, ale o tym napiszę innym razem.
poniedziałek, 9 lutego 2009
Gdańsk - Piotr Wittman i Thorsten Fleisch (06-07.02.2009
Rzadko ogląda się tak dobre wystawy jak Piotra Wittmana "Requiem" w NCK w Gdańsku, która przygotowana była jako dyplom licencjacki na ASP w Gdańsku. Pokazuje ona przynajmniej dwa aspekty: ważniejszy dla twórcy, dotyczący przemian cywilizacyjnych a nawet globalizacyjnych po 1945 r. w Gdańsku oraz zdecydowanie ciekawszy dla mnie - przedstawiający zderzenie cywilizacji, kultur, a być może i systemów wartości, jakie nastąpiło w 1945 roku w związku z zajęciem tych ziem przez wojska radzieckie i polską administrację. Żyją i mieszkają tu do dziś ludzie bedący Niemcami, których tragiczne oraz kontrowersyjne wspomnienia na temat Żydów utrwala na fotografii i w zapisie dziękowym P. Wittman.
Wystawa jest wzorowo zaaranżowana, podzielona portretami w ciasnym kadrze, jak z Witkacego, ale w ciekawej specyfice. Artysta dał wyraz swej melancholii, a także pewnemu sentymentalizmowi. W ekspersyjnych portretach w bardzo dobry sposób nawiązał do stylu Zofii Rydet czy także tradycji dokumentu z kręgu Magnum (np. Ernst Haas, "Wiedeń 1945"). W interesujący sposób rozpoczął ekspozycję od zdjęcia fal morskich a zakończył pracą ze spływającymi po szybie kroplami deszczu, przez którą widać "smutny" pejzaż. Ekspozycja ma swą dramaturgię i rytm wypowiedzi, co jest rzadkie. Oglądamy trzy lata pracy twórczej zakończonej świetnym rezultatem, gdyż w kręgu problemu pamięci/historii jest to jedna z najciekawszych wystaw, jakie widziałem w ostatnich latach! Czekamy na dalsze wystawy pana Piotra z zakresu dziennikarstwa multimedialnego, gdyż taką należy przywołać tu kategorię. Ale fotografia, nie zaś wywiady, była tu najważniejsza!
Wcześniej, w piątek 06.02.09 w CSW Łaźnia w ramach Parakina Michała Brzezińskiego, artysty i animatora wideo, z którym dość często podróżujemy na trasie Łódź-Gdańsk, mogliśmy obejrzeć 10 filmów eksperymentalnych Thorstena Fleischa z Niemiec. Jest to tradycja kina eksperymentalnego, koncentrującego się na poszukiwaniu abstrakcyjnej formy, czasami energetycznej ("Energia"), czasami biologicznej czy pararelnej do funkcjonowania człowieka. Artysta bardzo dobrze panuje nad strukturą swych prac, które są jednak dla mnie zbyt dynamiczne i ekspresyjne, co jest oczywiście tradycją sztuki niemieckiej. Fleisch rezygnuje przy tym z innych jakości medium filmowego czy elektronicznego, jak statyczne i spokojne (długie) ujęcia. Filmy zbyt koncentrują się na eksperymencie formalnym nie próbując zbudowania określonej filozofii sztuki. Zatrzymują się na postulatach modernistycznych z lat 20., nie wyrażają także innej świadomości modernistycznej z początku XXI wieku. Artysta jest na razie świetnym technologiem, który we własnym laboratorium formy zgłębia jakości wizualne obrazu i nie interesuje go, co skrywa się za niewinnym obrazem banku we Frankfurcie nad Menem. A skrywa się "kapitał". Drogę wyjścia z tego problemu, tzw. "trzecią", wskazał w latach 70. XX wieku, w "Apelu o alternatywę" Joseph Beuys. Ciekawe czy T. Fleisch sięgnie kiedyś do jego idei? Swoją drogą M. Brzeziński stworzył w Gdańsku jeden z najważniejszych ośrodków prezentujących najnowszy film eksperymentalny i wideo w Polsce!
środa, 4 lutego 2009
"Prawosławie" według Tadeusza Żaczka (Lublin, Muzeum Lubelskie
W Lublinie trwa wystawa fotografii Tadeusza Żaczka, który obok Grzegorza Dąbrowskiego i Andrzeja Kramarza należy do najważniejszych artystów próbujących ukazać duchowość i symptomy zagrożenia czyhające na każdą religię, w tym oczywiście prawosławie.
Tadeusza Żaczka, którego interesuje przede wszystkim tak bliska mi DUCHOWOŚĆ, poznałem dzięki Zbigniewowi Tomaszczukowi - najpierw korespondencyjne w 2006, potem w rzeczywistości. 26.07.07 spotkaliśmy się w klasztorze św. Onufrego w Jabłecznej. Wraz z rodziną, m.in. dzięki niespotykanej gościnności mnichów, przeżyłem niezapomniane PIĘKNE chwile.
Należy zaznaczyć, że Tadeusz Żaczek fotografował już prawosławie w latach 1986-7. Jest to ważne, gdyż obecnie jest to bardzo modny temat, nawet zbyt modny. O jego fotografii wspomniałem kilkakrotnie w różnych kontekstach, m.in. w swojej ostatniej książce "Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce" (Łódź 2008), ale myślę, że niedługo powstanie większy esej o Jego zdjęciach, gdyż wszystko wskazuje na to, że wyrósł na najważniejszego fotografa w temacie, który można określić poszukiwaniem duchowości i rytuału polskiego prawosławia. Zainteresowanych tym problemem odsyłam do "Kwartalnika Fotografia" (2006 nr 21) i mojego tekstu "Jak sfotografować polskie prawosławie" / "How to photograph Polish orthodox christianity" oraz katalogu Anny Radziukiewicz, "Swet iz Wastoka" / "Light from the East", (Białystok 2005) do wystawy, jaka miała miejsce w Moskwie, w cerkwi pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela w 2005 roku. Tam również zamieszczono trochę inną wersję mojego artykułu o fotografii prawosławia. Jest to niebagatelny problem natury filozoficznej, nie zaś technicznej, jak mogłoby się wydawać. Dlatego warto zastanowić się nad problem "jak sfotografować?"
Tadeusza Żaczka, którego interesuje przede wszystkim tak bliska mi DUCHOWOŚĆ, poznałem dzięki Zbigniewowi Tomaszczukowi - najpierw korespondencyjne w 2006, potem w rzeczywistości. 26.07.07 spotkaliśmy się w klasztorze św. Onufrego w Jabłecznej. Wraz z rodziną, m.in. dzięki niespotykanej gościnności mnichów, przeżyłem niezapomniane PIĘKNE chwile.
Należy zaznaczyć, że Tadeusz Żaczek fotografował już prawosławie w latach 1986-7. Jest to ważne, gdyż obecnie jest to bardzo modny temat, nawet zbyt modny. O jego fotografii wspomniałem kilkakrotnie w różnych kontekstach, m.in. w swojej ostatniej książce "Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce" (Łódź 2008), ale myślę, że niedługo powstanie większy esej o Jego zdjęciach, gdyż wszystko wskazuje na to, że wyrósł na najważniejszego fotografa w temacie, który można określić poszukiwaniem duchowości i rytuału polskiego prawosławia. Zainteresowanych tym problemem odsyłam do "Kwartalnika Fotografia" (2006 nr 21) i mojego tekstu "Jak sfotografować polskie prawosławie" / "How to photograph Polish orthodox christianity" oraz katalogu Anny Radziukiewicz, "Swet iz Wastoka" / "Light from the East", (Białystok 2005) do wystawy, jaka miała miejsce w Moskwie, w cerkwi pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela w 2005 roku. Tam również zamieszczono trochę inną wersję mojego artykułu o fotografii prawosławia. Jest to niebagatelny problem natury filozoficznej, nie zaś technicznej, jak mogłoby się wydawać. Dlatego warto zastanowić się nad problem "jak sfotografować?"
wtorek, 3 lutego 2009
Wspomnienie o Zofii Rydet (1911-1997)
Była ciepłą, sympatyczną osobą, przekonaną do własnej twórczości. Wierzyła w nią i jej przekaz duchowo-chrześcijański. Pracowała do samego końca, na ile miała siłę. Poznałem ją w Gliwicach w 1985 roku, kiedy dokonywałem zakupów do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Pamiętam, że w 1988 roku w Poznaniu bała się Łodzi Kaliskiej. A mianowicie, że ta grupa opanuje ZPAF, a konkretnie Zarząd Główny. Oczywiście to były ich żarty i wygłupy, które podobały się Pawłowi Pierścińskiemu.
Szkoda, że po ostatniej Jej wystawie w 1999 roku Muzeum Sztuki nie zdecydowało się na powiększenie kolekcji. Uczyniło to jednak Muzeum Narodowe we Wrocławiu kupując m.in. prace z serii "Suita Ślaska". W 2008 roku przypomniano twórczość Rydet na Miesiącu Fotografii w Krakowie", ograniczając wystawę do najważniejszego "Zapisu socjologicznego", ale zabrakło pomysłu na wystawę! Popełniono także błędy w samej koncepcji ekspozycji, jak i w artykułach zamieszczonych w katalogu. W Krakowie w Starmach Gallery zaprezentowano np. "Suitę Śląską" jako "Zapis socjologiczny" (1978-90), a to był zupełniny inny problem twórczy i cykl, skoncentrowany na postulacie autocytatu i manualności pracy twórczej.
W katalogu Andrzej Różycki - kurator pokazu - na s. 69, napisał, że Rydet debiutowała jeszcze przed II wojną światową. Autor pomylił dwie sprawy. Otrzymanie aparatu i zabawa z wykonywaniem zdjęć oraz wagę debiutu artystycznego. W katalogu zabrakło opracowania historycznego, które ukazałoby wielkość Rydet na tle fotografii światowej. Powstanie pytanie, kiedy taki tekst powstanie? Większą konsternację wywołał we mnie tekst Anny Zawadzkiej "Ja jedna przedłużam im życie" ("Wysokie Obcasy" 10.05.2008), który jest swoistym kolażem na temat biografii Rydet. Niewiele z niego wynika dla fotografii polskiej. Należy go traktować jako reklamę festiwalu czy zbioru fotografii, jaki pozostał po pani Zofii.
Pojawiły się w nim ważne przeinaczenia czy zakłamania. Dlaczego Maria Śliwa przedstawiła się dziennikarce jako asystentka Rydet? To bardzo istotne sformułowanie osoby, która poznała Rydet bardzo późno, bo w latach 90. Dlaczego tej informacji nie zweryfikowała Zawadzka, a łatwo to mogła uczynić? Dlaczego autorka tekstu napisała także: "Dziś "Zapis" chce kupić Muzeum Niigata z Japonii. To najciekawsza fotografia dokumentalna, jaką moglibyśmy mieć - mówi Hito Kimura z Niigaty" (s. 44, "Wysokie Obcasy"). Muzeum nazywa się inaczej, a fotografie Rydet i wielu innych fotografów polskich były tam eksponowane w 2006 (pisał o tym "Kwartalnik Fotografia", "Rzeczpospolita", etc).
Najważniejsze jest jednak to, że kuratorzy z Japonii dokonali zakupu w 2007 roku w Krakowie... O czym pisze więc Zawadzka? Nie wiem. I na koniec - wielka artystka, jaką była Rydet, czeka na swoje odkrycie. Pamiętam, że w jednym z tekstów w "Formacie" porównałem Jej dokonania do "Ludzi XX wieku" Augusta Sandera. Zaprotestował, także w "Formacie", prof. Grzegorz Dziamski. Kto ma więc rację? Rydet dalej czeka na swe odkrycie a przynajmniej na dyskusję o doniosłości Jej fotografii. I na koniec. Pomysł wystawy w Krakowie w czasie festiwalu w 2008 przekazałem dyrektorom festiwalu wz listopadzie 2007, kiedy odbyłem z nimi krótkie spotkanie w galerii ZPAF-u. Nikt mi jednak nie podziękował w katalogu, nie zaprosił do współpracy czy napisania tekstu. We wspomnianym katalogu po raz kolejny opublikowano rozmowę z filmu Różyckiego oraz niezbyt szczęśliwy tekst z "Wysokich Obcasów", ale tak wygląda rzeczywistość kuratorska w Polsce.
Szkoda, że po ostatniej Jej wystawie w 1999 roku Muzeum Sztuki nie zdecydowało się na powiększenie kolekcji. Uczyniło to jednak Muzeum Narodowe we Wrocławiu kupując m.in. prace z serii "Suita Ślaska". W 2008 roku przypomniano twórczość Rydet na Miesiącu Fotografii w Krakowie", ograniczając wystawę do najważniejszego "Zapisu socjologicznego", ale zabrakło pomysłu na wystawę! Popełniono także błędy w samej koncepcji ekspozycji, jak i w artykułach zamieszczonych w katalogu. W Krakowie w Starmach Gallery zaprezentowano np. "Suitę Śląską" jako "Zapis socjologiczny" (1978-90), a to był zupełniny inny problem twórczy i cykl, skoncentrowany na postulacie autocytatu i manualności pracy twórczej.
W katalogu Andrzej Różycki - kurator pokazu - na s. 69, napisał, że Rydet debiutowała jeszcze przed II wojną światową. Autor pomylił dwie sprawy. Otrzymanie aparatu i zabawa z wykonywaniem zdjęć oraz wagę debiutu artystycznego. W katalogu zabrakło opracowania historycznego, które ukazałoby wielkość Rydet na tle fotografii światowej. Powstanie pytanie, kiedy taki tekst powstanie? Większą konsternację wywołał we mnie tekst Anny Zawadzkiej "Ja jedna przedłużam im życie" ("Wysokie Obcasy" 10.05.2008), który jest swoistym kolażem na temat biografii Rydet. Niewiele z niego wynika dla fotografii polskiej. Należy go traktować jako reklamę festiwalu czy zbioru fotografii, jaki pozostał po pani Zofii.
Pojawiły się w nim ważne przeinaczenia czy zakłamania. Dlaczego Maria Śliwa przedstawiła się dziennikarce jako asystentka Rydet? To bardzo istotne sformułowanie osoby, która poznała Rydet bardzo późno, bo w latach 90. Dlaczego tej informacji nie zweryfikowała Zawadzka, a łatwo to mogła uczynić? Dlaczego autorka tekstu napisała także: "Dziś "Zapis" chce kupić Muzeum Niigata z Japonii. To najciekawsza fotografia dokumentalna, jaką moglibyśmy mieć - mówi Hito Kimura z Niigaty" (s. 44, "Wysokie Obcasy"). Muzeum nazywa się inaczej, a fotografie Rydet i wielu innych fotografów polskich były tam eksponowane w 2006 (pisał o tym "Kwartalnik Fotografia", "Rzeczpospolita", etc).
Najważniejsze jest jednak to, że kuratorzy z Japonii dokonali zakupu w 2007 roku w Krakowie... O czym pisze więc Zawadzka? Nie wiem. I na koniec - wielka artystka, jaką była Rydet, czeka na swoje odkrycie. Pamiętam, że w jednym z tekstów w "Formacie" porównałem Jej dokonania do "Ludzi XX wieku" Augusta Sandera. Zaprotestował, także w "Formacie", prof. Grzegorz Dziamski. Kto ma więc rację? Rydet dalej czeka na swe odkrycie a przynajmniej na dyskusję o doniosłości Jej fotografii. I na koniec. Pomysł wystawy w Krakowie w czasie festiwalu w 2008 przekazałem dyrektorom festiwalu wz listopadzie 2007, kiedy odbyłem z nimi krótkie spotkanie w galerii ZPAF-u. Nikt mi jednak nie podziękował w katalogu, nie zaprosił do współpracy czy napisania tekstu. We wspomnianym katalogu po raz kolejny opublikowano rozmowę z filmu Różyckiego oraz niezbyt szczęśliwy tekst z "Wysokich Obcasów", ale tak wygląda rzeczywistość kuratorska w Polsce.
środa, 28 stycznia 2009
Teksty o niczym, np. o Mikołaju Smoczyńskim
Po co publikować teksty o niczym? Nikt nie udzieli przekonującej odpowiedzi, ale takich tekstów jest wiele! Zbyt dużo, choć są nie do uniknięcia. Chcą zaistnieć autorzy, którzy nie mają za wiele do przekazania, a są na tyle znani w "środowisku", że bez problemu publikują swoje myśli. Taki jest tekst o Mikołaju Smoczyńskim (1955-2009) wybitnym artyście, mieszkającym w Lublinie, który pozostawał poza modami i koniunkturalnymi układami.
Szkoda, że tak prestiżowe pismo, jak "Obieg" publikuje tekścik, w którym autor pisał, że jechał na wystawę w Krakowie, ale nie dojechał(?!) i jej nie widział, etc. Nic z tego nie wynika. Pojawiły się głosy i maile, np. Janka Michalskiego, słusznie obnażające podejrzane postawy, jak w przywołanym tekściku z "Obiegu" o Mikołaju. No i następny tekst z "Obiegu" o wystawie Krzysztofa Zielińskiego w CSW w Toruniu. Cytowani są "wszyscy": R. Barthes, V. Burgin, S. Sontag (On Photography, jakby autorka nie wiedziała, że jest polskie wydanie). Czemu służą "podpórki" czy "zatyczki" w postaci słynnych teoretyków? Aby ukazać, jak "zdjęcia pełne są symboli i historycznych nawiązań". Niewiele z tego tekstu wynika, tylko tyle, że miał uprawomocnić zakup oraz przypomnieć, że artysta urodził się 40 km od Torunia! Nie ma żadnego porównania - ani do najnowszej fotografii polskiej, ani światowej. To dyskwalifikuje w moich oczach ten artykuł, jako tekst krytyczny. Poza tym, że wystawa ta w mej opinii składała się z różnych narracji fotograficznych - czeskich, angielskich, amerykańskich.
Ta jedna z ciekawszych pochodziła zaś od Eryka Zjeżdżałki, czego nie znalazłem w żadnych komunikatach czy omówieniach. Niestety, że nie zaznaczył tego sam autor - Zieliński, który dobrze znał Eryka. To zaś dotyczy kwestii innego rodzaju, a mianowicie ujawnienia swych inspiracji. Niewielu twórców na to stać! Zwróćmy też uwagę na fakt, ze Barthes jest cytowany w nieomal każdym tekście o fotografii. Dlaczego? A to już bardziej skomplikowana historia.
Szkoda, że tak prestiżowe pismo, jak "Obieg" publikuje tekścik, w którym autor pisał, że jechał na wystawę w Krakowie, ale nie dojechał(?!) i jej nie widział, etc. Nic z tego nie wynika. Pojawiły się głosy i maile, np. Janka Michalskiego, słusznie obnażające podejrzane postawy, jak w przywołanym tekściku z "Obiegu" o Mikołaju. No i następny tekst z "Obiegu" o wystawie Krzysztofa Zielińskiego w CSW w Toruniu. Cytowani są "wszyscy": R. Barthes, V. Burgin, S. Sontag (On Photography, jakby autorka nie wiedziała, że jest polskie wydanie). Czemu służą "podpórki" czy "zatyczki" w postaci słynnych teoretyków? Aby ukazać, jak "zdjęcia pełne są symboli i historycznych nawiązań". Niewiele z tego tekstu wynika, tylko tyle, że miał uprawomocnić zakup oraz przypomnieć, że artysta urodził się 40 km od Torunia! Nie ma żadnego porównania - ani do najnowszej fotografii polskiej, ani światowej. To dyskwalifikuje w moich oczach ten artykuł, jako tekst krytyczny. Poza tym, że wystawa ta w mej opinii składała się z różnych narracji fotograficznych - czeskich, angielskich, amerykańskich.
Ta jedna z ciekawszych pochodziła zaś od Eryka Zjeżdżałki, czego nie znalazłem w żadnych komunikatach czy omówieniach. Niestety, że nie zaznaczył tego sam autor - Zieliński, który dobrze znał Eryka. To zaś dotyczy kwestii innego rodzaju, a mianowicie ujawnienia swych inspiracji. Niewielu twórców na to stać! Zwróćmy też uwagę na fakt, ze Barthes jest cytowany w nieomal każdym tekście o fotografii. Dlaczego? A to już bardziej skomplikowana historia.
poniedziałek, 19 stycznia 2009
ms2 w Łodzi
Podsumowania! O Muzeum Sztuki piszą ci, którzy lubią ładne, białe ściany, kawiarnię i cieszą się z faktu, że mamy w Polsce pierwsze muzeum powstałe po 1945 roku! Podobnie cieszą się ci, którzy na łamach "Obiegu" czy "Arteonu" i innych periodyków wychwalają CSW w Toruniu. Także się cieszę, tylko przypomnę, że w Toruniu od maja 2008 do grudnia otworzono dwie wystawy, w tym jedną w ramach jakiegoś programu wystawienniczego. Druga - fotografii Krzysztofa Zielińskiego - była średnim czy przeciętnym importem z Berlina. Przecież utrzymanie takiego budynku kosztuje krocie! Podobnie jest w Łodzi. To, co oglądamy w ms2, jest znane i wielokrotnie w innym kontekście artystycznym było pokazywane od lat. Dlaczego więc najczęściej czytam zachwyty lub chybioną, jak w przypadku "Spamu" Łukasza Guzka totalną krytykę? Ci, którzy piszą tylko chwalebnie, niestety piszą na zamówienie, a Guzek a priori atakuje każdy projekt dyrektora Jarosława Suchana.
W "Arteonie" przeczytałem, że od 1998 do 2006 roku w Muzeum Sztuki nic się działo! Uważam, że to NIEPRAWDA, bo wystarczy przypomnieć tylko niektóre wystawy: Katarzyny Kobro, Aliny Szapocznikow, "Profil kolekcji 1996-1991", Edwarda Łazikowskiego, Zofii Rydet, Jana Saudka, Natalii LL i jej uczniów (zwracam uwagę, że na stronie www Muzeum Sztuki ekspozycja posiada błędny tytuł!!!) Zbigniewa Dłubaka, Karola Hillera, Jerzego Lewczyńskiego czy Erwina Olafa (2005). Przy okazji często publikowano bardzo ważne katalogi, których teraz się nie wydaje! Dlaczego?. Minęło już trochę czasu od powołania nowej dyrekcji (Jarosław Suchan) i nie znam ani tak poważnych wystaw, ani poza jednym (słownie jednym), katalogów. Poczekajmy jeszcze kolejne lata i dopiero wówczas ocenimy dokonania dyrektorów: Mirosława Borusiewicza i Jarosława Suchana, który otworzył nowy budynek ze starą kolekcją, w pozbawionym chronologii i ,moim zdaniem, w nieudanym kostiumie wystawienniczym.
O nowej kolecji w Łodzi napisałem na łamach lubelskiego pisma internetowego "Kultura. Enter" tekst pt.Jak ukazać problemy sztuki XX wieku? Otwarcie ms2 w Łodzi.
O nowej kolecji w Łodzi napisałem na łamach lubelskiego pisma internetowego "Kultura. Enter" tekst pt.Jak ukazać problemy sztuki XX wieku? Otwarcie ms2 w Łodzi.
Zachęta w Lublinie (16.01.2009)
W Lublinie odbyła się promocja książki Sławomira Marca "Sztuka, czyli wszystko. Krajobraz po postmodernizmie" (Towarzystwo Naukowe KUL i Lubelskie Towarzystwo Sztuk Pięknych Zachęta, Lublin 2008).
Miło mi było dyskutować wraz z autorem i Marcinem Lachowskim o tej mądrej publikacji. Marzec upomina się w niej o przywrócenie sztuce takich pojęć, jak "bezinteresowność", "katharis", "pustka" (w znaczeniu buddyjskim), "wyjście" (w znaczeniu judaistycznym), a jest przeciw "grze" i cywilizacji konsumpcji. Przy okazji po raz kolejny mogłem zobaczyć, jak sprawnie działa miejscowa Zachęta, dzięki takim osobom, jak Waldek Tatarczuk, Zbyszek Sobczuk, Jola Męderowicz, czy wydawcy pisma internetowego magazynu o sztuce www.numer.art.pl Paulina Zarębska, Magda Linkowska i wspomniany Marcin Lachowski!
Szczerze gratuluję i popieram tę inicjatywę, gdyż z Zachętą łódzką nigdy w życiu nie miałem żadnego kontaktu... Ktoś nie uwierzy, mieszkam przecież w Łodzi. Ale nigdy nie byłem zaproszony na jakieś spotkanie, wykład, dyskusję, etc. Łódzka Zachęta jest martwą inicjatywą, w zasadzie nie ma jej w życiu publicznym(!) i nie wiadomo kto do niej należy. Popieram więc Lublin, także swoimi kontaktami ze światem fotograficznym.
Przy okazji nasunęło się wspomnienie o przedwcześnie zmarłym, najwybitniejszym artyście Lublina - Mikołaju Smoczyńskim (1955-2009), o którym postaram się napisać tekst krytyczny. Podsumowując: Lublin stał się prężnym ośrodkiem sztuki najnowszej, głównie z kręgu performance (galeria Kont) i nowych mediów, także dzięki Galerii Białej, która jednak dystansuje się od miejscowej Zachęty.
Miło mi było dyskutować wraz z autorem i Marcinem Lachowskim o tej mądrej publikacji. Marzec upomina się w niej o przywrócenie sztuce takich pojęć, jak "bezinteresowność", "katharis", "pustka" (w znaczeniu buddyjskim), "wyjście" (w znaczeniu judaistycznym), a jest przeciw "grze" i cywilizacji konsumpcji. Przy okazji po raz kolejny mogłem zobaczyć, jak sprawnie działa miejscowa Zachęta, dzięki takim osobom, jak Waldek Tatarczuk, Zbyszek Sobczuk, Jola Męderowicz, czy wydawcy pisma internetowego magazynu o sztuce www.numer.art.pl Paulina Zarębska, Magda Linkowska i wspomniany Marcin Lachowski!
Szczerze gratuluję i popieram tę inicjatywę, gdyż z Zachętą łódzką nigdy w życiu nie miałem żadnego kontaktu... Ktoś nie uwierzy, mieszkam przecież w Łodzi. Ale nigdy nie byłem zaproszony na jakieś spotkanie, wykład, dyskusję, etc. Łódzka Zachęta jest martwą inicjatywą, w zasadzie nie ma jej w życiu publicznym(!) i nie wiadomo kto do niej należy. Popieram więc Lublin, także swoimi kontaktami ze światem fotograficznym.
Przy okazji nasunęło się wspomnienie o przedwcześnie zmarłym, najwybitniejszym artyście Lublina - Mikołaju Smoczyńskim (1955-2009), o którym postaram się napisać tekst krytyczny. Podsumowując: Lublin stał się prężnym ośrodkiem sztuki najnowszej, głównie z kręgu performance (galeria Kont) i nowych mediów, także dzięki Galerii Białej, która jednak dystansuje się od miejscowej Zachęty.
Bratysława (06.11.2008) - wykład o filmie eksperyemntalnym i wideo
POĽSKÝ EXPERIMENTÁLNY FILM
6/11/2008 o 11.00 (prednáška) Bratislava, Kinosála FF VŠMU. Svoradova 2
Prednáška filmového kritika a historika filmu Krzysztofa Jureckého
Pokaz trwał 4.30 minut(!) wraz z wykładem i komentarzem w języku angielskim. Takie było życzenie organizatorów. Było bardzo dużo młodych ludzi, nawet przyjechali z innego miasta, wraz z dr Wojciechowskim. To było bardzo pozytywne doznanie. Ciekawe, że widzowie nie zrozumieli filmu A. Kwietniewskiego "Krzyżacy" ("Dwa miecze"). Czyżby młodzież słowacka nie znała historii?
poniedziałek, 29 grudnia 2008
Wystawa Magdy Samborskiej - Galeria Bałucka
"Tak już jest" powiedział Strzemiński do Witkacego "że dobra sztuka przetrwa"! Przetrwa sztuka Magdy Samborskiej, dla mnie jednej z najciekawszych artystek nie tylko w Łodzi, ale w postfeminizmie polskim. Ekspozycja bez widzów, zainteresowania mediów, choć o Jej poprzedniej wystawie w tym miejscu w 2001 pisano stosunkowo dużo, np. w łódzkiej "GW". Dlaczego nie zauważono tej bardzo ciekawej i nietypowej wystawy teraz? Może dlatego, że krytycy najczęściej nie szukają, tylko piszą o tym co modne i przede wszystkim nagłaśniane!
Subskrybuj:
Posty (Atom)