Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Olga Polesovschikova - "13x18". Niezwykłość a nawet magiczność fotografii analogowej. (Moskwa, Rosja). Portfolio Review w Bratysławie 04 i 05.11.10

Program Tv pt Magia artystki

Z dużym opóźnieniem realizuję zobowiązanie, jakie złożyłem Oldze jeszcze w 2010. Jej prace były dla mnie najważniejsze na Portfolio Review w Bratysławie. Dlatego oddałem na nią głos z pozycją nr 1. Ale nie otrzymała żadnej nagrody. W 2010 r. podobały mi się także nowe zdjęcia Sylwii Kowalczyk (pozycja nr 2 na 3 możliwe głosy). Konkurs Porfolio Review wygrał jednak bardzo młody Rosjanin Nikita Pirognov (ur. 1989) z zupełnie inną koncepcyjnie fotografią, w której  "filmowe", z prywatnego życia zdjęcia przenikały się z „zamrożonymi”, bądź bardziej ruchowymi sekwencjami wideo. W jego dużej instalacji dominowała jednak fotografia i myślenie za pomocą obrazu fotograficznego. W tym roku mogliśmy oglądać jego wystawę, ale miała ona miejsce w wyjątkowo trudnej przestrzeni ekspozycyjnej. 

Temple of the Buddha, 2005 

Olga (ur. 1973) mieszka w Moskwie. Obecnie ma dużą wystawę indywidualną w miejscowości Ufa (ros. Уфа), w stolicy Baszkirii, daleko na południu Rosji. Interesuje ją duchowość Indii, w tym buddyzm i joga, ale przede wszystkim egzotyka, rytuały religijne oraz miejscowa, bujna przyroda. Zwraca także uwagę na „nierealne” zwierzęta, jakimi jawią się słonie. Dlaczego "nierealne"? Ponieważ taka jest fotografia tworzona przez Olgę. Nadaje wszystkim swoim zdjęciom, które są od początku do końca jej własnoręczną pracą analogową, aurę tajemniczości. Posługuje się aparatem o formacie negatywu 13 x 18 cm, którym wykonuje stykowe, ale nie tylko, kopie. Używa także innych specjalistycznych technik, które grafizują obraz pozytywowy, co jest pewnego rodzaju wyróżnikiem oraz modą w fotografii moskiewskiej.


Souls, 2009

Olga wypracowała  indywidualny styl, który mogę także odnieść do twórczości: Bogdana Konopki, czasami Andrzeja Lecha i Pawła Żaka (fotografie  kwiatów). Ale jej sztuka podejmuje, w odróżnieniu od przywołanych fotografów, również inne problemy ideowe. Zajmuje się fotografią bardzo estetycznego aktu, która posiada przede wszystkim tradycję piktorialną a nawet akademicką. Czasami wydają mi się zbyt piękne, zbyt „normatywne”, jak sama to określiła artystka. Piękno jest bardzo często kategorią zdewaluowaną i wyczerpaną, o czym nie wie lub zapomina wielu twórców.

Ballet, 2010

Clarification, 2010

Universe, 2009

Asanas - Andrey Sidersky, 2009

Drugim oryginalnym tematem, który wyraża jej twórczość, jest częste przywoływanie widma śmierci, także w kostnicy, uzupełniane, co jest bardzo trafnym zabiegiem, subtelną inscenizacją. Kiedy indziej postrzegamy odbicia, światło, ale także negatyw jako ostateczny wyraz pracy z pejzażami górskimi i chmurami.

Jej praca artystyczna zawiera się między tradycją rosyjskiego piktorailizmu mającego bardzo ciekawe dokonania (np. Aleksander Grinberg, Aleksey Mazurin), a tradycją Man Raya (portrety) i nostalgią Josefa Sudka, który dla fotografii otworzył nowe możliwości zarówno w stylu piktrialnym, jak też modernistycznym. Przede wszystkim Sudek pozostanie „poetą Pragi”. Tak, jak wielki poeta, pisarz i zarazem polityk Václav Havel, który właśnie odszedł z tego świata, jawi się dziś jako wskrzesiciel czeskiego ducha wolności i patriotyzmu.

Clarification, 2010

Untilted, 2009

Untilted, 2008

I jeszcze jeden aspekt wyróżnia  styl Olgi. Jest nim wielokrotna ekspozycja, która potęguje tajemniczość i niedopowiedzenie. Jej świat jest zarówno piękny, jak i nostalgiczny, wynurzający się z mroku dziejów i tajemnicy rytuału. Bardzo trafne są np. prace z przedstawieniem dzieci czy portrety kobiet z dziećmi. Cenię przede wszystkim dokumentalne zdjęcia Olgi a nie  zgrafizowane, odrealnione w plastyczny sposób.

Universe, 2011

czwartek, 15 grudnia 2011

"Witkacy i inni. Z kolekcji Stefana Okołowicza i Ewy Franczak"


O wystawie Witkacy i inni. Z kolekcji Stefana Okołowicza i Ewy Franczak, która miała miejsce w Muzeum w Wilanowie (lato 2011), a zorganizowana była przez Fundację Profile napisano zbyt mało. Była to najważniejsza wystawa tego roku o charakterze historycznym i interdyscyplinarnym, jaką prezentowano w Polsce. Z pewnym opóźnieniem starałem się odpowiedzieć na niektóre wyzwania, jakie powstały po obejrzeniu tej znakomitej kolekcji. W szczególności interesuje mnie problem Witkacy a piktorializm, Witkacy a film Panna i chuligan  Włodzimierza Majakowskiego oraz oryginalność fotografii Józefa Głogowskiego i fotomontażów Mieczysława Choynowskiego. O tych problemach, czasami tylko naszkicowanymi, napisałem w tekście pt. Nowe odkrywanie Witkacego. I nie tylko..

Bardzo polecam także  katalog z tej bardzo dużej wystawy. Znajduje się w nim m.in. tekst Stefana Okołowicza Kolekcja losów oraz Wojciecha Sztaby Obrazy z życia monady, w którym (s. 48 ) czytamy:" Fotografia jest wszechobecna w twórczości Witkacego pod wieloma postaciami: okolicznościowa, pejzażowa, pamiątkowa, dokumentacyjna, portretowa.Występuje również w ramach jego zbioru osobliwości, który należy do ogólnego planu sztuki, teorii i życia systemu "S. I. Witkiewicz". Można by nazwać to planem realizowanej wprost w życiu powieści o artyście (Künstlerroman) albo, by posłużyć się inną metaforą - domem artysty. Nazwa jest aluzją do słynnego zbioru braci Goncourtów, którego opis-katalog ukazał się w formie książki pod znaczącym tytułem  La Maison d'un artiste w 1881 roku." 

Można też spojrzeć na fotograficzny plan życia Witkacego w jeszcze innym wymiarze - jak na artystę, który z fotografa amatora, dokumentującego rodzinę, przyjaciół i przyrodę, a  zarazem poszukującego "tajemnicy Istnienia" w formule portretu  w latach 20. przeobraził się w artystę realizującego dadaistyczno-surrealistyczny teatr życia, za którym skrywał się jednak dramat i poczucie katastrofizmu.

P.S. Dziś zerwałem kiść winogron ze swojego ogrodu... Nieprawdopodobne, ale realne w tym coraz bardziej wirtualnym świecie. Smakują pysznie!

Grudniowe winogrono, 2011, fot. K. Jurecki

niedziela, 11 grudnia 2011

Susana Girón "Justo Gallego. Faith, Passion, Destiny", 2011 (Madryt, Hiszpania), Portfolio Review w Bratysławie 04 i 05.11.11



Susana Girón od 2010 pracuje dla amerykańskiej agencji  POLARIS IMAGES. Jest absolwentką Photography and Visual Arts na University Miguel Hernandez w Elche. Od samego początku zainteresowana jest dziennikarstwem fotograficznym. Na swoim koncie posiada kilka ważnych wystaw indywidualnych, w tym także w 2011 na Backlight Photo Festival w Tampere (Finlandia), gdzie przedstawiła projekt dotyczący londyńskich imigrantów pt. Peter St from 4 to 6.


Susana Girón, chyba tylko oprócz mnie(?), nie została zauważona przez krytyków w Bratysławie, którzy poszukiwali zdjęć bardziej nowoczesnych pod względem koncepcji lub zdecydowanie bardziej liberalnych (np. akty). Ale każdy konkurs rządzi się swymi prawami, pamiętam jak kilka lat temu w Bratysławie Rainer Riedler był drugi, choć powinien być pierwszy. Krytycy z Czech i Słowacji głosowali za inną artystką z Czech, a karierę na świecie zrobił Ridler. Niedawno przeczytałem, że za prezentowany tutaj projekt, nad którym pracuje od dwóch lat Susana otrzymała The Premio Internacional Fototraballo 2011  Nortempo Foundation (Coruña, Hiszpania) z kwotą 6000 tysięcy Euro i wydaniem w niedalekiej przyszłości albumu. W pełni zgadzam się z decyzją jury, choć oczywiście nie znam innych zgłoszonych propozycji.




Susana pokazała mi zestaw, nad którym obecnie pracuje pt. Battle [Bitwa] na temat pamięci oraz przede wszystkim działania jednego człowieka, który pole bitwy z wojny domowej w 1936 pragnie nie tylko kultywować, ale zmienić w muzeum pokoju dla obecnej czy przyszłej generacji. Kapitalny pomysł i bardzo dobra realizacja, poszukująca symbolicznych portretów.

Drugim cyklem, który zaprezentowała mi autorka, jest także nieskończony ale już nagrodzony projekt Justo Gallego. Faith, Passion, Destiny [Justo Gallego. Wiara, pasja, przeznaczenie] przedstawiający w podniosłym stylu niezwykły heroiczny wysiłek 85-letniego rolnika Justo Gallego, który w wiosce niedaleko Madrytu od ponad 50 lat sam buduje kościół. Bez odpowiedniej wiedzy architektonicznej, bez pomocy państwa tworzy katedrę dla Boga. W przesłaniu artystki nie jest żadnym wariatem, co podkreśla sposób fotografowania – spokojny, uduchowiony, podniosły. Poszukuje pogłębionego znaczenia w bezinteresownym wysiłku Gallego.

Powiedziałem autorce, że projekt powinna kontynuować do końca, do śmierci niesamowitego kreatora świątyni, którego pracę nie tylko dokumentuje, ale duchowo wspomaga. Na jednym ze zdjęć, nieinscenizowanym (pytałem o to, gdyż jest to istotne) widzimy ujęte z góry wnętrze świątyni. W nawie głównej, wśród świetlistej mandorli utworzonej przez padające światło stoi Galleo. Niewielka postać wkomponowała się w monumentalną boską architekturę stworzoną jego rękoma. 




Tego typu fotografia jest przykładem  religijności i, co ważniejsze, bezinteresowności współczesnego człowieka. Jest to ważna teza i przykład wprost z życia, który przynajmniej częściowo nie odpowiada idei postczłowieka głoszonej już w latach 60. XX wieku przez Jacques Derridę. Nie ma też, jak widać na tym przykładzie,  definitywnego końca fotoreportażu, chociaż np. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie prowadzi na ten temat spotkania i wykłady.

piątek, 9 grudnia 2011

Marek Zygmunt, O wystawie "Sztuka gniewu 1900-2011". Komentarz (2011) oraz inne prace

Marek Zygmunt,  O wystawie "Sztuka gniewu 1900-2011".  Komentarz, 2011

Co wynika z buddyjskiego w treści performance'u Marka Zygmunta przeprowadzonego w toruńskim CSW podczas trwania wystawy THYMÓS. Sztuka gniewu 1900 – 2011?  Pragnienie uspokojenia sytuacji, której dwie strony konfliktu nie przebierają w środkach. Przy całym szacunku dla Kazimierza Piotrowskiego, którego cenię za filozoficzną erudycję, chciałbym zwrócić uwagę na to, że nie można tak arbitralnie dobierać prac do ekspozycji, aby znaczenie pozostawało w niezgodzie z intencją twórców. Nie powinno się także  pokazywać realizacji atakujących personalnie znane osoby ze świata polskiej kultury. Kiedyś czynił to Edward Dwurnik, ale w innym, ludycznym kontekście. Poza tym mówienie o zamachu w kontekście wydarzeń z 10.04.2010 roku jest na granicy szaleństwa, którego obszary nigdy nie były klarowne. 

Prezentowana w Toruniu wystawa w tej materii niczego nie wyjaśniła,  gdyż nie mogła. Natomiast podzieliła scenę artystyczną upodobniając ją do politycznej: na lewą i prawą stronę. Niektórzy artyści do tej chwili nie wiedzą,  jakie ich prace pokazano w Toruniu, na jakich w zasadach oraz w jakim "towarzystwie" są prezentowane (np. Andrzej Różycki). Inni, jak Adam Rzepecki, czują się wykorzystani do rozgrywki... polityczno-artystycznej.

Mechaniczna Medytacja (2007) - performance by Marek Zygmunt, 2007

W performance Marka Zygmunta podoba mi się to, że potrafi zdystansować się od naszkicowanej sytuacji. Jest "ponad" podziałami, skupiając się na tym, co go naprawdę w życiu interesuje, czyli na medytacji. Od kilku lat jest on dla mnie  jednym z najważniejszych i najbardziej konsekwentnych polskich artystów młodego pokolenia.

Zaprezentowany na wystawie w Toruniu cykl Oczekując na Mahometa zaliczam do najważniejszych prac, jakie powstały w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku w sztuce polskiej, odobnie, jak performance O wystawie "Sztuka gniewu 1900-2011". Komentarz, w którym pokazał potencjalne "wyjście" z zaognionej sytuacji w środowisku twórczym i w symboliczny sposób określam go najlepszym artysytą młodego pokolenia roku 2011. Nagrodę wręczę mu osobiście, bez fleszy i udziału Tv, które są nam niepotrzebne, potrzebne są zaś np. Paszportowi "Polityki".  Sztuka, jeśli jest istotna obroni się sama - wcześniej czy później.

Marek  Zygmunt, SKANDHA. Site-specyfic at St. Mary's hospital Gdańsk, 2011

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jana Romanova "Heroic Heroes", "W", 2011, (Saint Petersburg, Rosja). Portfolio Review w Bratysławie 04 i 05.11.11

  Heroic Heroes, 2009-11

Z Janą Romanovą (ur. 1984), która na Portfolio Review zajęła III miejsce  nie miałem okazji rozmawiać w Bratysławie. Dopiero w Polsce poznałem jej twórczość, która rozwija się w kilku kierunkach. Przedstawię jeden z nich. Waiting ukazuje młode pary śpiące w swych łóżkach, wszystkie sfotografowane w intymnych ujęciach z góry. To znany pomysł, także z fotografii polskiej.

Bardziej spektakularny i konceptualny jest Heroic Heroes 2009-11 [Heroiczni bohaterowie] (posiadający drugi tytuł Special conditions [Wyjątkowe warunki]), pokazujący na zasadzie niekonwencjonalnych, "zwykłych" portretów ratowników w ich bazie, często śmiało kadrowanych, zestawionych w dyptyki ze zdjęciami relacjonującymi w Tv autentyczne wydarzenia z katastrof, w których biorą oni udział. Zderzenie dwóch obrazów tej samej, lecz innej egzystencji, obrazu "zimnego" z telewizji i "gorącego" artystki, okazało się bardzo ciekawą medialną grą między dwoma zestawionymi fotografiami. Cykl nie został zakończony, artystka dalej nad nim pracuje. Prace te można porównać do badań parakonceptualnych i zarazem fotograficznych  Krzysztofa Wojciechowskiego z Warszawy, wciąż niedocenianego, wyjątkowo bogatego duchem, choć konceptualnego z założenia artysty.

Heroic Heroes, 2009-11

Heroic Heroes, 2009-11

Drugi cykl, który mi się podoba to W.  Na swoim blogu Romanava napisała: "Kiedy byłam dzieckiem, moja babcia powtarzała mi, że jedynie piękną rzeczą w kobiecie są jej nogi.... Czym jest piękno?" W cyklu, który ma charakter osobisty i dotyczy autoportretu, artysta zestawia ze sobą różne młode i piękne dziewczyny w podobnych gestach i pozach. Pyta czy piękno jest zjawiskiem związanym z fizjonomią i strojem czy też z wnętrzem, i kobiecą naturą. Ten bardzo interesujący cykl ma także lekko konceptualny i teatralny charakter, gdyż jest działaniem w typie performance. Poza tym mamy tu do czynienia z pięknymi pejzażami. Cykl ten zaczyna się ukrytym autoportretem, ponieważ nie widzimy twarzy Romanovej. Później już jej nie skrywa, ujawniając całą swą fizjonomię.

W, 2011

W, 2011

Wartość tej pracy polega na tym, że w kilkunastu zdjęciach artystka przedstawiła nie tylko różne przesycone metaforą pozy ciała, będące próbą "łapania" ulotnego piękna, ale także potencjalne historie z  własnego życia lub każdej z innych portretowanych dziewczyn. A jednak koniec cyklu ma wymiar trochę pesymistyczny, być może w nawiązaniu do mitu o Pigmalionie(?). Widzimy Romanovą naśladującą pusty gest z rzeźby, jakby życie zamieniło się w sztuczność i zrazem archaiczną podniosłość. 

W, 2011

W, 2011

W, 2011

To nie jest tylko "nowy dokument", to coś więcej. Dla mnie jest to nowatorska forma mówienia o ludzkiej możliwej przemianie/zamianie i różnej potencjalnej formie egzystencji, która dla kobiet, nawet tych niezbyt urodziwych,  jest przede wszystkim ciągłym poszukiwaniem piękna. Jak wiemy,  jest ono krótkotrwałe i ulotne, jeśli jest możliwe do osiągnięcia. Gdzie ono jest i jak może się manifestować? O tym przekonywająco opowiadają niebanalne i mocno zintelektualizowane prace Jany Romanovej, które kojarzą mi się z Autoportretami wyciszonymi Magdy Hueckel.

W, 2011

piątek, 2 grudnia 2011

"Lamus" Pismo kulturalno-artystyczne, 2011 nr 2/8 [24]

Dla zainteresowanych fotografią w różnych jej wymiarach: teoretycznym, krytycznym i historycznym, polecam pismo wychodzące Gorzowie Wlkp. Dla porównania; w Łodzi wychodzi też jedno pismo artystyczne - "Tygiel", które dzięki spóźnionej dotacji miasta popadło w długi i niestety musi chyba upaść. Tylko, że w piśmie łódzkim nie znajdziemy artykułów o fotografii. Powstaje więc pytanie, gdzie są w Łodzi pieniądze przeznaczone na pisma artystyczne, jeśli  jej obecny potencjał równy jest np. periodykowi z Gorzowa... Co będzie jeśli porównamy pod tym względem Łódź z Krakowem albo Poznaniem? 

Okładka "Lamusa"

W niewielkim i skromnym edytorsko piśmie znajdziemy m.in. następujące teksty: Włodzimierza Nowaczyka Kolekcji fotografii Cezarego Pieczyńskiego, Kamili Leśniak Nie tylko pamiątka. Fotografie rodzinne w realizacjach plastycznych, Mirosławy Kozłowskiej O fotografii teatralnej, Barbary Trojanowskiej "Lustro obdarzone pamięcią" - fotografia jako obraz, Adama Soboty Nawigacja w ponowoczesności, Lecha Lechowicza Odkrywanie geniusza fotografii i Krzysztofa Jureckiego Aspekty fotografii polskiej z pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, w którym pisałem o złożoności tradycji artystycznej i dokumentalnej w najnowszej fotografii polskiej. Oto fragment mego tekstu:

"Tradycja „fotografii elementarnej” i szkoły jeleniogórskiej
            Wystawa Szara pamięć (galeria FF, 2009) była tylko jedną z kilku, ale  przybliżyła problem cmentarzy żydowskich w Polsce, które nie jest łatwo fotografować. Bogdan Konopka od lat 90., a może i wcześniej, posiada własny patent polegający na tym, że wszystkie zdjęcia są dobre! Nie wykonuje on złych czy nawet przeciętnych fotografii w zakresie pejzażu! Ale zdarzały mu się to w przypadku portretów, gdyż jest to najtrudniejszy rodzaj fotografii. Niewątpliwie jest mistrzem w koncepcji fotografii klasycznej, nieczułym na jej przemiany z zakresu obrazu cyfrowego. Nie jest ważne, że obraz cyfrowy zwycięży, gdyż Bogdan dalej fotografuje „swoje”! Ciągle znajduje to „własne ja”. Jego styl jest najbliższy, choć inny, bo mniej bolesny, zdjęciom Andrzeja Lecha.
Na czym polega ten mistrzowski styl Bogdana? Na spokoju, jaki widzimy w kadrze, jego pięknie i nostalgii. Ale także na symbolicznym wymiarze wielu zdjęć, których brakuje np. w ostatnich pracach opartych na niepisanym programie „bezstylowości” czy bardziej amatorskości widzenia i myślenia o fotografii Wojciecha Wilczyka (wystawa i album Niewinne oko nie istnieje, 2009).
Wiele interesujących prac z cyklu Dziennik podróżny stworzył w tym dziesięcioleciu Andrzej J. Lech. Eryk Zjeżdżałka, kroczący analogiczną drogą artystyczną, w następujący sposób skomentował ten cykl: "Dowodzi, że świat jest pełen spraw, które od lat wymykają się naszemu racjonalnemu pojmowaniu. Dowodzi istnienia innych światów. Światów imaginacji i uczuć? Może to zaświadcza, że to nie miejsca przywołują do życia fotografię, ale ona tkwi i rodzi się w nas samych? W końcu jej niezwykła zdolność „balsamowania czasu” pozwala kumulować nie tylko obraz rzeczywistości, ale także i uczucia, a w przypadku prac Lecha właśnie ta druga cecha zdaje się dominować, a słowne dopiski o śmierci bliskich, spotkaniach z przyjaciółmi i kolejnych nostalgicznych podróżach tylko utwierdzają nas w tym, co udało się wyczytać z fotograficznych obrazów. Podróże to nieodzowny element naszego życia "". (s. 69/70).


Całość numeru bogato ilustrowana jest pracami z kolekcji Cezarego Pieczyńskiego z Poznania, chyba najważniejszego kolekcjonera fotografii w Polsce. Dlatego na końcu numeru przeczytamy o nim krótki szkic o nim.

wtorek, 29 listopada 2011

Artur Leończuk "La Tour" (2011), Magdalena Rakowska-Mikucka, "Pantokratka" (2011)

Artur Leończuk, La Tour, 2011

Artur jest tak skromnym człowiekiem, że z tego m.in. powodu jego zdjęcia są szerzej nieznane, a nawet nigdy nie były pokazywane. Równolegle działa w kilku konwencjach, w których performance do kamery o konceptualnych i minimal-artowskich odniesieniach zdaje się ustępować miejsca tendencji mającej być próbą odczytywania ulubionego malarstwa, wejścia, jeśli jest to możliwe, w intymny dialog. Zdjęcia Artura, które zawsze są uduchowione i wysmakowane estetycznie, chciałbym pokazać w lipcu 2012 na dużej wystawie zbiorowej w Wozowni w Toruniu, mającej być diagnozą portretu i autoportretu. 

Magdalena Rakowska-Mikucka, Pantokratka, 2011

W podobnej konwencji pracuje także studentka WSSiP w Łodzi   Magdalena Rakowska-Mikucka, której jedną reprodukowaną fotografię wyżej cenię  od całej wystawy studentów prof. Grzegorza Przyborka w OPS w Łodzi, która jest ciekawa i poprawna. W swojej pracy Magdalena Rakowska-Mikucka odnosi się do malarstwa religijnego, wpisuje się w jego historię i trwanie, przenosząc je do własnej twórczości oraz życia. Wbrew pozorom nie ma tu prowokacji, jest tylko udana próba panowania nad własną egzystencją. Artystka osiągnęła "wiek Chrystusowy", co stanowiło próbę ukazania swego minionego życia.

W dwóch pokazanych tu fotografiach, wykonanych przez autorów, którzy się nie znają bardzo istotne jest skupienie się nad sobą. Skupienie to ma poza swym teatralnym wymiarem, także formę medytacji, od której tak wiele może zależeć, nie tylko w sztuce. Swoją drogą ciekawi mnie, czy prezentowani artyści rozwiną swe malarskie koncepcje w dłuższe narracje fotograficzne.

czwartek, 24 listopada 2011

Klaus Pichler "Middle Class Utopia" (Wiedeń, Austria). Portfolio Review w Bratysławie 04 i 05.11.11



Klaus Pichler (ur. 1977) chętnie podkreśla, że nie posiada fotograficznego wykształcenia. Ale jak się okazuje ma to także swoje dobre strony i powoduje inne widzenie świata. Jest reprezentowany przez znaną w Wiedniu Anzenberger Gallery. Na swoim koncie ma już kilka prestiżowych nagród oraz udział w 2011 r. w kilkunastu ekspozycjach zbiorowych. Na Portfolio Review w Bratysławie zajął drugie miejsce. Na mojej liście był trzeci, zaraz za Milanem Burešem. 



Pierwszy cykl Pichlera, który oglądałem nazywał się przewrotnie  Skeletons in the closet [Trupy w szafie]. Dotyczył on modnego od pewnego czasu tematu, jakim jest odkrywanie czy ujawnienie nieznanego statusu muzeum. W tym przypadku była to najczęściej ironiczna opowieść o Naturhistorischen Museum Wien [Wiedeńskie Muzeum Historii Naturalnej], w której swym widokiem atakowały nas prehistoryczne gady, czy nieoczekiwanie siedzące na sofie w gabinecie człekokształtne postacie. Cały cykl jest nieinscenizowany, w przeciwieństwie do kolejnego, który prezentuję na blogu.




Ale cyklem, który zdecydowanie wyżej cenię jest Middle Class Utopia [Utopia średniej klasy]. Dokładnej analizie, wykonanej za pomocą inscenizacji postaci, a czasem także aparatu fotograficznego poddano teoretycznie niefotograficzny problem małych, podwiedeńskich domów, których, jak mi opowiadał autor, są dziesiątki tysięcy. Toczy się w nich, według Pichlera, wyalienowane i sztuczne życie klasy średniej. Oglądamy scenki niczym z Lokatora Romana Polańskiego, w którym rys surrealistyczny przenika się ze schizofrenią, w którą popada główny bohater. Pilcher podjął się próby trudnego tematu, a mianowicie odmitologizowania problemu,  życia na tzw. na łonie natury, które ma być antidotum na zgiełk i tłum molocha, jakim jest Wiedeń. W podmiejskich domach, mieszkają starzy ludzie, którzy stali się ludzkimi fantomami, ujętymi w dziwnych przejawach życia, co nadaje pracom rysu surrealistycznego, nie zaś dokumentalnego, w tradycyjnym rozumieniu. 



Fotograf nadał im bardzo wyrazisty i przede wszystkim krytyczny wyraz. Niektóre z prac, dzięki mocnemu oświetleniu,  przypominają malarstwo hiperrealistyczne. I jest to hiperrealizm konkurujący z tradycją malarstwa, nie zaś jak polski, od kilku lat ilustrujący przede wszytskim karoserie starych samochodów, witryny czy opuszczone synagogi, w czym postrzegam sprzeczność, jeśli w ogóle można mówić tu o jakimś programie czy przesłaniu, charakteryzującym ukształtowanego twórcę. Z pewnością taki polski "hiperrealizm" nuży swą ograniczonością i ironicznym zadęciem oraz pewnością siebie.



Pichler, pracujący nadal nad prezentowanym cyklem, na razie kończy go sceną z basenem, wokół którego brak ludzi, czy oznak życia. Jest natomiast wszechogarniająca pustka, pozory dostatniego życia pod przykrywką wypielęgnowanego trawnika. Mamy zatem intrygującą wizję o kolejnej utopii - Arkadii, powstałej nieopodal metropolii.



wtorek, 22 listopada 2011

"Be_Constructive" (Galeria Bałucka, Łódź, 10.11.-04.12.2011)

Keymo, Untitled, 2011

Keymo, Untitled, 2011

W końcu dotarł do Łodzi powiew młodej sztuki w postaci wystawy niewielkiej, ale bardzo ciekawie zaaranżowanej i przemyślanej w dyskursie teoretycznym Przemysława Chodania. W jednej z galerii MGS w Łodzi możemy oglądać ekspozycję Be_Constructive, która dotyczy uchwycenia istoty procesu twórczego. Jak napisał to  w tekście katalogowym pt. Pomiędzy  jeden z najlepszych krytyków najmłodszego pokolenia, wspomniany już Chodań: "Motywem przewodnim [...] jest niejednoznaczność procesów konstrukcji i destrukcji w działaniach twórczych, jak również ukazanie procesów rozpadu, degradacji oraz wszelkich stanów liminalnych jako inspirujących artystycznie i będących żywą materią działań. "(kat. wyst., s.nlb).

Konrad Smoleński, Guard, 2009, obiekt, wideo fot. K. Smoleński

Justyna Koeke, Sodoma i Gomora, 2009, performance, Bunkier Sztuki, Kraków

Pokaz nie rozwiązuje czy nawet nie definiuje tego interesującego procesu artystycznego. Podkresla jego ciekawe artystyczne egzemplifikacje w formie różnych materializacji. Wskazuje na "szczelinę" czy Derridiańską "różnię", aby próbować uchwycić to, co jest "pomiędzy". Wielu teoretyków czy artystów w XXI wieku pragnie nawiązywać do  idei dekonstrukcji, choć nie wiedzą, na czym ona polega. W przypadku tego łódzkiego pokazu nie można postawić takiego zarzutu.

Na pierwszym planie: Laura Pawela, Untiled/Landscape, 2009, obiekt,  dalej: Anna Orlikowska, Terminal game, 2007, wideo 

Znajdziemy więc tu problem pożądania (Keymo, Koeke), energię i jej unicestwienie (Smoleński) oraz rytuał rozpadu oraz śmierci (Ivo Ohrestein, Pawela), który może stać się symulacją, nie zaś obecnością realnego (Orlikowska). Największym pozytywnym zaskoczeniem tej ekspozycji były dla mnie maski/głowy samego Ohrensteina, który wychodząc z wciąż popularnej koncepji Jospeha Beuysa umiejscowił  je "pomiędzy" tradycją masek pośmiertnych i pękaniem własnego "ja".  Ciekawe co narodzi się z tego unicestwiania własnej tożsamości?

Ivo Ohrenstein, z cyklu Beuyspsychotherapie, 2008/09 [sześć obiektów, tech. wł.]

Ivo Ohrenstein, z cyklu Beuyspsychotherapie, 2008/09

Pokaz, choć niewielki, jest  bardzo mocny w swym wyrazie ideowym oraz w klasie artystycznej specjalnie dobranych  prac do dwóch sal. Dlaczego w łódzkich galeriach mamy mało takich pokazów? Niestety tylko galeria Manhattan ukazuje problemy najnowszej twórczości, głownie z zakresu performance czy wideo. Inne galerie pokazują lukratywną twórczość akademicką, obecnie głownie studencką, która tak szybko przeminie, że nic z niej nie pozostanie. Taki jest niestety urok prezentowania w wielkiej ilości prac studenckich, co jest też o tyle dziwne, że szkoła filmowa i ASP oraz inne uczelnie mają własne galerie.

Anna Orlikowska, Terminal Game, 2007, wideo

piątek, 18 listopada 2011

Milan Bureš "Crematorium" (Ostrawa, Czechy). Portfolio Review w Bratysławie (04 i 05.11.11)

Dużym i pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie spotkanie na przeglądzie Portofolio Review ze studentem uniwersytetu w Opavie - Milanem Burešem (ur. 1986), który uprawiając formę "nowego dokumentu" koncentruje się na bardzo ważnych analizach. Na mojej liście do głosowania Milan znalazł się na drugiej pozycji. (Można było oddać tylko trzy głosy, zaznaczając pozycje 1,2,3).


Ale po kolei. Obejrzałem kilka jego cykli, z których każdy jest istotny ze względu na ukryty problem oraz odkrywanie nieznanego statusu rzeczywistości. Na przykład Travelling in time |2010| poświęcony został słynnej galerii Trietiakowskiej w Moskwie, w której artysta odkrył nie tylko rupieciarnię, ale sklep z kiczowatym malarstwem. Oczywiście jest to modny temat, w którym pytamy o status dzisiejszego muzeum. Czy ma być ono domem kultury czy sklepem z pamiątkami? Wszystkie fotografie wykonane zostały bez specjalnego pozwolenia, także z ukrycia. 



Kolejny cykl Crimean war |2011| poświęcony jest sportowi/zabawie młodych Rosjan, którzy w wojskowych uniformach rosyjskich, angielskich czy amerykańskich bawią się a może przygotowują do wojny. Fotograf słusznie w ironiczny sposób przedstawił sceny w okolicach Sewastopola, fotografują zniszczone popiersie Lenina ze strzelającym żołnierzem. Bureš potrafi znaleźć właściwą metaforę czy przywołać w tym cyklu malarstwo batalistyczne z wojen napoleońskich, w celu nadania temu cyklowi ram historycznych, które są także przestrogą.



I kolejny, najważniejszy dla mnie dla cykl - Crematorium [2010] przedstawia problem spalarni ciał w czeskiej Ostrawie. Nazwa pochodzi od przystanku autobusowego nr 271, nazwanego Crematorium. Forma zdjęć jest zracjonalizowana z stylu szkoły Becherów, nawet oschła, nieprzyjazna, często zgeometryzowana, w ujęciu zimowym, które pogłębia w widzu poczucie "unaoczniania się śmierci". Fotograf przedstawia nam wszystko to, co wydaje mu się kwintesencją tego "nowego" cywilizacyjnie miejsca, w którym brakuje elementów związanych z religią oraz nie widać zupełnie ludzi. Tylko pustka.... Poza ostatnim zdjęciem, które jako jedyne posiada tytuł Dyrektor i jest dla odmiany stylistycznej bardzo udanym portretem psychologicznym. To bardzo przekonywujące zakończenie cyklu, który podobnie jak Kostnica Andresa Serrano odkrywa to, o czym się nie mówi i czego się nie pokazuje. Jedno ze zdjęć z geometrycznymi podziałami i przyprószonym delikatnie  śniegiem jest miejscem dziwnym,  na którym rozsypuje się ludzkie prochy... Tak wygląda chyba nowoczesny koniec istnienia ludzkiego?



Myślę, że o tym fotografie jeszcze nie raz usłyszymy. Na Miesiącu fotografii w Bratysłąwie brał on udziłał w kolejnej edycji konkursowej wystawy Frame, która i tym razem była byłą na wysokim poziomie. Konkurs ten polecam studentom polskich szkól fotograficznych.



Fotografia dokumentalna w dużym stopniu polega na znalezieniu nieznanych czy ukrywanych przed nami aspektów życia.  Nie można fotografować byle czego i byle jak np. napisach na murach czy starych samochodów, bo to niczego nie odkrywca i nic nie wyjaśnia, ale oczywiście "coś tam" dokumentuje. Tylko "to coś" mało kogo interesuje w Polsce, nie mówiąc o świecie.

[Reditel] / [Dyrektor]