W ostatnich tygodniach [1995 roku] ukazała się książka Józefa Robakowskiego – ważnego łódzkiego animatora i artysty pt. Teksty interwencyjne 1970-1995 (wyd. BWA w Słupsku). Wstęp do niej drukował tygodnik „Verte”[dodatek kulturalny do łódzkiej "GW"] wraz z polemiką Krzysztofa Cichonia (17.VIII.1995 r.).
Obszerny zbiór zawiera nie tylko tzw. „teksty interwencyjne”, ale także druki ulotne, eseje o charakterze historycznym (ważny jest np. artykuł Proces kształtowania się polskiej neoawangardy. FOTOGRAFIA-FILM 1947-1969) i publikacje innych autorów, zamieszczane bez zgody zainteresowanych (np. Andrzeja Osęki), co świadczyć może o charakterze i stylu postępowania interweniującego artysty.
O czym traktują teksty Robakowskiego? Odpowiedź jest prozaiczna: o nim samym i jego najbliższym otoczeniu, które od lat współtworzy. Czasem grozi swym przeciwnikom i walczy z nimi w imię partykularnego interesu, nie przebierając w środkach. W jego artykułach, nie tylko „interwencyjnych” zazwyczaj nie widać problemów filozoficznych lub wykładni własnej doktryny artystycznej, poza kuriozalnymi wyznaniami np. na temat definicji sztuki, jak na str. 156: „Moim zdaniem twórczość jest synonimem niepodległości człowieka.”
Celem ataku może być każdy, kto nie pasuje do linii nazywanej „neoawangardową”, „niezależną”, „progresywną”, etc., którą Robakowski wytycza według własnego punktu wiedzenia. Dlatego on sam, jako organizator Lochów Manhattanu, mógł do wystawy zaprosić „nowych dzikich” (np. z warszawskiej „Gruppy”), a jako artysta interwencyjny miesza z błotem cały te ruch malarski (str. 11) oraz promujących go krytyków. Dlaczego Jolanta Ciesielska była w porządku jako krytyk, kiedy pisała pochlebne teksty o „mistrzu”, ale ostatnio okazało się, że z „ciepłego stołeczka rozdawała bezkrytyczne opinie” na temat ekspresyjnego malarstwa (str. 165). Czy o samym Robakowskim również? Podobnie jest z łódzkim Muzeum Artystów, do którego początkowo odnosił się niechętnie (str. 98, tekst z 1989 roku). Obecnie, po kilku latach, jest już ono ważną niezależną instytucją (str. 3). Ale uważany obserwator wie dlaczego – ponieważ odbyły się tu m.in. indywidualna wystawa Robakowskiego i organizowany przez niego kolejny pokaz Łódzki ruch neoawangardowy (1992). Czyli dobre są przede wszystkim te instytucje, galerie, wystawy, które są animowane przez Robakowskiego lub jego sojuszników. Jest to jedyny klucz, według którego porusza się nestor łódzkiej neoawangardy, sam chętnie nazywający się „pseudoawangardzistą”. Natomiast w momencie, kiedy ja posłużyłem się tym nieprzypadkowym określeniem, spotkałem się z atakiem „mistrza”.
Kuriozalne są wyznania na temat pieniędzy otrzymywanych z Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Miasta za działalność artystyczną i organizacyjną (str. 175). Zapewne zapomniał, że jako prawdziwy niezależny artysta nie powinien ich przyjąć, podobnie jak stypendiów, które pobierał w latach 80. z państwowej kasy. Innym bez żenady zarzuca „ciepłe posadki”(sic!). Takich niekonsekwencji, nieścisłości służących manipulowaniu, jakby to był jego podstawowy cel, jest dużo więcej.
Fenomen Robakowskiego jest istotny, ponieważ naprawdę udało mu się, jak na razie, niejedno wmówić, tak, że odgrywa on bardzo ważną rolę kreując się jako animator wielu, również ogólnopolskich zjawisk. Zauważył ten niebagatelny fakt Andrzej Kwietniewski, który podkreślił, że nikt nie jest go w stanie z tego miejsca ruszyć, ponieważ on sam (i służący mu krytycy) wykreował swój mit i stworzył legendę.
Robakowski traci jednak poczucie rzeczywistości artystycznej, ponieważ do istotnych miejsc Łodzi zalicza, we wstępie do swej książki, nowe knajpki (np. Fabrykę); ba nawet dyskotekę Alcatraz; oraz chwali całkowicie nieudane wystawy, jak II Marcowe Gody, gdzie twórczość w ogóle nie była istotna, ginąc w pokazach mody i ogólnym nihilizmie. Pozostaną one w pamięci jako impreza z wielkim zadęciem i ogromną ilością kradzieży (słabiutkich zresztą!) prac.
Współczuję „progresywnym” i „niezależnym”, którzy idą pod sztandarem „mistrza”, gdyż nie wie on już, dokąd ich prowadzi. Miesza pojęcia, style, kierunki (powołuje się na ekspresjonizm Jung Idysz i sprzeczną z nim tradycję Strzemińskiego, w imię wyimaginowanego własnego celu, polegającego na przewodzeniu w łódzkiej sztuce. Do tradycji neoawangardowej włącza np. Wspólnotę Leeeżeć, co jest niezrozumieniem praw dialektyki artystycznej, a nawet sprzecznością w jego poglądach, ponieważ jest to formacja z innego postmodernistycznego obszaru kulturowego.
Teksty pisane są ad hoc, bez głębszego zastanowienia, głównie po to, aby kogoś skrytykować lub zaatakować, stąd zawarte są w nich często sprzeczne poglądy. Dla przykładu w artykule z 1974 r. „umiera duch artystycznej Łodzi” (s. 175), a już w innym artykule z 1995 r. „...łódzki ruch sztuki progresywnej […] ma się dobrze” i „ostatnio w MIEŚCIE coś się ruszyło” (s. 3). „Bardzo się ruszało” również w wywiadzie z 1989 r.
Do progresywności („nowej wrażliwości”) Robakowski zaliczył również modę ze Szkoły Plastycznej. Po przeczytaniu takiej konkluzji zemdlałby z wrażenia nie tylko Przyboś i Strzemiński, ale także wielu innych artystów przywołanych we wstępie do książki.
Mam nadzieję, ze w kolejnej antologii, która z pewnością niedługo powstanie J. Robakowski nie zapomni o mym artykule, który powstał jako reakcja na niektóre fragmenty jego książki, jak np. Na bezrybiu i rak ryba (ss. 135-138). Niezależny artysta, za jakiego uważa się Robakowski , oczywiście zapomniał zaznaczyć w swej publikacji, że po jego bezpardonowym ataku (który sam, o ironio, określa mianem „tekstu interwencyjnego”), odpowiedziałem mu w tym samym numerze „Obiegu” (1990, nr 10) artykułem Bezczelny komfort bycia.
Robakowski lubi walczyć, sam znajduje sobie przeciwników, zatracając inne, potencjalne ważniejsze, zagadnienia dla swej twórczości, która programowo wyzbyta jest wartości duchowych, koncentrując się na stronie medialnej i grze z widzem, opartej na manipulacji i cynizmie. Dlatego jego wielkość i czasami genialna wprost intuicja artystyczna zbyt często sąsiadują z małostkowością ocen, prostactwem wywodu i goryczą, które świadczą o znikomości i ograniczoności świata, który Robakowski od lat – na ile może – kreuje i w którym żyje.
Recenzja książki J. Robakowskiego Teksty interwencyjne 1970-1995, BWA Słupsk, 1995