Szukaj na tym blogu

środa, 20 października 2010

"Duma" (2010) Tomasza Adama Fularskiego


O pracach studenta fotografii WSSiP w Łodzi Tomasza Adama Fularskiego pisałem już na blogu przy okazji jego wystawy w Łódzkim Towarzystwie Fotograficznym w 2009. Jego talent rozwija się w sposób zaskakujący! Oczywiście w polskich pismach fotograficznych czy na portalach nie zobaczymy jego dokonań, ani nie dowiemy się o dużym sukcesie artystycznym, o czym za chwilę. Dowiemy się za to o kolejnej wystawie fotografii szkoły filmowej, nawet realizowanej na płocie, lub zobaczymy kolejną płytę DVD ze zdjęciami absolwentów ASP w Poznaniu. Ilość wykonywanych i prezentowanych prac najczęściej nie przekłada się na jakość. 


Duma, 2010




Oto fragment maila z października 2010 Tomasza Fularskiego do mnie: „W sierpniu bieżącego roku ogłoszone zostały wyniki w odbywającym się w USA międzynarodowym konkursie fotograficznym "International Photography Awards" (IPA). W tym roku do IPA zgłoszono ponad 15 tysięcy fotografii ze 103 krajów świata. Honorowe wyróżnienie w kategorii “Fine Art” otrzymały moje – jeszcze nigdzie nie wystawiane – prace z cyklu Duma.”. Sądząc po składzie jury można ryzykować, że jest to poważny konkurs.

Duma, 2010

Jak rozpatrywać te niebanalne i wybijające się na tle modnego „nowego dokumentu” prace?
1.      W bardzo świadomy sposób artysta zbliża się do nowej koncepcji fotografii i eksploruje problem rzeźby czy - precyzując - obiektu przestrzennego w typie prac Edwarda Łazikowskiego. Kolejnym etapem jest wykonanie przed kamerą fotograficzną rodzaju performance, w którym odkrywa swą nagość i pragnie dokonać transformacji własnej osoby i natury a nawet uczynić z niej Boga(?) Myślenie romantyczne przekłada się tu na oryginalną i indywidualną formę.

  1. To przykład inscenizacji, ale odwołuje się w przemyślany sposób do zdjęć amatorskich wykonywanych przez strażników amerykańskich w więzieniu Abu Ghraib w Iraku. W tych pracach Fularski mówi także o swym zniewoleniu fotografią i sztuką, dla której konstruuje i buduje ołtarz!

  1. Efekt pracy jest bardzo zgrafizowany, przybliża się do kategorii akwatinty, przez co artysta pragnie odróżnić się od nijakości standardowych wydruków. Ale co do materii tych prac mam pewne wątpliwości, gdyż chcąc niechcąc wracamy do formy piktorialnej z końca XIX wieku i do twórczości o tradycji akademickiej, od której, co warto zaznaczyć, „uciekł” wspomniany Łazikowski – wybitny, lecz niestety zapomniany artysta.

Duma, 2010



I jeszcze jeden fragment maila Fularskiego do mnie (19.10.2010): „A co do występujących na zdjęciach "konstrukcji", to fotografia jest dla nich najważniejszą formą życia. Choć ich przygotowaniu poświęcam często bardzo wiele dni, a nawet tygodni, wszystkie one zaistniały tylko po to, by dalej żyły na fotografiach. Są więc równie "ulotne", jak cała inscenizacja. Pozostaje tylko fotografia.”

Duma, 2010

p.s. Eksponowanie prac na płocie szkoły czy galerii świadczy o braku poszanowania dla fotografii, które narażone są na uszkodzenie, jeśli nie unicestwienie.

Duma, 2010


środa, 13 października 2010

"Pasażerowie"/ "Passengers" Diane Ducruet (2005-2006). Wyjątkowej klasy fotografie cyfrowe


[The all different text The world as unlimited (re)construction about Diane Ducruet in English version has published on the website German magazine "Foreigner".  Diane Ducruet I know from Portfolio Review in Bratislava on Month of Photography in 2006 and  after that I organized her solo show in Wozownia Gallery in Toruń in 2007]

 Z cyklu Pasażerowie, 2006

Twórczość Diane Ducruet – pisałem w „Kwartalniku Fotografia” w numerze 22 z 2007 roku – jawi się jako całość monumentalnego projektu, który do pewnego stopnia zastępuje tradycyjną sztukę, przedstawiając ją jako życie chwytane wprost, bez podziału na sprawy prywatne, pejzaż czy portret. Być może jest to stan określany jako życie „post” po-człowieka w post-feminizmie w aspekcie po-sztuki.

 Z cyklu Pasażerowie, 2006

System analogowy powoli znika z dzisiejszej fotografii, często występuje w postaci hybrydowej, powstałej ze skanowania zdjęcia i naświetlania na papier żelatynowo-bromowy („gelatin silver print”). Powszechnie znika wiara w inne jakości/wartości fotografii, jak „balsamowanie czasu”, „magiczna siła obrazu, ale i jego negatywu”, czyli jakości „fotogenii”. Przez pewien czas będzie istniała dychotomia wyrażająca się w określonej specyfice obrazu cyfrowego, który sięgał będzie do techniki i estetyki poprzedniego okresu. Ten aspekt zauważalny jest między innymi w twórczości Diane Ducruet, podążającej kilkoma tropami. Jeden z nich wywodzi się ze sztuki feministycznej (Autoportrety), inny rozwija się w fotografii portretowej i krajobrazowej – francuskiej, niemieckiej, skandynawskiej, choć trudno dokładnie powiedzieć jakiej. Artystka używa zarówno fotografii negatywowej, jak też cyfrowej obróbki zdjęć.

 Z cyklu Pasażerowie, 2006


Tradycyjny sposób myślenia o fotografii? Rzeczy i słowa (Things and Words)
Cykl Rzeczy i słowa (Prolegomena do historii Niemiec) powstaje od 2005 roku. W dużej mierze odpowiada najnowszej fotografii niemieckiej (Juergen Teller, szkoła düsseldorfska Becherów), a w szerszym aspekcie także europejskiej, choć precyzyjne do tej pory podziały, ze względu na przemieszczanie się ludzi, jak i bardzo szybkie przenoszenie się idei i stylistyk artystycznych, zaczynają się zacierać. W przypadku Diane Ducruet będzie to raczej odwołanie się do własnych stanów emocjonalnych, niż podążanie za ściśle określoną estetyką. Jest to związane z myśleniem o konkretnym miejscu, poszukiwaniem więcej niż jego specyfiki, wczuciem się w daną sytuację (Emily) i niepowtarzalny moment, który dotyczyć może monumentalnej architektury, stanu przyrody czy wizerunku kota. Wiele z tych fotografii traktuje o zmęczeniu, przybliża się do pojęcia melancholii, czyli cierpienia naszego „bios”, które nie może pogodzić się z uciekającym wciąż światem, z jego pięknem i hedonizmem życia.


Z cyklu Pasażerowie, 2006

Dlaczego ten cykl wywodzę z tradycji fotografii? Tkwi w nim empatia wobec świata, wobec siły wydarzeń historycznych związanych z pamięcią (ślady II wojny światowej, a później komunizmu). Artystka ujawnia zainteresowanie najnowszą tragiczną historią. Nie wiem, na ile zdaje sobie sprawę z siły oddziaływania obrazu pokazującego obóz koncentracyjny czy pozostałości pomników komunistów z byłej NRD? Dla nas jest to bolesna historia, świadcząca o tym, że fotografie mogą mieć moc – magiczną i metafizyczną, która przywołuje pojęcie śmierci jako najważniejszej dla fotografii kategorii (Roland Barthes, Susan Sontag).
(...)

Przyszłość tkwi w symulacji? Pasażerowie
Ten cykl pierwotnie w 2005 roku nazywał się Luwr. Najsłynniejsze muzeum świata postrzegane może być jako skamielina kultury. Potem pojawił się nowy tytuł – Pasażerowie (Passengers). Dlaczego właśnie taki? Dlatego, że możemy być „pasażerami”, którzy przemieszczają się z miejsca na miejsce, z kraju do kraju. Artystka używa techniki fotomontażu komputerowego, w którym łączy realność (portrety znajomych osób) z antycznymi rzeźbami z Luwru. W serii tej obserwujemy zmianę fizjonomii twarzy, które przemieniają się w kamień. W ten sposób artystka splata różne przejawy rzeczywistości, ale ostatecznym efektem jest symulacja (…)



Z cyklu Pasażerowie, 2006 

Na fotografiach Diany człowieka trawi choroba, nieokreślona bliżej zaraza powodująca jego zamianę w kamień. Kiedy zaczął się koniec człowieka w myśli filozoficznej i artystycznej? Wraz z postulatami poszukiwania „nadczłowieka” przez Fryderyka Nietzschego, będącymi krytyką czy, jak chcą inni (Jacques Derrida), końcem metafizyki europejskiej. (…)

 Z cyklu Pasażerowie, 2006


W którym kierunku?
W którym kierunku należy rozwijać twórczość w sytuacji, kiedy dla wielu artystów, w tym Diane Ducruet, zniknął horyzont/cel sztuki (thelos)? Trudno powiedzieć, która koncepcja fotografii tworzonej przez Diane będzie kontynuowana w następnych latach? Dla niej nie ma różnicy między obrazem analogowym, podlegającym digitalizacji a montażem obrazu cyfrowego! Dla mnie jest. Tkwi ona w przekonaniu, że fotografia analogowa związana była bądź z tradycją sztuki dawnej, czyli w konsekwencji z metafizyką bądź z modernizmem artystycznym, który chciał ją ograniczyć, aby pokazać nowoczesne, w tym biedne i niegodziwe życie (np. Henri de Toulouse-Lautrec, Brassai). Fotografia cyfrowa unieważnia te aspekty, gdyż tworzy nowy świat – sztuczny i idealny, bez artystycznej walki. Obraz cyfrowy i jego specyfika najlepiej spełniają się w reklamie i cyberprzestrzeni. Sądzę, że musimy i powinniśmy pozostać w realności, gdyż „sztuczne raje”, które powstają od czasów Charlesa Baudelaire'a, prowadzą donikąd. Są ułudą i jedynie transpozycją oraz substytutem rzeczywistości. Jednak obecnie fotografia cyfrowa jest główną domeną eksploracji technologicznych i estetycznych. 



Z cyklu Pasażerowie, 2006

p.s. Moim zdaniem te fotografie mają szansę trafić do światowej historii fotografii, co powiedziałem na otwarciu wystawy w Galerii Sztuki Wozownia w 2007 roku. Może ktoś pamięta? Cykl składa się z 15 zdjęć wydrukowanych na papierze bawełnianym (Ink-jet print on cotton paper) w formacie 30 x 30 cm, edycja 1x1m. Inna praca artystki znalazła się na okładce „Kwartalnika Fotografia”, co było zasługą Eryka Zjeżdżałki, z którym świetnie mi się współpracowało przy redagowaniu magazynu.

czwartek, 7 października 2010

„Wizerunki” Waldemara Jamy w Galerii-pl (Gdynia, 24.09-26.10.2010)


Z cyklu Wizerunki, 1997

W Gdyni na ul Abrahama 27a powstała nowa prywatna galeria prowadzona przez absolwenta fotografii ASP w Gdańsku Piotra Laskowskiego. Ma pokazywać raz na kwartał nową wystawę z zakresu nie tylko fotografii, ale także malarstwa czy tradycji „sztuki krytycznej” (instalacja, wideo). Czy stanie się ona stałym elementem kultury na mapie Pomorza a może Polski? Wkrótce zobaczymy?


Z cyklu Wizerunki, 1968

Galeria zainaugurowała swą działalność wystawą historyczną pt. Wizerunki Waldemara Jamy, prof. ASP w Gdańsku i przez długie lata na ASP w Katowicach. Na początek przytoczmy słowa autora niebanalnych prac, które były pokazywane na wielu wystawach w Polsce i za granicą: „Poszukiwanie własnej tożsamości, poprzez wizerunki innych to motto; przesłanie mojego fotografowania. Wizerunkiem może być wszystko”. Podobnie myślał o istocie wizerunku w latach 80. Bronisław Schlabs, który wykonał ciekawy cykl pod tym samym tytułem. 


Z cyklu Wizerunki, 1991

Klasyczny montaż dwóch negatywów (tzw. sandwich) pozwolił Jamie połączyć czas i różnorodne miejsca i motywy. Forma zdjęć rozwijana przez ok. 30 lat cyklu jest różna, trochę dokumentalna, innym razem romantyczna, a jeszcze innym mocno zgrafizowana. Negatywy były wykonywane w dużym przedziale czasowym od lat 60. do początku 90., ale dla datowania zdjęć liczy się w tym wypadku ich ostateczna materializacja na papierze fotograficznym. Najciekawsze są chyba prace ukazujące przesłanie dokumentarne, w tym cmentarze i nagrobki żydowskie, gdyż jest to istota potencjalnego i idealnego obrazu fotograficznego. Oczywiście autor nie uzyskuje żadnego efektu magicznego w tych pracach, gdyż nie wierzy w taki rodzaj fotografii. 

Bardzo ciekawe są prace o efekcie piktorialno-postsurrelistycznym, ponieważ bardzo ciekawe zostało opracowane zarówno niematerialne tło, jak i formuła martwej natury, składającej się także z postaci kobiety i wyobrażenia manekina. W tym momencie odwołuję się do pracy zamieszczonej w unikatowym katalogu, w którym  w czterech różnych wersjach zamieszczono oryginalne i sygnowane odbitki Jamy, choć szkoda, że bez podania ilości w jakiej zostały wykonane. Tak więc jest to gratka dla kolekcjonerów i miłośników fotografii.


Z cyklu Wizerunki, 1991

Waldemar Jama to także bardzo ważny pedagog i wnikliwy obserwator sceny artystycznej. Odporny jest, jak napisano w katalogu, na wszelkie „izmy” artystyczne. Pracuje przez lata długimi cyklami, w których tworzy swoją refleksją o bliskiej mu sztuce (np. o Hansie Bellmerze) i odpowiada na współczesne wyzwania  dotyczące istoty Śląska (Ankry – Śląskie Rydwany). Warto podkreślić, że m.in. z jego koncepcji fotografowania powstała i ukształtowała się wybitna twórczość Wojciecha Prażmowskiego, który w końcu lat 80. i na początku 90. wyszedł z podobnej tradycji myślenia o poetyckim i zgrafizowanym obrazie fotograficznym.

sobota, 2 października 2010

Bezkres i siła przestrzeni. Na przykładzie wizyty na sopockim molo (styczeń 2010)

K. Jurecki, Bezkres, 2010

Zima tego roku była okrutna. Pewnego dnia, chyba w piątek lub sobotę w styczniu 2010 roku, byliśmy wraz z Waldkiem Jamą na spacerze w Sopocie. Jakże lubię to miasto, które posiada swój urok, osłabiany jednak przez tłumy pędzących nie wiadomo gdzie i po co turystów.  Oczywiście trafiliśmy też na molo i obserwowaliśmy rzadkie zjawisko, jakim jest kra na morzu. Mróz i śnieg, a nawet silny zimny wiatr towarzyszył nam przez cały czas kilkugodzinnej wędrówki.

Oprócz zdjęć, które zamieszczam poniżej wykonałem także krótki "zarys" (notatkę) wideo. Jest to zaledwie "próba", która ma na celu utrwalenie w sposób dokumentalny niesamowitej aury i przede wszystkim pływającej swobodnie po bezkresnym morzu kry! Pierwszy raz w życiu widziałem takie zjawisko. Ale nie tak często znowu bywam tu zimą. Filmując starałem się uchwycić lecące ptaki, które są zjawiskiem naturalnym, ale zawsze dodającym czegoś niesamowitego w określonej rzeczywistości. Pierwsze moje skojarzenie dotyczyło słynnego filmu Alfreda Hitchcocka, potem szamańskiego w przesłaniu wideo Marka Rogulskiego z 2006 r. Aspekty ludzkiej więzi z naturą, ruch w powietrzu wywołują uczucie przekraczania granic, chęci bycia niematerialnym - takie jest przesłanie bardzo ciekawej realizacji Marka. Ale to tylko moje, intymne odniesienia. Dla innych ta krótka notatka będzie jedynie zwykłym cyfrowym zapisem, bez dźwięku, który z pewnością dodałby innego wyrazu. 

W ten sposób powtarzają się odwieczne dążenia i pragnienia człowieka. Zobaczyć bezkres oceanu, dżungli,  czy pustyni, zmierzyć się z ich potęgą i mocą. Następnie podjąć wyzwanie i próbować je racjonalnie zrozumieć lub przekroczyć, wykorzystując możliwości transcendencji. W nieznane... lub w znane, wszystko zależy od świadomości wyboru. "To wszystko zależy wyłącznie od Ciebie".


 K. Jurecki, Brzeg, 2010


 K. Jurecki, Trójkąt, 2010


 K. Jurecki, Widok na Sopot, 2010




 K. Jurecki, Ludzie na molo, 2010

Siła obrazu ruchomego wideo kontra statyczny obraz fotografii? Kto wygra? Za czym jestem? Kiedyś  o tym napiszę.

wtorek, 28 września 2010

Wizyta u Andrzeja Różyckiego (sierpień 2010)

Andrzej w kuchni

Andrzej Różycki jest nie tylko znanym, ba, wybitnym artystą i kolekcjonerem sztuki ludowej, ale także wybornym grzybiarzem i kucharzem. O tym fachu mogłem przekonać się w sierpniowe popołudnie, kiedy miałem przyjemność uczestniczyć w uczcie składającej się z barszczu ukraińskiego, kotletów z cukinii i pysznej kawy. Wszystko w stylu konstruktywistycznym, jeśli chodzi o ułożenie warzyw na patelni, potem na talerzach. 



Specjalność gospodarza - barszcz ukraiński 

Zobaczyłem także nowe prace z nieskończonego jeszcze cyklu, w którym artysta "współpracuje" z Zofią Rydet... Tak jednak jest i jako jedna z nielicznych osób ma do tego prawo moralne! Jak wyglądają te bardzo ciekawe fotomontaże i na czym polega wspólna idea postaram się napisać innym razem. Andrzej jest wybitnym artystą od lat 60. i do tej pory mimo kilkuletnich przerw należy wciąż do najważniejszych, gdyż mających wiele do powiedzenia o życiu, Bogu, a nawet polityce. W tej ostatniej materii zgadzam się z nim całkowicie, co należy dziś do rzadkości, gdyż jest to wyjątkowo brudna dziedzina naszej rzeczywistości.



Również mieszkanie mistrza wydało mi wyjątkowo urokliwe i sympatyczne, o czym świadczą dwa ostatnie zdjęcia wykonane przeze mnie telefonem komórkowym Samsung. Jest w nim opiekuńczy duch, który sprawił, że kilkugodzinna wizyta minęła błyskawicznie.  Sacrum i duchowość... A swoją drogą - telefonu zdaniem Piotrka Zabłockiego lepiej i prościej używać zamiast modnej "fotografii otworkowej". Ta sama złudna aura rzeczywistości.

Okno w kuchni Andrzeja

Coś dzieje się za oknem 

 Chrystus

niedziela, 26 września 2010

Pojawia się znak. O wystawie Leszka Żurka pt. "Niepamięci" (Galeria Pionova, Gdańsk, 03.09-26.09.10)


Sekrety

Leszek Żurek podąża własną drogą wyznaczoną przez refleksję wspomnień dzieciństwa, które są okruchem pamięci oraz mitologizowaniem. Artysta pracuje w zaciszu Rumii, z dala od ideologicznych założeń modnej publicystki o Solidarności czy nawet o Lechu Wałęsie (np. Grzegorz Klaman) i od resztek „sztuki krytycznej”.  Bardzo cenię jego dokonania na polu fotografii i wideo, gdyż podejmuje on bliskie mi tematy w sposób interesujący i nietypowy.

Sekrety

W Galerii Pionovej artysta pokazał w niewielkim i trudnym ekspozycyjnie miejscu swe przemyślenia na temat starego cmentarza, który stał się pretekstem dla wskrzeszenia okruchów pamięci z lat 60. i 70., z czasów dzieciństwa. Wystawa jest próbą pokazania idei zracjonalizowania śmierci, oczywiście na tyle na ile można ją w ten sposób zinterpretować. Dlaczego tak sądzę? Oglądamy bardzo ciekawe kadry wykonane z kilkumetrowej wysokości ukazujące wyłaniające się z ziemi geometryczne pozostałości grobów czy nieczytelnych już płyt nagrobnych. Odchodzimy w niepamięć? W taki sposób można zinterpretować krótki, ale bardzo przekonywujący tekst autora pt. Sekrety: „Kiedy byłem dzieckiem (a było to dość dawno) był  czas robienia „sekretów”. Mały dołek w ziemi, w zakamarkach podwórka, przykryty kawałkiem szkiełka. Pod szkiełkiem zasuszone kawałki roślin. Kolorowe papierki, sreberka z czekoladek... Wszystko przysypane ziemią.
To właśnie sekret.
Każdy starał się, aby jego był najpiękniejszy. Skrywał tam swoje tajemnice...
Wielką tajemnicą dla mnie i moich kuzynów był stary cmentarz wiejski wokół ruin XV-wiecznego kościoła. Zakaz wstępu kusił dodatkowo. W tajemnicy przed dorosłymi wyprawialiśmy się w zakazane dla nas miejsce. Wokół resztek grobów rozchylaliśmy chwasty, które były prawie tak wysokie jak my. Palcami próbowaliśmy odczytać zatarte, nieczytelne dla oczu napisy. Ileż było domysłów...
Czasem w ruinach udało się wygrzebać kawałek kafelka  z posadzki, fragment metalowego okucia czy też zardzewiały gwóźdź. Skarby z dalekiej przeszłości.
Dziś, po trzydziestu latach, nadal ten cmentarz jest dla mnie tajemniczym, sekretnym miejscem, tak samo jak było to w dzieciństwie. Napisy na nagrobkach stały się jeszcze bardziej nieczytelne. Skrywają tożsamość minionych istnień.
Czas zamazuje pamięć o dawnych sekretach.
Powoli w niepamięć odchodzimy.”

Sekrety

W ostatecznym rozrachunku nie ma to jednak znaczenia, że „powoli w niepamięć odchodzimy”. Znaczenie jest gdzieś indziej, w samym życiu i jego czynach oraz w myśli „nie wszystek umrę”, którą trzeba powtarzać jak mantrę.

Sekrety

Leszek pokazał konsekwentnie, że żyjemy w rytmie przyrody. Na stary cmentarz, na którym także byłem kilka lat temu (chyba w 2006 r.), gdy już powstawał ten cykl, przychodził wielokrotnie fotografując go w różnych porach roku i co istotne, sam  żyjąc w zgodzie z prawami natury i w witalnym "uścisku" przyrody. Ta zasada przypomina także o pracach Staszka Wosia. Ekspozycję zamyka dokumentalne zdjęcie rodziny artysty z czasów II wojny światowej będące jedynym jakie pozostało. Przypomina ono o bolesnych doświadczeniach z 1939 roku, gdy w Rumii 12.09 hitlerowcy rozstrzelali część rodziny artysty.

Sekrety

Na koniec zacytujmy fragment wnikliwego tekstu napisanego do tej ekspozycji przez Zbigniewa Treppę pt. Niewypowiedziane i Transcendentne: „We współczesnej refleksji nad umieraniem zaobserwować można nasilającą się tendencję do marginalizowania wymiaru tajemnicy. Leszek Żurek reprezentuje tendencję przeciwną: zagadnienie tajemnicy Przejścia i próbę definiowania na czym polega istota granicy pomiędzy światem przyrody a Nadprzyrodzonym, zdaje się sytuować w centrum swojej refleksji.”

Pamięć i nostalgia - w ten sposób można podsumować tą niezwykłą wystawę. 

 Sekrety

środa, 8 września 2010

Asia w CSW, czyli wystawa Joanna Zastróżna. Moje Małe Katastrofy (20.08-19.09.2010)


W ubiegłym tygodniu zanim dotarłem do CSW w Warszawie i obejrzałem kameralną wystawę Asi Zastróżnej zwiedziłem  dziwną z kilku powodów ekspozycję Mógłbym żyć w Afryce w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, która  co istotne bardziej zaciemnia problem sztuki lat 80., niż go rozjaśnia. Miał rację Ryszard Woźniak, że wycofał się z tego pokazu, który miał uprawomocnić wielkość Mirosława Bałki i grupy Luxus. Po bokach  przestrzeni muzealnej pokazani zostali inni, jak Zbigniew Libera, który prezentuje bajki o odkryciu Afryki (akurat trafne do tego pokazu), Jerzy Truszkowski, czy Józef Robakowski. Zupełnie pominięto takie zjawiska, jak: Andrzej Partum, Jacek Kryszkowski czy alternatywny performer, fotograf i muzyk Andrzej Dudek-Dürer czy grupa Łódź Kaliska, która moim zdaniem była ważniejszym ogniwem dla lat 90., niż wspomniany Luxsus, gdyż za sprawą Adama Rzepckiego była ona, tj. Łódź Kaliska motorem (najczęściej SHL-ką) Kultury Zrzuty! Ale czy kurator wystawy wie, czym była wspomniana Kultura Zrzuty! Wątpię.

Potem byłem już w CSW i zwiedziłem niezmiernie chaotyczną kolekcję sztuki, w której dla odmiany zaprezentowano Łódź Kaliską. Jej słynną już Bitwę pod Grunwaldem, potraktowano jednak takerem (zszywaczem). Czy grupa na to zasłużyła? Szkoda jednak tej pracy! Sama kolekcja próbuje uskutecznić wielkość kilku artystów, np. Włodzimierza Borowskiego, z czym zgodzić się nie mogę!

Co pokazała Asia? Marek Grygiel opisał jej sytuację. Przytoczmy fragment jego tekstu z komunikatu prasowego: „Joanna Zastróżna celowo poddała własne intymne doświadczenia – powiedzmy, nie zawsze pozytywne – przetworzeniu na kilkanaście wizualizacji ekspresyjnie wydobywających relacje z bliskim sobie człowiekiem. Ten nowy cykl, podjęty niedawno po kilkuletniej przerwie, zawiera duży ładunek osobistych przemyśleń i jest szczerą, może nawet niekiedy nieco ekshibicjonistyczną opowieścią, w której pojawia się ona sama i bliska jej osoba”. Ciekawa jest forma tych podświetlanych prac i walka z materią, która nie do końca da się ujarzmić. To forma pewnej terapii czy rodzaj egzorcyzmów odprawianych nad ciałem męskim. Dokąd to prowadzi? Tego nie wiemy – dryfujemy razem z autorką po bezkresie ludzkiego oceanu, jakim jest wyobraźnia, instynkt i chęć urzeczywistnienia swej biologicznej formy. Artystkę wspomagają duchowo, na ile potrafią, Andrzej Świetlik i Tomek Sikora. Fotografie Asi są rodzajem samotniczej pracy twórczej, choć powstającej w kurorcie, jakim jest Sopot.

                Bez tytułu, 2010

                                              Bez tytułu, 2010

Osobiście wolałem poprzedni projekt autorki, który był bardziej seksualny i powinien znaleźć się w kolekcji Cezarego Pieczyńskiego na wystawie, która pokazywana była w Domu Zdrojowym w Sopocie Oh no, not sex and death again! Ale nie jest to zła wystawa Asi, ma sobie problem…

       Bez tytułu, 2010

Na zakończenie wycieczki odwiedziłem wraz ze znajomymi, braćmi Słowińskimi, pracownię Edwarda Dwurnika, gdzie poznałem Polę Dwurnik i pośmieliśmy się trochę z polskiej rzeczywistości.

                                          Bez tytułu, 2010


Cały dzień padał deszcz, nawet bałem się tej udanej po wieloma względami podróży do Warszawy. Kiedy w końcu przestanie padać?


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Portfolio review w Bratysławie - 05. i 06.11.2010

W ramach 20. Miesiąca fotografii w Bratysławie po raz 12 odbędzie Portfolio review. Osoba, która zwycięży w rywalizacji będzie miała wystawę indywidualną w 2011 roku. Atrakcyjna jest cena 49 Euro za dwa dni konsultacji z kuratorami z całego świata. Moim zdaniem nie ma sensu płacić dużo większych pieniędzy za udział w podobnej imprezie w Arles, Houston (jak zachęcał kiedyś Marek Grygiel w "Fototapecie") czy gdzieś w Wielkiej Brytanii. Z polskich przeglądów tego typu na razie nic nie wyniknęło i nie cieszą się uznaniem? Dlaczego? Nie bardzo potrafię odpowiedzieć. Zachęcam za to do udziału w Miesiącu Fotografii, który jest najważniejszym festiwalem w Europie Środkowo-Wschodniej.


czwartek, 19 sierpnia 2010

Na czym polega sztuka portretowania i martwej natury? O Katarzynie Karczmarz


W galerii Pustej w Katowicach trwa wystawa Katarzyny Karczmarz Ludzie i rzeczy (4 sierpnia-19 września 2010). Składa się z ona dwóch części, które dla autorki są jednym i tym samym problemem. Pierwszym są portrety prezentujące rzadkiego typu dokonania, polegające na wniknięciu w psychikę portretowanego i nawiązaniu z nim bliskiego, przyjacielskiego, jak przypuszczam, kontaktu. 

              Grzegorz Pawłowski - rzeźbiarz, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007

Zacytujmy fragment poetyckiego wstępu do katalogu wystawy w Pustej, z którym prawie się utożsamiam, choć w interpretacji tych prac bardziej chciałbym pozostać racjonalistą, a nie, jak Piotr Komorowski, który stał się - w pozytywnym sensie tego słowa -   mitologiem, jednak nie w znaczeniu Rolanda Barthes’a. Piotr Komowski napisał: „Ludzie... na fotografiach Katarzyny Karczmarz są nasyceni światłem – w ten przedziwny sposób, iż światło wydobywa się z postaci, jest jakby dane od nich, od wewnątrz. Odnoszę wrażenie, że  emanują one dobrem – w podobnym znaczeniu, jak rzeźby Fidiasza, nacechowane godnością, powagą, spokojem, także mitologiczną symboliką. Te fotografie są na pewno znakomitymi portretami... ale to zbyt dosłowne i niepełne określenie. W moim przekonaniu są to postacie, w które artystka włożyła swoją tęsknotę do odnalezienia ludzi urzeczywistnionych, pięknych wewnętrznym etosem bycia człowiekiem.” Podkreślić trzeba nasycenie światłem, które faktycznie emanuje z ludzi.

                   Grzegorz Szymczyk - malarz, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007
                                      

Podobnie jest z martwymi naturami, które odbiegają jednak od tradycji XVII wieku. Bardziej przypominają lekcję dwudziestowiecznego modernizmu z jego skłonnością do porządkowania i geometryzacji. To, co miało sens w np. malarstwie kubizmu, niekoniczne przekłada się na martwą naturę, choć też są to realizacje wyjątkowej klasy i emanujące energią, pochodzącą ze świadomego zamysłu autorki i bardzo dobrego panowania nad materią, która stała się uległa, poddając się zamysłowi Twórcy. Prezentuje to zwłaszcza ostatnia zamieszczona tutaj praca, traktująca o symbolicznie splątanym życiu rodziców artystki.

                     Magda Hoffmann - malarka, z cyklu Artyści z Pławnej, 2007

W niebanalnych, choć świadomie „elementarnych,” pracach Katarzyny Karczmarz poza oczywistym bardzo dużym talentem dostrzegam także kontynuowanie dorobku tzw. szkoły jeleniogórskiej. Po śmierci Eryka Zjeżdżałki wydaje się, że pani Katarzyna rozwija na nowo idee „fotografii czystej”  („pure photography”) w ciekawym kierunku. W niektórych jej pracach „widzę” także dokonania Wojciecha Zawadzkiego, Ewy Andrzejewskiej, a może i Grzegorza Przyborka?.

   Możliwości, z cyklu Martwe Natury, 2007

Pławna Boczna, z cyklu Martwe natury, 2007

Katarzyna Karczmarz w ciekawy sposób myśli o fotografii. Oto krótki fragment naszej rozmowy:
KJ: Czym dla pani jest symbol? Jaka jest jego obecna nośność?
K.K.:Symbol to dla mnie przede wszystkim niejednoznaczność, to coś, co odsyła do głębszych treści, do tego co bardziej ogólne. Jakie to treści będą wynikać z symboliki, zależy w przeważającej mierze od tego, kto czyta. Pozwolę sobie odwołać się do swoich martwych natur (jak sądzę, to właśnie do nich odnosi się Pana pytanie). Istnieją tam dwie płaszczyzny symbolu. Pierwsza, to prywatne symbole odwiedzonych przeze mnie miejsc, z których pochodzą przedmioty– czytelne dla mnie i może jeszcze kilku osób. Druga, to symbol sensu samego obrazu fotograficznego – w swoim podstawowym znaczeniu mówi on o pamięci. Sfotografować coś, to wyrazić pragnienie zachowania w pamięci, to także nadać wagę temu, co istotne osobiście. Te martwe natury są zatem o samej fotografii w jej klasycznym ujęciu.

Ogród Rodziców, z cyklu Martwe natury, 2008


czwartek, 12 sierpnia 2010

Narodziny gwiazdy? O Magdzie Hueckel


cykl REM, Atrofia IV, 2009

Na okładce 33. numeru ”Kwartalnika Fotografia” opublikowano „wydrapany”, ekspresyjny autoportret Magdy Hueckel z cyklu REM, Atrofia IV (2009). Praca nie jest łatwa do interpretacji i zawiera w sobie tak rzadką obecnie interwencję manualną kojarzącą się z fotografią analogową, która nadaje tu wyraz niepowtarzalności! Reprodukowanie tej pracy w tak prestiżowym miejscu jest jak najbardziej uzasadnione w przeciwieństwie, do zdjęć takich fotografów, jak np. Mikołaj Długosz. Zdecydowanie bardziej zasługują na to: Jerzy Lewczyński – twórca „archeologii fotografii”, czy Andrzej Różycki.



Z cyklu Autoportrety wyciszone, 2007-2008

Magda jest dla mnie przykładem niezwykłego rozwoju artystycznego, który zdecydowanie wyżej cenię od Katarzyny Kozyry, Doroty Nieznalskiej czy Zuzy Krajewskiej – artystki nie mające wiele do powiedzenia o sztuce i tym bardziej o swojej twórczości. Wystarczy sięgnąć np. do rozmowy z Zuzą Krajewską i Bartkiem Wieczorkiem zamieszczonej w  33. numerze „KF”. Uważny czytelnik zastanowi się nad potrzebą takiego wywiadu i jego oceną.  Pomijam już fakt , że ich strategia dotycząca potencjalnej „dziecinności mężczyzn” oparta jest na znanym cyklu Zbigniewa Libery The Gay, Innocent and Heartless.

Natalia LL, Głowa mistyczna VI, 1987, płótno, fotografia, akryl, interwencje 

Pracę z okładki „KF” Magdy Hueckel sytuuję także w kontekście twórczości Natalii LL, a Autoportrety emocjonalne mają także swe odniesiona np. do twórczości Anny Gaskell. Słabością „szkoły poznańskiej” z UAM, która zajmuje się analizą twórczości Magdy jest brak jakichkolwiek porównań do fotografii - historycznej i najnowszej. Np. pracę xxx z wydrapywaniem twarzy na negatywie wykonał już w końcu lat 60. Wojciech Bruszewski, ale oryginał niestety nie istnieje! Łódzki artysta niszczył w sobie ówczesne pojęcie fotografii artystycznej, natomiast Magda czyni z niej rodzaj egzorcyzmu. Autoprtret prezentowany na okładce „KF” kojarzy się z takimi filmami, jak Blair Witch Project, Ring, gdyż odwołuje się do sfery snu i zarazem obsesji. Jest pokazaniem różnorodnej ekspresji, która zaciera, niszczy a w końcu walczy prawdopodobnie z własnymi lękami, czy też z własną, określoną przez życie i społeczne konwenanse, tożsamością. Czy powstanie nowa Magda Hueckel skoncentrowana na intymności i, przewrotnie, destrukcji ciała kobiecego, skupiona na porównywaniu życia biologicznego w aspekcie cielesności i witalności przyrody? Chyba tak! Od kilku lat możemy mówić o nowym etapie w jej twórczości.




z cyklu Autoportrety obsesyjne, 2006-2008

Twórczość Magdy Hueckel należy do najważniejszych w Polsce w generacji wiekowej 30-latków. W ciągu tego dziesięciolecia  artystka rozwinęła swój styl skoncentrowany   na jednej formule wypowiedzi, którą realizuje obecnie w Autoportretach emocjonalnych (od 2006), obejmujących trzy cykle.

Tacy krytycy z jej pokolenia, jak Adam Mazur, Krzysztof Miękus nigdy nie zaprosili jej do swych pokoleniowych wystaw, np. Teraz Polska. Uważam to za bardzo duży błąd, gdyż prace Magdy pokazywane były już na międzynarodowych festiwalach m.in. w Bratysławie, Arles a także na targach sztuki m.in. w Wiedniu. Dla mnie osobiście Autoportrety emocjonalne są chyba najważniejszym cyklem pierwszej dekady XXI wieku w całej fotografii polskiej.

Ten sukces jest jednak wspólny i w dużej mierze osiągnięty dzięki Galerii Piekary w Poznaniu, która konsekwentnie promuje artystkę, a także Galerii Wozownia w Toruniu i Galerii FF w Łodzi.

P.S. Gdyby ktoś chciał poczytać moje bardziej analityczne rozważania o ostatnich pracach Magdy zapraszam na łamy „Arteonu” (2009, nr 2) i tekstu Autoportrety emocjonalne.


z cyklu Autoportrety zrezygnowane, 2006-2008. Ekspozycja na wystawie Od problemu symulacji do nowego symbolizmu. Aspekty fotografii XXI wieku, 6 Biennale Fotografii, Poznań, 2009. Fot. K. Jurecki